Rozdział 17

Died last night in my dreams
Walking the streets
Of some old ghost town
I tried to believe
In a God and James Dean
But Hollywood sold out

"Ghost Town" Adam Lambert

23 lutego

Chciałbym naprawić krzywdę, jaką wyrządziłem Cassie. Wiem, że już mi wybaczyła, ale wciąż czuję się winny. To uczucie nie pozwala mi racjonalnie myśleć, mimo że od tamtego pamiętnego momentu naszego „zerwania" minęło parę dni. Wciąż uciekam myślami do tego, co jej powiedziałem. Nadal widzę niedowierzanie i ból wymalowany na jej twarzy, kiedy tak po prostu zostawiłem ją.

Nie wiem, czy w tamtym momencie złamałem serce jej, czy raczej sobie.

Na dodatek rozmowa z Arthurem - moją jedyną żyjącą rodziną - uświadomiła mi, że nie chcę spędzić swoich ostatnich dni w samotności. Chcę, wręcz potrzebuję, mieć teraz Cassie przy sobie.

Od kiedy opowiedziałem jej o okolicznościach śmierci mojej rodziny, dziewczyna spędza w moim mieszkaniu więcej czasu niż w swoim. W pewnym sensie podoba mi się to, bo mogę mieć ją cały czas przy sobie. Z drugiej jednak strony ciężko mi jest przygotować dla niej niespodziankę, kiedy jest przy mnie. Sprawa nie jest prosta, ale na szczęście mam swojego asa w rękawie - Brada.

Mój najlepszy przyjaciel ma w tym wszystkim swój własny udział. To dzięki niemu udaję mi się wszystko załatwić w tak krótkim czasie. Wciąż jest na mnie zły, ale pomaga mi. Bo chociaż czasami zachowuję się jak kompletny idiota, to wciąż jestem jego przyjacielem. Znam Brada na tyle dobrze, że wiem, iż nigdy nie zostawiłby mnie w potrzebie. Tym razem także się nie mylę.

Kiedy otwieram rano oczy i od razu widzę twarz Cassie naprzeciwko siebie, jestem pewny, że ten dzień będzie dla nas dobry. Czuję się podekscytowany tym, co nas czeka, a jednocześnie odczuwam podenerwowanie. Nie chcę niczego zepsuć, bo trochę zajęło mi planowanie tego wszystkiego. Nieźle się napociłem, żeby zdobyć jedną rzecz, która miała dać nam przepustkę do oderwania od rzeczywistości. Bo po tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich dniach, tego właśnie najbardziej potrzebowaliśmy - odskoczni. I właśnie to mam zamiar zapewnić Cassie.

Nie mogę się powstrzymać od zerkania na nią przez cały poranek. Zaczęło się od tego, że przez pół godziny patrzyłem, jak słodko śpi, zanim się obudziła, a teraz nie potrafię oderwać od niej spojrzenia, kiedy razem jemy śniadanie.

- James, dobrze się czujesz? - pyta mnie niespodziewanie, wyrywając mnie tym samym z zawieszenia.

- Hm? Co...? - mamroczę, wracając do rzeczywistości. - A tak, wszystko w porządku. Dlaczego pytasz?

Unosi brew w rozbawieniu, obserwując mnie.

- Po pierwsze, przez dziesięć minut trwałeś w tej samej pozycji, patrząc nie wiadomo gdzie i będąc myślami daleko stąd. Po drugie, nawet nie tknąłeś swojego jedzenia - wylicza. Posyła mi rozbawione spojrzenie i wstaje, żeby zanieść swoje puste już naczynie do zmywarki.

Spuszczam głowę i zaglądam do miski, w której pływają namoknięte mlekiem płatki, których w ogóle nie ruszyłem. Kręcę głową, nie wierząc w siebie. Jestem bardzo rozkojarzony i nie potrafię się skupić na niczym istotnym. Niczym, poza Cassie.

Zostawiam swoje śniadanie nietknięte. Nie cierpię rozmoczonych płatków, toteż odstawiam naczynie do zlewu. Kiedy się odwracam, o mało nie dostaję zawału. Tuż za mną stoi Cass z rękami położonymi na biodrach i pewną siebie miną.

