Rozdział 10

Give me something.
Search the past for redemption.
Broken glass, no reflection.
Take me to a place I believe in.
Lost my way, lost all reason

"Give Me Something" Seafret

Jestem bardzo dobry w unikaniu ludzi. Już po raz kolejny mogę się o tym przekonać.

Zaczyna się, kiedy opuszczam dom Cassie. Od tamtej pory ani razu się z nią nie widzę. Można powiedzieć, że nie robię tego specjalnie, nie planuję odcinania się od niej. To wychodzi samo z siebie. Po raz kolejny chcę wszystko przeanalizować i przemyśleć, chociaż mam wrażenie, że z każdym kolejnym razem gubię się coraz bardziej i nie wiem, co jest dobre a co złe.

W ciągu naszej rozłąki piszemy do siebie wiadomości. Dużo wiadomości. Zdarza się nawet, że dzwonimy do siebie, żeby powiedzieć sobie rano „cześć" i wieczorem „dobranoc".

Nie wiem, kiedy nasza znajomość weszła na wyższe obroty. Stało się tak, że zaczynamy i kończymy dzień razem. Początek temu daje jeden bezsensownego SMS, którego piszę do niej dzień po wizycie w jej domu. Po prostu pytam, co u niej słychać. Pół dnia zastanawiam się, czy powinienem się do niej odezwać, a jak tak, to co jej powiedzieć. Kilkanaście razy piszę tę samą wiadomość i kasuję ją, nie będąc jej pewny. Aż w końcu się poddaję i wciskam przycisk „wyślij", a po chwili dostaję odpowiedź. I tak spędzamy kolejne dni.

Mój plan starania się nie myśleć o Cass legł w gruzach, kiedy pierwszą rzeczą po przebudzeniu się jest sprawdzenie, czy nie mam od niej żadnej wiadomości. Dochodzę do wniosku, że jeszcze nigdy nie byłem tak uzależniony od telefonu. A to wszystko przez wpływ, jaki wywiera na mnie ta dziewczyna.

Kiedy nie wymieniam z nią wiadomości, zastanawiam się nad swoim postępowaniem. Moje urodziny zbliżają się i zostało do nich trochę więcej niż dwa tygodnie. Moje przywiązanie do Cassie rośnie każdego dnia. Tylko tak mogę nazwać to, co nasz łączy — przywiązanie. Jesteśmy blisko i stajemy coraz bliżej. Podświadomość po cichu podpowiada mi, abym się wycofał, bo mam na to jeszcze czas. Jednak większa część mnie nie chce rezygnować. Większość zwycięża.

Chcę porozmawiać z kimś o kotłujących się we mnie uczuciach, ale nie mam z kim. Obawiam się, że jeżeli odezwę się do Brada, on wyśle mnie do psychiatry, co z grubsza nie byłoby takim złym pomysłem, gdyby nie fakt, że nie ufam psychiatrom i nie chcę się dzielić z nimi moim życiem. Nie chciałbym mieć pracy, która polegałaby na wysłuchiwaniu cudzych problemów.

Rozmowa z Cassie również odpada. Nie potrafię zebrać myśli w samotności, a co dopiero w jej towarzystwie. Ilekroć mam coś poukładane w głowie, na jej widok wszystko rozsypuje się i nie ma już czego zbierać.

To wszystko uświadamia mi, jak bardzo samotny jestem. Oprócz Brada i Cass nie mam nikogo. Kiedyś moim towarzystwem była rodzina i znajomi ze szkoły — bardziej lub mniej fałszywi. A teraz? Jestem kompletnie sam i nic nie jest w stanie tego zmienić. Do tej pory świadomość, że jestem samotny, nie przeszkadzała mi. Ciekawe, że człowiek czuje potrzebę rozmowy lub towarzystwa innych, dopiero kiedy spostrzeże, że ich już nie ma. Ignorowanie drugiego człowieka jest dobre do momentu, kiedy nie zechcesz z nim po prostu przebywać.

