Rozdział 12

I shot for the sky
I'm stuck on the ground
so why do I try
I know I'm gonna fall down
I thought I could fly
so why did I drown
I'll never know why it's coming down down down

"Down" Jason Walker

Czy coś się zmieniło? Nie jestem pewny. Oddychanie przychodzi mi odrobinę łatwiej i nie wiem, co jest tego powodem. Idąca obok mnie Cassie także nie jest nowością, ale podświadomie czuję, że sposób, w jaki na nią patrzę, jest nieco inny. Wciąż widzę ją tak, jak zawsze, a jednocześnie mam wrażenie, że teraz stoi w nieco innym świetle. Jej ciemne włosy mienią się w słońcu, niebieskie oczy błyszczą wpatrzone w drogę przed sobą, a usta wydają się jeszcze bardziej różowe i słodkie tylko dlatego, że nie mogę ich skosztować.

Jeszcze nie.

A więc nic się nie zmieniło. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi na etapie poznawania się. Uścisk, jaki podarowałem jej w kawiarni na oczach Ange, był nazbyt spontaniczny z mojej strony i to, że pocałowałem ją w głowę, też nie było dobre. Ba, ja ledwo musnąłem ją wargami. A mimo to czuję się z tym dobrze. Nawet Ange nie jest w stanie tego zepsuć. Ani też pogoda, która wcale nam nie dopisuje, bo znowu zaczyna padać śnieg.

Lekki uśmiech błąka się na moich ustach, kiedy tak idę w stronę parku, żeby zabrać Cassie na lodowisko. Mam wrażenie, że wyjście z Starbucksa i to w towarzystwie Cassie w jakiś sposób mnie odmieniło. Zamiast przejmować się rozmową z Ange, nie mogę oderwać myśli od kroczącej obok mnie dziewczyny. Chyba powinienem podziękować mojej byłej za to, że kolejny raz uświadomiłem sobie, że Cass nie jest mi wcale obojętna. Wręcz przeciwnie, ciągnie mnie do niej. Z jednej strony wiem, że nie mam na co liczyć, bo już na wstępnie powiedziała, że nie zamierza się we mnie zakochać, a z drugiej strony cień nadziei kołata w moim sercu i świadomość, że może kiedyś mogłoby się nam udać, napełnia mnie ciepłem. O ile te „może kiedyś" przyjdzie przed końcem lutego, który jest bliżej niż dalej.

— Dlaczego tak się uśmiechasz? — Cassie podnosi na mnie wzrok, przygryzając dolną wargę zębami. Uwielbiam, jak to robi i jednocześnie nienawidzę, bo mam straszną ochotę ją pocałować.

Wzruszam ramionami.

—Tak po prostu — odpowiadam. Wciskam ręce do kieszeni spodni. — Po prostu cieszę się, że spędzimy razem dzień. Będzie fajnie, zobaczysz — dodaję, widząc jej niepewną minę. Na pewno zastanawia się nad tym, jak poradzi sobie na łyżwach, skoro nie potrafi jeździć.

— Trzymam cię za słowo.

— Nie zawiedziesz się — zapewniam ją. Kąciki jej ust drgają w powstrzymywanym uśmiechu, który po chwili rozświetla jej twarz. Kiedy się uśmiecha, wyglądała równie pięknie, jak kiedy tańczy.

Cassie pociera ręce, które marzną jej na wietrze. Znowu zapomniała wziąć rękawiczek, a ja niestety nie mam swoich, żeby jej pożyczyć. Marszczy lekko brwi, jakby się nad czymś zastanawiała. Zerka na mnie kątem oka, po czym szybko odwraca wzrok. Wzdycha.

— Mogę cię o coś zapytać? — mówi wreszcie i dodaje szybko: — Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.

— Śmiało wal.

