Rozdział 9

In every step and all your work you've made
I knew you'd take it back all along
Say the words I don't want to feel
In every step and all your work you've made
Leave it I can't bare sleeping alone

"Under My Skin"SPC ECO

4 lutego

Rzadko się zdarza, wręcz prawie nigdy, żebym wstał wcześnie rano tylko po to, żeby zrobić śniadanie. I to nie tylko dla siebie, ale także dla dwóch innych osób. Ostatni raz robiłem śniadanie jeszcze, kiedy moja rodzina żyła. Działo się to zwykle w niedzielę, kiedy wszyscy byli w domu i mogliśmy wspólnie zjeść posiłek. Wtedy poświęcałem się i wcześnie wstawałem, aby wreszcie pokonać mój anty talent kulinarny, robiąc naleśniki albo równie absurdalne jedzenie tylko dlatego, że chciałem spędzić czas z rodziną.

A teraz nie mam już rodziny, lecz ponownie robię naleśniki na śniadanie.

Cassie smacznie śpi obok Dona, kiedy wstaję, żeby zapalić. Jej włosy rozsypały się na poduszce, tworząc aureolę o brązowym kolorze. Gdyby nie ich ciemny kolor, pomyślałbym, że jest aniołem.

Nie chcę ich budzić, dlatego cicho wycofuję się z pokoju i zabieram do robienia śniadania. Naleśniki to jedyne danie, jakie mi wychodzi. Wszystko inne jestem w stanie spalić. To głupie, bo moja mama z zawodu była kucharką, a jej własny syn nie potrafi pogrzać wody bez wygotowania jej. Mimo to w robieniu naleśników jestem najlepszy i niezrównany. To z pozoru proste danie wychodzi mi najlepiej i za każdym razem, kiedy je robię, jestem z siebie dumny.

Tak jest i tym razem. Podrzucam naleśniki na patelni, nucąc pod nosem, jak za dawnych lat. Przez chwilę czuję się tak, jakby wypadku nie było, a w drzwiach lada chwila miała pojawić się moja siostra.

Wrażenie znika, kiedy zamiast niej pojawia się rozespana Cassie z potarganymi włosami i do tego w moich ubraniach. Koło jej nóg pląta się Patałach.

— Mmm... co tak ładnie pachnie? — pyta z lekkim uśmiechem.

— Naleśniki — odpowiadam, przenosząc gotową porcję jedzenia na talerz i nalewając masę na następną. — Głodna?

— Jeszcze jak. — Śmieje się. — Aż skręca mnie w żołądku od tego pysznego zapachu. Mam tylko nadzieję, że smakują równie dobrze, jak wyglądają. — Kładzie rękę na moim ramieniu i spogląda przez nie.

Odwracam się lekko i czuję słodki zapach jej szamponu do włosów. Zaciągam się nim jak jakimś narkotykiem. Podświadomie wiem, że mogę się od tego uzależnić, co niekoniecznie jest dla mnie dobre.

— Zapewniam cię, że są o niebo lepsze — mówię, patrząc jej w oczy. — To mój specjał i nie pożałujesz, jak go skosztujesz.

Wybucha śmiechem, odrzucając do tyłu swoje ciemne włosy. Klepie mnie po ramieniu, wywołując tym dreszcz.

— Niech ci będzie kuchciku. Pozwól, że ci pomogę.

Podczas gdy ja dalej smażę, Cassie zabiera się za robienie nam kawy, a dla brata kakao. Przygotowuje talerze i rozkłada na nich naleśniki, dodając do nich bitą śmietanę, kawałki owoców i wszystko polewa syropem klonowym. Kiedy myśli, że nie widzę, daje kawałek naleśnika Patałachowi, który merda radośnie ogonem.

— Na bogato, co? — parskam, widząc, że świetnie się bawi przy zdobieniu ich. W odpowiedzi przewraca oczami i maże mój nos bitą śmietaną. — Ej! — wołam. — A to za co?

