Rozdział 7
Cold bones, yeah that's my love
She hides away, like a ghost
Does she know that we bleed the same?
Don't wanna cry but I break that way
"Where's my love" SYML
3 lutego
Mam dość siedzenia w domu. Czuję się w nim jak w klatce. Potrzebuję się przewietrzyć i dużo przemyśleć, a w tym przypadku najlepiej sprawdza się przejażdżka samochodem.
Dzisiaj wstałem później niż zwykle. W nocy spałem dość spokojnie, chociaż parę razy zbudziłem się z bijącym sercem z powodu koszmarów. Byłem tak przemęczony, że przespałem cały ranek. Chciałbym powiedzieć, że dawno tak dobrze nie spałem, ale skłamałbym. Kiedyś naprawdę dobrze spałem; teraz to proces, w którym odpoczywa mój organizm, ale nie mózg.
Nie jem śniadania. Od razu po przebudzeniu wychodzę z domu. Narzucam tylko na siebie coś ciepłego i zabieram paczkę papierosów. Odpalam jednego w drodze do auta. Wsiadam do samochodu i jadę przed siebie bez konkretnego celu. Przez jakiś czas prowadzę, nie zastanawiając się nawet, gdzie jadę. Po prostu. Jestem tylko ja, droga przede mną i cicha muzyka lecąca w tle.
Jadąc, spostrzegam dwie małe postacie, które w miarę zbliżania się rosną, aż staje się jasne, kim są. Bez problemu rozpoznaję drobną Cassie oraz jej brata. Włosy dziewczyny są rozwiane przez wiatr, który smaga nimi na wszystkie strony. Jednak nie przejmuje się tym, tylko wesoło rozmawia z bratem.
Mogę przejechać koło nich i zapewne by tego nie zauważyli, ale coś podpowiada mi, że może jednak warto się zatrzymać. Z pewnością jest to sumienie, którego w tej chwili postanawiam posłuchać.
Podjeżdżam bliżej krawężnika i zatrzymuję się. Cassie tylko rzuca na mnie okiem, ale kiedy poznaje samochód, otwiera szeroko oczy, po czym uśmiecha się. Podchodzi do okna, które uchylam.
— Cześć — wita się. Jej oczy błyszczą radośnie, przez co trudno mi jest na nie patrzeć, a tym samym zebrać myśli i odpowiedzieć.
— Cześć — mówię w końcu. — Podwieźć was?
Zagryza wargę, niepewnie zerkając na brata.
— Nie wiem... Nie chciałabym cię wykorzystywać. Już tyle dla mnie zrobiłeś.
— To naprawdę nie problem — zapewniam ją, posyłając lekko uśmiech.
Wciąż patrzy na mnie niezdecydowana, co ma zrobić, ale w końcu się przełamuje.
— Dobrze. Ale to będzie ostatni raz, kiedy coś dla mnie robisz. Następnym razem to ja zrobię coś dla ciebie. — Grozi mi palcem.
— Jak sobie życzysz — odpowiadam, podświadomie czując, że tak raczej się nie stanie.
Cass sadza brata na tylnym siedzeniu i upewniwszy się, że ma zapięte pasy, zajmuje miejsce z przodu.
— To gdzie teraz?
Podaje mi adres, pod który mam pojechać. Jest nim miejscowy dentysta, który w szczególności zajmuje się leczeniem zębów dzieciaków i nastolatków. Cassie zaczyna opowiadać mi o młodszym bracie — Donatanie — tak, jakby go nie było. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, kiedy wspomina jego wyczyny z dzieciństwa.
— To ile on ma lat? — pytam, zerkając w lusterko, żeby zobaczyć chłopaka siedzącego na tylnym siedzeniu. Jestem obserwowany przez bystre niebieskie oczy ukryte pod burzą brązowych loków.
— Osiem — oznajmia Cassie. — Jest zbyt dojrzały jak na swój wiek.
— Zdecydowanie — potwierdzam, odwracając wzrok od malca.
— Daleko jeszcze? — pyta Donatan i są to pierwsze słowa, jakie wypowiada, odkąd wsiadł do mojego samochodu.
