Rozdział 20
I watched my world view disappear in front of my eyes
Moments of magic and wonder seems so hard to find
Is it ever coming back again?
Is it ever coming back again?
Take me back to the feeling when
Everything was left to find
"Waves" Dean Lewis
28 lutego
Czuję, jak ktoś mną potrząsa i woła moje imię. Jedyną osobą, która zawsze mnie tak budzi, jest moja mama. Już mam jej powiedzieć, żeby dała mi spokój, kiedy przypominam sobie, że... ja nie mam mamy.
Gwałtownie siadam, otwierając oczy.
Jestem w samochodzie na jakimś zadupiu, a nade mną pochyla się Cassie. Na jej twarzy jest wymalowane przerażenie i niedowierzanie.
— James, zaspaliśmy — mówi lekko drżącym głosem. — Zaspaliśmy.
— Kurwa! — Zrywam się na równe nogi, uderzając w sufit auta głową. Syczę z bólu, łapiąc się za nią.
W pośpiechu przechodzimy na przednie siedzenie. Patałach zostaje z tyłu, patrząc na nas zdziwiony. Przeklinam siebie w myślach, za swoją nieuwagę i głupotę. Przecież dzisiaj Cassie ma swój występ. Jak mogłem nie przewidzieć takiego obrotu zdarzeń?
— Spieprzyłem sprawę — mówię wkurzony, ruszając z miejsca. — Przepraszam Cassie.
Czuję, jak kładzie mi rękę na kolanie. Łapię ją za nią.
— Nie jestem na ciebie zła. Oboje jesteśmy winni tej sytuacji. — Próbuje mnie pocieszyć.
— Ale gdybym nie wpadł na ten głupi pomysł... — Zaciskam zęby ze złości, aż mi zgrzytają. Zabieram dłoń i zaciskam ją na kierownicy. Mało kto potrafi psuć sytuację tak jak ja. Widać, że posiadam do tego niezwykły dar.
Jadę jak najszybciej, starając się nie przekraczać dozwolonej prędkości. Wolałbym dowieźć Cassie w jednym kawałku do domu, żeby mogła się przygotować. Obserwuję na desce rozdzielczej zegar, który wskazuje coraz to późniejszą porę. Czuję pulsujący gniew w żyłach i nie mam na czym go wyładować. Boję się, że wybuchnę.
Kątem oka widzę przypatrującą się mi Cassie. Jest zmartwiona i nie chodzi tu o fakt, że zaspaliśmy. Martwi się o mnie.
Chcę ją jakoś uspokoić, zapewnić, że wszystko gra. Dlatego sięgam ręką na jej kolano, gdzie spoczywa jej dłoń i delikatnie ją głaszczę. Na ten gest Cass oddycha z ulgą. Wciąż wygląda na spiętą, ale przynajmniej trochę napięcia z niej uszło. Mam ochotę powiedzieć jej coś dla otuchy, ale nic nie przychodzi mi do głowy, więc milczę. To zawsze jest jakieś wyjście.
Zatrzymuję się pod jej domem i oboje wysiadamy, zostawiając Patałacha na tylnym siedzeniu. Idę z nią do mieszkania, żeby upewnić się, że mama nie będzie na nią zła i czy wszystko jest w porządku. Nie chcę zostawiać jej teraz samej.
— Mamo? — woła Cassie, wchodząc do mieszkania. — Już jestem.
Ledwo udaję mi się zamknąć drzwi, a w korytarzu pojawia się matka Cass. Wygląda na lekko zmartwioną, ale poza tym nie tak, jakby się na nią gniewała. Przygarnia ją i przytula do siebie.
— Dziecko, gdzieś ty była? — karci ją, ale niezbyt złośliwie. Cieszy ją fakt, że wreszcie przyszła jej córka. — Dzisiaj masz występ.
— Wiem, mamo — jęczy Cassie i odsuwa się od niej. — Cały czas byłam z Jamesem. Padł mi telefon i do tego wszystkiego zaspaliśmy. Wczoraj dużo ćwiczyłam i ...
Mama uśmiecha się wyrozumiale.
— Już nie tłumacz się tak, Cass. Ważne, że już jesteś i możesz przygotować się na dzisiejszy wieczór. Trochę pracy przed nami jeszcze jest. A teraz chodź — rusza w kierunku kuchni — powinnaś zjeść śniadanie.
— Masz rację. — Śmieje się dziewczyna w odpowiedzi. — Jestem cholernie głodna.