- Zdradzisz mi w końcu, dlaczego cały poranek zachowujesz się, jakbyś przebywał w innym miejscu? - pyta wyczekująco, żądając natychmiastowej odpowiedzi. - Już wcześniej zauważyłam, że coś się dzieje, ale nie odzywałam się ani słowem, bo nie chciałam panikować. Ale dzisiaj ewidentnie widzę, że coś jest na rzeczy.

Posyła mi harde spojrzenie i już wiem, że nie odpuści, dopóki nie dowie się prawdy. Wzdycham rozżalony.

- Przed tobą nic się nie ukryje, prawda? - mówię z wyrzutem. - Tak się składa, że planowałem coś dla nas na dzisiejszy wieczór. Cały poranek o tym myślę, bo chcę, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. Miałaś się dowiedzieć o tym później, ale twoja ciekawość wszystko zepsuła.

Cassie otwiera szeroko usta ze zdziwienia. Jej policzki pokrywa róż wywołany zawstydzeniem. Wzdycha, zakrywając usta dłonią, a po chwili ukrywa w obu rękach swoją twarz.

- Przepraszam. Jestem taka głupia. Nie miałam pojęcia - tłumaczy się. - Nie chciałam zepsuć twojej niespodzianki. Po prostu dziwnie się zachowywałeś i martwiłam się...

Uśmiecham się lekko pod nosem i jestem wdzięczny, że tego nie widzi. Postępuję krok do przodu i ściągam jej dłonie z twarzy, zastępując je moimi rękami. Delikatnie obejmuję jej zaróżowione policzki, głaszcząc je kciukami.

- Rozumiem - uspakajam ją. - Nic się nie stało. Miałaś prawo się o mnie martwić, chociaż nie miałaś ku temu powodu. - Puszczam do niej oczko, chcąc ją rozweselić, ale ona czerwieni się jeszcze bardziej. Opiera czoło o moją klatkę.

- Przysięgam, że nigdy więcej nie zrobię czegoś podobnego. Następnym razem będę siedzieć cicho, obiecuję.

Czuję uścisk w piersi, bo wiem, że następnego razu nie będzie. Nie mogę jednak powiedzieć o tym Cassie. Nie mogę zdradzić jej prawdziwego powodu tego wszystkiego. Gdyby tylko wiedziała... W takim wypadku na pewno nie stalibyśmy teraz w kuchni, tuląc się do siebie.

Leniwym ruchem gładzę jej plecy, podczas gdy ona wciąż ma wtuloną twarz w mój tors. Aż trudno mi wierzyć w to, gdzie skończyliśmy. Przez cały czas wzbraniałem się przed zbliżeniem do Cass, a koniec końców wylądowałem z nią w moich ramionach. Tego nie było w naszej umowie, chociaż nawet nie wiem, czy ona jeszcze nas obowiązuje po tym, co między nami zaszło. I co może jeszcze zajść.

Staram się nie myśleć o tym, co ma wydarzyć się za parę dni. Zamiast tego skupiam się na dzisiejszym wieczorze. Czuję w kościach, że długo nie zapomnimy tego, co ma się dzisiaj wydarzyć. A z pewnością nie zapomni tego Cassie, bo wszystko zostało zaplanowane z myślą o niej. Oby tylko się nie zawiodła.

*

Cassie jest bardzo cierpliwa, co mnie zadziwia. Myślałem, że będzie mnie wypytywać o to, co dla niej przygotowałem, ale siedzi cicho. Tylko od czasu do czasu, kiedy myśli, że nie patrzę, spogląda na mnie i uśmiecha się lekko pod nosem. Jest to najpiękniejszy widok na świecie.

W porównaniu do dziewczyny siedzę jak na szpilkach. Co chwilę zerkam na zegar, aby sprawdzić godzinę. Mam wrażenie, że nigdy wcześniej w swoim życiu nie byłem tak podekscytowany. Nawet w dzieciństwie nie miałem momentu, w którym nie mogłem się czegoś doczekać tak jak teraz.

W końcu jednak zegar wskazuje czwartą po południu. Zrywam się na równe nogi, strasząc przy tym Patałacha, który śpi na kanapie obok mnie. Cassie zerka na mnie ze zdziwieniem, odrywając spojrzenie od telewizora.

- Gotowa? - pytam. Czuję serce bijąca jak szalone w mojej klatce.

- Jak to? Teraz? - Jest zdziwiona. - Mam iść tak? - Wskazuje na swój strój - podarte dżinsy oraz przetartą koszulkę. - Nie mogę się iść przebrać?

