na jeden dzień

Dysis czuła się źle, idąc na padock, tak jak polecił jej kuzyn. Stresowała się trochę, ale czuła się źle zdecydowanie z innego powodu. Westchnęła ciężko, gdy do jej nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi. Odruchowo dotknęła dłonią nosa, by już po chwili zobaczyć na swoich palcach krew. Przeklnęła pod nosem, siadając na krawężniku i ze smutkiem stwierdzając, że miała przy sobie ostatnią chusteczkę, za co od razu skarciła się w myślach.

- Cześć. Może jakoś pomóc? - spytała nagle i wyjątkowo spokojnie Lavena, kucając przed dziewczyną. Jej widok mocno ją zmartwił, bo była prawie cała zakrwawiona.

- Nie, nie trzeba. Chociaż... Macie może chusteczki? Mi się właśnie skończyły, a wciąż krwawi.

- Powinnam mieć jakieś. Chwilę. - powiedziała Lena pospiesznie, zaczynając szukać w swojej niewielkiej torebce jakiekolwiek chusteczki. Prędko takowe znalazła, od razu jej podając. - O, proszę bardzo.

- Dzięki wielkie.

Lena uniosła swój wzrok na znajdującego się tam również Lando, który przyglądał się im w ciszy. Choć nie znał dziewczyny, wydawała mu się dziwnie znajoma, a przede wszystkim martwił się o nią, bo tak obfity krwotok z nosa nie występował u zdrowych ludzi.

- Nie poznaliście mnie, prawda? - spytała nagle Dysis, gdy tylko dotarło do niej, kto przed nią stał. Uśmiechnęła się delikatnie, dostrzegając, że Lavena spojrzała ponownie na Lando, a później znów wróciła do niej wzrokiem.

- Co masz na myśli? - zagadnął Lando, marszcząc brwi. Nie rozumiał tamtego pytania z jej strony, choć było jasne i klarowne.

- Chodziliśmy kiedyś razem do przedszkola, a potem przez trzy lata do szkoły, bo później się przeprowadziłam. Pomimo lat, od razu was rozpoznałam. - wyjaśniła od razu dziewczyna, sama nie wierząc, że znów ich spotykała po tylu latach. - Dla jasności, Dysis Russell.

- O mój Boże! Naprawdę cię nie poznałam. Zmieniłaś się. - powiedziała Lavena nagle, doznając nagłego oświecenia. Rzeczywiście, pamiętała ją, jak przez mgłę co prawda, ale jednak. - No i poznałam już tyle ludzi w swoim życiu, że wiesz...

- Nie gniewam się. - odparła Dysis, machając lekceważąco ręką. Nie miała jej tego za złe, bo wbrew pozorom sporo się zmieniła. - Miło was spotkać po latach. Zmieniliście się trochę, ale wciąż trzymacie się razem.

Lando i Lena spojrzeli na siebie, uśmiechając się do siebie. Zaraz dłoń Lando wylądowała na ramieniu przyjaciółki, która dotknęła jej, odwracając się z powrotem do dawnej znajomej. Dysis uśmiechnęła się pod nosem, widząc, jak na siebie patrzyli i jak niewiele zmieniło się w ich relacji po tych wszystkich latach. Dziewczyna zmarszczyła jednak brwi, czy dostrzegła wystawione przed siebie dłonie Laveny, która zdążyła się podnieść na równe nogi, czego nawet nie zarejestrowała.

- Co cię tu właściwie sprowadza? - zagadnęła Lena, pomagając się podnieść Dysis. Dziewczyna wytarła ostatecznie swój nos, chowając chusteczki do kieszeni spodni.

- Umówiłam się z kuzynem. Miał mnie poznać z kilkoma osobami przed... - zaczęła Dysis, ale urwała nagle, gryząc się w język. Przegryzła wargę, zdając sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie się wtedy wkopała.

- Przed czym?

Dysis westchnęła ciężko, spuszczając głowę. Trudno było jej mówić o tym wszystkim, ale zawsze mogła im ufać. Prędko sięgnęła dłonią do głowy i ściągnęła z niej blond perukę, dając im jasno do zrozumienia, co się działo. Lavena zakryła usta dłonią, spoglądając na równie skołowanego Lando, który nawet nie wiedział, co powiedzieć ani jak zareagować. Spodziewał się wszystkiego, ale zdecydowanie nie tego.

- Teraz już wiecie, przed czym, ale nie mówcie o tym nikomu, nie lubię się z tym afiszować. - mruknęła Dysis, zakładając z powrotem perukę na głowę, jakby nic przed chwilą nie miało miejsca. - A co do mojego kuzyna... Już dawno powinien tu być, a wciąż go nie ma.

- To jeden z kierowców? - spytał Lando, jak gdyby nigdy nic. Lavena spojrzała na niego zła, uderzając go w tył głowy, na co jęknął głośno, odwracając się w jej stronę z pewnego rodzaju bólem. - Auu! Za co?

- Russell? George Russell? Mówi ci to coś?

- Oh. - westchnął, dopiero wtedy ogarniając całą sytuację. Pluł sobie w brodę, że wcześniej tego nie ogarnął i wyszedł na skończonego idiotę.

- To może ja cię zaprowadzę, co? I tak szliśmy do siebie, więc mogę cię odprowadzić kawałek. - zaproponowała Lavena, wskazując im obu, żeby szli. Prędko wyciągnęła z kieszeni swoją plakietkę, po czym spojrzała z uśmiechem na dawną koleżankę.

- Czujesz się tu jak ryba w wodzie, prawda? - zagadnęła Dysis, widząc, jak świetnie dziewczyna wszystko ogarniała. Po części jej nawet tego zazdrościła, bo potrafiła sobie uporządkować życie, jak tylko chciała, podczas gdy te jej właśnie się waliło.

- Wiesz, pracuję z tymi wszystkimi ludźmi już dłuższy czas. Znam też sporo osób i mam pewne przywileje...

- Pracujesz tu? - spytała zdziwiona, nie spodziewając się, że dziewczyna pracowała w takim miejscu. Po Lando mogła się tego spodziewać, ale zdecydowanie nie po niej. Nie zastanawiała się jednak nad tym dłużej, bo uświadomiła sobie pewną rzecz. - Oh, ja nie mam żadnej przepustki. Przyjechałam tu prosto z lotniska i jakoś tak... - zaczęła nagle, widząc przed sobą stoiska, podobne do tych z lotniska, przez które nie była w stanie wtedy przejść.

- Ona jest z nami, może wejść? Będę jej pilnować. I na pewno znajdę jej jakąś przepustkę.

Mężczyzna pokiwał głową, pozwalając Dysis przejść dalej, na co odetchnęła z ulgą, dziękując Lavenie, że się za nią wstawiła. Spojrzała na nią, z daleka zauważając tamtą pewność siebie i spokój, jaki od niej emanował. W duchu stwierdziła, że dziewczyna wydoroślała jeszcze bardziej, ale nie zmieniło się jakoś szczególnie z charakteru.

- Wracając do twojego pytania. Tak, pracuję. Jestem mechanikiem dla McLarena obecnie. Poszłam po tacie, co pewnie wiesz. - wyjaśniła Lavena po chwili, wzruszając ramionami. Pamiętała przecież, że chwaliła się kiedyś dzieciakom z przedszkola, że pomagała tacie w warsztacie.

- W życiu bym nie powiedziała, że zostaniesz mechanikiem. Nie żebym w ciebie wątpiła, czy coś, ale nie wiem... Nigdy nie potrafiłam wyobrazić sobie ciebie brudną od smaru, majstrującą przy samochodach, czy innych takich.

- Pozory często mylą. - zaśmiała się Lena, przystając na chwilę. Zerknęła za siebie, później na Lando, aż zatrzymała swój wzrok na Dysis. - A my dotarliśmy do nas. Mercedes jest kawałek dalej, odprowadzę cię.

- Powinnam już chyba trafić, dziękuję. Będę musiała się wam odstawić za tą pomoc.

- To tak po starej znajomości. - odparł Lando, obejmując Lavenę ramieniem i machając lekceważąco ręką. Nie chciał, by Dysis w jakikolwiek sposób się im odwdzięczała, szczególnie że nie zrobili szczególnie dużo.

- Dzięki, Lando. - powiedziała Dysis z wyraźną wdzięcznością, na co oboje się uśmiechnęli. Ona sama złapała za pasek od swojej torebki, przyglądając się im po raz kolejny. - Miło było spotkać. Będę się już zwijać i mam nadzieję, że jeszcze się dzisiaj zobaczymy albo w najbliższym czasie.

- Jeśli masz zamiar tu zostać na trochę dłużej, to na pewno gdzieś po drodze na siebie wpadniemy.

Po krótkim pożegnaniu z Dysis, dwójka przyjaciół skierowała się do boxu McLarena, chcąc się przygotować do swojej pracy. Ona sama westchnęła cicho, po czym skierowała się w odpowiednią stronę, nie czując się już tak pewnie, jak chwilę wcześniej. W towarzystwie znanych osób była bardziej pewna, przede wszystkim dlatego, że ci znali tamto otoczenie, w którym ona była po raz pierwszy.

