Rozdział 6

You make everything okay, okay, okay
We are one in the same oh
You take all of the pain away, away, away
Save me if I become my demons.

"My Demons" Starset

2 lutego

Dzisiaj jest jeden z tych dni, kiedy nie czuję się na siłach, żeby wstać z łóżka. Budzę się wcześnie rano wyrwany z koszmaru i od tamtej pory nie potrafię zamknąć oczu, bo wtedy widzę przerażoną twarz mojej siostry. Dźwięk tykającego zegara rozbrzmiewa w moich uszach, przypominając pisk hamulców samochodowych. Próbuję się od niego odciąć, wciskając głowę w poduszkę, ale niewiele to daje.

Po kilku godzinach przewracania się z boku na bok siadam na brzegu łóżka i sięgam po paczkę papierosów. Wstaję z jękiem. Bolą mnie wszystkie mięśnie i kości. Wolno podchodzę do okna, które następnie otwieram i siadam na parapecie. Zimne powietrze uderza we mnie i przechodzi mnie dreszcz. Zapalam papierosa. To głupie przyzwyczajenie, które nabyłem ponad rok temu, nasiliło się po wypadku. Czas, który spędziłem w szpitalu faszerowany różnymi lekami, które tylko mnie otępiały, źle na mnie wpłynął. Kiedy wreszcie wyrwałem się z rąk lekarzy, musiałem odsapnąć, znieczulić się czymś innym niż leki przeciwbólowe. Chciałem być świadomy, ale jednocześnie nieczuły na wszystko i wszystkich. Zaciągnąłem się wtedy dymem pierwszy raz od dłuższego czasu i o mało nie zwymiotowałem. Zdążyłem się odzwyczaić. Ale to podziałało na mnie lepiej niż kofeina. Od tamtej pory jeden papieros dziennie to standard. Czasami zdarza się ich więcej.

Wyrzucam niedopałek przez okno i opieram się o ramę okna, która boleśnie wbija się w moje plecy. Odchylam głowę i biorę głęboki oddech. Głowa zaczyna mi pulsować, informując o nadchodzącej migrenie.

Z trudem zwlekam się z parapetu i ruszam do łazienki, masując  czoło. Mijam Patałacha, który czeka grzecznie pod drzwiami, aż wezmę go na spacer. Macham na niego ręką.

— Nie teraz — mamroczę, przełykając żółć w moim gardle.

Zimna woda zalewa mnie, powodując dreszcze, ale nie zmieniam jej strumienia. Ciężko mi się oddycha. Zjeżdżam po ścianie i siadam na zimnej podłodze. Pochylam głowę do przodu, chowając twarz w dłoniach. Jestem wyczerpany i nie mam na nic siły. Nocna wizyta na cmentarzu osłabiła mnie psychicznie. Chyba przeżywam swoje drugie załamanie nerwowe. Pierwszym była wieść o śmierci rodziny. Przeszedłem wtedy wstrząs i przez kilka dni nic nie jadłem.

A teraz znowu to się dzieje.

Woda wciąż mnie obmywa, wywołując gęsią skórkę. Z trudem sięgam ręką do kurka, żeby ją wyłączyć. Patrzę, jak krople z końcówek moich włosów spadają i rozbijają się o kafelki.

Kap. Kap. Kap. Kap. Kap.

Dźwięk powtarza się w kółko i w kółko. Po jakimś czasie ostatkiem sił podnoszę się z podłogi i owinięty w ręcznik wracam do pokoju. Patałach leży na moim łóżku i smutnym wzrokiem przypatruje się, jak sięgam do szafy po czyste ubrania. Ubieram się w czarne spodnie, a na górę wciągam szary sweter. Kiedyś pasował jak ulał, ale teraz wisi na mnie. Zauważam, że dzieje się tak z większością moich ubrań. A wszystko z powodu tego, że przestałem regularnie jeść posiłki. Teraz też nie jestem głodny. Wypijam tylko szklankę wody i nasypuję jedzenie psu.

Kanapa wygląda obiecująco. Przystaję w progu salonu i patrzę na nią. Tak, w tej chwili jest to najbardziej pożądany przeze mnie przedmiot. A potem mój wzrok pada na gitarę, a niewidzialna ręka ściska mnie za serce. Instrument zakurzył się od ostatniego razu, kiedy go używałem. I tak jak kiedyś nie mogłem przejść koło niego obojętnie, tak teraz prawie w ogóle nie zawracam na niego uwagi. Na co dzień dla mnie nie istnieje. Ale nie w taki dzień jak dziś.