Kręcę rozbawiony głową, przygryzając wargę.

- Nie mamy na to czasu. Poza tym wyglądasz cudownie. Jak zawsze zresztą - dodaję ciszej, ale i tak mnie słyszy.

Niepewnie wstaje z sofy i idzie po kurtkę. Po drodze rzuca mi ukradkowe spojrzenie.

- To gdzie mnie zabierasz? - pyta w końcu, kiedy zmierzamy do mojego samochodu.

Posyłam jej lekki uśmiech.

- Zobaczysz.

Przez większość drogi, która trwa nie dłużej niż pół godziny, Cassie siedzi cicho. Twarz ma zwróconą w stronę okna i obserwuje mijany krajobraz. Kiedy zbliżamy się do celu, przejeżdżamy koło bilbordu informującego o koncercie odbywającym się na stadionie do baseballu Fenway Park. Na początku Cass nie zwraca na niego uwagi, siedząc nieruchomo. Nagle prostuje się i patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

Już wie. Wie, że zabieram ją na koncert jej idola - Adama Lamberta.

Próbuję ukryć uśmiech, ale nie wychodzi mi to.

- Błagam, powiedz, że nie żartujesz - wykrztusza, wciąż będąc pod głębokim wrażeniem. - Powiedz, że to nie jest jakiś głupi żart.

- To nie jest żaden głupi żart - mówię, starając się zachować powagę. - Naprawdę zabieram się na koncert Adama Lamberta.

Z ust dziewczyny wydobywa się okrzyk zachwytu. Piszczy, jak mała dziewczynka, tupiąc nogami o podłogę. Szybko pochyla się nad skrzynią biegów i daje mi całusa w policzek. Dzieje się to w mgnieniu oka. Żałuję, że nie stoimy na światłach, bo przyciągnąłbym ją do siebie i pocałował. Nie koniecznie w policzek.

- Ale jak? - Chce wiedzieć, opanowując emocje. - Jak udało ci się zdobyć bilety na jego koncert? Przecież one są strasznie drogie!

- To zasługa Brada. Poprosiłem go o małą przysługę, a że on nie potrafi odmawiać, załatwił, co trzeba.

- Jak? - docieka.

Wzdycham, rozbawiony jej reakcją.

- Brad ma podejście do ludzi i dużo znajomości. Zaufaj mi, on potrafiłby dogadać się z koniem, jeżeli byłoby to konieczne. - Śmieję się. - Pociągnął za sznurki i zdobył dla mnie bilety. Nie byłby sobą, gdyby nie załatwił ich też dla siebie, dlatego wypatruj go w tłumie, bo z pewnością tam będzie.

- Naprawdę? - Cieszy się. - Muszę mu podziękować.

Trochę boję się konfrontacji z Bradem z powodu Cassie. Ale umówiliśmy się, że nie będziemy poruszać tej sprawy dzisiejszego wieczoru. Oboje chcemy jak najlepiej dla Cass, a jeżeli doszłoby do kłótni, wszystko by się posypało. Brad postanowił mi odpuścić, ale tylko na ten jeden wieczór. Wie, ile dla mnie on znaczy. Nie należy do mściwych osób, więc mam pewności, że nie złamie umowy.

Dojeżdżamy do celu. Przed naszymi oczami prezentuje się stadion, który otoczony jest samochodami i ludźmi, którzy przyszli na koncert. Zostawiamy auto z dala od zgiełku i ruszamy w stronę naszego celu. W połowie drogi Cassie łapie mnie za rękę i zaciska palce na mojej dłoni. Posyła mi szeroki uśmiech.

Im bliżej jesteśmy, tym większy hałas do nas dociera. Oboje odczuwamy zniecierpliwienie, bo wręcz biegniemy do bramek wejściowych. Ustawiamy się w długiej kolejce. Cassie z zachwytem rozgląda się wokoło ani na chwilę nie pozostając w miejscu. Mam wrażenie, że zaraz zacznie piszczeć jak w samochodzie i skakać wokół mnie.