Dziękowała Bogu, gdy jej telefon zaczął nagle wibrować, a na wyświetlaczu wyświetliła się twarz George'a. Dysis z wyraźną ulgą odebrała od niego, rozglądając się wokoło, jakby w jego poszukiwaniu. Miała nadzieję, że już tam był, bo czuła się wyjątkowo niezręcznie i dziwnie w tamtym miejscu.

- Cześć. Dotarłaś już? Gdzie jesteś? - spytał od razu George, idąc przed siebie pewnym krokiem. Liczył na to, że gdzieś ją po drodze spotka i wpuści na padock.

- Po prostu przyjdź do swojego boxu. - mruknęła Dysis, ciesząc się, że już szedł. Słyszała jego stłumione kroki i oczami wyobraźni już widziała, jak zmarszczył brwi.

- Kto cię wpuścił?

- Dwie dobre dusze. - zaśmiała się, przypominając sobie swoich znajomych. Cieszyła się, że na nich trafiła. - Pośpiesz się, nie chcę stać tu tak sama. Dziwnie się czuję.

- Już lecę. Będę za chwilę. - powiadomił od razu, przyspieszając kroku, by jak najszybciej ją spotkać, znaleźć.

Kiedy tylko Dysis się rozłączyła, niemalże dostała zawału, odwracając się za siebie. Położyła dłoń na piersi, normując swoje szybko bijące serce. Mężczyzna przyjrzał się jej badawczo, chcąc ustalić, kim była i co tam robiła. Widział ją pierwszy raz na oczy.

- Dzień dobry.

- Dobry. - odparł dość szorstko, przyglądając się jej spod przymrużonych powiek. Dysis przełknęła niezauważalnie ślinę. - Co tu robisz?

Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, czy tuż za jej plecami rozległ się tak dobrze znany jej głos. Odetchnęła z ulgą po raz kolejny, odwracając się do kuzynka z uśmiechem. Cieszyła się, że tam był, bo tak naprawdę właśnie ją ratował. Nigdy nie lubiła znajdować się w tak niezręcznych sytuacjach, jak właśnie tamta.

- Cześć. Dzień dobry. - przywitał się George, obejmując swoją kuzynkę ramieniem. Zaraz nachylił się nieznacznie w jej stronę, a ją przeszły dreszcze. - Wybacz za małą obsuwę.

- Czyli się znacie? - odezwał się nagle mężczyzna, marszcząc brwi. Nie spodziewał się, że tamta dwójka się znała, choć chłopak wspominał mu coś o jakiejś dziewczynie.

- To moja kuzynka, Dysis. Mówiłem, że ma wpaść, ale nie sądziłem, że sama tu wejdzie.

- Spotkałam tu znajomych, którzy mnie wpuścili. - wyjaśniła pokrótce Dysis, kiwając głową sama do siebie. Zerknęła na swojego kuzyna, by chwilę później znów odwrócić się do mężczyzny przodem. - To nie będzie problem, jeśli zostanę? Nie chciałabym przeszkadzać ani nic...

- Toto się zgodził. - powiedział natychmiast George, patrząc znacząco na swojego szefa. Ten westchnął cicho, łagodniejąc nagle.

- Nie ukrywam, że tak. - przytaknął od razu, a jego twarz znów stała się poważna. Palcem wskazał na dziewczynę, ale o dziwo jego ton głosu nie brzmiał tak źle, jak przypuszczała, że będzie. - Tylko, proszę, nie plącz się naszym ludziom pod nogami.

- Nie będę, obiecuję. Będę grzecznie siedzieć i oglądać wszystko z daleka.

Toto wymienił jeszcze kilka zdań z Georgem, po czym odszedł, zostawiając go samego z kuzynką. Dysis spojrzała na chłopaka, po czym przytuliła go, by jakoś porządnie się z nim przywitać. Dziękowała mu też, że dzięki niemu mogła znaleźć się w tamtym miejscu w, prawdopodobnie, ostatnich miesiącach swojego życia.

- Nic ci nie jest? Jesteś trochę... - zaczął nagle George, wskazując na swoją twarz, by nakierować ją na odpowiednie tory.

- Brudna od krwi, wiem. - dokończyła od razu, kiwając głową. Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie wciąż była zakrwawiona i mogło to przyciągać spojrzenia innych, które już widziała. - Zaprowadzisz mnie do łazienki? Chciałabym to z siebie zmyć, bo czuję się z tym źle.

- Jasne, chodź.

George bez żadnej dodatkowej zachęty zaprowadził Dysis do łazienki. Sam też na chwilę stamtąd odszedł, by coś sprawdzić. Dziewczyna w tym samym czasie zaczęła zmywać z rąk i z twarzy pozostałości krwi. Spojrzała na siebie w lustrze, dziękując Bogu po raz kolejny, że tak bardzo na twarzy brudna nie była.

- Co się stało, że tak dużo krwi tu jest?

Serce ponownie tamtego dnia zabiło jej zdecydowanie za mocno. Dysis odwróciła się w odpowiednią stronę, dostrzegając w progu drzwi znanego sobie mężczyznę, którego bądź co bądź widziała na żywo po raz pierwszy. Musiała też przyznać, że trochę ją peszył, choć jego oczy... Tak brązowe, tak bardzo uspokajające...

- Spokojnie, nikogo nie zabiłam i wcale nie zmywam z siebie śladów zbrodni. - powiedziała pospiesznie, ale prędko dotarło do niej, że to nie były odpowiednie słowa. Już chciała się wytłumaczyć, ale wtedy znów się odezwał.

- Skąd mam mieć pewność? - spytał, ale zaraz na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech z który nieco ją uspokoił. - Jestem Lewis.

- Podałabym ci rękę, ale mam trochę mokrą i wciąż brudną... - zaczęła nagle, czując się co najmniej dziwnie, gdy tak wystawiał w jej troje swoją dłoń. Nie wiedziała, jak się zachować w tamtej sytuacji.

- Nie szkodzi. Wodę tu przecież mamy.

Dysis w tamtym momencie nie miała już żadnych podstaw ani przeciwwskazań, by uścisnąć jego dłoń, którą wciąż do niej wyciągał. Zerkając na niego po raz kolejny, ostatecznie złapała jego rękę, czując, jak duża w porównaniu z tą jej była.

- Dysis. - przedstawiła się, uśmiechając delikatnie.

- Więc miło cię poznać, Dysis. - powiedział Lewis zgodnie z prawdą, obdarzając ją tak uroczym uśmiechem, że aż miękły kolana. I choć jej serce waliło wtedy w piersi, czuła, że mogła się z nim dogadać.

- Ciebie również. - stwierdziła od razu, ciesząc się, że poznała już kolejnego kierowcę, poza Georgem i Lando. W dodatku zdawała sobie sprawę, że Lewis był kolegą z zespołu jej kuzyna.

- To ja może...

Lewis wskazał na umywalkę trochę zmieszany. Dysis zrobiła mu miejsca, dzięki czemu bez oporów mogli w końcu porządnie umyć dłonie. Dziewczyna nie spodziewała się jednak, że w pewnym momencie zostanie ochlapana wodą. Zdziwiona i zaskoczona jednocześnie, spojrzała na mężczyznę, który śmiał się pod nosem, starając się na nią nie patrzeć. Już po chwili szturchnęła go w ramię, również ochlapując, jednak tym razem oboje zaczęli się już głośno śmiać, nie zwracając uwagi na kręcących się wokoło łazienki ludzi.

~*~

Dysis rozmawiała z Georgem na zewnątrz, gdy ktoś nagle objął ją ramieniem. Lavena, bo to właśnie ona do nich podeszła, spojrzała na nich obu z uśmiechem.

- Cześć wam. Co tam u was słychać? - zagadnęła, widząc ich zdziwione spojrzenia. Nie przejęła się tym jednak, a tylko spojrzała na chłopaka. - George, mam sprawę, nie możesz odmówić.

- Zaczynam się bać. - stwierdził, świadomy, że była zdolna do wszystkiego. Nie ufał jej w większości przypadków, mimo że była godna zaufania i to zaufanie wielu miała.

- Podpisz się tu, proszę. - poprosiła, podając mu notes na odpowiednio otwartej stronie. Uśmiechnęła się przy tym tak niewinnie...

- Co to jest?

- Oj, nie pytaj, po prostu podpisz. - mruknęła Lavena, nie chcąc, by przedłużał. George pokręcił tylko głową, zabierając się do podpisu, a ona zerknęła na stojącą obok dziewczynę. - Dobrze się już czujesz?

- Tak, jest lepiej, dziękuję za troskę. - odparła Dysis zgodnie z prawdą. Zrobiło się jej wyjątkowo miło na sercu, że o to pytała. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że dziewczyna była aniołem w ciele człowieka, choć rozmawiała z nią dopiero drugi raz od lat.

- Wy się znacie? - spytał George, marszcząc brwi. Nawet nie wiedział, że jego kuzynka i Lavena się znały. Pomijając fakt, że zdawał sobie sprawę, że to głównie dzięki niej Dysis była na padocku.

- Jak widać na załączonym obrazku.

- Z przedszkola i klas 1-3.

- A tak swoją drogą... Gdzie Lewis? - spytała Lavena, ale nie zdążyła się nawet rozejrzeć, gdy poczuła obejmujące ją ramię. Od razu rozpoznała tamten głos.