— Język, dziewczyno — karci ją matka, a później spogląda na mnie. — James, zostajesz z nami?
Kręcę głową.
— Dziękuję, ale muszę iść. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Sama pani rozumie.
Wzdycha, ale nic nie mówi. Wchodzi do kuchni, zostawiając mnie sam na sam z Cassie. Dziewczyna podchodzi do mnie i kładzie mi ręce na piersi.
— Naprawdę musisz już iść? — pyta cicho, markotniejąc.
Uśmiecham się lekko pod nosem.
— Spędziliśmy cały wczorajszy dzień i dzisiejszą noc razem, a tobie jeszcze jest mało? — Jestem rozbawiony. Posyła mi karcące spojrzenie. Wzdycham. — Naprawdę muszę iść. Powinienem pozałatwiać parę rzeczy i wziąć prysznic. Zobaczymy się wieczorem na twoim występie, dobrze?
Kiwa głową. Staje na palcach i całuje mnie. Obejmuję ją lekko w pasie, oddając pocałunek. Po chwili odrywamy się od siebie.
— Uważaj na siebie — szepcze, kiedy wychodzę.
— Ty też — odpowiadam i zbiegam po schodach.
Wskakuję w samochód i jadę do domu. Tam wpuszczam do salonu Patałacha i zrzucam z siebie ubranie w drodze pod prysznic. Boli mnie kark po niewygodnej pozycji, w jakiej spałem, ale ciepła woda rozluźnia go wraz z całym ciałem. Opuszcza mnie napięcie i znika gniew, który odczuwałem zaledwie godzinę wcześniej.
Wychodzę spod prysznica, ociekając wodą. Zawiązuję ręcznik w pasie i tak idę do pokoju. Patałach śpi na łóżku, które jest całe brudne z jego łap. Kręcę głową, ale nic nie mówię. I tak planowałem posprzątać w mieszkaniu.
Zapalam papierosa, rozglądając się po pomieszczeniu i myśląc o tym, że okłamałem Cassie. Tak naprawdę nie miałem nic do załatwienia. Powiedziałem tak, ponieważ nie miałem ochoty jej dzisiaj przeszkadzać. Przebywałem z nią cały dzień i całą noc i jeszcze przyjdzie mi nacieszyć się jej obecnością. Teraz pozwoliłem jednak na to, żeby to jej matka ją miała.
Kończę palić i wyrzucam niedopałek. Potem się ubieram. Kiedy jestem gotowy, budzę Patałacha i zabieram go pod prysznic, żeby go umyć. Zastanawiam się, kiedy ostatnio to robiłem. Mam wrażenie, że nigdy.
Oboje nie jesteśmy zadowoleni z takiego obrotu sprawy, ale nic na to nie możemy poradzić. Patałach musi być czysty, bo znowu nabrudzi w domu. Myję go moim szamponem, bo nie mam specjalnego do jego sierści. Mam nadzieję, że ten jeden raz nic mu się nie stanie. Oczywiście Patałach nie byłby sobą, gdyby nie otrzepał się kilkanaście razy, przez co znowu stałem mokry.
— Od razu lepiej, co? — mówię do niego, wycierając go ręcznikiem. W odpowiedzi liże mnie po twarzy.
Wypuszczam go, a potem biorę się za sprzątanie łazienki. Mam wrażenie, że brud, jaki zostawił po sobie mój pupil, jest wszędzie. Nawet na suficie. Udaję mi się z tym uporać w mniej niż pół godziny. Potem przechodzę do ogarnięcia reszty mieszkania.
Włączam muzykę na cały regulator, żeby zagłuszyć swoje myśli i działam dalej. Nie chcę, żeby w tym mieszkaniu pozostały jakieś ślady mojej obecności. Nie, kiedy odejdę. Dlatego teraz wszystko chowam i sprzątam, wmawiając sobie, że to dlatego, że dawno tego nie robiłem, a jest to potrzebne.
W ten sposób upływa mi większość dnia. Staram się nie rozmyślać, tylko robić to, co do mnie należy. Wsłuchuję się w melodię i od czasu do czasu nucę coś cicho pod nosem melodię, która od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie.
Kiedy wszystko jest zrobione, mój wzrok spoczywa na gitarze. Nie mogę się powstrzymać od wzięcia jej do ręki i zagrania tego, co siedzi mi w głowie. Mam wrażenie, że jeżeli tego nie zrobię, to rozsadzi mi czaszkę. Dlatego gram coraz to nowsze akordy, które układają się w cudowną melodię. Kiedy czuję, że tak właśnie ma to brzmieć, zostawiam instrument i idę do sypialni po mój zeszyt, gdzie zapisywałem nuty i piosenki.
