Epilog
Marek wdychał całą piersią otaczający go zewsząd zapach kadzideł, jakby z nadzieją, że zapamięta tę woń na zawsze. Zdroworozsądkowo zdawał sobie sprawę, że nadal będzie odwiedzać ten kościół i czuć te same zapachy, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że to nigdy nie będzie już to samo.
W końcu on już nie będzie pełnił usługi kapłańskiej.
W chwili, gdy złamał tajemnicę spowiedzi – jak się później okazało, zdradzając informację samemu penitentowi, co nie miało dla wikarego znaczenia – wiedział, że nie może dalej być księdzem. Złamał jedną z najważniejszych zasad kodeksu prawa kanonicznego i nie mógłby dalej pełnić posługi obarczony tą świadomością. Kochał Boga, może nawet bardziej niż wcześniej, ponieważ Jego dobro koniec końców pozwoliło na uwolnienie Krańcowa od ludzi, którzy bardzo zbłądzili i nie wykazywali żadnej skruchy, ale wiedział, że nie może być dalej pasterzem wiary.
Czuł, że tak naprawdę nigdy nie powinien nim zostawać. Nie w sytuacji, w której oprócz Boga kochał kobietę. Bo, musiał to w końcu przyznać, kochał Olę, kiedy zaczynał seminarium duchowne. I choć to uczucie nareszcie minęło, pojawiło się inne – znikąd i wcale nieproszone, a jednak zupełnie naturalne – tak jak miłość do Boga.
Wikary kochał Zosię. Nie wiedział, kiedy dokładnie zdał sobie z tego sprawę ani kiedy, to się zaczęło. Tak po prostu było. Uświadomił sobie to stosunkowo niedawno, jakiś miesiąc temu, kiedy to nowy proboszcz od dawna wiedział, że Marek zdecydował się służyć Bogu jako ksiądz tylko do końca roku. Być może było to samolubne, ale wikary pragnął po raz ostatni odprawić msze święta podczas świętowania narodzin Jezusa Chrystusa.
Nie powiedział o tym samej zainteresowanej, ponieważ nie chciał kusić losu. Na razie ich relacja była utrzymana na stopie przyjacielskiej. Ale Marek czuł całym sobą, że ona wie. Ba, że czuje tak samo. Widział to w jej oczach. Czekała na niego cierpliwie i za to kochał ją jeszcze mocniej.
Dziś był ostatni dzień, w którym zamykał kościół jako ksiądz. Za dwa dni, w sylwestra, wyprowadzał się z plebanii. Nie wracał do domu rodzinnego. Wynajął jednopokojową kawalerkę niedaleko kościoła i Zosi.
Pokręcił głową, westchnął głęboko i rozejrzał się dookoła. Pięć minut temu zaczęła się kolacja, nie mógł się tak spóźniać! Zgasił pospiesznie kadzidło, a ręce zaczęły mu się pocić, choć nie tak bardzo jak jeszcze kilka miesięcy temu. Mniej stresu, Zosia i terapia zaczynały przynosić efekty.
Wikary był już niemal przy wejściu do zakrystii, kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Odwrócił się, a jego oczom ukazała się Ewa, której nie widział w Krańcowie od wielu tygodni. Pewnym krokiem szła w jego kierunku przez nawę główną. Nie sposób byłoby dostrzec w niej kogoś, kto jeszcze niedawno tkwił w związku pełnym przemocy. Wikary podziwiał wewnętrzną siłę tej kobiety, choć mimowolnie czuł lęk na myśl, że jeszcze nie tak dawno myślała o zabiciu drugiej osoby, nawet jeśli chodziło o jej męża, człowieka, który nie traktował jej tak, jak Bóg przykazał.
– Dzień dobry, Marku – przywitała go z uśmiechem, gdy stanęła przed nim.
– Dzień dobry. Miło panią widzieć.
– Chciałabym z tobą porozmawiać. – Zerknęła za siebie, w kierunku konfesjonałów. – Na zewnątrz. Tym razem to nie ma być spowiedź. Nie przejmuj się.
– Dobrze. – Uśmiechnął się z ulgą. – Pójdę tylko po kurtkę.
Ewa kiwnęła głową, a wikary zniknął na zapleczu. Chwilę potem powrócił i razem opuścili kościół.
– Och, pada śnieg. Nie spodziewałem się – mruknął i wystawił przed siebie dłoń odzianą w czarną rękawiczkę, na którą szybko zaczęły opadać różnokształtne, białe płatki.
– Moje dzieci będą zachwycone. Pewnie już namawiają Krzyśka, żeby wyszedł z nimi na sanki, choć słońce już dawno zaszło. – Zaśmiała się Ewa.
Wikary przez chwilę poczuł chęć pociągnięcia tego wątku, ale zrezygnował. Wścibstwo nie leżało w jego naturze.
– Dobrze się razem dogadują – kontynuowała kobieta, jakby usłyszała impuls swojego rozmówcy. – Wprowadził się do nas cztery tygodnie temu.
– Hmm... Cieszę się – odparł i uśmiechnął się krzywo.