- Tu jestem, Lav. - odezwał się Lewis, odsuwając się od niej nieznacznie. Uśmiechnął się szeroko, ciesząc się, że znów ją widział. Lubił ją, nawet bardzo, a tak naprawdę nie miał zbytnio okazji, by dłużej z nią porozmawiać.

- Świetnie. Proszę, wiesz, co robić. - odparła Lena, podając mu notes. Mężczyzna zmarszczył brwi, przyglądając się jej, choć podpisał się szybko.

- To jakaś podpucha?

- Podpisujecie teraz wszyscy pakt z diabłem. - powiedziała zupełnie poważnie, co trochę ich przeraziło. W jakimś stopniu jej wzrok i ton głosu... A także świadomość, że tym diabłem mogła być... - Dzięki wielkie. Fajnie się gada, zrobiłabym to dłużej, ale muszę jeszcze skoczyć do Ferrari, a później do McLarena. Spotkamy się jeszcze kiedyś. Pa!

Lavena wręcz biegiem skierowała się do przedostatniego boxu, zdając sobie sprawę, jak niewiele czasu jej zostało. Za to pozostała trójka spojrzała jeszcze za nią, śmiejąc się pod nosem. W tamtym momencie uświadamiali sobie, że Lena była również szalona, co udowodniała im po raz enty.

- Odnoszę wrażenie, że ona nigdy się nie zmieni.

Choć żaden z nich jej wtedy nie odpowiedział, każdy się zgadzał, bo nie mieli podstaw, by myśleć inaczej.

~*~

Niesamowitym przeżyciem dla Dysis był wyścig. Mogła oglądać kwalifikacje, czy treningi, ale to właśnie na wyścigach działo się najwięcej i to tam były największe emocje. Choć była jedynie gościem, tak emocje przeżywała chyba nawet bardziej, niż kierowcy. I doskonale widział to Toto, który stał tuż koło niej. Mężczyzna co chwilę zerkał w jej stronę, tłumacząc coś, czego nie wiedziała, choć i tak był pod wrażeniem jej wiedzy na temat wyścigów i Formuły 1.

- Podoba się? - zagadnął w pewnym momencie, ciekaw jej odczuć. Dziewczyna niemalże od razu zerknęła w jego stronę z uśmiechem.

- To zupełnie inne uczucie, niż oglądanie tego z domu. Tutaj wszystko tak jakoś...

Toto uśmiechnął się pod nosem, po czym od niej odszedł, czego nawet nie zauważyła. Kiedy do niej wrócił po chwili, wciąż stała w tym samym miejscu, więc bez oporów, ale też bez słowa założył jej na głowę czapkę z daszkiem z logiem Mercedesa. Dopiero wtedy Dysis oprzytomniała i spojrzała w jego stronę, uśmiechając się delikatnie. Prędko ściągnęła czapkę z głowy i przyjrzała się jej, ponownie przenosząc wzrok na mężczyznę.

- Wcale pan nie musiał. - oznajmiła, wciąż lekko zszokowana zaistniałą sytuacją. Mogła spodziewać się tam wszystkiego, ale zdecydowanie nie tego, że szef Mercedesa da jej czapkę.

- Zwykle tego nie robię, ale jesteś wyjątkiem i cię polubiłem.

- Dziękuję. - wyszeptała, ponownie zakładając czapkę na głowę. Zaraz znów odwróciła się w jego stronę i posłała mu jeden z tych niewinnych, ale jakże szczerych uśmiechów. - Też pana lubię.

Toto zaśmiał się cicho, po czym nagle szturchnął ją łokciem, co sama skwitowała cichym śmiechem. Zaczynało się jej tam podobać coraz bardziej i nie dziwiła się Lavenie, że tak bardzo lubiła tam być. Nawet jej tego zazdrościła, bo ona miała to na co dzień.

~*~

- Byłeś świetny. - skomentowała Dysis, kiedy wraz z Georgem kierowali się w stronę hotelu, gdzie oboje, a także wszyscy pozostali, się zatrzymali na kilka dni.

- I tak mogłem dać z siebie więcej. - stwierdził, przecierając twarz rękoma. Prędko jednak spojrzał w jej stronę, dostrzegając delikatny uśmiech na jej twarzy. - Podobało się w ogóle?

- Było świetnie! Aż żałuję, że wcześniej tu nie przyjechałam. W sensie na jakiś wyścig.

- Skąd w ogóle masz tą czapkę? Nie miałaś jej wcześniej. - powiedział nagle, łapiąc jej głowę w dłonie. Dysis zaśmiała się tylko, odsuwając się od niego.

- Ah, to. - odparła, ściągając z głowy ów czapkę. Cieszyła się, że ją dostała, bo przynajmniej miała stamtąd jakąś pamiątkę, którą mogła sobie zatrzymać. - Toto mi dał, sama nie wiem czemu. Miły jest, był przy mnie przez cały czas, tłumaczył niektóre rzeczy...

- Czyli się nie nudziłaś, jak słyszę.

Dysis pokiwała tylko głową, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. Sama była pod wrażeniem, że tak szybko zyskała sympatię szefa ekipy Mercedesa, ale narzekać nie zamierzała. Tak samo, jak nie zamierzała narzekać na dobre relacje z Georgem. Nigdy do końca nie wiedziała, dlaczego właśnie z nim miała tak dobry kontakt, zdecydowanie lepszy, niż z jego rodzeństwem, które mimo wszystko też uwielbiała. Ale to może ta niewielka różnica wieku między nią a Georgem?

- Słuchasz mnie w ogóle?

- Co? Mówiłeś coś? - spytała, wyrwana z chwilowego zamyślenia. Spojrzała na niego, przejeżdżając dłonią po swoich wyjątkowo rozpuszczonych tamtego dnia włosach. A bardziej... Po peruce. - Wybacz, zamyśliłam się.

- Wiem, zauważyłem. - stwierdził od razu, doskonale ją znając i wiedząc, że często odpływała w swoich myślach. Zdecydowanie częściej, niż przed poznaniem diagnozy na temat swojej choroby. - Pytałem, czy dobrze się czujesz. Dobra zabawa zabawą, ale powinnaś odpoczywać. W twoim stanie...

- W moim stanie powinnam właśnie korzystać z życia, Geo. I to robię, dzięki tobie. W życiu bym nie zarobiła na taki wyjazd, na wejście tutaj i na hotel. Dziękowałam ci już za to i dziękuję jeszcze raz, że załatwiłeś dla mnie wszystko. Nigdy ci się za to nie odwdzięczę.

- Po prostu żyj, jak najdłużej.

Jak bardzo chciała spełnić tamtą obietnicę...

~*~

Spacer był dla Dysis zbawienny, szczególnie po tym, gdy poznała kilku innych kierowców F1. Polubiła ich i zdecydowanie wydawali się jej sympatyczni, ale nigdy nie lubiła wokół siebie tłumów, dlatego też wybrała się na spacer. Jak też ciężko było przekonać George'a, by z nią nie szedł... Mimo wszystko, dziewczyna dziękowała swojemu kuzynowi za tamtą troskę.

Miasto było piękne i Dysis nie mogła wyjść z podziwu, jak bardzo inne było od poprzedniego dnia, kiedy odbywał się wyścig. Była pod wrażeniem, jak bardzo się zmieniło tamto miejsce w przeciągu zaledwie kilkunastu godzin. Nie było tam już aż takich tłumów, nikt się nie wydzierał, nie znajdowali się tam już żadni paparazzi, reporterzy, kamerzyści i ci wszyscy inny ludzie... Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż żyła wydarzeniami poprzedniego dnia.

I przez to też przez przypadek wpadła na kogoś. Zachwiała się niebezpiecznie w tył, ale ktoś w porę zdążył ją złapać. Jej oddech przyspieszył, a serce zaczęło bić zdecydowanie za szybko. A później tylko uniosła swój wzrok i natychmiast się rozluźniła, dostrzegając znajome sobie oczy, ale także uśmiechniętą twarz mężczyzny.

- Powinnaś trochę uważać w takim miejscu. - powiedział, przerywając tym ciszę między nimi. Dysis uśmiechnęła się szeroko i tak bardzo niewinnie...

- Ciebie też miło widzieć, Lewis.

Lewis zaśmiał się cicho, po czym pomógł jej wstać na równe nogi. Przyjrzał się jej, od razu dostrzegając, że włosy, które jeszcze kilkanaście godzin wcześniej miała rozpuszczone, wtedy były związane w luźnego warkocza, który sięgał jej połowy pleców. Nie mógł ukryć, że podobała mu się w tamtym wydaniu, szczególnie że jej zielone tęczówki wpatrywały się w niego z jakimiś iskierkami.

- Co tu robisz? Nie boisz się, że mogą cię tu spotkać jacyś fani? - zagadnęła, chcąc zacząć jakoś rozmowę z nim.

- Niebezpieczeństwo z ich strony zawsze jest, ale to akurat spokojna okolica. Dopóki jakieś ładne dziewczyny na ciebie nie wpadają.

