Rozdział 11

So nice to meet ya
But now I'll leave you here
So nice to meet ya
But now I'll leave you here

"So Nice To Meet Ya" Hayden Calnin

10 lutego

Natarczywy dźwięk telefonu wyrwa mnie ze snu. Z niezadowoleniem otwieram oczy i pierwsze co widzę to ciemne włosy Cassie na poduszce. Serce bije mi mocniej, a na twarz wpływa uśmiech. Zasnęliśmy w moim łóżku, kiedy do późna rozmawialiśmy. Tematy nam się nie kończyły i teraz wiemy o sobie chyba wszystko. To dziwne uczucie wiedzieć, że na świecie jest człowiek, który zna cię tak dobrze, jak ty sam siebie. Tym kimś jest dla mnie Cass. A ja jestem dla niej.

Cassie porusza się przez sen i mruczy coś. Telefon dalej dzwoni. Nie chcąc jej budzić, podnoszę się na łokciu i sięgam ponad nią, biorąc aparat do ręki. Marszczę brwi, widząc, że dzwoni Ange. Nie mam najmniejszej ochoty z nią rozmawiać, dlatego odrzucam połączenie. Odczekuję chwilę, aby upewnić się, że nie zadzwoni ponownie i z powrotem układam się do snu. Zanurzam twarz we włosach Cass i czując jej słodki zapach, odpływam.

Za jakiś czas telefon dzwoni ponownie. Wciąż jestem niewyspany i nie mam ochoty rozmawiać z Ange, ale wiem, że to nieuniknione i już czas dowiedzieć się, czego ta dziewczyna ode mnie chce i dlaczego moja ignorancja jeszcze jej nie odstraszyła.

— Czego chcesz? — syczę do telefonu na tyle cicho, żeby nie obudzić Cassie i na tyle głośno, żeby moja ex usłyszała mnie po drugiej stronie. — Wydaję mi się, że już wszystko załatwiliśmy.

— James. — Jest zdenerwowana i jednocześnie pewna siebie. Nastawiła się na rozmowę ze mną i teraz nie da mi spokoju. — Nie uważasz, że już pora porozmawiać?

— Nie bardzo — warczę, chociaż myślę inaczej. Już czas, już pora na to. Odsuwam się delikatnie od Cass, która przewraca się na drugi bok, twarzą do mnie. — Nie mogę teraz rozmawiać...

— Słuchaj — przerywa mi — mam dość wydzwaniania do ciebie i robienia z siebie idiotki. Chcę tylko porozmawiać. Spotkaj się ze mną za pół godziny w Starbucksie niedaleko ciebie. Potem, przysięgam, dam ci spokój.

W myślach ważę jej słowa. Da mi spokój? Raz na zawsze? Chyba jestem w stanie tyle zaryzykować. W końcu to tylko jedna rozmowa. Nie zamierzam do niej wrócić. Postawię sprawę prosto tak jak na początku. Jeżeli tego nie zaakceptuje, to tylko i wyłącznie będzie jej problem. Ja nie zamierzam się z nią dalej zadawać.

— Niech ci będzie — zgadzam się. — Przyjdę.

— Dobrze. Do zobaczenia.

Jestem pewny, że właśnie uśmiecha się z satysfakcją. Zawsze dostaje to, co chce. Taka właśnie jest Ange. Bez względu na cenę i innych. Przez ten czas, kiedy z nią chodziłem, miałem wrażenie, że robiła to tylko dlatego, że byłem popularny, a ona zawsze bierze to, co jej się podoba. Byłem dla niej zdobyczą, a nie chłopakiem. A mówi się, że to faceci wykorzystują dziewczyny. Nie w tym przypadku.

Nigdy nie powiedzieliśmy sobie, że się kochamy. Byliśmy ze sobą, bo tak nam się podobało. Było to wygodne zarówno dla niej, jak i dla mnie. Trzymanie się za rękę, całowanie publicznie. Wszystko to, co robiliśmy, było jakby na pokaz. Nie przeszkadzało mi to, w końcu byłem szczeniakiem, którego nic nie obchodziło, zwłaszcza poważne związki z dziewczynami. Jednak kiedy tak patrzę wstecz, wiem, że byłem głupi i żałosny. Może gdyby wtedy znał Cassie... Nie, nie ma co się zastanawiać nad tym, co mogło być. Było, minęło. Teraz zostały tylko konsekwencje.