Kiedy przychodzi nasza kolej, Cass uśmiecha się do ochroniarza najszerzej, jak potrafi, a ja pokazuję nasze bilety. Mężczyzna jest ogromny, dwa razy większy ode mnie i nie wygląda na śmieszka. Mimo to puszcza oczko do Cassie i lekko się uśmiecha. Jestem pod wrażeniem. Ta dziewczyna potrafi jednym gestem roztopić nawet największego twardziela. Nie dziwię się, że w końcu jej uległem.

Mieszamy się z tłumem ludzi, wciąż trzymając się za ręce. Harmider dobiega mnie z każdej strony, że nie słyszę swoich myśli. Jestem popychany, ale to wszystko jest warte tego, żeby uszczęśliwić Cassie. Bo w tym wszystkim to jest dla mnie najważniejsze.

Nie wiem, jak Cass to robi, ale udaje nam się dotrzeć bardzo blisko sceny. Wszyscy ludzie wokół są podekscytowani i szczerzą się od ucha do ucha. Udziela mi się ich nastrój i sam nie potrafię nie tryskać entuzjazmem. Od dawna nie czułem się tak, jak teraz. Nigdy nie przepadałem za przebywaniem w tłumie, wyjście do klubu to był dla mnie szczyt możliwości, ale jednak jestem tu, otoczony tymi wszystkimi rozwrzeszczanymi nastolatkami.

Jestem tu i czuję się wspaniale.

- Zobacz, to Brad! - krzyczy do mojego ucha Cassie, pokazując ręką tłum obok nas. Zaraz dodaje: - Jest też Zick i Lincoln!

Puszcza mnie i idzie przywitać się z przyjaciółmi. Rzuca się na szyję Brada, mocno go przytulając. Zapewne dziękuje mu za bilety, ale to wystarczy, żebym poczuł się o nią zazdrosny. Wolałbym, żeby to mnie tak tuliła i mi dziękowała. W końcu gdyby nie moja inicjatywa nie byłoby nas tutaj.

Wraca po chwili, ciągnąc za sobą chłopaków. Przybijam żółwika z Zickiem i Lincolnem. Kiedy podchodzi do nas Brad, podaję mu rękę, a on na nią spogląda. Czuję na sobie spojrzenie Cassie i boję się, że wszystko zaraz się posypie. Ale Brad łapie moją wyciągniętą dłoń i ściska ją. Na jego ustach pojawia się smutny uśmiech. Mruga do mnie, rozluźniając sytuację.

- Dziękuję - mówię bezgłośnie.

Odwracamy się od siebie w momencie, kiedy na scenę wbiega Adam Lambert. Stojąca przede mną Cassie zaczyna skakać i krzyczeć z uciechy. Uśmiecham się na ten widok.

- Jest szczęśliwa - mówi do mnie Brad, stojąc z założonymi na piersi rękami. - To wszystko dzięki tobie. Nie mogę uwierzyć, że tak się poświęcasz, chociaż zamierzasz odejść. James, nie rozumiem tego.

- Ja też nie - przyznaję. - Ale Cassie jest warta tego poświęcenia. Wiem, że miałem ją zostawić w spokoju, ale nic nie poradzę na to, że nas do siebie ciągnie. Próbowałem z tym walczyć, naprawdę, ale nie dałem rady.

Brad przypatruje mi się uważnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Prędzej czy później ona się w tobie zakocha, czy tego chcesz, czy nie. Dla jej własnego dobra byłoby lepiej, gdyby to nie wydarzyło się do dnia... do twoich urodzin. Inaczej...

- Wiem - przerywam mu. Pocieram ręką czoło, obserwując Cassie, która się świetnie bawi. - Ja po prostu...

- Może jestem głupi - wcina się Brad - ale mam cholerną nadzieję, że tego nie zrobisz. Nie wiem, jak ty dajesz radę żyć ze świadomością, że lada chwila się... zabijesz. Ja ledwo sobie radzę z tą wiedzą. Ale jesteś moim najlepszym przyjacielem, bratem. - Kładzie dłoń na moim ramieniu. - Chcę dla ciebie jak najlepiej... cokolwiek to znaczy.

Uśmiecham się do niego z wdzięcznością.

- Dziękuję, że jesteś ze mną mimo tego całego gówna. No i dzięki za bilety.

- Koleś, to był zajebisty pomysł! - oświadcza radośnie. Jego oczy błyszczą z podekscytowania. - Cieszę się, że tu jestem. Że wszyscy tutaj jesteśmy.