Gruby notatnik oprawiony w skórę leży w szafce obok łóżka. Biorę go do ręki i jest to wspaniałe uczcie, jakbym odkrył coś, czego od bardzo dawna szukałem. To uczucie trwa zaledwie sekundę, ale i tak napełnia mnie wspomnieniami i melancholią.
Wracam do salonu, siadam z gitarą i kolejny raz na niej gram. A później zapisuję nuty, znowu gram, znowu zapisuję i tak w kółko, aż to, co wygrywam na gitarze, ma swój odpowiednik w zeszycie w postaci nut. Nagrywam to, jak tworzę muzykę na telefon, żebym mógł później wysłać to Cassie. Bo to właśnie z myślą o niej powstała melodia.
Czuję się wykończony, dlatego kładę się na kanapie i pozwalam sobie chwilę pospać. Pierwszy raz od dawna nie śni mi się nic.
Budzę się, podświadomie czując, że zbliża się godzina występu Cassie. Zerkam na aparat i już wiem, że mam rację. Widzę kilka wiadomości od niej i od Brada. Ona przypomina, żebym nie zapomniał o wieczorze, a on pyta, czy wszystko u mnie w porządku. Ignoruję obie te wiadomości.
Idę się przebrać, ale odkrywam, że jestem brudny po całym tym sprzątaniu. Biorę jeszcze jeden, szybki prysznic i dopiero wtedy wchodzę do pokoju, żeby zmienić ubranie. Powinienem wyglądać dość elegancko, dlatego wybieram wyblakły, niebieski sweter i czarne dżinsy. Przeczesuję palcami długie włosy, które od razu opadają z powrotem na moje czoło. Spoglądam swojemu odbiciu w oczy, które nie są tak bezbarwne, jak miesiąc wcześniej. Jednak nadal są pozbawione życia i blasku.
— Bądź grzeczny, Patałach! — wołam do psa, ubierając buty i kurtkę. Zabieram kluczyki i opuszczam mieszkanie.
Dziwie się czuję, jadąc do swojej byłej szkoły. Nie odwiedzałem jej, od kiedy byłem pod nią po Cassie. Budynek wygląda znajomo, ale jednocześnie jest obcy. Jestem świadomy, że przebywam tutaj po raz ostatni, ale nie jest mi z tego przykro. Tak właśnie miało być.
Zostawiam auto na zapełnionym parkingu i idę w kierunku budynku. Czuję na sobie spojrzenia uczniów, którzy mnie kojarzą. Szepczą między sobą, pokazując na mnie palcem, ale udaję mi się ich ignorować. Nie obchodzi mnie to, co o mnie myślą. Jestem tutaj dla Cassie, a nie dla rozgłosu.
Wchodzę do szkoły i ruszam korytarzem, który przemierzałem tysiące razy. Znam tu każdy kąt, każde miejsce, w którym można ukryć się przed nauczycielami. Już nigdy nie skorzystam z tej wiedzy.
Znajduję się coraz bliżej auli, na której odbywa się występ, kiedy naprzeciwko mnie pojawia się osoba, której nie zamierzałem spotkać.
Ange parzy na mnie szeroko otwartymi oczami, a po chwili uśmiecha się i odrzuca włosy na plecy.
— James — mówi. — Jesteś tutaj. Przyszedłeś do mnie?
Prycham cicho pod nosem, ale tego nie słyszy.
— Jestem tutaj, ale nie z twojego powodu. Przyszedłem wesprzeć moją... przyjaciółkę i zobaczyć jej występ.
Marszczy brwi, nie rozumiejąc.
— Ale ty...
— Nie mam przyjaciół? — kończę za nią, a ona blednie. — To chciałaś powiedzieć? Wiesz, wiele się zmieniło w moim życiu, jakbyś chciała wiedzieć. Na szczęście nie miałaś w tym udziału. A teraz przepraszam, ale się śpieszę.
Stoi zszokowana na środku korytarza, kiedy ją mijam. Czuję satysfakcję, że wywołałem u niej zmieszanie. Powinna wiedzieć, co straciła i przegapiła, porzucając mnie. Nie, żebym się z tego nie cieszył. Dzięki niej poznałem Cassie.
Wtedy ją widzę. Stoi pod wejściem do auli i rozgląda się na boki, co chwilę zerkając na telefon. Obok niej stoi Brad i także zerka na aparat ze zmarszczonymi brwiami. Wiem, że czekają na mnie.