Jestem zagubiony. Od śmierci rodziny staram się nauczyć życia od samego początku, co do tej pory mi nie wychodzi. Nigdy nie myślałem, że może ich zabraknąć i że zatęsknię do naszych nic nieznaczących kłótni. Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że będę żałował tego, że nie spędzałem z rodziną każdej wolnej chwili i cieszył się z ich towarzystwa, nie uwierzyłbym mu. Uznałbym to za kiepski żart, który mnie nie dotyczy.

A jednak los chciał, żeby dotknęła mnie tragedia. Chciał, żebym był świadkiem śmierci mojej rodziny. Chciał, żebym przeżył i został kompletnie sam na tej pierdolonej planecie, nie mając w nikim wsparcia.

A potem dostał olśnienia i postanowił, że uprzykrzy mi życie jeszcze bardziej. Postawił na mojej drodze Cassie, która stała się dla mnie jednocześnie najlepszym i najgorszym z przypadków, jakie mogły mi się przydarzyć.

Wciąż zadaję sobie pytanie: dlaczego ja? Dlaczego to wszystko spotkało właśnie mnie? Jest tyle ludzi na świecie, a spośród nich wszystkich padło na mnie i moją rodzinę. Może jakiś bóg postanowił mnie ukarać, chociaż nie zrobiłem w swoim życiu aż tak wielu złych rzeczy.

Dlatego podziwiam Cassie. Jest na tyle silna, żeby pogodzić się ze stratą i ruszyć dalej, podczas gdy ja wciąż stoję w miejscu. Jest w stanie odnaleźć radość do życia. Tam, gdzie wszyscy widzą szarość, ona widzi kolory. Jest jak pieprzona spadająca gwiazda, która przecinając nocne niebo, wydaje się wszystkim taka piękna i spełnia marzenia, kiedy tylko zamknie się oczy. Chcę, żeby Cassie była moją spadającą gwiazdą i spełniła moje marzenie, ale to nie jest realne. A nawet gdyby, nie wiem, czego sobie życzyć.

*

9 lutego

Nawet nie wiem, w którym momencie spostrzegam Cassie. Albo to ona zauważa mnie. Nie jestem pewny. Mam dość siedzenia w domu, dlatego idę na spacer. Znowu zaczyna padać śnieg, a ja mając jedynie na sobie niezbyt ciepłą kurtkę, drżę z zimna. A mimo to postanawiam jeszcze nie wracać do domu. Nie chcę siedzieć zamknięty w czterech ścianach, jak to robię od kilku dni. Potrzebuję przestrzeni, powietrza i kontaktu z kimś innym niż pies.

Obchodzę większą część Bostonu, a poza zimnem nie czuję nic. Zero zmęczenia. Jestem odprężony i pobudzony. Może dlatego, że jestem po dwóch lub trzech kubkach kawy zakupionych w Starbucksie. A może po prostu świeże powietrze uderza mi do głowy i budzi wszystkie szare komórki.

Przez większość czasu udaję mi się nie myśleć. Skupiam się na takich drobiazgach jak płatki śniegu, że ani razu nie wracam myślami do niepożądanych rzeczy. Pierwszy raz od dawna udaje mi się wyłączyć myślenie. Jest mi z tym naprawdę dobrze i byłoby nadal, gdyby nie to, że coś każe mi iść od parku, w którym pierwszy raz spotkałem Cassie.

Nie wiem, co mną kieruje, że idę za pieprzonym przeczuciem prosto w paszczę lwa. Przeczucie nieprzeczucie okazuje się złudne, bo trafiam na Cassie.

Jak już wcześniej mówiłem, nie wiem, kto wcześniej zauważa obecność drugiego. Ja przez moment trwam w bezruchu, wpatrując się w dziewczynę, a wszystkie myśli wracają z prędkością światła i zalewają mnie. Są ostre jak brzytwa i nim się obejrzę, a nie potrafię skupić się na niczym poza dziewczyną, która stoi przede mną.