Ja też się cieszę. Chcę zbudować dobre wspomnienia - dla mnie i dla Cassie - i nie ma lepszego materiału do tego, jak czas spędzony z przyjaciółmi. Jestem pewny, że nawet kiedy odejdę, Cass będzie o tym doskonale pamiętać i może kiedyś będzie to wspominać.

Podchodzę do niej i obejmuję ją od tyłu, kiedy Adam Lambert zaczyna śpiewać Ghost Town. Uśmiecham się, bo wiem, że Cassie ubóstwia tę piosenkę. Splatam nasze palce na jej brzuchu i układam głowę na jej ramieniu, wsłuchując się w słowa piosenki.

Przymykam oczy i czuję, jak pod nimi zbierają mi się łzy. Nie wiem, czy wina leży w tym, że zbyt mocno wsłuchałem się w słowa piosenki, która tak dobrze opisuje to, co czuję. Albo to z powodu pustki, którą odczułem w sercu dotkliwiej niż wcześniej. A może to efekt tego, że tak bardzo wtuliłem się w Cassie i jej obecność tak na mnie podziałała.

- And now I know my heart is a ghost town - nucę cicho do jej ucha.

Odwraca się do mnie przodem i zarzuca swoje ramiona na moją szyję. Przenoszę dłonie na jej biodra i ściskam je lekko, nie otwierając oczu. Po chwili czuję delikatne muśnięcie na ustach. Uchylam powieki.

- Zapomniałam ci podziękować - mówi, patrząc głęboko w moje oczy. - A więc dziękuję teraz.

Pochylam się do przodu w tym samym czasie, kiedy ona staje na palcach. Nasze wargi spotykają się w połowie drogi, napierając na siebie. Czuję nacisk rąk Cassie na swoim karku, przez co zbliżam się do niej jeszcze bardziej. Mocniej obejmuję ją w pasie, błądząc dłońmi po jej plecach. W pewnym momencie posuwam się dalej, wkładając jedną z rąk pod jej koszulę.

Mam wrażenie, że nasze języki poruszają się w takt piosenki Runnin', która teraz rozbrzmiewa. Walczymy o dominację, ale to ja wygrywam. Delikatnie przygryzam dolną wargę Cass. Uchyla lekko usta i to wystarczy, żebym wsuną do nich język, który od razu łączy się z jej. Wtedy kompletnie się zatracam.

Nie wiem, ile czasu mija, zanim się od siebie odrywamy, ale w końcu brakuje nam powietrza i musimy oddychać. Oboje jesteśmy zziajani, pobudzeni i nad wyraz szczęśliwi. Uśmiechamy się do siebie jak para idiotów, ale mało nas to obchodzi. Zbyt zapatrzeni w siebie nie zdajemy sobie sprawy z otaczającego nas świata.

I tak jest dobrze, wręcz wspaniale. Nie chcę, żeby to się kiedykolwiek skończyło. Żebym mógł zawsze mieć Cassie, dokładnie tak jak teraz. Przez wieczność i jeszcze dłużej.

A potem Cassie znowu odwraca się do mnie tyłem, ja obejmuję ją ponownie w pasie i trwamy tam przez resztę koncertu. Ani na moment nie odrywamy się od siebie, za bardzo złaknieni swojej bliskości.

Serce wciąż wali w mojej klatce i słyszę dzwonienie w uszach, kiedy udajemy się do wyjścia. Moje dłonie drżą z przejęcia i jest mi tak gorąco, że nawet nie zwracam uwagi na chłód wieczoru.

- Epicka noc! - drze się Brad, kiedy idziemy do samochodu.

- Nie musisz krzyczeć, wszyscy cię słyszą! - odkrzykuje do niego Lincoln.

- Co?! - Brad przykłada dłoń go ucha, robiąc z niej tubę. - Nie słyszę, co mówisz! Chyba ogłuchłem!

Zanosimy się śmiechem. Wszyscy wciąż jesteśmy pobudzeni dzisiejszym wieczorem i emocjami z nim związanym. Czuję, że dzisiejszej nocy nie pójdziemy prędko spać, bo jesteśmy zbyt nabuzowani.

- Chcę zrobić tatuaż - oświadczam nagle. Jestem zaskoczony swoim pomysłem i tym, że podzieliłem się nim z innymi, ale nie żałuję tego. W końcu raz się żyje. - Dzisiaj. Teraz. Jedźmy do studia.