— Kto dzwonił?

Cass patrzy na mnie błękitnymi oczami, lekko zaspana. Włosy leżą rozsypane na poduszce. Wygląda pięknie nawet taka potargana.

— Ange. To znaczy... moja była. Chce się ze mną spotkać.

— Zgodziłeś się?

Kiwam głową. Zamykam oczy i przykładam rękę do czoła. Na gołym ramieniu czuję ciepłą dłoń. Koszulkę ściągnąłem podczas snu, bo było mi za ciepło.

— To chyba dobrze, nie? — pyta niepewnie.

Wzdycham sfrustrowany.

— Nie wiem — jęczę. — Nie wiem, czego ode mnie chce. Wyraziłem się jasno, że nie chcę mieć z nią nic do czynienia, ale ona nie daje za wygraną.

Pościel szeleści, kiedy Cassie zmienia pozycję.

— Może wciąż jej zależy? — sugeruje.

— Jej nigdy nie zależało. Byłem jej wymówką. A teraz to się skończyło. To ona pierwsza postawiła na nas krzyżyk, kiedy mnie zostawiła w najgorszym momencie mojego życia. Nie zamierzam jej tego wybaczyć, to powyżej moich możliwości.

Nie rozumiem, jak mogłem być taki głupi, żeby z nią być. Oboje nie byliśmy szczęśliwi, a i tak ciągnęliśmy naszą znajomość w nieskończoność. I proszę, jak to się dla nas skończyło. Trafiliśmy tam, gdzie nie chcieliśmy — do własnego piekła. Mogliśmy podziękować tylko sobie.

— Tylko z nią porozmawiaj — nalega. Spoglądam na nią kątem oka. Leży, wtulona w poduszkę i lustruje mnie wzrokiem. — Zrobi ci się lepiej, zobaczysz.

Ulegam jej. Jestem za słaby, a ona działa na mnie tak, że nie jestem w stanie jej odmówić. Do niczego mnie nie zmusza, tylko prosi, a to wystarczy, żebym poszedł z nią na sam koniec świata. Jestem świadomy, że to może zaprowadzić nas na samą krawędź, a jak spadniemy w dół, nie będzie łatwego powrotu na górę. Powinienem jej odmówić, a zamiast tego po pięciu minutach stoję gotowy do wyjścia.

Cassie staje w progu w mojej koszulce, która sięga jej do ud i patrzy na mnie wyczekująco, jakby pilnowała, aby nie zawrócił.

— Poradzisz sobie — zapewnia mnie. Zawsze we mnie wierzy, bardziej niż ja sam. Uwielbiam to w niej, chociaż nigdy jej tego nie powiem.

Wpycham ręce do kieszeni spodni i nie odrywam od niej wzroku. Stojąc z założonymi rękami na piersi, w mojej koszulce i do tego pachnąc mną, trudno mi jest się powstrzymać od podejścia do niej, wzięcia ją w ramiona i pocałowania.

Chrząkam, czując suchość w gardle.

— Jakbym nie wrócił za pół godziny, przyjdź do Starbucksa, okej? Możliwe, że będę potrzebował twojej pomocy.

Unosi pytająco brew.

— Mojej pomocy? Zamierzasz ją zabić czy co? — żartuje.

Przełykam ślinę i podchodzę do niej tak blisko, że prawe stykamy się ciałami. Wciąga gwałtownie powietrze i patrzy na mnie wyczekująco z dołu. Jestem w stanie myśleć tylko o tym, że wystarczy, że lekko się pochylę i będę mógł ją pocałować. Nie robię jednak tego. Już jestem zgubiony, a to tylko pogorszy sprawę, bo oboje będziemy chcieli więcej. A ja nie mogę na to pozwolić, bo kiedy dojdzie do końca miesiąca, nie będę mógł nic odwrócić.