Niespodziewanie Cass podnosi głowę i zauważa mnie. Na jej twarzy odmalowuje się ulga, kiedy ruszam w jej stronę. Spotykamy się w połowie drogi. Łapię ją w pasie i przyciągam do siebie, a ona ufnie wtula się w moje ciało.
— Już myślałam, że nie przyjdziesz — mamrocze cicho w moją koszulkę.
— Nie mógłbym tego przegapić — odpowiadam, składując całusa na jej głowie.
Zerkam znad jej głowy na Brada, który patrzy na mnie jakoś dziwnie, ale w końcu się uśmiecha. Gestem ręki pokazuje mi, żebym za nim poszedł.
— Muszę już iść — mówimy w tym samym momencie i wybuchamy śmiechem.
— Połamania nóg, tancereczko — mówię do niej, całując ją delikatnie w usta. — Powal ich na kolana.
— Dobrze — obiecuje, po czym odchodzi.
Patrząc na nią, ubraną w dopasowane spodnie, dwuczęściową koszulkę i buty, które jej kupiłem, wiem, że wygra. Jestem tego pewny, bo jeszcze nigdy nie widziałem tak utalentowanej osoby.
Dołączam do Brada i przybijam z nim żółwika.
— Jak tam? — Kiwa na mnie głową.
— W porządku — odpowiadam. Czuję na sobie jego badawcze spojrzenie, więc dodaję: — Naprawdę wszystko gra — zapewniam go. — Idziemy? Nie chcę przegapić występu Cass.
Brad się śmieje i kręci głową.
— Jak uważasz, stary. Chodź, Zick zajął nam miejsce.
Szybko dostrzegam zieloną czuprynę chłopaka w jednym z pierwszych rzędów. Obok niego miejsce zajmuje Lincoln, a dalej mama i brat Cassie. Pani Evans zagaduje Lincolna, a on chętnie z nią dyskutuje. Siadamy obok chłopaków.
— Jak tam twój pośladek, Zick? — Wita się z chłopakiem Brad, na co wszyscy wybuchają śmiechem, tylko nie on.
— Pierdol się! — warczy w odpowiedzi.
— Będę, spokojna głowa. — Puszcza mu oczko.
Przewracam oczami na ich dziecinne zachowanie. Mimo to, jeżeli chcę ich zapamiętać, to właśnie w taki sposób.
W auli gasną światła, a na scenę wchodzi dyrektor szkoły. Wita wszystkich i opowiada o dzisiejszym wieczorze oraz o nietypowych gościach, jakimi są przedstawiciele Julliard'a. Nie skupiam zbytnio swojej uwagi na jego paplaninie. Jedyne co mnie interesuje, to występ Cassie, ale z tego, co cię orientuję, nie będzie on jednym z pierwszych.
W końcu dyrektor schodzi ze sceny i zaczynają się przedstawienia. Oglądam je tylko po to, żeby nie przegapić Cassie, bo w innym wypadku zasnąłbym tuż po tym, jak głowa szkoły weszła na scenę.
— Obudź mnie, jak będzie występ Cass — mamrocze do mnie Brad, po czym układa się do snu.
— A kto mnie obudzi? — burczę do siebie pod nosem.
Mam wrażenie, że te tortury nigdy się nie skończą, kiedy wreszcie ogłaszają ostatni występ — taniec Cassie.
Siadam wyprostowany na swoim fotelu i szturcham Brada, żeby się zbudził. Oboje wpatrujemy się w scenę, na której pojawia się dziewczyna. Moje serce zaczyna bić szybciej na jej widok. Ponownie gasną światła. Tylko jeden reflektor pada prosto na nią. Rozbrzmiewają pierwsze takty piosenki i Cassie zatraca się w tańcu.
Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby tańczyła z takim zapałem i oddaniem. Trudno odwrócić wzrok od jej zgrabnych ruchów. Prezentuje się przepięknie. Ona, padające na nią światło i jej taniec — to wszystko komponuje się w idealną całość. Gdyby ktoś powiedziałby mi, żebym skomentował jej występ, nie byłbym w stanie odpowiedzieć. Ona, to wszystko odebrało mi mowę. Jedyne co potrafię, to patrzeć na nią i podziwiać jej piękno.