— Za nic. — Pokazuje mi język. Mrużę oczy i szybkim ruchem sięgam po bitą śmietanę. Cassie widząc to, chce uciec, ale w porę łapię ją w pasie. Przyjemny dreszcz rozchodzi się po naszych ciałach. Jej bliskość działa na mnie tak źle, że aż kręci mi się w głowie. Nagle w kuchni robi się tłoczno i duszno. Cassie zaczyna piszczeć i śmiać się jednocześnie, kiedy na jej twarzy ląduje porcja bitej śmietany. Śmieję się, widząc jej obrażoną minę. Pies przypatruje nam się z przekrzywioną głową.

— Wyglądasz, jakbyś miała maseczkę — żartuję. W zamian za to dostaję kolejny raz porcją białej papki.

— Palant — rzuca, chociaż na jej ustach błąka się uśmiech.

Nie mogąc się powstrzymać, wyciągam telefon i robię jej zdjęcie. Cass przejeżdża rękami po twarzy, ściągając z niej bitą śmietanę i strzepuje ją na mnie, uśmiechając się niewinnie. Wtedy w drzwiach kuchni staje jej brat i patrzy na bałagan, jaki zrobiliśmy.

— Ja tego nie sprzątam — oświadcza i odwraca się na pięcie. Patałach biegnie za nim, szczekając radośnie.

Spoglądamy na siebie z Cassie i wybuchamy śmiechem. Chwile trwa, zanim uspakajamy się i zaczynamy sprzątać bałagan. Kolejny raz nie mogę się powstrzymać i wcieram we włosy Cassie śmietanę, a następnie polewam to syropem klonowym.

— Wyglądasz jak naleśnik — parskam.

— A ty jak burak — docina mi. Wzruszam ramionami.

Sprzątanie zajęło nam więcej czasu niż zrobienie bałaganu. W końcu jednak uporaliśmy się z brudem i nawet ściągnęliśmy resztki śmietany z sufitu, chociaż nie wiem, jak się tam znalazła. Po zjedzeniu śniadania Cassie idzie wziąć prysznic. Nie chce wyglądać jak naleśnik do końca dnia, a do tego przeze mnie splątały jej się włosy.

Upewniam się, że Donatan jest zajęty oglądaniem bajek i wymykam się na dach. Nie zdążę dobrze usiąść, a już w moich ustach jest papieros, a dym wypełnia moje płuca. Potrzebuję chwili dla siebie. Muszę uporządkować swoje myśli. Co prawda, spędziłem na tym większość nocy, przez co jestem niewyspany, ale to i tak nic nie dało. Bałem się zasnąć i znowu obudzić się po przeżyciu kolejny raz tego samego koszmaru. Do tego nie chciałem wystraszyć Cass i jej brata. Koszmary to moje demony, którymi nie chcę się dzielić z innymi.

Dzisiaj pierwszy raz od śmierci rodziców śmiałem się przy robieniu śniadania. Przez chwilę zapomniałem o tym i byłem dawnym sobą. Ale to wszystko do mnie wróciło. Zawsze wraca. Kiedy wydaje mi się, że wszystko jest okej, nagle świat traci kolory, a po chwili rozsypuje się w proch. Zapadam się głęboko pod wodę i dotykam samego dna, nie mogąc sięgnąć powierzchni.

Cassie jest dla mnie swego rodzaju kotwicą. Potrafi utrzymać mnie i wydobyć to, co kiedyś powodowało, że byłem szczęśliwym. Jest pasującym elementem, a ja wybrakowaną układanką, która bez niej nie umie utrzymać się w całości. I chociaż wiem, że jeżeli znowu spadnę na samo dno i pociągnę ją ze sobą, ona i tak przy mnie wytrwa. Bo jest wierna aż do bólu i szczera. I na pewno mnie nie opuści. Chociaż wolę, żeby po prostu dała sobie ze mną spokój. Czasami mam wrażenie, że za wszelką cenę chce mnie naprawić, bym stał się lepszym człowiekiem. A potem dostaję olśnienia, że to nie ona tylko ja. To ja próbuję być lepszy. Dla niej.

I wiem, że to się źle skończy.

Powinienem chociaż raz w życiu zrobić coś dobrze i powiedzieć Cassie, że oboje dążymy do swojej zguby. Dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy przestać się widywać. Kiedy jednak ona przychodzi do mnie na dach i siada obok, z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Siedzimy w ciszy, a ja walczę z pokusą, żeby na nią spojrzeć, ale wiem, że wtedy byłbym zgubiony.