Dopiero po chwili oboje zorientowali się, co tak naprawdę powiedział i oboje trochę się zmieszali. Dysis nieświadomie założyła niesforny kosmyk włosów za ucho, a Lewis podrapał się po karku dość niezręcznie. Czuł się dziwnie, nazywając ją ładną, ale nie żałował. Była ładna i ciężko było to ukryć, nawet jeśli nie wyróżniała się niczym szczególnym na tle innych, w tym chociażby Laveny.

- Więc... Gdzie właściwie szedłeś? - spytała znowu, po raz kolejny przerywając tamtą ciszę. To zawsze ona robiła ten pierwszy krok w przełamaniu lodów.

- Nie miałem jakiegoś określonego celu tak naprawdę. - stwierdził Lewis, wzruszając ramionami. - A ty gdzie się wybierasz?

- Idę tam, gdzie nogi mnie prowadzą. Lubię zwiedzać, a tak naprawdę nigdy nie miałam na to wystarczająco dużo czasu, czy pieniędzy.

I sił.

- To może cię oprowadzę, co? I tak nie mam nic lepszego do roboty, a tak chociaż mogę cię lepiej poznać. Nie mieliśmy zbytnio czasu w ten weekend... - zaproponował od razu, widząc w tym wszystkim swoją szansę na jej lepsze poznanie. Intrygowała go w jakiś niewyjaśniony sposób.

- To akurat fakt. - przytaknęła ze śmiechem, zdając sobie sprawę, że większość czasu i tak spędziła w towarzystwie George'a. - Ale świetnie się spisałeś. Tak samo jak reszta, byliście świetni.

- Nie miałaś nigdy okazji widzieć kierowców F1 na żywo w akcji, co?

- Nigdy się jakoś nie zdarzyło. Ja nawet nigdy na kartingu nie byłam, choć Geo wielokrotnie mnie zapraszał. - zaśmiała się, nie zamierzając tego nawet ukrywać. Zaraz jednak jej telefon zaczął brzęczeć, co zdziwiło ich oboje. - Oh, wybacz, muszę odebrać.

Lewis kiwnął głową, dając jej znać, że może odbierać. Szedł koło niej w ciszy, pilnując, by nie zgubiła się nigdzie po drodze. Choć starał się nie przysłuchiwać jej rozmowie, tak widział, kiedy wyraźnie się spięła na słowa swojego rozmówcy.

- Lu, wiem przecież, że miałam stawić się na badaniach, ale mówiłam ci też, że wyjeżdżam na kilka dni i nie będę w stanie wrócić. - powiedziała Dysis, zaczynając bawić się zamkiem swojej kurtki. - Taak, wrócę najszybciej jak się da i do was wpadnę. Nie dacie mi żyć, gdy nie przyjadę. - dodała po chwili, nieświadomie się uśmiechając. Doskonale przecież znała Lu. - Cześć, widzimy się niedługo.

Dysis w końcu się rozłączyła, wzdychając przy tym głośno. Lewis spojrzał w jej stronę z zaciekawieniem, bo ciekawiło go, o jakich badaniach mówiła. Nie chciał ją o to pytać, ale ona prędko zorientowała się, że się jej przyglądał, no i musiała też komuś o tym powiedzieć. A skoro on był w pobliżu...

- Ciekawi cię, z kim rozmawiałam, prawda? - spytała prosto z mostu, nie zamierzając owijać w bawełnę. Zdawała sobie sprawę, jak ludzie reagowali na to wszystko i zawsze mówiła im prawdę, bo tylko dzięki temu wiedziała, kto naprawdę przy niej był.

- Nawet jeśli ciekawi, to głupio pytać.

- A to akurat nie jest żadna moja tajemnica, czy coś. - stwierdziła, wzruszając ramionami. Spuściła nieznacznie głowę, ale prędko ją uniosła, zerkając w jego kierunku.- Widzisz, Lu, a bardziej Luiza to zaprzyjaźniona ze mną pielęgniarka ze szpitala w Londynie. Często ją tam odwiedzam z niewielu wiadomych powodów.

- Co masz na myśli? - spytał, niezwykle zaciekawiony. Naprawdę, rozumiał wszystko i naprawdę był ciekaw, dlaczego często chodziła właśnie do szpitala.

- A jak bardzo dziwne jest, czy kobieta jest łysa?

Zdziwiły go tamte słowa, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo Dysis nagle sięgnęła do swojej głowy. Przyglądał się jej z zainteresowaniem, ale zaraz westchnął głośno i niekontrolowanie, gdy ściągnęła z siebie blond perukę, którą nosiła już dłuższy czas. Jego oczom od razu ukazała się jej łysa głowa, co mocno go zaskoczyło, bo nie takich widoków i informacji się o niej spodziewał.

- Jak już zauważyłeś, jestem chora. Na białaczkę. Nie mam włosów i tak naprawdę niewiele mi jeszcze zostało.

- Ile dawają ci lekarze? - spytał ostrożnie, nie wiedząc, jak daleko mógł brnąć w całą tamtą sytuację. Wolał nie ryzykować.

- Kilka miesięcy, może trochę dłużej. - odparła zgodnie z prawdą, wzruszając ramionami. Poczuła przy tym dziwny chłód, którego nie potrafiła wytłumaczyć. - Dlatego staram się spędzić ten czas jak najlepiej. To dlatego George zorganizował dla mnie wejściówki na wyścig, ogarnął mi hotel i lot tutaj. Rodzice też starają się, bym spędzała dnie na jakiś rozrywkach, ale ostrożnie. Boją się, że coś może mi się stać.

- To akurat zrozumiałe. - stwierdził od razu, wcale nie dziwiąc się jej rodzicom. Sam prawdopodobnie zrobiłby to samo na ich miejscu. - Czemu nie powiedziałaś o tym szybciej? To dlatego byłaś ostatnio cała we krwi?

- Poszła mi krew z nosa, a jeśli to się stanie, to wyglądam tak, jak ostatnio. - oznajmiła, śmiejąc się pod nosem, choć sama nie wiedziała dlaczego. Nie było w tym nic śmiesznego. - I nie powiedziałam, bo co by to dało? Znamy się kilka dni. Ta informacja i tak by nic nie zmieniła, wciąż byłabym tą samą Dysis Russell, jaką jestem teraz.

Lewis przez dłuższą chwilę nie odzywał się, próbując poukładać to sobie wszystko w głowie. Miała rację. Informacja o jej chorobie prawdopodobnie nic by nie zmieniła i rozumiał ją, bo pewnie nie chciała, by ktoś się nad nią użalał. Fakt, była chora, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż była uśmiechnięta i starała się cieszyć życiem. I to mu się w niej podobało - nie użalała się nad sobą i próbowała zrobić wszystko, by przeżyć je jak najlepiej się tylko dało. Tylko nie rozumiał jednego faktu...

- Nie boisz się, że coś może ci się stać, gdy będziesz tak sama? To dość nierozsądne chodzić samemu i to w obcym miejscu. - odezwał się nagle, zwracając na siebie jej uwagę.

- Nie jestem sama, ty tu jesteś. - oznajmiła z uśmiechem, choć doskonale wiedziała, że nie o to pytał. Nie potrafiła odpowiedzieć na tamto pytanie, choć odpowiedź była oczywista i dość prosta.

- Wiesz, że nie o to mi chodziło.

- Tak, wiem. I możemy zmienić temat? Będę wdzięczna.

Przytaknął, bo co innego mógł zrobić? Owszem, chciał dowiedzieć się czegoś więcej na temat jej zdrowia, ale uszanował jej prośbę i nie pytał. Starał się za to zrobić wszystko, byleby czuła się przy nim na tyle swobodnie, na ile się dało. Chciał dać jej namiastkę normalnego życia, którego ona nie była w stanie wtedy przeżyć ze świadomością swojej zbliżającej się śmierci.

~*~

Powrót do domu był dla Dysis dość dziwnym uczuciem. Mimo że nie było jej w Londynie zaledwie kilka dni, miała wrażenie, jakby wracała tam po miesiącu. Weszła jednak ostrożnie w głąb swojego mieszkania, odstawiła swoje rzeczy i skierowała się do kuchni. Od razu nastawiła sobie wodę na herbatę, po czym wskoczyła na blat, wyciągając z kieszeni swój telefon. Na wyświetlaczu wyświetliła się jej wiadomość, a nawet kilka, dlatego postanowiła odpisać poszczególnym osobom.

Geo: Dotarłaś już? Jesteś cała?

Mama: Wróciłaś skarbie? Dobrze się czujesz? Kiedy idziesz na badania?

Luiza: Kiedy mogę się ciebie spodziewać?

Dysis zaśmiała się na ostatnią wiadomość od swojej znajomej. Oczami wyobraźni widziała ją ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, patrzącą na nią z góry, jak surowa matka. Zawsze bawił ją ten widok, ale z drugiej strony wiedziała, że w takich sytuacjach najlepiej się dostosować do kobiety, bo ta nigdy nie odpuszczała.

Prędko wystukała odpowiedzi do poszczególnych osób i już miała wychodzić z wiadomości, czy dostała nagle kolejną. I to od osoby, od której najmniej się tego spodziewała.