Znowu ma na sobie znoszone skaty, ciepłą bluzę i luźne spodnie. Spod spiętych w ogonek włosów wydostaje się parę kosmyków, które opadają na jej zaróżowione z zimna policzki. Bez grama makijażu, z radosnymi oczami wydaje się błyszczeć. Słońce odbija się od śniegu i oświetla ją jak jakiegoś pieprzonego anioła, a ja nie jestem w stanie oderwać od niej wzroku. Dla mnie jest piękna.

Kiedy to sobie uświadamiam, pojmuję też, że jeszcze nigdy żadna dziewczyna, nawet Ange, nie podobała mi się tak jak Cass.

— Hej — mówi, podchodząc do mnie wolno. Odgarnia kosmyk włosów z czoła i zakłada go za ucho. Naciąga rękawy bluzy na zmarznięte dłonie.

— Hej — odpowiadam zachrypniętym głosem. Chowam ręce do kieszeni kurtki i kołyszę się na piętach. — Tańczyłaś?

Uśmiecha się trochę nieśmiało, a jednocześnie z radością.

— Nie mogłam się powstrzymać — wyznaje, rumieniąc się. — Spotkałam dziewczynę grającą na gitarze i coś mnie tknęło, żeby zatańczyć. Czasami nie myślę o tym, co robię. Po prostu czuję i tańczę.

Przygryza wargę w zdenerwowaniu, rumieniąc się jeszcze bardziej. Po jej mimice poznaję, że nie zastanawia się nad słowami, które wypowiada, a jednak wyszły one z jej ust. Kompletnie nieprzemyślane. I bezpośrednie.

— Czasami chciałbym nie myśleć, wyłączyć się na wszystko i wszystkich i tylko czuć — mówię, zanim zdążę ugryźć się w język. Właśnie dzielę się z nią czymś, co od zawsze chodzi mi po głowie. I mimo że słowa brzmią głupio i idiotycznie, a ja robię z siebie debila, nie cofnąłbym tego.

— Co chciałbyś czuć? — pyta szczerze zaciekawiona. Jej oczy są otwarte szerzej niż chwilę wcześniej. Znowu przygryza wargę, co jest idiotyczne, a zarazem podoba mi się.

Co chciałbym czuć? Dobre pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Chciałbym czuć wszystko i jednocześnie nic. Strach i radość. Smutek i szczęście. Rozczarowanie i zadowolenie. Wszystko i nic. Czy to znaczy czuć?

— Nie wiem — wzruszam ramionami. To wszystko, co jestem w stanie jej powiedzieć. Bo nie wiem wielu rzeczy. I wielu się nie dowiem. Jej oczy wciąż są we mnie utkwione. Z trudem przełykam ślinę, bo mam wrażenie, że niewidzialna ręka zaciska się na mojej szyi. Jak najszybciej chcę zmienić temat i odwrócić jej uwagę ode mnie. — Może pójdziemy do mnie? — rzucam więc, zanim zdążę to przemyśleć, jednak nie ma już odwrotu. — Pewnie zmarzłaś. Co powiesz na kubek gorącej czekolady?

Uśmiecha się lekko, unosząc kąciki ust. Lubię jej uśmiech. I to, że jej oczy też się śmieją. Do mnie. I wiem, że nie jest to sztuczny ani udawany uśmiech. Jest prawdziwy, bo jest jej. Należy do Cassie, a w tej chwili należy też do mnie.

Ruszamy do mnie. Widzę, jak Cass co jakiś czas pociera zmarznięte ręce. Zatrzymuję się, a ona patrzy na mnie zdziwiona, kiedy biorę jej ręce w swoje i przykładam do ust, żeby je ogrzać. Chucham na nie, na co się czerwieni. Stoimy, wpatrzeni w siebie, a żadne nie chce odwrócić wzroku.