Odpowiem na każde jej pytanie bez względu na to, czego będzie dotyczyć. W końcu umówiliśmy się, że odpowiadamy na wszystkie pytania, jakie sobie zadamy i nie będziemy kłamać. Jak na razie przykładam się do obu. No, może drugą trochę wykorzystam na swoją korzyść, mówiąc pół prawdy. Są rzeczy, o których Cassie nie powinna wiedzieć. Wmawiam sobie, że nie chcę jej martwić, ale i tak wiem, że to nie prawda. Jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby przyznać się do niektórych rzeczy.

— Ty i Ange... Co się między wami wydarzyło?

Zaczerpuję haust zimnego powietrza, zastanawiając się nad odpowiedzią. Chcę ubrać to w słowa tak, żeby zabrzmiało to dobrze i żeby nie przemówił przeze mnie zraniony i porzucany nastolatek, tylko dorosły, który pogodził się z rozstaniem z dziewczyną.

— Cóż... Od czego by tu zacząć? — Zamyślam się. — Chodziliśmy ze sobą jakieś pół roku, kiedy zdarzył się wypadek. Ange zerwała ze mną, a przedtem przespała się z jakimś kolesiem ze szkoły i oskarżyła o to mnie, mówiąc, że się zmieniłem i to moja wina. Od tamtego czasu nie kontaktowałem się z nią, chociaż codziennie do mnie dzwoniła i pisała wiadomości. W końcu odebrałem od niej telefon i pod twoją namową umówiłem się z nią na spotkanie.

—I? — docieka. Wygląda na szczerze zaciekawioną.

— Pieprzyła... to znaczy mówiła coś o tym, że powinniśmy do siebie wrócić, bo jesteśmy sobie przeznaczeni i różne inne takie bezsensowne rzeczy. Ja postawiłem sprawę jasno —było, minęło i nie chcę do niej wracać. Z biegiem czasu mam wrażenie, że zerwanie to była najlepsza rzecz, jaka zdarzyła mi się w tamtym czasie, mimo że wtedy tak bardzo to przeżyłem. Patrząc na to teraz, gdyby nie to, prawdopodobnie nie poznałbym ciebie, co wydaje mi się o wiele gorsze, niż zerwanie z Ange.

Cassie wpatruje się ze mnie ze zmrużonymi oczami i zaciśniętymi ustami. Intensywnie nad czymś myśli, chyba zastanawiając się, co mi odpowiedzieć. Nie liczę na żadną skruchę i współczucie. Naprawdę to zerwanie nie robi już na mnie wrażenia. Dawno o tym zapomniałem i nie zamierzam do tego wracać.

— Gdybym była twoją dziewczyną — zaczyna — nigdy w życiu bym z tobą nie zerwała. W dodatku w tak tragicznym momencie twojego życia. Czy ona serca nie ma? Przecież to był cios poniżej pasa! Jak można być tak okrutnym człowiekiem? Na jej miejscu poczekałabym, aż się trochę u ciebie poprawi i dopiero wtedy zaproponowała zerwanie, a nie coś takiego. Totalny obłęd!

Śmieję się. Po raz kolejny śmieję się szczerze i przyznam się, że brakowało mi tego. A widok skrzywionej miny Cassie dodatkowo mnie napędza, bo to ona powoduje, że mam ochotę się śmiać bez końca. Nie wiem do końca, co tak bardzo mnie rozśmiesza, ale nie zamierzam przestawać.

— No co? — burczy, zakładając ręce na piersi.

Obejmuję ją ramieniem.

— Jesteś urocza — rzucam, zanim zdążę ugryźć się w język. — I uwielbiam cię. I nie myśl, że śmieję się z ciebie. Po prostu rozśmieszyła mnie myśl, że gdybyś była moją dziewczyną, to wszystko wyglądałoby inaczej niż teraz. Naprawdę — dodaję już poważnie, patrząc głęboko w jej oczy. — Wszystko byłoby inne.

Mruga powiekami, zdziwiona. Nie daję jej chwili do namysłu. Łapię ją za rękę i ciągnę w kierunku części parku, gdzie znajduje się lodowisko. O tej porze nie ma na nim zbyt wielu ludzi, co jest na naszą korzyść, bo jeżeli Cassie nie radzi sobie na lodzie, to będzie nam potrzebna przestrzeń, żeby nauczyć ją chociaż na nim ustać.