Jej występ kończy się. Widzę, jak oszołomiona patrzy na widownię, która milczy przez moment, żeby po chwili wybuchać aplauzem, jakiego nie było wcześniej. Jako jeden z pierwszych podrywam się na równe nogi, głośno klaszcząc, a za moim śladem podążają inni. Wszyscy jednogłośnie potwierdzają to, co ja wiedziałem od dawna — Cassie jest najlepszą tancerką, jaką świat widział.
Dziewczyna, zaczerwieniona na twarzy, macha do ludzi i znika za kulisami. Kiedy uspakajamy się i wracamy na miejsce, powraca dyrektor. Dziękuje wszystkim za przybycie i ogłasza, że pierwsze miejsce przypada Cassie. Nikt się temu nie dziwi. Później przydziela drugie i trzecie miejsce, ale do nie słucham, bo jedyne co mnie obchodzi, to Cassie.
Kiedy wszystko dobiega końca i ludzie zaczynają się rozchodzić, chcę dotrzeć do Cass i dowiedzieć się, co ludzie z Julliard'a uważają na temat jej występu. Niestety, nigdzie jej nie widać. W końcu jej mama powiadamia nas, że pójdzie zobaczyć co i jak.
Zaczynam nerwowo podrygiwać nogą.
— Myślisz, że jej się udało? — pyta mnie Brad, także będąc zdenerwowanym.
— Nie wiem — opowiadam zgodnie z prawdą. Naprawdę nie mam pojęcia, jak to się skończyło.
Kiedy w końcu ją widzę, w pierwszym momencie jestem przerażony, bo dziewczyna płacze. Dopiero po chwili zauważam jej uśmiech i już wiem, że są to łzy szczęścia. Podrywam się i biegnę do niej, a ona do mnie. Zderzamy się ze sobą, ona oplata mnie nogami w pasie, a ja tulę ją z całej siły do siebie.
— Udało mi się. — Łka, śmiejąc się jednocześnie. — Powiedzieli, że mam ogromny potencjał i że jest duże prawdopodobieństwo, że dostanę się do ich szkoły.
— Och, Cassie — mamroczę.
Chwyta moją twarz w dłonie i całuje mnie namiętnie. Wzdycham w jej usta, bo tego się nie spodziewałem, ale od razu oddaję jej pocałunek. Moje myśli biegną jak szalone i nie jestem w stanie skupić się na żadnej z nich.
Cassie. To jedyne, co mój mózg jest w stanie zarejestrować.
— James. — Odrywa się ode mnie i patrzy na mnie z uśmiechem. — Jedźmy do ciebie.
— Ale... jesteś pewna? — pytam. — Co z innymi?
— Chcę spędzić tę noc właśnie z tobą. Inni się nie liczą.
Uśmiecham się do niej i stawiam ją na podłogę, a potem chwytam za rękę i razem uciekamy ze szkoły. Śmiejemy się, kiedy wpadamy na kogoś na korytarzu. Potem bawi nas, kiedy nie potrafię odpalić auta, bo tak trzęsą mi się ręce. W końcu jednak udaję mi się to i ruszamy do mnie.
Wpadamy do mieszkania, cały czas się całując. Na oślep zamykam za nami drzwi i pozbywam się swojej kurtki oraz butów. Cassie robi to samo. Trzymamy się w mocnym uścisku. Przypieram ją do ścinany, nie odrywając od niej ust, a ona cicho jęczy, kiedy łapię ją za biodra, przez co ponownie oplata mnie nogami w pasie. Tak ją trzymając, kieruję się do swojego pokoju.
Delikatnie układam ją na łóżku i schodzę pocałunkami na jej szyję, podczas gdy Cassie ciągnie do góry mój sweter. Pozbywam się go i ponownie przysysam się do jej skóry tuż za uchem. Jej ciało wygina się w łuk, a z ust ucieka cichy jęk.
Moje place wsuwają się pod jej koszulkę i docierają do piersi. Dotykam ich przez materiał stanika, a Cassie ciągnie mnie za włosy. Po krótkiej szamotaninie jej ubranie ląduje na podłodze, a ja mogę błądzić ustami po całym jej ciele. Muskam opuszkami jej brzuch, później go całuję. Cass wije się pod moim dotykiem, chcąc więcej. Oboje chcemy więcej i to uczucie powoli nas wykańcza. Potrzebujemy tego zbliżenia, jak potrzebujemy tlenu do oddychania.
— James — mamrocze niewyraźnie Cassie.
Wracam pocałunkami na jej szyję, aż docieram do jej ust. Łączę nasze dłonie nad jej głową.