- James, dobrze się czujesz? - pyta mnie Cassie ze śmiechem.

- Mówię poważnie - odpowiadam z uśmiechem, będąc zbyt upojony hormonem szczęścia.

- Jestem za! - krzyczy Brad, wyrzucając ramiona w górę. - Też sobie zrobię!

Zick i Lincoln ochoczo przystają na ten pomysł. Zatrzymuję się i staję przed Cassie, chcąc poznać jej zdanie.

- Co ty na to? - pytam dość niepewnie, kładąc ręce na jej ramionach.

- Po co chcesz zrobić tatuaż? - Unosi głowę, aby spojrzeć mi w oczy. Wydaje się zaciekawiona moim pomysłem.

- Aby upamiętnić dzisiejszą noc. Ilekroć na niego spojrzę, będę przypominał sobie dzisiejszy wieczór. Każdą chwilę spędzoną z tobą. Pozostanie ze mną do końca życia jako pamiątka i jedno z najlepszych wspomnień, jakie będę miał.

Zaczyna kiwać głową jak szalona.

- Tak. Dobra. Zróbmy to!

Pakujemy się do mojego samochodu i jedziemy do Boston Tatoo Convention przy 900 Boylston Street. Przez całą drogę śpiewamy piosenki Adama Lamberta, jakby po koncercie wciąż nie było nam dość. Mam zdarte gardło, kiedy podjeżdżamy pod studio.

Właściciel jest zdziwiony, kiedy całą piątką wpadamy do środka, śmiejąc się jak głupi. Na oko ma może z czterdzieści pięć lat. Jego ręce są całe wytatuowane.

- Chcemy tatuaż - oświadcza Brad z szerokim uśmiechem. - To znaczy... każdy z nas chce jeden. I każdy inny.

- Jesteście trzeźwi? - pyta mężczyzna, przypatrując się nam uważnie.

- Totalnie - zapewniam.

Marszczy gęste brwi, ale po chwili się uśmiecha.

- W takim razie zapraszam.

Pierwszy idzie Brad. Każe sobie wytatuować płomień tuż nad sercem. Nie tłumaczy, dlaczego chce akurat to, a my nie pytamy go o to. Dzisiejszej nocy robimy, co chcemy, bez zbędnego wyjaśniania.

Następny jest Zick, który chce mieć wytatuowanego boomboxa na pośladku. Nie jestem pewien, czy chłopak jest rzeczywiście trzeźwy, ale nikt z nas tego nie komentuje. Lincoln wybiera orła, którego chce mieć po lewej stronie szyi.

Kiedy przychodzi czas na mnie, mówię, że chcę tatuaż na plecach i wyjaśniam mężczyźnie, o co mi dokładnie chodzi. Pewność siebie opuszcza mnie, kiedy czuję na skórze igłę. Nie ma jednak odwrotu. Z zaciśniętymi zębami czekam, aż katorga się skończy.

- Co wybrałeś? - pyta mnie Cassie, kiedy zakładam koszulkę, krzywiąc się przy tym.

Mimo bólu puszczam do niej oczko.

- Tajemnica.

Robi obrażoną minę, po czym siada na fotelu. Wciąż na mnie patrząc, szepcze do faceta, co chce. Wystawia do niego prawy nadgarstek i zakrywa go tak, żebym nie widział, co chce tam mieć. Trzymam ją za drugą dłoń, chociaż mnie o to nie prosiła. Mimo to wiem, że tego potrzebuje.

Kiedy jest po wszystkim, płacimy i wychodzimy na zewnątrz. Jest zimno, ale to nie odbiera nam humoru do żartowania. Emocje już trochę opadły, ale wciąż jesteśmy pobudzeni po tym wszystkim. Czemu się dziwić, dzisiejszego wieczoru wiele się wydarzyło.

Kiedy wsiadamy do samochodu, Zick jęczy z bólu.

- Kurwa, nie mogę siedzieć! - mówi z wyrzutem. Zamiast mu współczuć, śmiejemy się.

Odpalam i ruszam, sięgam do radia, aby włączyć Lamberta i wraz z jego muzyką odbyć podróż do domu.

Another day, another lonely night
I would do anything to have you by my side
Another day, another lonely night
Don't wanna throw away another lonely life[3]

[3] "Another Lonely Night" Adam Lambert

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top