Sadzam ją na ławce i idę do wypożyczalni łyżew, wcześniej zapytawszy się o jej numer buta. Kiedy mam już w rękach łyżwy dla siebie i dla niej, moją uwagę przykuwa para rękawiczek, która leży obok kasy i wygląda na bezpańską. Przypominam sobie, że Cass nie ma ze sobą swoich i na pewno dzisiaj się wywróci, a ja nie chcę, żeby odmroziła sobie palców. Tyłek w zupełności wystarczy.

— Przepraszam — mówię do starszego pana stojącego za ladą. Wskazuję na parę rękawiczek. — Czy one do kogoś należą?

Mężczyzna patrzy we wskazanym przeze mnie kierunku i kręci głową.

— Ktoś je znalazł i tu przyniósł. Na razie nie mają właściciela. Jeżeli ci się przydadzą, to możesz je wziąć. Tutaj na nic się zdadzą.

Podaje mi je, a ja uśmiecham się z wdzięcznością i odwracam się, żeby wrócić do Cassie. Czeka tam, gdzie ją zostawiłem. Podnosi głowę i widząc mnie, macha ręką. Uśmiecha się, ale zauważając niesione przeze mnie łyżwy, markotnieje.

— To bezpieczne? — pyta, wskazując na nie.

— Jak najbardziej.

Szybko radzę sobie ze swoimi butami, a potem klękam przed Cassie i pomagam założyć jej łyżwy. Sama także próbuje, ale w końcu się poddaje. Obawia się, że nie zawiąże ich zbyt dobrze i spadną jej podczas jeżdżenia.

—Mam coś dla ciebie — mówię, kiedy chwiejnie staje na nogach, kurczowo trzymając się mojego ramienia.

Marszczy brwi, kiedy podaję jej parę rękawiczek. Po chwili jednak jej twarz rozjaśnia się w uśmiechu. Zakłada je na ręce i przygląda się im, po czym podnosi głowę i całuje mnie w policzek.

— Pamiętałeś. —Śmieje się i lekko zawstydzona swoim ruchem rumieni się.

Biorę ją za rękę i z mocno bijącym sercem podchodzę do balustrady wprowadzającej na lodowisko. Idę pierwszy, podczas gdy Cassie kurczowo trzyma się poręczy. Dopiero kiedy pewnie stoję na lodzie, podchodzi do mnie. Już przy pierwszym kroku by się przewróciła, gdybym w porę jej nie złapał. Kurczowo uczepia się moich ramion, stojąc na drżących nogach na lodzie.

— Po co mi to było? — jęczy. — Zaraz się zabiję.

Śmieję się.

— Nie panikuj — uspokajam ją. — Po prostu rób to, co ja. Z jazdą jest jak z chodzeniem; najpierw jedna, potem druga noga.

— Co ty nie powiesz —warczy zdenerwowana.

Chce mnie uderzyć, ale ponownie ślizga się na lodzie, dlatego rezygnuje ze swojego zamiaru. Powoli ruszam tyłem, ciągnąc ją za sobą i instruuję ją, jak ma jechać. Na początku w ogóle jej nie idzie, ale po jakimś czasie uczy się wykonywać niepewne ruchy nogami. Ostrożnie jeździ, cały czas trzymając się mnie. Ani razu jej nie puszczam i nie pozwalam upaść. Jeździmy w pobliżu barierki, żeby czuła się pewnie, ale po jakimś czasie zapomina o niej kompletnie, skupiając się na łyżwach. Jak na pierwszy raz radzi sobie w miarę dobrze i szybko się uczy.

— To nawet całkiem fajne — mówi ze śmiechem, kiedy przejeżdża kilka metrów z moją pomocą. — Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?