— Don, już niedługo — odpowiada Cassie i posłała mi zwycięskie spojrzenie. Kiedyś zdarzyło nam się rozmawiać przez telefon i zeszło na temat naszego rodzeństwa. Powiedziałem parę słów o siostrze, ale wciąż był to dla mnie świeży temat, na który nie miałem ochoty rozmawiać. Cass za to mówiła bardzo dużo. Po śmierci ojca jej brat zamknął się w sobie. Dojrzał szybciej niż dzieciaki w jego wieku, przez co stał się małomówny. Widać to na pierwszy rzut oka. Kiedy byłem w jej domu, Donatan nie powiedział do mnie ani słowa, dlatego założyłem się z jego siostrą, że jeżeli spotkamy się jeszcze raz, ponownie będzie milczał. Przegrałem.
Przewracam oczami i skupiam się na drodze.
— Gdybym miała prawo jazdy i samochód, wszystko wyglądałoby o wiele prościej — wzdycha Cassie.
— Nie masz prawa jazdy? — pytam zdziwiony. O tym, że nie ma samochodu, wiem, ale że nie ma prawa jazdy, nie miałem pojęcia. — Jak to się stało?
Wzrusza ramionami.
— Sama nie wiem...
— Skoro jesteś chłopakiem Cassie, to powinieneś nauczyć ją jeździć — odzywa się Don z tylnego siedzenia. Cass oblewa się rumieńcem, a ja otwieram szeroko oczy.
— Nie jestem jej chłopakiem.
— On nie jest moim chłopakiem.
Mówimy w tym samym momencie. Cholerny zbieg okoliczności.
— Wcale nie wyglądacie jak para — mruczy pod nosem Donatan. Wyczuwam w jego głosie sarkazm. Tak mały, a tak zmyślny. Zapewne po siostrze.
Resztę drogi spędzamy w krępującej ciszy, która panuje między Cassie a mną. Młodemu to nie przeszkadza. Jest zbyt zajęty oglądaniem mijających nas bloków. Unosi głowę i kładzie ją na oparciu fotela, spoglądając przez okno z lekko rozchylonymi ustami. Jedną rękę zaciska na pasie bezpieczeństwa, a drugą chowa w kieszeni.
— Jak będę duży, to zostanę pilotem — oświadcza rozmarzonym głosem, kiedy zauważa lecący samolot.
Na twarzy Cassie pojawia się uśmiech pełen miłości i dumy. Nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, jak silnym uczuciem darzy brata i ile on dla niej znaczy.
— Jesteśmy — mówię, kiedy parkuję przed dentystą.
— Poczekajcie tu, a ja zobaczę, czy można już iść — proponuje Cassie, wychodząc z auta. Zostaję sam na sam z ośmiolatkiem, który wydaje się dojrzalszy ode mnie. Co za ironia losu.
Don nie wygląda na uszczęśliwionego czekającą go wizytą. To, co wcześniej wziąłem za zniecierpliwienie, teraz wydaję mi się strachem przed tym, co ma nastąpić. Młody zaciska ręce na spodniach i nerwowo podryguje nogą.
Boi się. Dojrzały jak na swój wiek dzieciak boi się wizyty u dentysty.
— Wszystko w porządku? — zadaję niepewnie pytanie, odwracając się do niego na siedzeniu.
Kręci głową.
— Czy oni zrobią mi krzywdę? — pyta cicho. — Nie chciałem, żeby Cassie się o mnie martwiła, więc nic nie mówiłem, ale teraz trochę się boję.
Patrzę z niedowierzaniem na Dona. Ma osiem pieprzonych lat i myśli o siostrze zamiast o sobie. Ja w jego wieku bawiłem się samochodzikami i martwiłem się tylko o swój własny tyłek.
— Hej. —Ściskam go za rękę. Popatrzy na mnie speszony bystrymi oczami. — Nie ma co się martwić. — Próbuję go pocieszyć.
Nie działa, bo dalej patrzy na mnie jak na debila. Muszę obrać inną drogę dotarcia do niego. Jest dzieckiem, więc powinienem przedstawić sprawę z jego perspektywy. Muszę wziąć go na sposób mojej siostry. Pewnie ma jakąś ulubioną postać albo super bohatera, dzięki któremu mógłbym mu pokazać, że nie ma się czego bać i trzeba być twardym bez względu na wszystko.
Szkoda tylko, że taka logika nie działa na mnie. Byłoby o wiele prościej.
— Lubisz może... — przerywam, w myślach odtwarzając spis wszystkich znanych mi superbohaterów. — Iron Man'a?