Lewis: Ponoć, aby uniknąć zaciśnięcia się szczęk i połknięcia przez krokodyla, wystarczy wcisnąć palec w jego oko 🐊👁️

Głośny śmiech rozniósł się po pomieszczeniu, mieszając się wraz z gwizdem czajnika. Dysis od razu zeskoczyła z blatu i zalała sobie wcześniej uszykowaną herbatę. Zaraz jednak oparła się biodrem o szafki i odpisała mężczyźnie. Tak samo, jak on napisał do niej.

Dysis: Szczury potrafią się śmiać, szczególnie gdy czują łaskotanie 🐭

Lewis: Pszczoły potrafią tańczyć. Poprzez zataczane w powietrzu okręgi sygnalizują nowe źródło pyłku czy nektaru 🐝

Dysis: Supermocą pcheł jest ich zdolność do przeskoczenia odległości wynoszącej ponad 200 razy więcej od wysokości ich ciała

Lewis: Słoń, obok hipopotama i nosorożca, jest jedynym ssakiem, który nie potrafi podskoczyć 🐘🦛🦏

Dysis: Kolana flamingów nie zaginają się w odwrotną stronę niż na przykład u człowieka. To tylko wrażenie. Tak naprawdę kolana u tych zwierząt znajdują się tuż pod upierzeniem, natomiast to, co mylnie określamy tym mianem, jest w rzeczywistości stawem skokowym 🦩

Lewis: A to akurat ciekawa informacja, nie spodziewałem się 😂
Lewis: Mrówki nie posiadają płuc i niepotrzebny jest im sen 🐜

Dysis: Ośmiornice posiadają aż 3 serca 🐙

Lewis: W czasie snu wydry najczęściej trzymają się za łapki. Robią to, aby się nie rozdzielić 🦦

Dysis: Aww 😍 niby o tym wiedziałam, ale mimo wszystko
Dysis: Oświadczyny pingwina białobrewego polegają na podarowaniu wybrance kamyka. Od tego, czy dana samica przyjmie podarek, będzie zależało, czy zostaną partnerami 🐧

Lewis: Urocze 🥰
Lewis: Koliber to jedyny znany ptak, który potrafi latać do tyłu

Dysis: Użądlenie przez pszczołę oznacza dla niej śmierć, ponieważ wraz z haczykowatym żądłem wyrywa ona swoje wnętrzności, gdy próbuje je wyjąć po wbiciu w skórę

Lewis: Fuuuuuj 🤮 tego nie wiedziałem i chyba nie chciałem wiedzieć

Dysis: Ja właśnie też jestem zniesmaczona teraz 🙈

Lewis: Pandy są zwierzętami, które nie potrzebują określonych pór na spanie. Czy to dzień czy noc, rano czy południe, panda może zasnąć w każdej chwili i gdzie tylko zechce
Lewis: Jak Lando! 😁

Dysis: 😂😂😂
Dysis: Przestań!
Dysis: To niemiłe

Lewis: Możesz spytać Laveny, ona potwierdzi

Dysis: W to nie wątpię
Dysis: Ale mimo wszystko
Dysis: Będę kończyć pomału
Dysis: Wypiję herbatę i lecę do szpitala, Lu nie daje mi spokoju

Lewis: Daj znać jak wrócisz
Lewis: Będę czekać

Dysis: Wiesz że nie musisz, prawda?

Lewis: Wiem

Dysis: Ale?

Lewis: I tak to zrobię bo super mi się z tobą pisze 😁

Dysis: Uroczy jesteś 🥰
Dysis: Dam znać jak wrócę
Dysis: Do zobaczenia!

Lewis: Cześć, D 😘

Dysis w odpowiedzi już jedynie się uśmiechnęła, czując dziwne mrowienie w brzuchu. Coś jakby... Motylki?

~*~

Pisanie z Lewisem sprawiało Dysis najwięcej przyjemności, kiedy siedziała sama w swoim mieszkaniu, nie mając nic lepszego do roboty. Tak też było i tamtego dnia, kiedy zamiast czytać książkę, siedziała z nosem w telefonie, nie mogąc przestać się uśmiechać. Uwielbiała poczucie humoru Lewisa i często łapała się na tym, że chciała go znów zobaczyć na żywo, porozmawiać choćby chwilę i najzwyczajniej w świecie znów usłyszeć jego śmiech, który wyjątkowo polubiła.

I okazja na spotkanie przyszła wyjątkowo szybko.

Lewis: Chciałabyś przyjechać na wyścig?

Dysis: Jasne! Wiadomo że tak
Dysis: Ale wiesz dobrze że mnie teraz na to nie stać
Dysis: I nie załatwię wszystkiego w dwa dni, nie ma szans

Lewis: A co jeśli powiedziałbym ci że wszystko już załatwione?

Dysis: Nie gadaj 🤯
Dysis: Żartujesz sobie ze mnie

Lewis: Nie śmiałbym
Lewis: Czyli się zgadzasz?

Dysis: W życiu nie powinnam się zgodzić

Lewis: Ale?

Dysis: Wiesz że ci nie odmówię 🙈
Dysis: Kiedy jest lot?
Dysis: I ile to wszystko będzie mnie kosztować?

Lewis: Na mój koszt
Lewis: Masz się po prostu dobrze bawić 😇
Lewis: A lot jest dzisiaj 😬

Dysis: ŻE CO?
Dysis: Czyś ty oszalał?
Dysis: O której niby?
Dysis: Wykończysz mnie człowieku

Lewis: 22 jest samolot także musisz się niedługo zbierać

Dysis: Miło że dajesz mi cztery godziny szybciej znać że w ogóle gdzieś lecę
Dysis: Dobra, idę się spakować

Lewis: Leć bezpiecznie!

Przyjemne ciepło rozpłynęło się po ciele Dysis, która odstawiła swoją książkę na półkę i wyciągnęła z szafy walizkę. Starała się nie myśleć o tym, że Lewis się o nią troszczył i był w stanie zorganizować dla niej to wszystko, co jeszcze dwa tygodnie wcześniej zrobił George. Teraz jednak czuła inną satysfakcję, niż tą sprzed dwóch tygodni, bo teraz leciała na zaproszenie kogoś innego, kogoś, kto zdobył jej serce zaledwie po kilku rozmowach i wymiany wiadomości na czacie.

~*~

Choć Dysis miała wielką ochotę rzucić się na Lewisa, kiedy tylko dostrzegła go na horyzoncie, tak zamierzała zachować resztki swojego opanowania i najzwyczajniej w świecie podeszła do niego spokojnie, nie chcąc pokazać, jak bardzo cieszyła się na tamten weekend, ale też na jego widok. A później zobaczyła psa i powstrzymać się już nie umiała. Prędko podeszła do mężczyzny i zamiast się z nim przywitać, kucnęła, by być z jego pupilem na równi.

- Jeju! Jaki piękny. Jak się wabi? - spytała, spoglądając w górę, ale tylko na chwilę, bo znów wróciła wzrokiem do psa. Uwielbiała psy.

- Roscoe. - odpadł od razu Lewis, śmiejąc się pod nosem. Nie spodziewał się po niej takiej reakcji, ale wydawała mu się urocza i naprawdę lubił patrzeć na szczęśliwą Dysis, nawet jeśli nie miał do tego zbyt wielu powodów.

- Hej, Roscoe. Jak się masz? To twój pan? Dobrze cię traktuje?

Roscoe w odpowiedzi szczeknął, a Dysis zaśmiała się cicho, ostatecznie podnosząc się na równe nogi. Uśmiechnęła się delikatnie i przeniosła swój wzrok na Lewisa, który przyglądał się jej nieustannie, nie mogąc odwrócić wzroku. Jego brązowe oczy świeciły, co od razu zauważyła. Nieświadomie też założyła kosmyk włosów za ucho, zaczynając bawić się swoimi dłońmi. Spojrzała na niego dopiero wtedy, kiedy założył na jej szyję smycz z plakietką, dzięki której mogła tam bez problemu przebywać.

- Dziękuję jeszcze raz, że to dla mnie zrobiłeś. W życiu ci się za to nie odwdzięczę, nawet jeśli nie chcesz nic w zamian. To zdecydowanie za dużo, jak ja to, że nie znamy się za długo.

- Ja naprawdę nic od ciebie nie chcę. Cieszę się, że tu jesteś i że możesz odciągnąć swoje myśli od choroby. - stwierdził, jak gdyby nigdy nic, nieświadomie sprawiając, że jej serce zabiło mocniej. No jak można go było nie lubić?

- Jesteś za uroczy na to, bym się z tobą zadawała.

Uroczy śmiech Lewisa przyprawił Dysis o szybsze bicie serca. Dziewczyna patrzyła na niego z szerokim uśmiechem, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Sam Lewis w końcu się uspokoił i wyciągnął w jej stronę dłoń, za którą ta momentalnie złapała, czując, jak przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Zaraz oboje skierowali się w odpowiednią stronę, nie puszczając swoich dłoni ani na moment.

~*~

- Czyli jesteś kuzynką George'a? - zagadnęła Angela, stojąca tuż obok Dysis, tak jak poprosił ją Lewis. Chciał mieć pewność, że nic się jej nie stanie, a w dodatku ma towarzystwo.