Z coraz większym uśmiechem na ustach i rumieńcem na policzkach jeździ dookoła lodowiska. W końcu odważa się pojechać sama. Odjeżdżam kilka metrów i staję przodem do niej, żeby móc ją złapać, gdyby coś jej nie wyszło. Rusza, z początku niepewnie, aż w końcu rozpędza się. Nie zdąża jednak zahamować i wpada na mnie z rozpędem. Oboje lądujemy na lodzie.

— Przepraszam — woła, śmiejąc się przy tym. Sam nie mogę powstrzymać się od uśmiechu. Boli mnie tyłek i plecy, ale w tej chwili mało mnie to obchodzi. Jestem skupiony na leżącej na mnie Cassie, a nie na bólu.

Jej włosy muskają moją twarz, kiedy próbuje się podnieść i nie wychodzi to jej, co jeszcze bardziej wzmaga jej śmiech.

— To nic — śmieję się. — Kiedy ja jechałem pierwszy raz na łyżwach, wywaliłem się co najmniej dziesięć razy.

—Ale nikt nie trzymał cię cały czas, jak ty mnie — zauważa. Przestaje się śmiać, ale jej oczy wciąż błyszczą radośnie. — Wystarczyło na chwilę mnie puścić, a ja już się przewróciłam.

Przybliżam swoją twarz do jej.

— Wniosek; nigdy cię nie puszczać — szepczę, nie odrywając od niej wzroku.

Rumieni się jeszcze bardziej. Jest blisko, tak blisko, że to aż boli, bo nie mogę się do niej zbliżyć. Zwalczam chęć pocałowania jej i pomagam jej wstać. Zgodnie stwierdzamy, że już dość się najeździliśmy i pora ruszyć do wyjścia.

— To co teraz? — pyta Cassie, kiedy ściągam z jej nóg łyżwy. — Zmarzłam trochę na tym lodowisku.

Nie chcę jeszcze iść do domu, bo dopiero co w nim byliśmy. Mam ochotę gdzieś ją zabrać i pobyć z nią trochę, ale nie koniecznie sam na sam. Moglibyśmy iść gdzieś, gdzie jest dużo albo przynajmniej trochę ludzi, żebym w razie czego mógł uciec od zbędnych pytań.

Spoglądam na dziewczynę wykładającą zniszczone buty i wpadam na pewien pomysł.

— Co powiesz na kubek gorącej czekolady z automatu? Moglibyśmy ją kupić i poszwendać się po sklepach. Co ty na to?

Podnoszę głowę, aby spojrzeć w jej oczy.

—Urzekłeś mnie pierwszym zdaniem, dlatego pójdę za tobą wszędzie — rzuca żartobliwie, ale druga część zdania i tak zapisuje się w mojej pamięci, wywołując dreszcz na całym ciele.

—W takim razie chodźmy.

Zmuszam się do uśmiechu. Odnoszę łyżwy i wsłuchuję się w głos Cassie, która narzeka na to, że teraz dziwnie jej się chodzi, tak lekko, kiedy pozbyła się łyżew. Odpowiadam, że mogę po nie wrócić, ale ona od razu odwodzi mnie od tego pomysłu.

Stajemy przed automatem z gorącymi napojami. Pozwalam Cass wrzucić monety i dodać do obu czekolad dużą ilość cukru. Z nikłym uśmiechem na ustach obserwuję, jak wyciąga kubek z parującym napojem i owija wokół niego palce, po czym pochyla się i upija mały łyczek, uważając, żeby się nie poparzyć.

—Pyszności — oświadcza radośnie, a ja w tym samym czasie sięgam po swój kubek.

—Cieszę się, że ci smakuje — mówię. — To co, idziemy?

Kiwa głową. Nie śpieszymy się, powolnym spacerem opuszczamy lodowisko a później park. W tym czasie Cassie kończy pić swoją czekoladę. Ja swoją oszczędzam, ale kiedy widzę, że Cass już nie ma napoju, podsuwam pod jej nos kubek z jeszcze parującą czekoladą.

—Chcesz?

Marszczy brwi, spoglądając najpierw na kubek, a potem na mnie.

—Przecież to twoja czekolada. Ja już swoją wypiłam.

Uśmiecham się.