Najwyraźniej Ewa sama chciała się wygadać, choć nie wiedział, dlaczego akurat jemu. Gdyby dzieliła ich krata konfesjonału, byłoby mu łatwiej...
Choć może nie z nią.
– Pewnie zastanawiasz się, dlaczego przyszłam akurat do ciebie? – zapytała była burmistrzowa, spoglądając na niego uważnie.
Marek przełknął ślinę. Ona naprawdę czytała mu w myślach. Wiedział, że Ewa ukończyła studia architektoniczne, ale może tak naprawdę powinna była zostać psychologiem?
– Chciałam cię przeprosić, a jednocześnie ci podziękować – odpowiedziała sama sobie. – Przeprosić za tamtą spowiedź. Nie powinnam była tak cię obciążać. Nie byłam wtedy sobą. Nie wiedziałam, co robić.
Milczeli przez chwilę, obserwując coraz mocniej padający śnieg, który tańczył w świetle pozapalanych latarni.
– A podziękować...? – zagaił Marek.
– Za to, że mnie wysłuchałeś. Za to, że później to mi zaufałeś. Swoją drogą, to dość zabawne, nie uważasz? Za to, że również dzięki tobie Arkadiusz... Arkadiusza nie ma już w naszym życiu.
Wiedział, że chodzi o nią i jej dzieci.
– Nie moja zasługa w tym, że pan burmistrz... w sensie były burmistrz... jest w areszcie.
– To zasługa wielu osób – przerwała mu. – Twoja też. Jesteś dobrym człowiekiem.
– Wiedziałem, że proboszcz Piotr – gdy wypowiedział imię zmarłego śmiercią samobójczą księdza, głos mimowolnie mu się załamał – z nimi współpracuje. Widziałem, ile pieniędzy dostawał. Wiedziałem, że ma romans. Mogłem zrobić coś wcześniej. Ponadto... nie byłem dobrym księdzem.
– Jesteś jednym z najlepszych księży, jakich znam. Nie jesteś zakłamany – przerwała mu Ewa. – Choć pewnie nie jestem obiektywna. Z kościołem od dawna mi nie po drodze, wybacz.
– Odchodzę od posługi. Nie jestem w stanie jej pełnić – wyznał i odwrócił od niej wzrok.
– Przez to, że złamałeś tajemnicę spowiedzi? – zapytała łagodnie.
– Między innymi – odparł zdawkowo i przez chwilę ponownie zamilczeli, pogrążeni we własnych myślach. Myślach, których w głowie Marka było coraz więcej i nie potrafił ich już zatrzymać. Być może dlatego, że Ewa nie próbowała go wypytywać, poczuł nagły impuls odwagi i zapytał: – Jeśli mogę... na długo pani wróciła?
– Nie wróciłam, ale jak pewnie wiesz, nie przeprowadziliśmy się daleko – odparła Ewa. – Jakieś trzydzieści kilometrów stąd. Ale faktycznie, unikałam Krańcowa... Sam rozumiesz. – Zakreśliła w powietrzu kółko. – Dziś przyjechałam odebrać z urzędu nowy dowód i poczułam, że potrzebuję się tutaj przejść. Niby jest tak samo, ale zupełnie inaczej. Lepiej się oddycha, nie uważasz? – Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej: – A potem przypomniałam sobie, że w piątki zawsze zamykałeś kościół późniejszą porą, i postanowiłam spróbować swojego szczęścia. Jak widać, udało się.
Marek kiwnął pojedynczo głową.
– Nowy dowód? – zapytał.
– Jeśli pytasz o to, czy wyszłam po raz drugi za mąż, to odpowiedź brzmi nie. Nawet jakbym chciała, to na razie nie mogę. Mimo że wina Arkadiusza jest... złożona i związana nie tylko z byciem beznadziejnym mężem i jeszcze gorszym ojcem, to w polskim prawie nic nie dzieje się za szybko i sprawa rozwodowa nadal trwa. Nie mogę więc jak na razie zmienić nazwiska na panieńskie, choć bardzo bym chciała. Po prostu skończyła się ważność poprzedniego, dlatego musiałam wyrobić nowy – wytłumaczyła okrężnie, po czym spojrzała na niego i zapytała: – Teraz to ty powiedz coś więcej o tym co dzieje się w mieście. Jak nowy proboszcz i burmistrz?
– Obaj są dobrymi osobami na swoich stanowiskach – odparł szczerze Marek, choć nie czuł się komfortowo z faktem, że ktoś prosi go o opinię. Jednak jego psychoterapeutka twierdziła, że to ważne, by umiał ją wypowiedzieć, dlatego dodał: – Proboszcz Konrad to spokojny, mądry człowiek, a burmistrz Franciszek ma dużo ciekawych pomysłów. Za wszelką cenę próbuje uratować wizerunek fabryki jako miejsca produkcji nabiału na europejską skalę. Postanowił również bardziej zainwestować w najmłodszych mieszkańców, ostatnio współorganizował nabór uczniów do sekcji młodego głosu w Czasie na Krańcowo.