Poprawka, już jestem.

— Dziękuję ci za wszystko — mówi, przerywając ciszę. Wieje wiatr i czuję zapach mojego płynu pod prysznic. Cassie pachnie mną.

— To ja dziękuję — odpowiadam, zanim zdążę ugryźć się w język. Czuję na sobie badawcze spojrzenie Cassie i wzdycham. — Ostatni raz robiłem naleśniki, kiedy moja rodzina jeszcze żyła. To była jedyna rzecz, którą potrafiłem zrobić bez spalenia całej kuchni. — Parskam cicho pod nosem. — Taka nasza tradycja. Przepadła razem z nimi. Czasami za tym tęsknię. Zdarza się, że chcę coś powiedzieć rodzicom, a po chwili przytomnieję i przypominam sobie, że przecież ich nie ma.

— Nie wiedziałam — szepcze tak, że ledwo ją słyszę. — Jak się z tym czujesz? No wiesz... z ich brakiem?

— Szczerze? — Milknę na chwile, myśląc nad odpowiedzią. Powinienem skłamać, czy choć raz powiedzieć prawdę? Wybieram drugą opcję. — Okropnie. Koszmarnie. Wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Przez chwilę mam wrażenie, że może być jak dawniej, a potem wszystko się sypie. Jak widać, niedane mi jest zaakceptować to, skoro wszystko mi o tym przypomina.

Odwracam wzrok, żeby nie zauważyła łez w moich oczach. Nie chcę, żeby uważała mnie za słabeusza. Nie pozwala mi jednak na to. Bierze moją twarz w swoje drobne ręce i przysuwa się do mnie. Opiera się o mnie czołem. Przymykam oczy i chłonę chwilę. Czuję, jak moje serce wali jak szalone.

— Czuję się, jakbym cię wykorzystywała — szepcze nagle Cassie. — Co chwilę cię o coś proszę. Żebyś mnie gdzieś zawiózł. Żebym mogła zostać u ciebie na noc. Nie czuję się z tym dobrze.

— Co masz na myśli? — pytam równie cicho.

Wzdycha.

— Sama nie wiem. Mam takie dziwne uczucie w żołądku, jakbym robiła coś złego. Nie chcę, żebyś myślał, że przyjaźnię się z tobą tylko dla korzyści.

— Nigdy tak o tym nie pomyślałem.

Zagląda mi w oczy, z których bije szczerość.

Lubię cię, James. Naprawdę cię lubię. I chcę spędzać z tobą czas. Rozumiesz?

Przytakuję, chociaż wcale tego nie rozumiem. Jak może chcieć spędzać czas z kimś tak popapranym, jak ja?

Nie pytam jej. Milczę, pozwalając płynąć czasowi w ciszy.

*

Odwożę Cassie i jej brata idealnie na obiad. Don dawno znika w budynku, podczas gdy my wciąż siedzimy samochodzie. W końcu dziewczyna pyta mnie, czy chcę zjeść z nimi posiłek.

— Cass, nie wiem, czy to dobry pomysł — mamroczę, przeczesując palce włosami.

— Proszę, chcę ci się jakoś odwdzięczyć — błaga mnie. — Może dzięki temu poczuję się lepiej.

Zgadzam się, kiwając głową. Mieszkanie nie zmieniło się od mojej ostatniej wizyty. W powietrzu unosi się apetyczny zapach zapiekanki z serem. Mój brzuch skręca się z głodu. Kiedy wchodzimy do kuchni, mama Cassie uśmiecha się na mój widok.

— James — woła. — Jak miło cię widzieć.

— Panią również — odpowiadam uprzejmie.

Siadamy do stołu. Pani Evans zadaje mi pytania na różne tematy, a ja staram się na nie odpowiadać. Zahacza o temat mojej rodziny, na co się spinam. Cassie widząc moją zbolałą minę, ratuje mnie z opresji, zagadując mamę na jakiś temat. Oddycham z ulgą i posyłam jej wdzięczne spojrzenie. Odpowiada na to lekkim uśmiechem. Kiedy kończymy jeść, pomagam posprzątać ze stołu. Dopiero wtedy idę za Cass, która zabiera mnie do swojego pokoju.