—Dlatego chcę ci dać moją, bo wiem, jak uwielbiasz ją pić. Poza tym jest za słodka dla mnie. Przesadziłaś z cukrem — informuję ją z przekąsem, za co obrywam kuksańca w ramię.

—Idiota — mamrocze pod nosem, a jej policzki przybierając różowy odcień. Bierze ode mnie kubek. — Ale dzięki.

—Już nie idioto? — droczę się z nią, bo uwielbiam, jak się śmieje. To też dostaję w odpowiedzi. Najpierw przewraca oczami, a potem chichocze cicho pod nosem, z czego się niezmiernie cieszę.

Boże, co ta dziewczyna ze mną robi?

Mijamy sklep z ubraniami, przez co zwalniam, bo wiem, że w następny sprzedają buty. Łapię za rękę Cassie i z początku ten odruch jest nieświadomy. Dopiero po chwili spostrzegam swój ruch i momentalnie tężeję. Spoglądam na Cass, ale jej widocznie nie przeszkadza mój gest, bo zaciska palce na mojej dłoni i patrzy mi wyzywająco w oczy. Nie wiedzieć czemu robi mi się gorąco, a w płucach brakuje powietrza.

—Chcesz... em... Chcesz może wejść do sklepu i pooglądać rzeczy? — jąkam się, nie mogąc oderwać wzroku od jej hipnotyzujących oczu.

— Czemu nie — zgadza się i ciągnie mnie do środka.

Cassie z zachwytem przygląda się butom i nie może powstrzymać uśmiechu. Podchodzi do każdej półki i ogląda każdą możliwą parę butów. Gładzi je opuszkami palców, nie mogąc się od nich oderwać. Staram się jej nie przyglądać, ale nie moja wina, że dziewczyna jest cholernie ładna i mi się podoba. Do tego ma świetny tyłek, na który staram się nie patrzeć, bo wiem, że to się źle skończy.

—Przymierz coś — szepczę jej cicho do ucha, kiedy po raz kolejny odkłada but na miejsce.

Podskakuje, zapewne zapominając o mojej obecności, a na szyi, którą owiał mój oddech, pojawia się gęsia skórka. Odwraca się do mnie przodem i wpada na moją klatkę piersiową, bo stoję tak blisko niej. Powoli zadziera głowę do góry i spogląda mi w oczy. Widzę, jak powoli jej twarz zmierza ku mojej i już wiem, do czego zaraz dojdzie.

Jeszcze tylko chwila i poczuję jej usta. Boże, jak ja długo na to czekałem.

—Może potrzebują państwo pomocy?

Kurwa.

To jedno głupie zdanie wystarczy, żebyśmy się od siebie odsunęli. Z nienawiścią spoglądam na ekspedientkę, która stoi kilka kroków od nas z uśmiechem na ustach, nic sobie nie robiąc z tego, że właśnie przerwała nam tak wyczekiwany przeze mnie moment.

—Nie, dziękujemy — cedzę przez zęby. Jestem wkurzony, a jednocześnie wdzięczny, że nie pocałowałem Cassie. Co jak co, ale sklep obuwniczy nie jest zbyt romantycznym miejscem na pierwszy pocałunek, do którego, swoją drogą, dojść nie powinno.

—I tak wychodziliśmy — dodaje Cassie i ciągnie mnie do wyjścia.

Kiedy uderza we mnie chłodny wiatr, udaję mi się ochłonąć. Idziemy z Cass jeszcze do kilku sklepów, w których dziewczyna przymierza najróżniejsze buty. Rozglądam się za idealnymi skatami dla niej, ale żadnych nie zauważam, przez co jestem rozczarowany.

Dopiero kiedy idziemy do sklepu sportowego, natrafiamy na idealne buty, które od razu przypadają do gustu Cassie, jak i mi. Na ich widok jej oczy rozświetlają się. Zrzuca stare buty i zakłada nowe, w granatowym kolorze. Wygląda w nich bosko.

—I jak? — pyta, przyglądając się im w lustrze.