– Słyszałam. W końcu mamy burmistrza, który dobrze współpracuje z naszą lokalną gazetą. To przecież przyjaciel Barka Szermińskiego. Właśnie, jak tam Klaudia? – zapytała zaciekawiona Ewa. – Słyszałam, że wyszła ze szpitala.
– Tak, z tego, co wiem, po nowym roku ma jechać na rehabilitację do Krakowa, a Bartosz jedzie razem z nią. A czy... czy Klaudia nie ma kontaktu z panem Krzysztofem?
– Nie nazywaj go „panem". Poczułby się staro. A odpowiadając na twoje pytanie... ostatnio rzadszy. Właściwie powinien się do niej odezwać, muszę mu to zasugerować. Krzysiek oprócz nowej pracy i przyzwyczajania się na nowo do „osiadłego" trybu życia ma teraz do ogarnięcia dwa razy więcej dzieciaków niż kiedykolwiek wcześniej. Olę też wliczam. – Mówiąc imię dziewczyny, Ewa wyraźnie spochmurniała.
– Jak... jak ona sobie radzi? – zapytał cicho wikary po chwili zawahania. Jednocześnie poczuł nagłe wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę, że powinien się do niej odezwać, ale po raz kolejny stchórzył. Cały czas pamiętał, jak kategorycznie odmówiła z nim rozmowy kilka dni po jej powrocie do Krańcowa. Niedługo potem, w nie do końca znanych mu okolicznościach, trafiła do szpitala psychiatrycznego w Warszawie, gdzie spędziła kilka tygodni, a po wyjściu wróciła do domu swojej ciotki, Zuzanny, i nie nawiązywała z nim kontaktu. Z tego, co wiedział Marek, na studiach załatwiła sobie urlop dziekański.
– Lepiej, ale nadal nie jest sobą. – Ewa westchnęła głęboko. – Minie jeszcze dużo czasu, ale... idzie w dobrym kierunku. Ma przy sobie wielu życzliwych ludzi. Krzysiek też się do nich zalicza. Co prawda muszę mu czasem przypominać, żeby za bardzo na nią nie naciskał, ale... budują więź i bardzo mnie to cieszy. Szymon też jest dla niej bardzo ważny. Zachowuje się jak jej anioł stróż. Nie spodziewałam się, że ktoś tak młody może być aż tak cierpliwy. Ale właściwie ty jesteś podobny. – Spojrzała na niego wymownie, a on spuścił wzrok.
Czy mogła wiedzieć o jego uczuciach wobec Oli? Nie, nie mogła mieć aż takiej intuicji!
– On jest bardziej cierpliwy, tak sądzę, a na pewno bardziej... stonowany. Nie widać po nim, żeby mocno przeżywał stan Darka...
– Nie widać, ale bardzo to przeżywa. Podobnie jak Agnieszka. – Ewie zadrżał głos, gdy wypowiedziała to imię. – Nadal jest w szpitalu, prawda?
– Tak – powiedział wikary. – Chyba próbowała się tam ponownie targnąć na swoje życie. Słyszałem jednak, że teraz jest z nią lepiej.
Zamilkli ponownie. Tym razem cisza nie była kojąca, ale jak mogłaby taka być, skoro rozmawiali o Darku, od miesięcy pogrążonego w śpiączce po postrzeleniu przez Maurycego Fagockiego, i o jego matce, lekarce z powołania, która z powodu głębokiej depresji omal się nie zabiła?
– Nie wiem, jakim cudem on sam się nie załamał – stwierdził cicho Marek. – Nie rozumiem, dlaczego Bóg tak zdecydował. Być może również dlatego nie powinienem być księdzem.
Ewa otworzyła usta, ale po chwili zawahania je zamknęła. To nie było miejsce, by wypowiadać swoje własne stanowisko co do wiary w Boga i jego ewentualną sprawczość.
– Być może pomaga mu świadomość, że oni wszyscy, w tym Maurycy, nie wyjdą z paki przez lata. Ponadto słyszałam, że z Darkiem jest nieco lepiej – powiedziała. – Zaczął reagować na bodźce. Dosłownie kilka dni temu, w wigilię. Może cuda się zdarzają?
Marek uśmiechnął się do niej z wyraźną ulgą.
– Bóg go nie opuścił. Nie opuścił nikogo z nas. Czasem możemy nie rozumieć Jego woli, ale On zawsze z nami jest.
Tym razem to Ewa nie odpowiedziała, tylko zamyślona patrzyła na wirujące w powietrzu płatki śniegu. Nie wiedziała, czy Marek ma rację, i w jakiś sposób zazdrościła mu jego niezłomnej wiary, ale jednocześnie czuła, że nie jest samotna i nigdy już nie będzie. To dawało jej siłę do życia, nawet jeśli momentami wciąż niesprawiedliwego i smutnego.
To i odzyskana wiara w siebie, której nigdy nikomu nie miała zamiaru już oddawać, choćby – walcząc – miała pójść na kraniec świata.
***
Oto klamra kompozycyjna. Chyba odpowiedziałam w niej na wszystkie istotne pytania. Wybaczcie to, co zrobiłam Darkowi. Zaraz wrzucam podsumowanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top