Moją głowę zalewa fala wspomnień związanych z tym przedmiotem. Chwila, kiedy dostałem gitarę. Moja pierwsza próba, która okazała się porażką. Pierwsza piosenka, którą zagrałem bez błędu. Pierwszy napisany przeze mnie utwór, moja własna melodia. Próba nauczenia Lyli kilku akordów. Ostatni raz, kiedy trzymałem instrument w rękach.

Wszystko to przepływa przeze mnie, powodując nawrót bólu głowy. Z jękiem frustracji rzucam się na sofę. Ląduję na brzuchu, z twarzą wciśniętą w poduszkę. Cisza, która panuje w pokoju, wręcz krzyczy do mnie. Mam wrażenie, że wszystkie obawy, żale i cholerne poczucie winy, jakie żywiłem, spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, zostawiając na moich barkach ciężar niebios. Wszystko we mnie krzyczy, a ja nie jestem w stanie na to odpowiedzieć. Czuję się jak pusta skorupa niezdolna do wykonania żadnego ruchu, która może tylko obserwować, jak wszystko w jej otoczeniu ulega zniszczeniu.

A potem głuchą ciszę przerywa dźwięk przychodzącej wiadomości. I kolejnej. Ktoś dzwoni, a ja nie mam najmniejszej ochoty, ani siły, żeby podnieść aparat. Telefon rozbrzmiewa raz po raz, a ja powoli tracę świadomość. Uporczywy dźwięk jest coraz cichszy, jakby dochodzi zza ściany. I znowu nastaje cisza. Tym razem nie krzyczy — milczy.

Kiedy się budzę, słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. Nie mogę uwierzyć, że zasnąłem i do tego spałem tak długo. Przynajmniej głowa przestała mnie boleć.

Przeczesuję ręką włosy i sięgam po telefon. Wskazuje parę minut po szesnastej. Padam z powrotem na sofę. Ten dzień wymknął mi się z rąk. Mam o jedną dobę mniej życia. O jeden dzień mniej bólu, żalu i pragnienia zakończenia tego. I jest mi z tym dobrze.

Mógłbym tak leżeć w nieskończoność, a raczej do końca miesiąca, tępo wpatrując się w sufit i będąc myślami po drugiej stronie. Mógłbym, gdyby nie dzwonek do drzwi i szczekanie Patałacha.

Pies czeka pod drzwiami, kiedy je otwieram. Zamieram, widząc za nimi Cassie i Brada.

— Przyniosłam jedzenie. Musimy pogadać — oświadcza poważnie Cassie, podnosząc w górę papierową torbę i mija mnie, wchodząc do mieszkania.

Nieprzyjemny dreszcz wędruje przez moje plecy, a ja doszukuję się jakiejś wskazówki w jej słowach: „Musimy pogadać". To brzmi jak groźba. Chcę wiedzieć, co miała na myśli. Czy chce zerwać naszą umowę? Albo dowiedzieć się prawdy, dlaczego to robię. W tej chwili do środka wchodzi Brad i wszystko staje się jasne. Powiedział jej, powiedział jej prawdę.

— Brad — zaczynam, a przerażenie jest dobrze słyszalne w moim głosie. — Czy ty...?

Kręci głową, zaciskając wargi. Posyła mi dziwne spojrzenia, a w mojej głowie od razu rozbrzmiewa jego głos „Naprawdę potrzebujesz pomocy specjalisty". Mimowolnie się krzywię.

— Nic jej nie powiedziałem — mówi spokojnie. — Ale... — Spogląda do salonu, jakby bał się, że Cassie nas podsłuchuje. — Uważaj na nią, okej? Potrafi być dociekliwa i...

— Wiem — przerywam mu. Wiem, co chce powiedzieć; że mogłaby dowiedzieć się prawdy, co nie skończyłoby się dobrze dla mnie. Są rzeczy, których się nie mówi, nawet szeptem, a moja tajemnica właśnie jest taką rzeczą. Dlatego nie mogę pozwolić, żeby Cassie o czymkolwiek się dowiedziała. Dla jej własnego bezpieczeństwa. Bo to mogłoby ją zniszczyć, a tego nie chcę. Wystarczy, że ja jestem zniszczony.