—Wow. — To jedyne, co jestem w stanie wykrztusić. A przecież ona tylko włożyła inne buty!

—Niezłe, prawda?

—Powinnaś je kupić. Pasują do ciebie. Plus twoje stare wyglądają... no, nie najlepiej.

Markotnieje i już się nie uśmiecha.

—Nie stać mnie na nie — mamrocze pod nosem, spoglądając na metkę.

Już chcę powiedzieć, że kupię je dla niej, ale widząc po jej minie, nawet nie chce o tym słyszeć. Jest zbyt dumna, żeby pozwolić na to, abym kupował dla nie rzeczy. To jednak nie powstrzymuje mnie przed pewnym pomysłem, który kiełkuje w mojej głowie.

Cassie z bolącym sercem zostawia buty na półce i łapiąc mnie za rękę, rusza do wyjścia. Milczy całą drogę, jaką pokonujemy do jej domu. Nie przerywam ciszy, bo nie wiem, co powiedzieć. W tym wszystkim nie pomaga moje szybko bijące serce, które nie może zapomnieć o moim planie.

Stojąc pod domem Cassie, dostaję od niej całusa w policzek.

—To... do zobaczenia — rzucam i szybkim krokiem oddalam się, zostawiając za sobą zdziwioną dziewczynę. Nie chciałem tak zrobić, ale jest już późno, a ja chcę zdążyć przed zamknięciem sklepu.

Na moje szczęście właściciel jeszcze jest i wita mnie z uśmiechem.

—Zmieniłeś zdanie, młody człowieku? — pyta z iskierką radości w oku.

—Tak — odpowiadam pewniej, niż się czuję. Wskazuję na parę butów, którą chwilę wcześniej przymierzała Cassie. — Poproszę te buty.

Sklepikarz posłusznie bierze je i chowa do pudełka.

—Prezent dla dziewczyny? — zagaduje podczas wykonywanej czynności.

—Można tak powiedzieć.

Cierpliwie czekam, aż skończy je pakować. Zdziwiony zauważam, że są zawinięte w świąteczny papier. Już mam o to spytać, kiedy sprzedawca puszcza do mnie oko, co stanowczo mnie zamyka. Płacę mu i dziękuję.

Szybkim krokiem, a wręcz biegiem, pokonuję drogę do domu Cassie. Wskakuję po dwa stopnie, żeby dostać się do jej mieszkania. Tam zatrzymuję się, mając małą zadyszkę. Kładę pakunek pod drzwiami i pukam, po czym szybko zbiegam po schodach. Zatrzymuję się i wybieram dogodne miejsce, żeby móc obserwować reakcję dziewczyny.

Drzwi otwierają się i staje w nich Cassie. Rozgląda się po pustym korytarzu, a po chwili jej wzrok pada na pakunek. Otwiera szeroko oczy i schyla się po niego. Czyta przypiętą karteczkę i na jej twarz wykwita uśmiech. Rozdziera papier. Jej oczy wypełniają się łzami, kiedy uchyla wieczko i zagląda do środka. Wybucha płaczem, śmiejąc się przy tym. Przykłada dłoń do twarzy, nie mogąc uwierzyć w to, co ma przed oczami.

Ten widok jest tak cudowny, że nie potrafię odwrócić do niej wzroku. W końcu jednak to robię, kiedy dziewczyna zbiera rzeczy i znika w mieszkaniu.

Wracam do domu wolnym krokiem. Jestem szczęśliwy, a jednocześnie mam wrażenie, że osiągnąłem totalne dno. Po raz kolejny dałem Cassie coś, co przybliżyło nas do siebie. Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie będziemy w stanie się rozdzielić. Ja nie będę w stanie tego zrobić.

Czuję wibrację przychodzącej wiadomości. Wyciągam telefon.

Cassie: Dziękuję, jesteś kochany.

Uśmiecham się. Zaraz potem jednak mina mi rzednie i czuję kłucie w piersi.

Jestem na dnie. I ciągle spadam w dół, dół, dół...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top