W oczach Dona pojawiają się ogniki. To dobry znak.
— Wolę Thora — odpowiada pewnie.
Kiwam wolno głową.
— On też lata, prawda? — Staram się przypomnieć sobie wszystko to, co wiem na jego temat. To chyba jakiś bóg Asgardzki czy coś.
— Tak, ja też lubię latać! — Ożywia się. — Myślisz, że kiedyś mi się uda?
Połknął haczyk.
— Jasne — zapewniam go — ale nie będzie łatwo. Nie będziesz się bać być tak wysoko, skoro nie chcesz iść do dentysty? — Udaję niedowierzanie.
— Nie boję się — odpowiada szybko.
— No nie wiem. — Wzruszam ramionami. Udaję, że nad czymś myślę. — Może uda ci się mnie przekonać, jeżeli tam pójdziesz, co? — Głową wskazuję na budynek, przed którym zaparkowałem.
Wyciągam rękę do chłopaka.
— To jak? — pytam. — Umowa stoi?
Patrzy to na mnie, to na wyciągniętą rękę. W końcu ściska ją.
— Stoi.
Drzwi auta otwierają się, wpuszczając do środka zimne powietrze.
— Możemy iść — oświadcza Cassie.
Wysiadamy. Dan posyła mi pewne siebie spojrzenie i rusza prosto do budynku. Cassie patrzy w ślad za nim, nie potrafiąc ukryć swojego zdziwienia.
— Coś ty mu zrobił? — zwraca się do mnie. — Byłam pewna, że boi się dentystów.
— Powiedzmy, że odbyłem z nim męską rozmowę na temat superbohaterów — odpowiadam i uśmiecham się, kiedy posyła mi przerażone spojrzenie. — Nie przejmuj się, nie zepsułem ci go. Nadal jest zbyt dojrzały i małomówny.
Cassie daje mi kuksańca w ramię, po czym rusza za bratem, a ja zostaję sam ze swoimi myślami. Czuję się lepiej. Wczoraj także poczułem się lepiej, kiedy pojawiła się Cassie i Brad. Wpadając w dół, ciężko jest z niego wyjść, chyba że ktoś poda ci rękę. Tak się czułem, kiedy wczoraj otworzyłem im drzwi — jakbym staczając się z górki, został zatrzymany i wtoczony z powrotem. Moim problemem było to, że nawet kiedy wmawiałem sobie, że samotność jest dobra, wcale w to nie wierzyłem. Albo wierzyłem, ale nie przyjmowałem do wiadomości, że działa to, jak narkotyk. Rozprzestrzeniając się po moim ciele, nie czułem tego, kiedy opanował mnie w całości i było za późno, żeby się wycofać.
To trochę jak depresja. Tylko na moich warunkach, których, szczerze powiedziawszy, wcale nie ustalam. Po prostu stało się i już. A Cassie, wpadając w to wszystko, jest jak tabletka, która wyłącza myślenie i uczucia. Wciąż jestem i egzystuję, ale będąc nieświadomy tak wielu rzeczy. Skupiam się na niej i to pochłania całą moją uwagę, chociaż wiem, że nie powinno. Wiążą się z tym opłakane skutki, z którymi muszę się w końcu zmierzyć, chociaż czuję, że ta walka jest skazana na porażkę.
Mam momenty, takie jak ten, że chciałbym jej tak wiele powiedzieć, wyjaśnić.
Och, Cassie, co takiego zrobiliśmy, że musieliśmy się spotkać? Wiesz, że jesteśmy skazani na porażkę Romea i Julii? Tylko że nasza historia opiera się na tym, że ty nie chcesz się we mnie zakochać, tak samo, jak ja. Koniec końców i tak skończę, jak Romeo, lecz zabiję się nie miłości do ciebie, tylko z bezsilności, która jako jedyna mi pozostała.
Więc dlaczego się spotkaliśmy?
*
— Byłeś taki dzielny — chwali Dana Cassie, kiedy wracamy do domu. Chwilę wcześniej w parę sekund streściła mi to, co działo się w gabinecie, podczas gdy Dan stał z boku i przyglądał się rozpromienionej siostrze, wciskając prawą dłoń głęboko w kieszeń, jakby ukrywał tam jakiś skarb. — Co chcesz w nagrodę?
Dan przenosi wzrok na mnie.