— Powinniśmy iść do salonu, bo jeszcze się czegoś domyśli — zauważa szeptem Brad. Przywołuje na twarz wyluzowany uśmiech i wkracza do pokoju. Chwilę zajmuje mi pozbieranie się i dołączenie do niego.

Cass bawi się z Patałachem, śmiejąc się radośnie. Tak bardzo przypomina mi to moją siostrę, że coś ściska mnie w piersi. Zaciskam zęby, starając się odepchnąć od siebie tamto wspomnienie. Próbuję wmówić sobie, że to przecież nic takiego i że zaraz przejdzie. Jestem tak dobrym kłamcą, że prawie udaję mi się w to uwierzyć. Prawie.

Siadamy na kanapie i zaczynamy jeść. A raczej oni jedzą, a ja tylko tępo wpatruję się w swoją kanapkę, nie będąc w stanie nic przełknąć.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — odzywa się nagle Cassie, a moje czarne i pogmatwane myśli od razu znikają. Całą uwagę skupiam na niej.

— Czego ci nie powiedziałem? — pytam niepewnie. Kątem oka widzę, że Brad ewakuuje się do kuchni, zostawiając niedojedzonego burgera na stole. Jak na zawołanie Patałach idzie za nim, zostawiając mnie sam na sam z Cassie.

— Dlaczego wybrałeś datę dwudziestego dziewiątego lutego — mówi spokojnie, patrząc mi prosto w oczy. Czyżby wiedziała coś, czego nie powinna?

— Ja... — zaczynam i od razu milknę, nie wiedząc, co powiedzieć.

Na twarzy Cassie pojawia się uśmiech.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz w ten dzień urodziny? — pyta z lekkim oskarżeniem podszytym radością.

— Urodziny — powtarzam jak głupi.

— No tak — potwierdza — kończysz wtedy osiemnaście lat, prawda?

Z trudem dociera do mnie to, co mówi. Jedyne co w tej chwili się liczy to to, że nie wie. Nie wie nic, czego nie powinna. Ta myśl uspokaja mnie i jednocześnie napełnia strachem, bo wciąż jest możliwość, że z jakiejś przyczyny Cassie się dowie.

— Tak, mam wtedy urodziny — odzywam się w końcu, starając się wyjść na jak najbardziej wyluzowanego. — To miała być tajemnica — kłamię, a po części mówię prawdę. Zaczynam się w tym gubić.

Śmieje się.

— Głupi jesteś. Przecież urodziny to ważna sprawa, a nie jakaś wielka tajemnica. Takimi rzeczami trzeba się dzielić. A skoro zawarliśmy umowę, to powinniśmy mówić sobie wszystko.

Wszystko.

To kluczowe słowo odbija się w mojej głowie niczym gumowa piłeczka. Wszystko to tak dużo, a jednocześnie to nic. Mógłbym powiedzieć jej wszystko, ale czy wtedy zmieniłoby to cokolwiek? Gdybym popełnił ten błąd, nie mógłbym cofnąć czasu. Dlatego nie mogę pozwolić, żeby to wszystko zniszczyło nas. Tym razem nie mogę do tego dopuścić.

— Halo? Ziemia do Jamesa. — Cassie macha ręką przed moją twarzą. — Żyjesz?

Kiwam głową.

— Zamyśliłem się — tłumaczę, przeczesując palcami włosy. Niebieskie oczy Cass śledzą mój ruch, a ja modlę się, żeby nie zauważyła drżenia mojej dłoni.

— To, co... — zaczyna, ale przerywa jej Brad, który właśnie wrócił do pokoju.

— Słuchajcie ludziki, ja już będę spadał — oświadcza.

— Co? Dlaczego? — dziwię się. — Przecież dopiero co przyszedłeś. I nawet nie zjadłeś!

Brad złącza dłonie, tworząc pistolet i wymierza nimi w Cassie. Puszcza do niej perskie oczko.

— Robiłem tylko za przyzwoitkę — wyjaśnia i szybko się poprawia: — To znaczy, robiłem za podwózkę.