— Dlaczego będziesz potrzebować mojej pomocy? — pyta cicho, nie odrywając ode mnie wzroku.

— Przy tobie lepiej mi się myśli — szepczę. Tak naprawdę to kłamstwo. Właśnie w jej obecności nie potrafię zebrać myśli, ale nie musi o tym wiedzieć. Odsuwam się od niej. Wciąż jest na wyciągnięcie ręki. — Pójdę już.

Kiwa głową, przygryzając wargę.

— Powodzenia — woła za mną, kiedy zamykam drzwi.

Zimny wiatr targa moje włosy, kiedy idę na miejsce spotkania. Nie wiedzieć czemu, drżą mi ręce. Ukrywam je w kieszeniach kurtki i wchodzę do ciepłego pomieszczenia wypełnionego zapachem kawy i ciastek.

Ange jest już na miejscu. Na mój widok uśmiecha się z zadowoleniem i jednocześnie ulgą. Nie wierzyła, że przyjdę. Ja chyba też nie.

Kiedy podchodzę do stolika, wstaje. Chce mnie przytulić, ale odsuwam się, wykrzywiając usta. Jest zdziwiona i odmalowuje się to na jej twarzy, ale szybko maskuje to sztucznym uśmiechem. Potrafi nieźle namieszać człowiekowi w głowie. Jest bez makijażu i to dziwny widok, bo zwykle nie oglądałem jej takiej. Nie wiem, czy zrobiła to po to, aby wzbudzić we mnie poczucie winy, że przez ze mnie przestała o siebie dbać, ale mało mnie to interesuje. Dla mnie mogłaby być ubrana w worek na śmieci, a i tak bym do niej nie wrócił. Nie mam już dla niej litości.

— Załatwmy to, co mamy załatwić — mówię, na co mruży oczy. Wzdycham. — Proszę.

W końcu siada, a ja robię to samo. Jestem zdziwiony, kiedy widzę, że na stoliku stoją dwa kubki z kawą. Czyżby była tu wcześniej z kimś?

Widząc mój wzrok wbity w kawę, uśmiecha się wesoło.

— Zamówiłam dla ciebie cappuccino, kiedy na ciebie czekałam — oświadcza, dumna z siebie i dodaje: — Twoje ulubione.

Z grymasem niezadowolenia odsuwam od siebie kubek. Ange patrzy na mnie ze zdziwieniem i niedowierzaniem, jakbym ją uderzył. Na jej twarzy maluje się niezadowolenie, bo coś poszło nie po jej myśli.

— Nie lubię cappuccino — wyjaśniam. — Nigdy nie lubiłem. To ty się upierałaś, żebym to pił. Robiłem to tylko z uprzejmości.

— Nigdy mi o tym nie powiedziałeś — zauważyła z wyrzutem, zaciskając usta.

Patrzy na mnie zmieszana i sięga niepewnie do swojego kubka. Bierze spory łyk, nie odrywając ode mnie oczu. Odstawia napój z trzaskiem na stolik.

— Porozmawiajmy — sugeruje.

Odchylam się na krześle, patrząc na nią spod rzęs. Nie wiem, czego mam się spodziewać po rozmowie z nią, ale sądząc po jej zachowaniu, nie wyjdziemy z tego z przyjacielskim nastawieniem. To trochę przypomina mi nasze kłótnie, które zwykle ona wszczynała. Krzyczała na mnie i koniec końców mówiła, że wszystko to moja wina. Później to ja musiałem błagać ją o wybaczenie, nigdy ona mnie.

— Przecież rozmawiamy — zauważam, na co spina się. Ogarnia ją gniew, który maluje się na jej twarzy. Trochę mnie to bawi. Zwykle była opanowana i nie wpadała w złość po dwóch słowach. Jak widać, wiele się zmieniło, odkąd się rozstaliśmy.

— Wiesz, o co mi chodzi. Nie chciałam się z tobą spotkać na bezsensownych pogaduchach. Mamy poważną sprawę do omówienia.

Zaciskam zęby w niezadowoleniu.

— A więc słucham.