— Wisisz mi lody — mówi ku zaskoczeniu siostry. — I hot doga.
Uśmiecham się i spoglądam Cassie.
— Co powiesz na spacer po parku?
Słońce chyli się ku zachodowi, kiedy idziemy alejką w stronę centrum parku. Nasze zniekształcone cienie śledzą każdy nas krok, wciąż pozostając za nami. Idziemy w milczeniu i pozwalamy wisieć ciszy w powietrzu. W tak głośnym i pełnym hałasu świecie czasami warto zachować chociaż resztę rozsądku i szanować to, czego najbardziej nam brakuje.
Don idzie kilkanaście kroków przed nami w pełni skupiony na drodze przed sobą. Cassie obserwuje go z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Widzę w jej oczach wesołe ogniki, które dodatkowo błyszczą w blasku zachodzącego słońca. Wygląda tak pięknie. Czuję, że na samą myśl o tym coś przewraca się w moim żołądku. Pięknie to zbyt mało, żeby ją opisać. Cassie nie mieści się w granicy tego słowa ani żadnego innego. Może wygląda jak przeciętna dziewczyna z ciemnymi włosami i jasnymi oczami, ale dla mnie jest czymś więcej. Czymś, czego słowami nie da się opisać.
Czuję na sobie jej ciepłe spojrzenie, które mnie rozpala mimo panującego chłodu.
— Dlaczego tak na mnie patrzysz? — pytam, wciskając ręce głęboko do kieszeni.
— Bo uśmiechasz się — mówi. — I wyglądasz na szczęśliwego. O czym myślałeś?
O tobie, chcę powiedzieć, ale zamiast tego wzruszam ramionami.
— O wszystkim. O niczym. O życiu.
Śmieje się i kręci głową, jakbym powiedział coś absurdalnie głupiego. Może tak właśnie jest. Nie przeszkadza mi to, że rozbawiłem ją. Wygląda jeszcze piękniej z roześmianym wyrazem twarzy. Jakby na świecie nie istniało nic, co byłoby w stanie ją złamać i wywołać łzy. Jakby wszystko było w porządku. Zero zmartwień i kłopotów. Jaka szkoda, że to tylko urok chwili, który z czasem wygaśnie.
— Dziwny jesteś — oświadcza. Oczy jej błyszczą. Zatrzymuje się i kładzie rękę na moim ramieniu. — Ale podoba mi się to.
Znowu jest bezpośrednia.
Patrzymy sobie w oczy. Jej są takie pełne życia.
Jesteś taka żywa, Cassie. Masz w sobie moją porcję życia.
Te piękne oczy wyrażają wszystkie jej emocje. Radość, zadowolenie, szczęście. Są bezpośrednie, tak samo, jak ona. W końcu oczy to zwierciadła duszy. W przypadku Cassie to się zgadza. Ciekawe, jak jest ze mną. Czy w moich oczach widać taką samą pustkę, jaką noszę w sobie? Czy może moje oczy potrafią kłamać, tak samo, jak ja, że wszystko jest w porządku i wcale nic się nie sypie?
Ciekawe co mówią. I ciekawe co Cassie w nich widzi, czy rozumie ich przekaz.
Mam wrażenie, że przestrzeń między nami nieznacznie się zmniejszyła. Może to tylko złudzenie, a może Cassie postąpiła krok naprzód i stanęła bliżej mnie. Czuję jej oddech na twarzy, delikatny jak poranna mgła. Ziemia się kurczy i jesteśmy coraz bliżej, aż między nami nie ma kompletnie nic. Nie pojawia się żadna szczelina, która mogłaby otworzyć pod nami przepaść i wciągnąć nas na samo dno.
Cassie patrzy na mnie spod długich rzęs. Powietrze uchodzi mi z płuc i przez krótką chwilę nie wiem, jak się oddycha. A potem oddalamy się od siebie, jakby ktoś odciągnął nas na dwa końce świata, a pomiędzy nami pojawia się Donatan z zaróżowionymi policzkami.
— Znalazłem budkę z hot dogami — oświadcza, nie kryjąc radości.
I cała chwila pryska jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
— Na co czekacie? Idziemy! — woła i odwraca się gwałtownie, żeby pobiec ścieżką.
— Jest tak podobny do taty — wzdycha Cassie, a radość w oczach zstępuje wzruszenie i ból.