— Lepiej? — pytam, kiedy jej dłonie nabierają koloru.

Kiwa głową.

— Tak, ale wciąż mi zimno. — Przekrzywia głowę, patrząc na mnie lekko zawstydzona.

Biorę jej dłoń, która jest bliżej mnie i wkładam ją do kieszeni swojej kurtki. Drugą ukrywam w dłoniach. Tak się trzymając, ruszamy dalej.

— Wyglądamy idiotycznie — skarży się cicho, chociaż w jej głosie pobrzmiewa wesołość.

— Wiem — przyznaję i spoglądam na nią kątem oka. Jest ode mnie trochę niższa, przez co jej głowa sięga mi zaledwie do brody. — Ale tak przynajmniej jest ci cieplej.

Kręci głową i odwraca ją, żebym nie zobaczył uśmiechu, który pojawia się na jej twarzy.

— Liczę na więcej niż jedną gorącą czekoladę — mamrocze jeszcze.

Kiedy docieramy do mojego mieszkania, od razu włączam ogrzewanie. Osobiście nie przepadam za nadmiernym ciepłem, ale nie chcę, żeby Cassie było zimno. Mam ochotę walnąć głową w ścianę za to, że tak dużo o niej myślę, ale prawda jest taka, że nie potrafię się powstrzymać. To uzależniające.

Po trzech kubkach czekolady i porcji ciastek z marketu Cassie zwija się w kącie kanapy i obserwuje mnie spod przymrużonych powiek. Już nie trzęsie się z zimna, chociaż wciąż siedzi pod kocem, który swoją drogą mi zabrała.

— Co robiłeś dzisiaj w parku? — pyta mnie znienacka.

Prostuję się na fotelu, zdziwiony jej pytaniem.

— A co miałem robić? — odpowiadam, wzruszając ramionami. — Spacerowałem.

— Mhm — mruczy, co wcale nie wygląda na to, że mi wierzy. Czyżby wiedziała, że coś przyciągnęło mnie do parku? Może to samo sprawiło, że i ona tam była. W tym samy czasie co ja.

— A ty? — odbijam piłeczkę.

— Zawsze tam chodzę — mówi spokojnie. — Gdzie jest tyle miejsca do tańca jak nie w parku?

Na to pytanie nie muszę odpowiadać. Dobrze wie, że się z nią zgadzam. A mimo to wciąż mnie obserwuje, przez co czuję się przytłoczony. Siedzi może dwa metry ode mnie, a ja czuję jej obecność tak, jakby dzieliły nas tylko centymetry.

— Zadziwiające — wyrwa jej się. Unoszę pytająco brew. — Znamy się już trochę, a ja wciąż mam wrażenie, że nic o tobie nie wiem. — Odchyla głowę na oparciu, wciąż się we mnie wpatrując. — Zaskocz mnie. Powiedz mi coś o sobie.

— A co byś chciała o mnie wiedzieć? — pytam niepewnie.

Rozkłada ręce, jakby chciała nimi objąć cały salon.

— Ty mi powiedz. — Na jej ustach pojawia się dziwny uśmiech.

Kładę głowę na oparciu fotela i wpatrując się w sufit, szukam rzeczy, które mógłbym jej powiedzieć.

— W wieku sześciu lat złamałem prawą rękę w dwóch miejscach, bo spadłem z drzewa — rzucam i czekam na jej reakcję, a kiedy jej nie otrzymuję, mówię dalej. — To było na wakacjach. Musiałem chodzić w gipsie przez dwa miesiące. Dzięki temu nauczyłem się pisać lewą ręką i tak mi zostało aż dotąd.