- Po czym pani poznała? - zaśmiała się Dysis, co udzieliło się również kobiecie. - Taak, byłam tu na jego zaproszenie dwa tygodnie temu, a teraz jestem...

- A teraz jesteś za zaproszeniem Lewisa, tak, wiem. Pomagałam mu wszystko dla ciebie ogarnąć. Zależy mu na tobie.

Dysis uśmiechnęła się nieświadomie i założyła kosmyk włosów za ucho. Czuła się dziwnie ze świadomością, że Angela wiedziała o wszystkim, ale nie miała się czym dziwić, skoro dużo czasu spędzała w towarzystwie Lewisa, ale też George'a. Dziękowała jej również, że tam z nią była, bo dzięki temu czuła się o wiele lepiej w towarzystwie praktycznie samych mężczyzn, z którymi nawet nie miała, o czym porozmawiać. A tak kobieta chociaż w jakimś stopniu ją zagadywała i podobnie do Toto tydzień wcześniej, tłumaczyła, co nieco.

Chwilę później Dysis sama nie wiedziała, co się działo, ale Angela złapała ją za dłoń i pociągnęła w tylko sobie znaną stronę. Dziewczyna nie sprzeciwiała się, kiedy stanęli nagle przed jej kuzynem, który zakończył sezon na piątym miejscu. Z radością do niego podbiegła i najzwyczajniej w świecie przytuliła go. George od razu odwzajemnił jej gest, po czym niespodziewanie pocałował w głowę, ciesząc się, że tam była, nawet jeśli nie na jego zaproszenie.

- Jestem z ciebie dumna. - wyszeptała w jego kostium, przytulając tak mocno, że był pod wrażeniem. Raczej nie spodziewał się, że pomimo choroby miała aż tyle siły.

- A ja jestem pod wrażeniem, że masz siły, by tu być.

- Miałam siły dwa tygodnie temu, mam siły i teraz. - odparła od razu, odsuwając się od niego. Założyła kosmyk włosów za ucho i wręcz podskoczyła z ekscytacji. Jej oczu świeciły. - Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę!

George zaśmiał się cicho, ponownie ją przytulając. Widział tamtą ekscytację w jej oczach i nie mógł się powstrzymać przed przytuleniem jej. Zawsze lubił to robić, to ona potrafiła tak dobrze przytulać.

- Lewis na nas patrzy.

Dysis odsunęła się od kuzyna i zerknęła za siebie, gdzie znajdował się Lewis. I rzeczywiście na nich patrzył. Dziewczyna spojrzała ponownie na George'a, ale ten tylko popchnął ją w stronę swojego kolegi z zespołu. Ciche westchnienie opuściło usta Dysis, która od razu skierowała się do mężczyzny. Posłała mu delikatny uśmiech, po czym najzwyczajniej w świecie przytuliła, widząc, że tego potrzebował.

- Przykro mi, że cię zawiodłem dzisiaj.

Tamte słowa brzmiały z jego ust tak źle... Dysis sama nie wiedziała, dlaczego, ale odsunęła się od niego gwałtownie i kompletnie tego nie kontrolując, złączyła ich usta razem w pocałunku. W pierwszej chwili Lewis nie ogarnął, co się dzieje, ale zaraz oddał jej pocałunek, a ona dopiero po chwili zorientowała się, co się działo i że to ona to właśnie zainicjowała. W kompletnym szoku odsunęła się od niego chwilę później, dostrzegając jego szeroki uśmiech i iskierki w jego oczach. Nieświadomie założyła kosmyk włosów za ucho, a on nagle złapał jej twarz w swoje dłonie i złożył delikatny pocałunek na jej głowie, co było dla niej jeszcze większym zaskoczeniem. Mimo to nie zamierzała narzekać, bo było to coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła.

- Co powiesz na to, by iść do mojego pokoju w hotelu?

- Z przyjemnością.

~*~

Było już grubo po pierwszej w nocy, ale Lewis wciąż nie spał. Co innego mógł powiedzieć o Dysis, która zasnęła na niewielkiej kanapie przytulona do poduszki. Lewisowi bardzo podobał się tamten uroczy widok dziewczyny. Nie mógł wyjść z podziwu, jak żywiołowa potrafiła być w ciągu dnia, podczas gdy w nocy zamieniała się w małego misia, który potrzebował jedynie trochę bliskości. Mężczyzna spojrzał na nią, dostrzegając, że blond peruka przemieściła się nienaturalnie. Nie wiedząc, czy aby na pewno dobrze robił, podszedł do Dysis i ściągnął ją z jej głowy, odstawiając na pobliską szafkę. Niby widział ją już łysą, ale wtedy jakoś nie potrafił odwrócić od niej wzroku. Wyglądała... Dziwnie, ale też wyjątkowo uroczo.

Nie chcąc, by spała w takiej pozycji i w takim miejscu, wziął ją ostrożnie na ręce i zaniósł do sypialni. Powoli odłożył ją na łóżko i przykrył kocem. Spojrzał na nią jeszcze raz, uśmiechnął się i wyszedł, sam zamierzając spać w prowizorycznym salonie.

~*~

Dysis, w porównaniu do Laveny, miewała jakieś szalone i niezbyt przemyślane pomysły. I tak też było w momencie, gdy zaprosiła Lewisa do swojego mieszkania w Londynie. Kiedy się zgodził, nie było już odwrotu, dlatego dziewczyna trochę się zestresowała, gdy wysiedli ze samolotu w jej rodzinnym mieście. Zdawała sobie sprawę, jak lekkomyślnie w ogóle myślała w ostatnim czasie, ale co miała do stracenia? I tak już umierała.

- Ktoś po nas przyjedzie, czy... - zaczął nagle Lewis, zwracając tym uwagę dziewczyny, która szła przed siebie pewnie. Naprawdę był pod wrażeniem, że jeszcze miała siły, że pozwolono jej wychodzić tak samej, pomimo jej stanu.

- Napisałam do taty, żeby po mnie przyjechał, ale nie wie o tobie, także może się trochę zdziwić. Wybacz, że w ogóle stawiam cię w takiej sytuacji.

- Nie pierwszy, nie ostatni raz. - zaśmiał się, machając lekceważąco ręką. Mimo że starał się udawać, że go to w żaden sposób nie ruszało, tak poczuł się dziwnie z faktem, że miał poznać jej ojca. Najważniejszego mężczyznę w jej życiu. - Mam nadzieję, że twój tata nie jest jakimś moim wielkim fanem. - dodał wciąż ze śmiechem, w nadziei, że dziewczyna zaprzeczy. Ona jednak nie odpowiedziała, odwracając wzrok. - Dysis...

- Czy wielkim fanem, to nie. Ale bardzo cię lubi. Wielokrotnie mówił Geo, żeby cię z tobą poznał. - wyjaśniła pokrótce, wychodząc na zewnątrz. Prędko rozejrzała się wokoło, a w oczy rzucił się jej po chwili obraz mężczyzny, którego tak kochała. - I stoi tam.

- Zaczynam się bać.

Dysis zaśmiała się cicho, po czym, nawet ku swojemu zdziwieniu, złapała go za dłoń i pociągnęła w odpowiednią stronę. Lewis dam nie wiedział dlaczego, że podobało mu się to, jak go trzymała. Mimo że jej dłoń była tak mała w porównaniu z tą jego, to w dodatku była tak zimna... Uświadamiał sobie też w takich momentach, że niedługo ona cała będzie tak zimna, choć za wszelką cenę nie chciał tego do siebie dopuścić.

- Cześć, tato. - przywitała się Dysis, wręcz rzucając się na szyję swojemu ojcu. Był to uroczy widok dla Lewisa.

- Dobry.

- Hej, skarbie. Dzień dobry. - odparł od razu Liam Russell, ojciec dziewczyny. Zaraz zlustrował wzrokiem Lewisa i nachylił się w stronę swojej córki. - D, czy to...

- Tak, to Lewis Hamilton, tato. - zaśmiała się Dysis, wskazując dłonią na swojego przyjaciela. Uśmiechnęła się do niego szeroko, chwilę później pokazując na swojego ojca. - Lewis, to mój tata, Liam.

- Miło pana poznać. - powiedział Lewis, wyciągając w stronę mężczyzny dłoń, by się przywitać. Ten posłał mu szczery uśmiech, przyjmując jego dłoń.

- Ciebie również. - oznajmił, po czym odwrócił się do swojej córki, wskazując na swój samochód, które niegdyś należał właśnie do Dysis. - Wsiadajcie, odwiozę was.

Lewis spojrzał jeszcze raz na Dysis, sam nie wiedząc, jak się zachować. Ona tylko uśmiechnęła się niewinnie, wzruszyła ramionami i wsiadła do samochodu. On zrobił po chwili to samo.

~*~

- Muszę przyznać, że masz tu bardzo przytulnie. - skomentował Lewis, kiedy oboje w końcu znaleźli się w mieszkaniu dziewczyny.

- A dziękuję. - odpowiedziała od razu, posyłając mu delikatny uśmiech. Miło jej było, gdy tak o tym mówił, nawet jeśli dobrze nie weszli w głąb mieszkania. - Możesz się śmiało rozgościć. Pokój po prawej jest mój, ty możesz zająć ten po lepiej. Łazienka jest na wprost drzwi wejściowych, a kuchnia połączona z salonem, co już zauważyłeś.