— Czy — całuję ją w usta — na pewno — całuję ją w policzek — tego — całuję ją w czoło — chcesz?
Przerywam, patrząc prosto w jej oczy. Kryje się w nich pożądanie i zniecierpliwienie. Jest gotowa to zrobić i wie, że ja też.
— Tak — mamrocze, dysząc. Sam też nie potrafię złapać oddechu. — Jesteś tym, z którym chcę to zrobić. Proszę James, nie każ mi czekać.
— Dobrze — szepczę i powracam do całowania jej.
Potem po kolei pozbywamy się reszty naszych ubrań, aż między nami nie ma nic. Jesteśmy — skóra przy skórze — i tak jest dobrze. Nasze zbliżenie jest pełne uczuć. Wiem, że Cassie tego jeszcze nie robiła. Staram się być delikatny. Mimo to i tak jedna łza wymyka się spod jej przymkniętych powiek.
— Przepraszam — szepczę, scałowując ją z jej twarzy.
— Jest... jest okej. — Wzdycha.
Kiedy spałem z Ange, nasze ruchy były szybkie i pozbawione czułości. To, co robię z Cass, jest wolne i pełne miłości, nawet jeśli oboje tego nie czujemy. Po prostu jest szczere jak wszystko, co związane z Cassie.
Po wszystkim leżymy wtuleni w siebie. Nasze nogi są zaplątane, ale nam to nie przeszkadza. Obejmuję Cassie jednym ramieniem, a drugą ręką głaszczę ją po jej nagim ramieniu.
— Dziękuję — szepcze sennie.
Uśmiecham się i całuję ją w głowę.
— Sto lat! — dodaje i również się uśmiecha. — Mam nadzieję, że prezent się podobał — żartuje.
Parskam cicho pod nosem i bardziej się do niej przytulam.
— Najlepszy, jaki mogłem dostać. Dziękuję.
Jestem coraz bardziej senny. Pozwalam moim powiekom opaść. Jestem między jawą i snem, kiedy wydaję mi się, że słyszę dwa słowa, które łamią mi serce.
— Kocham cię.
*
29 lutego
Budzę się kilka minut po piątej. Moje serce od razu zaczyna bić jak szalone, a w ustach robi się sucho. Moje ciało wie, że przyszedł moment kończący ciągłą walkę. Z bólem wydostaję się z plątaniny, jaką stało się ciało moje i Cassie. Opuszczam łóżko, mając w głowie dwa słowa, które do mnie powiedziała. A może tylko mi się to przyśniło.
Zbieram moje ubrania z podłogi i ubieram się. Patrzę ze smutkiem na śpiącą Cassie, a w moich oczach formują się łzy. Wiem, że nie mogę zostawić jej bez żadnego słowa. Dziewczyna zasługuje na wyjaśnienia.
Biorę mój notes z piosenkami i wyciągam z niego pustą kartkę. Piszę początek, ale później się waham. Wracam wspomnieniami do naszego pierwszego spotkania i wtedy pierwsze krople wymykają się spod moich powiek. Zamiast listu, biorę kolejną kartkę i przelewam na nią kotłujące się we mnie uczucia w postaci piosenki. Dopiero kiedy jest gotowa, a ja czuję się wypłukany, wracam do listu. Piszę to, co muszę, co czuję, co myślę. Przepraszam za wszystko Cassie.
Kiedy jest skończony, składam go i wraz z piosenką oraz zeszytem kładę na stoliku obok łóżka. Pochylam się nad nagim ciałem Cassie, wdychając jej zapach. Pojedyncza łza spada na jej policzek, ale nie budzi jej. Całuję ją na pożegnanie w czoło.
Wychodzę na dach i odpalam papierosa. Mam bose stopy, przez co marznę. Zimny wiatr owija mnie i czuję, jakby pchał mnie w kierunku krawędzi. Po raz ostatni zaciągam się papierosem, napawając się znajomym uczuciem dymu w płucach.
Staję pod murkiem. Stawiam na nim najpierw jedną nogę, a później drugą. Jestem przerażony. Czy to samo odczuwali moi rodzice chwilę przed śmiercią? Strach? Czy może ulgę, że wreszcie cały ten ból odejdzie w zapomnienie?
Zaczynam się trząść. Szlocham cicho, kończąc papierosa. Już nigdy więcej go nie zapalę. Nabieram powietrza i wypuszczam je, ostatni raz będąc na krawędzi. Stawiam pierwszy krok do przodu ku upragnionej wolności.
Został tylko epilog. Gotowi? xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top