Cassie kręci z politowaniem głową, ale posyła Bardowi szeroki uśmiech, na co mój przyjaciel rozpromienia się. Chwyta resztę kanapki i wpycha ją do buzi, szybko przeżuwając. Kiwa na nas głową. Jego wzrok na dłuższą chwilę zatrzymuje się na mnie, jakby chciałby mi nim powiedzieć, że mam się ogarnąć. W końcu odwraca się i wychodzi do przedpokoju. Ruszam za nim.

— Trzymaj się. — Klepie mnie po plecach. — I... uważaj na nią, dobrze?

— Oczywiście — zgadzam się. Widzę, jak gryzie się w język, żeby nie powiedzieć, żebym uważał także na siebie. Wie jednak, że to nim nie da.

Otwiera drzwi, ale za nim wychodzi, rzuca przez ramię:

— Tylko nie zajdźcie mi w ciążę! Nie chcę być tak szybko wujkiem!

Mimo całego dzisiejszego dnia, który wpędził mnie w niemałą depresję, przy Bradzie od razu na twarzy pojawia się uśmiech. Nie wiem, co on takiego robi, ani jak, ale zawsze, kiedy mam zły nastrój, potrafi to wyczuć. Nie mówi mi o tym w żywe oczy, ale stara się to załagodzić, rzucając oklepanymi żartami, których on sam czasami nie rozumie. Ma dar rozumienia ludzi i wykorzystuje go, jak najlepiej potrafi. I to jest w nim najlepsze — nie myśli tylko o sobie, ale także o innych.

Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o mnie.

Wracam do pokoju. Cassie stoi na jego środku z rękami na biodrach. Dzieli nas tylko Patałach, który znudzony, leży pośrodku podłogi.

— To... co robimy? — pytam.

Na twarzy Cassie pojawia się nikły uśmiech.

— Ty mi powiedz.

Nie wiem, co mam myśleć. W ogóle wolałbym nie myśleć. Wtedy byłoby o wiele prościej. Nie fantazjowałbym o tym, że cztery kroki ode mnie stoi dziewczyna o błękitnych oczach, w których chciałbym utonąć. Nie zastanawiałbym się, jakby to było móc ją objąć i złożyć na różowych ustach pocałunek.

Ostatnim razem, kiedy byłem z nią sam na sam, właśnie o tym cały czas myślałem. I to jest złe. A wszystko, co złe, powinno być wyeliminowane. Trzeba z tym walczyć. A to pragnienie walczy ze mną i boję się, że nie dam rady i poddam się, a skutki tej kapitulacji mogłyby być jeszcze gorsze niż samo zło. Ona nie chce się we mnie zakochać i ja też tego nie chcę. Nie może tego zrobić. A dobrze wiem, że gdybym ją pocałował, wszystko ległoby w gruzach. To jak uzależnienie, a uzależnienia są złe i ciężko się ich pozbyć. A to wszystko spoczywa na moich barkach, bo z nas dwóch tak naprawdę tylko ja wiem, jak źle może się to wszystko skończyć. Jeden głupi pocałunek, a tyle konsekwencji niesie ze sobą. Coś, co trwa kilka sekund, może zniszczyć resztę jej życia. A to kolejna rzecz na liście, do której nie mogę dopuścić.

Chyba powinienem zacząć zapisywać rzeczy, na które muszę uważać, do których nie mogę dopuścić, jak na przykład: podejścia do niej, otoczenia jej jedną ręką w pasie, drugą przejechaniu po jej policzku i na koniec, złożeniu delikatnego całusa na tych kuszących ustach. Jeżeli nie zabiję się, wcześniej zrobią to moje uczucia i pragnienia, które coraz trudniej zwalczyć.

Odrywam do niej wzrok i zaczynam sprzątać resztki jedzenia ze stołu. Cassie przez chwilę stoi w miejscu, ale po chwili dołącza do mnie. Kiedy tak w ciszy zbieramy papierki, rozbrzmiewa dźwięk telefonu, a zaraz dołącza do niego drugi. Zarówno mój telefon, jak i ten należący do Cass, zaczynają dzwonić. Przerywamy wykonywaną czynność i sięgamy po nie w tej samej chwili.

— To mama — mówi dziewczyna, zerkając na ekran.