- To ty?

Dysis odwróciła się nagle w jego stronę, dostrzegając to, na co patrzył. Uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do niego, odbierając zdjęcie, które trzymał. Przejechała po nim kciukiem, wracając do tamtych wspomnień.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałeś rodzeństwo George'a, to jesteśmy my, całą czwórką. Ta po lewej to ja, a po prawej Cara. Koło mnie stoi Geo, a koło niej Ben. - wyjaśniła w skrócie Dysis, wskazując na odpowiednie dzieciaki. Każdy z nich był łudząco do siebie podobny, choć dało się ich odróżnić. - To były moje dziewiąte urodziny.

- Miałaś brązowe włosy. - zauważył Lewis, zerkając na nią ukradkiem. Tamto stwierdzenie nawet jej nie zaskoczyło, a jedynie rozbawiło.

- Bo jestem brunetką.

- To skąd pomysł na jasne włosy? - zagadnął, ciekawy, dlaczego wybrała właśnie blond. Nie trudno było stwierdzić, że w jasnych włosach wyglądała o wiele lepiej, a przynajmniej w jego mniemaniu.

- Chciałam zobaczyć, jak będę wyglądać. Nie miałam mieć tej peruki, ale dużo osób mówiło mi, że dobrze wyglądam. W końcu w to uwierzyłam. - zaśmiała się, przypominając sobie te wszystkie komentarze ze strony innych. - Chcesz herbaty?

- Możesz zrobić.

Dysis dała Lewisowi trochę "pozwiedzać" jej mieszkanie, a sama wzięła się za przyrządzanie dla nich herbaty. Cisza jednak nie trwała zbyt długo, bo po chwili usłyszała jego rozbawiony głos.

- Ja tu widzę, że George od dawna robił takie miny.

- Trzymasz zdjęcie z osiemnastki George'a? - spytała głośno, wyraźnie rozbawiona. Zdawała sobie sprawę, że mógł trzymać właśnie tamto zdjęcie.

- Nie wiem. Może. - odparł, torcie zmieszany, spoglądając w jej stronę. Dysis również spojrzała w jego stronę, uśmiechając się tajemniczo.

- Wygląda jak psychopata?

Głośny śmiech Lewisa rozniósł się po pomieszczeniu, przyprawiając Dysis o szybsze bicie serca. Po raz kolejny łapała się na tym, że chciała słuchać jego głosu już zawsze. Uśmiechnęła się pod nosem, ale zaraz poczuła metaliczny posmak w ustach i przeklnęła cicho pod nosem. Od razu wytarła trochę krwi dłonią, ale wiedziała, że to raczej nie pomoże.

- Mógłbyś zalać te herbaty? Pójdę się ogarnąć tylko, bo znów... Jak widzisz, jestem cała we krwi. - odezwała się nagle, kierując się w odpowiednią stronę. Lewis od razu skierował się do niej, wyraźnie zmartwiony.

- To normalne?

Dziewczyna pokiwała tylko głową i zniknęła, czym prędzej w łazience, próbując jakoś zatamować krwawienie z nosa. Na domiar złego zaczęła odczuwać dziwny posmak w ustach, który zwiastował tylko jedno... Wystarczyła chwila, by cała zawartość jej żołądka wylądowała w toalecie. Prędko ściągnęła z głowy perukę i rzuciła ją gdzieś w kąt, wymiotując po raz kolejny. Nienawidziła tego, tak bardzo pragnęła, by wszystkie objawy białaczki w końcu ustały.

- Wszystko w porządku?

Nie odpowiedziała, znów wymiotując. Lewis odwrócił wzrok, nie chcąc zbytnio na to wszystko patrzeć, bo jej widok w takim stanie sprawiał mu ból. Dopiero wtedy tak naprawdę i tak dobrze widział, co się z nią działo. Była blada, wymiotowała, z nosa leciała jej krew - choć to akurat udało się jej już zatamować - w dodatku miał wrażenie, że miała gorączkę. By to sprawdzić, od razu do niej podszedł i przyłożył dłoń do jej czoła, zgodnie stwierdzając, że jednak miała tą gorączkę.

- Powinnaś się położyć, jesteś rozpalona. - stwierdził, patrząc na nią z troską. Pomógł się jej podnieść i podejść do umywalki, przy której znajdowało się nie tak dawno.

- To są zwykłe objawy białaczki, nie musisz się przejmować, poradzę sobie. - mruknęła, doskonale zdając sobie sprawę, że było coraz gorzej. Starała się jednak o tym nie myśleć, dlatego przepłukała usta, milknąc na chwilę.

- Po prostu się o ciebie martwię, okey? - powiedział poważnym tonem, co mocno ją zdziwiło. W tamtym momencie myślała, że jej serce wyskoczy zaraz z piersi, jednak nie dała tego po sobie poznać. - Jak dużo ci zostało?

- Niewiele. Teoretycznie powinnam leżeć w szpitalu już od dawna. - wyjaśniła pokrótce, opierając się plecami o zimne kafelki. Te dały jej w jakimś stopniu ukojenie.

- I twoi rodzice się na to zgadzają? - spytał już o wiele spokojniej, zdziwiony faktem, że jej rodzice na to pozwalali. Może i była dorosła, ale mimo to...

- Nie mają wyboru. Jestem dorosła i mogę robić, co chcę. Szanują to i próbują mi pomóc za wszelką cenę, jak chociażby wozić mnie gdzieś albo przyjeżdżać po mnie.

- Wybacz, że pytam, ale... Masz prawo jazdy? - zagadnął, na co ona roześmiała się nagle. Prędko też jednak spoważniała, choć uśmiech na jej twarzy pozostał.

- Jasne. Auto też miałam, ale oddałam je rodzicom, bo i tak nim nie jeździłam, gdy leżałam w szpitalu na chemioterapii. Nie było mi po prostu potrzebne. - odparła, wzruszając ramionami. - Przyniesiesz mi z pokoju jakieś ubrania? Wykąpię się i sobie posiedzimy, dobrze?

Lewis pokiwał głową na znak zgody, po czym wyszedł, by spełnić jej prośbę. Co innego mógł zrobić?

~*~

- Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli...

- Nie, nie wstydzę się. - odpowiedziała niemalże od razu, bezwstydnie lustrując go wzrokiem, co nieco go speszyło. - Nawet miło, że pozwalasz popatrzeć mi na swój umięśniony brzuch. Nie spodziewałam się, że masz aż taką formę.

Lewis zaśmiał się cicho, siadając koło niej. Nie czuł przy niej żadnego skrępowania, miał wrażenie, jakby znali się wiele lat, a nie zaledwie dwa tygodnie. W ogóle to wszystko, ta relacja z nią działa się tak szybko, że sam dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że się do niej przywiązał. Nie była jak inne dziewczyny, które znał, ale było w niej coś, co strasznie go do niej przyciągało. Nie wiedział, czy to fakt, że uroczo się uśmiechała, czy jej oczy świeciły za każdym razem, gdy na niego patrzyła, czy po prostu jej osobowość i charakter tak bardzo różniące się od wszystkich innych dziewczyn, z którymi się spotykał. Była wyjątkowa i doskonale to widział.

- Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli włączę głośnomówiący? Poznasz też w sumie Luizę. Nie daje mi spokoju, bo podobno widział nas jej syn, gdy mój tata nas tu przywiózł.

- Możesz odebrać. - stwierdził, nie widząc żadnych przeciwwskazań, by włączyła na głośnomówiący. Może i czuł się z tym faktem dziwnie, ale skoro mu ufała...

- Przygotuj się na reprymendę za trzy... Dwa... Jeden.

Dysis w końcu odebrała, włączając na wspomniany głośnomówiący. Odsunęła nieznacznie swój telefon od twarzy,  by mimo wszystko nie ogłuchnąć. Wiedziała, że Luiza bywała... Głośna.

- Dysis Russell, do cholery jasnej! Ile razy ja mam ci powtarzać, żebyś tak nie szalała?! Abu Zabi?! Czyś ty oszalała?! Pieprzone Zjednoczone Emiraty Arabskie?!

- Skończyłaś, Lu? - spytała Dysis spokojnie, zerkając ukradkiem na siedzącego obok Lewisa. Mężczyzna uśmiechał się pod nosem na gwałtowną reakcję kobiety.

- Nie, nie skończyłam! - powiedziała głośno Luiza, wracając do swojego wywodu. Była wściekła i nie ukrywała tego. - Powinnaś być w szpitalu, lekarze wciąż powinni o ciebie walczyć, a nie pozwolić ci wyjść do domu! Wiem, że nie chcesz dłużej cierpieć, ale mogłabyś dłużej pożyć! Naprawdę chcesz to robić rodzicom? Mnie? Swoim bliskim? - spytała, ale zaraz prędko dodała, świadoma, co Dysis mogła jej odpowiedzieć. - Nie odpowiadaj nawet.

- Lu, już o tym mówiłyśmy. Nie przekonasz mnie, bym znów wróciła do szpitala. Nie chcę spędzić ostatnich chwil przypięta do łóżka, do tych wszystkich maszyn, lekarzy i pielęgniarek wokoło. Nie widzi mi się taka śmierć.