Sapie niezadowolona. Zapewne liczyła, że ułatwię jej sprawę, ale od dawna się już w to nie bawię; w zadowalanie innych ludzi kosztem samego siebie. Teraz liczę tylko na siebie, a inni ludzie przestali się dla mnie liczyć. Poza Cassie. Ona jest dla mnie wyjątkiem.

Czy przyjdzie tu, tak jak ją prosiłem?

— Nie utrudniaj mi tego — przerywa moje myśli Ange. Wciąż jest zła, ale teraz stara się to ukryć. Stara się być poważna, ale widać, że wkurza ją fakt, że nie rzucam się jeszcze do jej nóg, błagając o wybaczenie. — Dużo ostatnio myślałam i wydaję mi się, że źle postąpiłam, zrywając z tobą. Wiem, jaki to był dla ciebie trudny okres...

— Czyżby? — pytam z kpiną. Udaje, że tego nie dosłyszała.

— Było nam razem dobrze, w końcu znaliśmy się od zawsze i wydaję mi się, że byliśmy dla siebie przeznaczeni. Z nikim nie byłam taka szczęśliwa jak z tobą. — Wyciąga do mnie ręce i łapie mnie za dłonie. Są lepkie. Wydają mi się obce. — Tęsknię za tobą — oświadcza ze smutkiem, który, według mnie, jest zbyt wymuszony. — Już czas podjąć poważną decyzję.

— Jaką? — Nie jestem pewny, czy wiem, do czego zmierza.

Śmieje się sztucznie i zarzuca włosy na plecy. Ściska moje dłonie.

— Jak to jaką? — mówi wesoło. — Powinniśmy do siebie wrócić.

Mówi to tak, jakby to była oczywista oczywistość.

Biorę gwałtowny oddech. A jednak chce do mnie wrócić. Po co? Nie byliśmy ze sobą już od paru miesięcy i nagle zapragnęła wszystko naprawić?

Nagle uświadamiam sobie, dlaczego tyle do mnie wydzwaniała i pisała. Planowała to od dłuższego czasu. Skorzystała z sytuacji, żeby ze mną zerwać w najkoszmarniejszym momencie mojego życia, a potem postanowiła do mnie wrócić, jak gdyby nigdy nic? Może liczyła na to, że wrócę do szkoły i znowu będę zachowywał się jak stary ja i zapomnę, że moja rodzina zginęła w wypadku. Informacja z ostatniej chwili: już nie jestem tym samym facetem, co kiedyś!

Niedoczekanie twoje.

Ogarnia mnie złość. Pochylam się nad stolikiem, a Ange robi samo, licząc, że ją pocałuję.

— Chyba. Sobie. Kpisz — cedzę przez zęby, czym ją zaskakuję. Odsuwa się i puszcza moje ręce.

— Ale ja nie rozumiem... przecież... Wszystko było okej... Nie chcesz tego naprawić? — Plącze się we własnej wypowiedzi. Jest wstrząśnięta moim zachowaniem.

— Ty naprawdę liczyłaś, że o wszystkim zapomnę i wrócę do ciebie, jak gdyby nigdy nic? — Kręcę głową. — Nic z tego. Nie wrócę do ciebie. Nigdy. Nie było mi z tobą dobrze. To wszystko — macham ręką — było na pokaz. Nie kochałem cię, a nasz związek to była jedna wielka pomyłka. Dlatego nie, nie wrócę do ciebie. Mam ciekawsze rzeczy do robienia niż zabawianie ciebie.

— Tak? — rzuca. W jej oczach błyszczą łzy, a dolna warga drży, jednak wiem, że udaje. Próbuje wzbudzić we mnie współczucie. Nie dam się tak łatwo. — Ja też uważam, że to nie ma sensu.

Unoszę pytająco brew. Bawi mnie jej zachowanie. Oboje wstajemy i spoglądamy na siebie; ona z nienawiścią, ja z ulgą. Wreszcie wszystko się skończy. Będę miał od niej spokój. Koniec dzwonienia i pisania do mnie.

— Mógłbyś zapłacić. — Stara się brzmieć normalnie, ale głos jej drży.

Kręcę głową. Mam dość robienia za dżentelmena i płaszczenia się przed nią.