— Naprawdę? — Śmieje się. — Teraz moja kolej. — Strzela palcami. — Kiedy miałam z pięć lat, tata zapisał mnie na balet. Byłam taka szczęśliwa, że skakałam z radości po łóżku. Na moje nieszczęście spadłam z niego i skręciłam sobie kostkę. Nie powiedziałam o tym rodzicom i kiedy miałam pierwsze zajęcia z baletu, ponownie się przewróciłam, dodatkowo obciążając kostkę. Kiedy tata się o tym dowiedział, wypisał mnie z baletu, bo myślał, że to przez to.

Wzdycha rozmarzona, wspominając dawne lata.

— Jak miałem trzynaście lat, zakradłem się do szatni dziewczyn — mówię. — Założyłem się z kolegami, że zabiorę jakiejś dziewczynie stanik. Ukryłem się w toalecie, a kiedy dziewczyny wyszyły, zajrzałem do szafki jednej z nich. Ta szafka stała obok drzwi wyjściowych, bo wolałem mieć dobrą drogę ucieczki. I kiedy już wyciągnąłem stanik, który swoją drogą było ohydnie różowy, do szatni wpadł trener i uderzył mnie drzwiami. Zobaczył, co trzymam w ręce i zabrał mnie do dyrektora. Skończyłem z podbity okiem i zawieszeniem.

Cassie wybucha śmiechem, turlając się po kanapie. Jest to komiczny widok, dlatego sam nie mogę powstrzymać uśmiechu. W pokoju robi się ciepło. Cassie proponuje pójście na dach. Przystaję na to z ochotą. Od dłuższego czasu nęka mnie potrzeba zapalenia papierosa.

— Jesteś uzależniony od nikotyny — oznajmia, marszcząc nos, kiedy odpalam pierwszego papierosa.

— Tak czasami bywa. Uzależniamy się od różnych rzeczy. Czasami nawet od osób — dodaję z goryczą w głosie.

Zapada milczenie, które szybko zostaje przerwane przez Cassie.

— Powiedz mi coś, czego nie wie nikt — prosi. — To będzie nasza tajemnica.

Chwilę ważę jej słowa, po czym wstaję i rozprostowuję nogi. Coś, o czym nie wie nikt. Jest tylko jedna taka rzecz. Ale tego nie da się wyjaśnić, to trzeba pokazać.

Cassie bacznie obserwuje każdy mój ruch. Z ciekawością unosi oczy i wpatruje się w moją twarz. Szukam w nich czegokolwiek, co upewni mnie, że to, co chcę zrobić, jest słuszne. A kiedy dostrzegam w nich błysk, wiem, że nie ma odwrotu.

— Gotowa? — pytam.

— Ty mi powiedz. — Na jej ustach pojawia się lekki uśmiech.

Nie czekając na nic więcej, biorę rozbieg i skaczę na następny budynek. Słyszę świst powietrza w uszach, a po chwili twardo ląduję na sąsiadującym dachu. Prostuję chwilę wcześniej zgięte nogi i odwracam się przodem do Cass. Widzę szok malujący się na jej twarzy, ale także i podziw.

— To. Było. ZAJEBISTE! — wykrzykuje, zrywając się na równe nogi i zanosząc się śmiechem.

Dołączam do niej, czując powracające do moich płuc powietrze. Nawet nie zauważyłem, że wstrzymałem oddech, bo tak bałem się, co Cassie pomyśli o mnie i mojej tajemnicy. Nie wiem, czemu się tym tak przejąłem. Ale teraz mogę odetchnąć z ulgą, bo wiem, że ktoś tak ważny dla mnie, jak ona, pomimo okrycia mojego sekretu, nie zostawi mnie.

Czuję ulgę, bo przez chwilę bałem się reakcji Cassie. Nie wiedziałem, co pomyśli o mnie i mojej tajemnicy. Teraz jednak oddycham ze spokojem, bo wiem, że nie odstrasza ją to, co lubię robić, chociaż przypomina to balansowanie między życiem a śmiercią.