Kiwam głową, a ona odbiera. Nie chcąc jej przeszkadzać, idę do kuchni. Tam, bez patrzenia na to, kto dzwoni, odbieram.

— Słucham.

Po drugiej stronie słuchawki ktoś wzdycha.

— James, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że odebrałeś.

Moje serce zatrzymuje się na moment, a potem bije w szalonym tempie.

— Ange? — jęczę do telefonu z niedowierzaniem.

— Tak długo do ciebie wydzwaniałam, a ty nie odbierałeś i... — papla, ale ja je nie słucham. Gniew, którego nie czułem od naszego ostatniego spotkania, powrócił.

— Czego chcesz? — rzucam szorstko do słuchawki.

— Ja... — jąka się, zaskoczona moim tonem. — Chciałam pogadać i...

Znowu nie daję dojść jej do słowa.

— Nie uważasz, że skoro nie odbierałem, to znaczy, że nie chciałem z tobą rozmawiać? — pytam. W tej samej chwili w kuchni pojawiła się Cassie.

— James, ja... — zaczyna, ale przerywa, widząc, że rozmawiam przez telefon.

— Czy to...? — Chce wiedzieć Ange, ale nie pozwalam jej dokończyć. Kolejny raz.

— Muszę kończyć.

Rozłączam się i przez chwilę patrzę na telefon, zastanawiając się, czy warto byłoby go rozbić o kafelki, ale wtedy przypominam sobie o Cassie i od razu porzucam ten pomysł.

Podnoszę na nią wzrok.

— Wszystko w porządku? — pyta.

Wzdycham.

— Tak — odpowiadam. — To tylko... moja była — wyrzucam z siebie.

Cassie wolno kiwa głową. Wysilam się na uśmiech, który jej posyłam. Nie odwzajemnia go.

— To nic takiego — zapewniam. Przenoszę wzrok na trzymany przez nią telefon. — A co z tobą?

Przytomnieje.

— Dzwoniła moja mama. Prosiła mnie, żebym coś załatwiła, także... będę się zbierać. Nie będzie ci to przeszkadzać? — pyta.

— Co? No jasne, że nie. Jak musisz, to idź.

Podchodzi do mnie i cmoka mnie szybko w policzek. Uderza we mnie fala gorąca, kiedy jej usta spotkają się z moją skórą. Z trudem przełykam ślinę i spoglądam na nią z góry. Wygląda na zmieszaną gestem, jaki wykonała. Na jej bladych policzkach wykwita rumieniec. Spuszcza wzrok na podłogę.

— To... do zobaczenia — rzuca.

Rusza do wyjścia, a ja jestem tak oniemiały, że nie wykonuję żadnego gestu. Dopiero kiedy słyszę dźwięk zamykanych drzwi, opadam na krzesło, biorąc głęboki oddech. Cassie miesza mi w głowie. Nie potrafię się przy niej skupić na niczym, a co dopiero myśleć. Ma w sobie coś, co nie pozwala mi patrzeć na świat tak, jak patrzyłem. Przy niej wszystko wydaje się mieć jasne kolory, które niosą ze sobą radość. Czuję się, jakbym siedział przez wiele miesięcy w klatce, nie mogąc widzieć światła, a kiedy pojawiała się ona, wszystko rozświetliła, bo jest jak pieprzona gwiazda na niebie, święcąca w ciemną noc. Nosi ze sobą nadzieję i wszystkie te popaprane uczucia, które staram się w sobie zabić, ale przy niej one zdają się żywsze niż wcześniej.

Cassie jest taka żywa, a ja przy niej staję się żywszy i już nie zachowuję się jak nieczuły zombie.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dla siebie nie jesteśmy nikim innym, jak tylko przyjaciółmi. I bez względu na to, co czuję, bądź mogę czuć, nic nie jest w stanie tego zmienić, bo to może zniszczyć wszystko, co jest między nami. Dlatego przyjaźń w tym wypadku jest najlepszym, co mogło nas spotkać. Może gdybym poznał ją wcześniej, za nim wszystko w moim życiu uległo zniszczeniu, nasza relacja wyglądałaby inaczej. Może wtedy nie bałbym się tego, co czuję w środku. Ale to tylko przypuszczenia. Na chwilę obecną jesteśmy przyjaciółmi.

Tylko przyjaciółmi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top