— To twoje zamówienie — mówię. — Ja nic nie chciałem.

Tupie głośno nogą, aż ludzie się na nami oglądają. Jest wściekła, a w jej oczach błyszczą łzy złości i nienawiści do mnie. To dobrze, niech wie, jak ja się czułem, kiedy postanowiła mnie zostawić z całym tym szajsem na mojej głowie.

— Masz kogoś? — rzuca nagle, a ja cofam się zdziwiony. Uśmiecha się fałszywie. Łzy błyszczą złowrogo w jej oczach, przez co wygląda trochę strasznie. Może nie pomalowała się, żeby nie zepsuć makijażu, jeżeli chciała wymusić na mnie powrót łzami? — No to jak? Masz kogoś?

— Tak właściwie...

Właśnie ten moment Cassie wybiera sobie na wejście do kawiarni. Nasze spojrzenia od razu się spotkają. Posyła mi uśmiech, ale mina jej rzednie, kiedy zauważa stojąca obok Ange, która prawie trzęsła się ze złości.

— To ona? — pyta z wyrzutem. — Nie w twoim typie.

A kto jest w moim typie? Chcę ją zapytać. Ty?

Przyglądam się jej twarzy i dostrzegam fakt, że wcale nie jest taka piękna, jak kiedyś mi się zdawało. Może wpływa na to brak makijażu, łzy w oczach i grymas złości, a może fakt, że wcale mi się nie podoba. Jej oczy są za blisko siebie, ma zbyt spiczasty nos i cienkie wargi. Ani trochę nie umywa się do Cassie, która przy niej jest ucieleśnieniem piękna.

— Do widzenia, Ange.

Zostawiam ją samą i podchodzę do Cass. Serce wali mi w piersi i nie mogę powstrzymać się od przytulenia dziewczyny. Wydaje się zaskoczona, ale oddaje uścisk. Całuję ją w czubek głowy.

— Dziękuję, że przyszłaś — szepczę w jej włosy. — Uratowałaś mnie przed tą jędzą.

Chichocze i podnosi na mnie wzrok.

— Jak poszła rozmowa? — Uśmiech czai się w kącikach jej ust. Chyba jest zadowolona z takiego obrotu sprawy.

— Co powiesz na spacer? — odpowiadam pytaniem na pytanie. — Opowiem ci po drodze.

— Jestem za.

— James! — woła mnie Ange, ale ignoruję ją.

Wychodzimy z kawiarni, nie oglądając się za siebie. Z przyjemnością zostawiam fragment mojej przeszłości za sobą.

Czuję się w jakiś sposób wolny. Cassie miała rację, że po rozmowie poczuję się lepiej. Może nie przebiegła ona tak, jak chciałem, ale przynajmniej w końcu zakończyłem swoją znajomość z Ange, a to już coś. Ciążyła mi ona od dłuższego czasu, a teraz wreszcie mogę odetchnąć ze spokojem. Nawet dziwny uścisk w mojej piersi zelżał odrobinę. To dobry znak.

Spoglądam na idącą obok mnie Cass i nie mogę się nie uśmiechnąć. Przy niej wszystko jest prostsze. Nawet oddychanie. Kiedy jestem w jej towarzystwie, jestem sobą. Jednak kiedy nie ma jej przy mnie, wracają wszystkie demony i złe myśli. Czuję się wtedy kompletnie zagubiony. Cassie jest moim światełkiem w tunelu, gwiazdą na niebie, która mnie prowadzi. Na szczęście i jednocześnie na nieszczęście za niedługo ma się to wszystko skończyć.

Ja mam się skończyć.

— Dlaczego patrzysz na mnie z takim uśmiechem? — pyta nagle Cassie.

Nie odwracam od niej wzroku.

— Naprawdę ci dziękuję — wyznaję.

Rumieni się. Wpadam na pewien pomysł.

— Co powiesz na to, żeby iść na lodowisko? — proponuję.

— Przecież wiesz, że nie potrafię jeździć na łyżwach — zauważa.

Łapię ją za rękę.

— Najwyższy czas się nauczyć — mówię z uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top