Jest zdecydowanie mniejszy od mojego. Poza łóżkiem i szafą nie ma tu praktycznie nic. Ściany są obwieszone plakatami różnych zespołów i artystów. Wśród nich rozpoznaję Imagine Dragons i Adama Lamberta. Dziewczyna ma ciekawy gust. Nad łóżkiem wisi półka uginająca się pod ciężarem pucharów i medali zdobytych w dziedzinie tańca. To najbardziej przyciąga moją uwagę.

— To wszystko twoje? — pytam z niedowierzaniem, a kiedy Cassie kiwa głową, gwiżdżę z uznaniem. — No nieźle.

— Też tak myślę. — Kładzie się na łóżku i poklepuje miejsce obok siebie. Z ociąganiem zajmuję je. — Lubię różnego typu konkursy taneczne. Czasami do wygrania jest spora suma pieniędzy, a one, niestety, są mi potrzebne. Chciałabym iść do renomowanej szkoły tańca, ale trzeba za nią płacić, a na to nas nie stać. Myślałam, że może uda mi się na nią zebrać, ale to niewykonalne. — Zakrywa twarz rękoma. — Kiedy byłam młodsza, marzyłam o tej szkole. Wyobrażałam sobie, jak uczęszczam na zajęcia i dokonuję niemożliwego za pomocą tańca. A teraz...

Głos jej się łamie i wiem, że jest bliska płaczu. Łapię jej dłonie i odciągam od twarzy, tak jak ona wcześniej zrobiła na dachu. Obracam się na bok twarzą do niej i przyciągam ją lekko do siebie. Kładzie głowę poniżej mojej i przysuwa twarz blisko klatki piersiowej. Opieram na niej brodę. Nasze złączone dłonie tkwią między nami.

— Chciałabym iść za głosem serca i spełniać marzenia, ale wiem, że beze mnie mama nie poradzi sobie. Za mało zarabia. Do tego dochodzi opieka nad Donem. — Wzdycha. — Tak ciężko jest mi zrezygnować z czegoś, czego pragnęłam przez większą część życia, będąc świadoma, że już nigdy do tego nie wrócę. — Unosi głowę i patrzy mi w oczy. — A co ty byś zrobił na moim miejscu?

Kręcę głową z niedowierzaniem.

— Pytasz złego człowieka, Cass — mówię. — Nigdy nie musiałem wybierać pomiędzy rodziną a pasją. I nie będę musiał.

— Wiem, ale...

— Pytanie brzmi: co bardziej cię uszczęśliwi? — przerywam jej. — Będziesz szczęśliwa, kiedy będziesz tańczyć i spełniać marzenia, czy kiedy będziesz wiedziała, że twoja rodzina jest spełniona, bo ma cię przy sobie. Jeżeli pójdziesz za marzeniami, to może być twoja jedyna szansa, żeby je spełnić. I przecież możesz pomagać rodzinie. Jeżeli jednak z tego zrezygnujesz, zostaniesz z rodziną... to możesz zaprzepaścić przyszłość związaną z tańcem. To leży w twoim interesie. Musisz wiedzieć, z którą decyzję będziesz w stanie żyć.

— Nie pomagasz mi — oznajmia niezadowolona, marszcząc nos.

Śmieję się bez krzty wesołości.

— A kto powiedział, że jestem właśnie od tego, żeby ci pomóc? Chciałaś poznać moje zdanie i poznałaś. Nie umawialiśmy się, żebym powiedział to, co chcesz słyszeć, tylko to, co ja uważam.

— Masz rację — przyznaje jakby od niechcenia. — Będę musiała zdecydować. Mam czas do końca szkoły, ale...

— Ale co? — dopytuję.

— Chciałabym iść do Julliard School. W Nowym Jorku.

— Co? — pytam zaskoczony. — Do tej renomowanej szkoły? Tego Julliard'a?

Kiwa głową.