— Chcesz też spróbować? — pytam, zanim zdążę pomyśleć i wyciągam do niej rękę.

Waha się, spoglądając to na mnie, to na wyciągniętą rękę. Przygryza wargę.

— Ale złapiesz mnie, tak? — upewnia się.

Zawsze — obiecuję. To jej wystarcza. Bierze rozbieg, tak jak ja wcześniej i skacze. Tuż przed lądowaniem zamyka oczy i omija moment, w którym ją łapię. Oplatam ramionami jej ciało i przyciskam mocno do klatki piersiowej, chroniąc ją przed upadkiem.

Czuję jej ciepły oddech na policzku, kiedy oddycha przez usta. Jej powieki wciąż są zaciśnięte. Przez tę chwilę, która trwa nieskończoność, po raz kolejny podziwiam jej twarzy i wiem, że jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem albo spotkam. Bo równie idealnej osoby, jak Cassie, na tym świecie nie ma.

— Możesz już otworzyć oczy — mówię zachrypniętym głosem.

— Tak też jest dobrze — mamrocze, wciskając twarz w moją pierś.

Czuję, jak ciężkie krople deszczu zaczynają spadać z nieba i obijać się o nas. Przechodzi mnie dreszcz, kiedy deszcz nie ustępuje, a wręcz się wzmaga. Nie mija kilka sekund, kiedy pada na dobre. Dopiero wtedy Cassie unosi twarz ku niebu i z zadowoleniem czeka, aż zimne krople spadną na jej twarz.

— Czy zabrzmi to dziwnie, jeśli powiem, że zawsze chciałam zatańczyć w deszczu? — pyta, wciąż nie otwierając oczu.

Uśmiecham się tylko dlatego, że tego nie widzi.

— Skądże. Właśnie podzieliłaś się ze mną swoją tajemnicą. Kolejny raz jesteśmy kwita.

Kręci głową.

Wciąż obejmując ją jedną ręką, drugą sięgam po telefon. Włączam na chybił trafił muzykę. Z głośnika zaczyna lecieć spokojna, melancholijna melodia. Ponownie obejmuję Cass w talii.

— Może być? — Zaczynamy się kołysać. Mruczy z aprobatą. Zarzuca mi ramiona na szyję i opiera głowę o ramię.

Stawiamy wolne kroki. W pewnym momencie łapię prawą ręką jej biodro, a drugą unoszę nasze splecione dłonie. Jej ciepła dłoń zaciska się na moim ramieniu. Przyspieszamy. Okręcam Cass wokół jej własnej osi. Obracam ją tak, że jej plecy natrafiają na moją klatkę piersiową. Wciąż trzymając się za ręce, przywiera do mnie. Unosi twarz ku mnie i wreszcie otwiera swoje piękne oczy.

Widzę odbijające się w nich niebo i nie potrafię się od nich oderwać. Trwam tak, trzymając ją blisko siebie, bo wiem, że na nic więcej nie możemy sobie pozwolić. A mimo to nasze twarze zbliżają się do siebie. Z trudem przełykam ślinę i odwracam wzrok, rozluźniając uścisk.

— Powinniśmy wrócić do mieszkania. Jeszcze się przeziębisz.

Nie martwię się o siebie. Teraz moje myśli zaprząta ona i chyba zostanie tak na dłużej.

Przeskakuję z powrotem na dach swojego domu i czekam, aż Cass zrobi to samo. Ponownie ją łapię. Jednak tym razem nie przyciągam jej do siebie. Nie chcę, żeby poczuła się pewnie w moim towarzystwie. Bo wtedy mi zaufa. Wtedy coś poczuje. Wtedy będzie jeszcze trudniej się pożegnać.

Zofia121 dziękuję Ci dobra duszo. Ty wiesz za co <3

incompatible8 Tobie też jestem ogromnie wdzięczna. Dziękuję po raz tysięczny :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top