Podchodzę do niej bliżej. Bierze głęboki oddech.
— To dobrze — mówię cicho. — Przynajmniej wiesz, że nie zostanie zapomniany. Będzie żył w twoim bracie aż do końca. A ty, ilekroć na niego spojrzysz, będziesz widziała tatę i to spowoduje, że poczujesz się tak, jakby znowu był przy tobie. I nie będziesz żałować.
— Masz rację. — Pociąga nosem i wyciera łzę, która spłynęła po jej policzku. — Masz całkowitą rację.
Uśmiecham się lekko.
— Chodźmy, bo twój brat nie da mi spokoju i za karę, że musiał tyle czekać, będę musiał kupić mu dwa razy więcej hot dogów, niż jest w stanie zjeść.
Cassie wybucha śmiechem i smutek znika z jej oczu. Ruszamy w ślad za Donem. Młody czeka na nas kilka kroków od wózka, za którym stoi sprzedawca. Na nasz widok uśmiecha się, jakby wiedział, że zmierzamy właśnie do niego.
— Trzy będą? — pyta z uśmiechem, a w kąciku jego oczu pojawiają się zmarszczki. Wygląda na około pięćdziesiąt lat. Siwe włosy wysuwają się spod czapki naciągniętej na głowę. Jedną ręką przytrzymuje odpiętą znoszoną kurtkę, a w drugiej trzyma szczypce, którymi przewraca parówki.
— Jak widać — odpowiada Cassie, także się uśmiechając.
Sprzedawca mruga do mnie, po czym nakłada po jednej parówce na bułkach.
— Jakie dodatki?
— Dla mnie z keczupem — mówi Cassie. — Don chyba weźmie z musztardą. A ty? — Spogląda na mnie.
— Z tym i z tym — odpowiadam.
Mężczyzna podaje nam gotowe hot dogi. Cassandra zabiera swój oraz brata i idzie do Donatana, który zajęty jest zbieraniem kamieni. Zostaję, żeby zapłacić.
— Pamiętam, jak byłem młody — zaczyna mówić sprzedawca, kiedy podaję mu banknoty. — Też miałem dziewczynę.
— Cassie nie jest moją dziewczyną — przerywam mu automatycznie.
— Dziewczyna, nie dziewczyna — co za różnica. — Wzrusza ramionami. — To nic. Tu liczy się miłość — uczucie, przez które spotkaliście się nieświadomie i które połączyło was. O to chodzi. Tak było ze mną i tamtą dziewczyną. — Wzdycha rozmarzony.
— Co się z nią stało? — dopytuję. Pomijam część jego wypowiedzi, w której wspomniał o miłości. Mnie i Cassie nie połączyło żadne uczucie. I nie połączy.
— Została moją żoną — oświadcza. Zauważam, że kciukiem przejeżdża po złotej obrączce błyszczącej na palcu. — Ale zanim do tego doszło, napotkaliśmy na wiele przeszkód. Jej rodzice nie chcieli, żeby za mnie wyszła. Nie miałem pieniędzy, a oni chcieli zapewnić jej bezpieczną przyszłość.
— I co pan zrobił? — Przełykam ślinę, coraz ciekawszy dalszego ciągu historii.
— Odszedłem — wyznał i spojrzał mi w oczy. — I to był największy błąd mojego życia. Nie będąc z nią, czułem się samotny. Do tamtej pory mi to nie przeszkadzało, ale kiedy ją straciłem, czułem się źle. Dopiero kiedy znowu się odnaleźliśmy, zrozumiałem, że jeżeli kogoś się kocha, to nie powinno się odpuszczać i pozwolić mu być wolnym. Bo ja swoją wolność odzyskałem, dopiero kiedy odzyskałem ukochaną. Byliśmy połączeni czymś więcej niż miłością — to było przeznaczenie. To wszystko było nam pisane. I jest do dziś — przerywa, by zaczerpnąć powietrza. — Chłopcze — dodaje. — Przemyśl to. Dobrze ci radzę.
Kiwam głową i oddalam się. Mój hot dog zdążył wystygnąć, ale nie przejmuję się tym. Po rozmowie z tym mężczyzną odechciało mi się jeść. Powiedział mi tyle rzeczy, tyle informacji, że nie jestem w stanie tego przetworzyć. Jedyne czego jestem pewien to tego, że zaczynam mieć wątpliwości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top