Julliard School to naprawdę dobra szkoła, do której idą bardzo utalentowani ludzie i kończą ją jako najlepsi w swojej dziedzinie. Nie twierdzę, że Cass nie ma tyle talentu, bo ma więcej niż inni i naprawdę jest genialna w tańcu, ale nie oznacza to, że ją przyjmą. Przecież to nie będzie takie proste, prawda? Na dwa tysiące zgłoszeń oni przyjmują zaledwie dwieście osób. Nie chciałbym, żeby się rozczarowała i zaprzestała tańczyć, jeżeli tam jej nie wyjdzie.

— Wiem, wiem. — Przerywa moje zamyślenie. — Pewnie uważasz, że upadłam na głowę, myśląc o tej szkole, ale kiedy o niej usłyszałam, jak byłam mała, zamarzyło mi się do niej iść. Wiem, że mogłabym się tam dostać, bo potrafię dobrze tańczyć.

— Przecież wiem...

— Do tego słyszałam, że choreografowie z tej szkoły czasami wybierają się na różne konkursy tańca i tam wypatrują kandydatów. Zapisują ich do konkursu kwalifikacyjnego i dopiero jury wybiera, która osoba spośród wszystkich może się tam dostać. Jeżeli to prawda, to pod koniec miesiąca będą na corocznej imprezie promującej uczniów z naszej szkoły...

Cassie siada gwałtownie na łóżku. Jej prawa noga niespokojnie podskakuje na podłodze. Bawi się swoimi palcami.

— Mogłabym... — Waha się, jakby była niepewna tego, czy chce mi coś powiedzieć, czy nie. W końcu zerka na mnie kątem oka. — Mogłabym się do tego zgłosić. No wiesz, spróbować i...

Siadam obok niej.

— I zobaczyć, co z tego wyjdzie — kończę za nią. Przytakuje. — To nie taki głupi pomysł.

Chociaż plan wydaje się absurdalny, chcę, aby Cass wzięła w nim udział. Jeżeli to jej szansa na spełnienie wielkiego marzenia, powinna z niej skorzystać i dać z siebie wszystko.

— Ale co na to mama? — pyta z westchnieniem i wstaje. Zaczyna krążyć po pokoju. W końcu nie wytrzymuję i też wstaję, zatrzymując ją.

— Będzie cię wspierać — oświadczam. — Tak samo, jak ja. Oboje będziemy przy tobie.

Obejmuję ją, a ona z ufnością wtula się we mnie. Chciałbym, żeby moje słowa były prawdziwe. Chciałbym być przy niej cały czas. Chciałbym zapewnić jej szczęście, na jakie zasługuje. Ale wiem, że nie jestem w stanie tego zrobić. Zbyt wiele rzeczy jest przeciwko mnie, żebym mógł zapewnić szczęście Cassie, bo jedyne, co potrafię, to niszczyć. Niszczę swoje życie i powoli zabieram się do niszczenia go Cass. Na daną chwilę może myśleć, że wszystko układa się tak, jak powinno, ale im bliżej jesteśmy końca miesiąca, tym bardziej spadamy na dół, będąc bliżej kompletnego dna. A to wszystko dzięki mnie, bo kiedy Cassie podała mi z ufnością dłoń, nie przypuszczała, że możemy stoczyć się niżej, niż jest w stanie sobie to wyobrazić. To tylko kwestia czasu, kiedy oboje nie będziemy mogli podnieść się po upadku.

Jadąc do domu, zastanawiam się, dlaczego nie potrafię odpuścić. Dlaczego nie potrafię zostawić w spokoju Cassie i jej życia, które wreszcie sobie poukładała?

Zrezygnowałem z możliwości podniesienia się po wypadku i stracie rodziców. Porzuciłem pasję, która stała się dla mnie utrapieniem. Odrzuciłem propozycję pomocy i ratunku. Nie byłem jednak w stanie odpuścić sobie Cassie.

Co ona ma w sobie, że tak mnie do niej ciągnie? Nie wiem. Nie wiem, dlaczego wzbudza we mnie dziwne kłucie w piersi. Nie wiem, dlaczego tak bardzo chcę być blisko niej. Nie wiem. I wyglądało na to, że nie mam się tego dowiedzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top