- Powinnaś walczyć do końca, a nie się poddawać! Nie pozwolę ci na to.

W tamtym momencie Dysis miała wielką ochotę się rozpłakać, ale już sama nie wiedziała, czy ze wzruszenia, czy smutku. Wiedziała, że Luiza miała tą przeklętą rację, stwierdzając, że powinna walczyć. Ale czy było warto, gdy wiedziała, że jej dni były już policzone? Jak miała walczyć ze świadomością, że mogła już nigdy się nie obudzić albo cierpieć do samego końca, który miał wydarzyć się tak niedaleko. Pogodziła się z faktem, że umierała, czuła to w każdym skrawku swojego ciała. Lecz żałowała jednego...

Tego, że zostawiała swoich bliskich.

- Muszę kończyć, Lu.

Luiza już chciała protestować, jednak Dysis rozłączyła się nagle, po czym ukryła twarz w dłoniach, które z minuty na minutę stawały się coraz bardziej mokre od łez. Lewis nie wiedział, co robić i siedział przez chwilę bezczynnie, aż w końcu objął ją delikatnie i przyciągnął do siebie. Dziewczyna bardzo mu za to wtedy dziękowała, bo w jego ramionach poczuła się bezpiecznie. Wtuliła się w jego ciało, starając się jakoś uspokoić.

Siedzieli tak przez długie minuty, dopóki Lewis nie zorientował się, że Dysis zasnęła w jego ramionach. Spojrzał na nią i uśmiechnął się delikatnie, całując ją w głowę. W głowie pojawiła mu się tylko jedna myśl...

Cholerna niesprawiedliwość.

~*~

Kiedy Dysis obudziła się następnego dnia, dotarł do niej przyjemny zapach z kuchni, co mocno ją zdziwiło. Opadła z powrotem na poduszki i przetarła twarz, przypominając sobie poprzedni wieczór. Westchnęła cicho, spoglądając w sufit, po czym ostrożnie podniosła się z łóżka. Założyła na nogi swoje ulubione kapcie i bez skrępowania udała się w piżamie do kuchni, gdzie znajdował się Lewis. Mężczyzna początkowo nie zorientował się, że już wstała, dlatego mruczał cicho pod nosem jakąś piosenkę lecącą wtedy w radiu. Dopiero ciche klaskanie zwróciło jego uwagę.

- Czyżby ukryty talent? - spytała Dysis ze śmiechem, choć też ze szczerym zainteresowaniem. Nie wiedziała nawet, że Lewis wiele potrafił poza jazdą w Formule 1.

- Mam wiele talentów, może to jeden z nich. - zaśmiał się, wracając do przyrządzania dla nich śniadania. - Mam nadzieję, że jesteś głodna.

- Nawet jeśli nie byłam, to jestem teraz, bo to, co robisz, pięknie pachnie.

- Cieszę się. - stwierdził, niezwykle zadowolony, że nie narzekała. Spodziewał się raczej krzyków z jej strony, że rządził się w jej kuchni, choć z drugiej strony... Czy ona była do tego zdolna, zapraszając go tam pomimo tak krótkiej znajomości? - I liczę na to, że nie masz żadnych planów na ten dzień.

- A co? Zabierasz mnie gdzieś? - spytała zaciekawiona. Podparła głowę na dłoniach, które oparła o stół przed sobą.

- Może?

Uśmiechnął się tak niewinnie, ale też tak tajemniczo, że Dysis nie pytała. Powiedziała mu tylko, że idzie się ogarnąć, a on w tym czasie zajął się kończeniem dla nich śniadania. Każde z nich nie mogło się też doczekać tamtego wyjścia.

~*~

- Kreatywnie. Zabrałeś mnie na Primrose Hill.

- Byłaś tu już? - zagadnął, spoglądając na nią ukradkiem. Słyszał w jej głosie rozbawienie i trochę go to martwiło, nawet jeśli nie wiedział dlaczego.

- Żeby to raz! - powiedziała głośno, rozglądając się wokoło. Widząc jednak jego minę, od razu położyła dłoń na jego ramieniu i uśmiechnęła się delikatnie. - Ale miło jest być tu znowu. To miejsce jest idealne do spacerowania, szczególnie z tym małym stworkiem.

Dysis kucnęła, by pogłaskać Roscoe'a za uszami, na co pies wydał z siebie pomruk. Zaraz jednak podniosła się na równe nogi i spojrzała na swojego towarzysza, dostrzegając w jego oczach iskierki. Z radością musiała przyznać, że dodawały mu tylko uroku.

- Gdzie teraz?

- Mały spacer? - zaproponował, pomimo że już na tym spacerze byli. Dysis nie mieszkała wcale tak daleko od tamtego wzgórza, ale i tak mieli kawałek do przejścia.

- Z przyjemnością, proszę pana. - odpowiedziała od razu, uśmiechając się tak szeroko... Nikt w tamtym momencie nie mógł powiedzieć, że umierała od środka.

- W takim razie w drogę, proszę pani.

Lewis wystawił w jej stronę swoje ramię, które z chęcią przyjęła. Oboje niemalże od razu zaczęli iść spokojnym krokiem w tylko sobie znaną stronę. Rozmawiali na przeróżne tematy, śmiali się, wygłupiali... Problem polegał tylko na tym, że stan Dysis zaczął się nagle pogarszać, mimo że nie chciała tego po sobie pokazać.

- Poczekasz chwilę z Roscoe'em, a ja pójdę skoczyć kupić nam po herbacie?

- Jasne.

Dysis złapała za smycz psiaka, a Lewis od razu skierował się w odpowiednią stronę. Nie zaszedł jednak za daleko, gdy Roscoe zaczął szczekać. Mężczyzna odwrócił się w jego kierunku, chcąc sprawdzić, co się stało i z przerażeniem zobaczył leżącą na ziemi Dysis. Niemalże od razu ruszył w jej stronę biegiem, nie zwracając uwagi na przechodniów, którzy zaczęli się zbierać wokoło. Kucnął przy nieprzytomnej dziewczynie, chcąc ją jakoś ocucić.

- Hej, Dysis, budzimy się. Nie śpimy. - powiedział, potrząsając nią lekko, w nadziei, że się wybudzi. Widząc jednak, że tak się nie działo, dotknął dłonią jej policzka, odwracając jej twarz w swoją stronę. - Dysis...

- Zadzwonić na pogotowie? - odezwał się nagle jeden z mężczyzn, podchodząc do niego bliżej. Lewis zerknął w jego stronę, ciesząc się, że ktokolwiek to zaproponował, bo on sam nie miał to tego wtedy głowy.

- Prosiłbym.

Lewis czuł się, jak w jakimś amoku, kiedy przyjechała karetka, która zabrała wciąż nieprzytomną Dysis do szpitala. On sam złapał taksówkę i pojechał już za pogotowiem. W międzyczasie napisał również do George'a, by ten powiadomił rodziców dziewczyny o jej aktualnym stanie. Nerwowo czekał, aż taksówkarz zaparkuje pod szpitalem, a kiedy to się stało, zapłacił mu od razu i wręcz biegiem udał się do budynku. Już z daleka dostrzegł jakąś pielęgniarkę, która z przerażeniem spojrzała na dziewczynę.

- Przepraszam, pomożecie jej? Ona... - zaczął pospiesznie, podchodząc do kobiety bliżej. Liczył na to, że to nie był już koniec, że jeszcze dało się coś zrobić, uratować Dysis.

- Tak, wiem. Zajmiemy się nią. Powinna już dawno tu trafić.

Prędko zorientował się, z kim rozmawiał, ale ani on nie pytał, ani Luiza. Lekarze natychmiast zajęli się Dysis, a jemu przyszło tylko czekać... I na jej rodziców i na wiadomość o jej stanie.

~*~

Tamto czekanie i niewiedza były najgorsze w całej tamtej sytuacji. Lewis siedział na krzesełkach na korytarzu przed salą, w której znajdowała się Dysis. Nieopodal nieco siedzieli jej rodzice, niecierpliwie czekając na jakiekolwiek wieści. Każdy z nich odruchowo zerwał się na równe nogi, gdy z pomieszczenia wyszedł nagle lekarz, który zajmował się dziewczyną.

- Doktorze, i co z nią? Jak bardzo źle jest? - spytała matka dziewczyny, chcąc jak najszybciej wiedzieć... Cokolwiek.

- Państwa córka żyje, ale jest źle. Jest w opłakanym stanie, ale na szczęście żyje. Następne dni mogą być decydujące.

Małżeństwo przytaknęło, zgadzając się na wszystko, co mówił mężczyzna. Wiedzieli, że było źle i pogodzili się z tym, ale mimo wszystko wciąż wierzyli... Matka Dysis odwróciła się nagle w stronę Lewisa, który starał się myśleć pozytywnie za wszelką cenę. Kobieta wyciągnęła w jego stronę dłoń, wskazując głową na drzwi. Lewis nie odpowiedział, ale przytaknął, wchodząc wraz z nimi do środka.

Dysis była w opłakanym stanie, tak jak powiedział lekarz, a mimo to uśmiechała się na tyle, na ile mogła. Było po niej widać tamto zmęczenie i ból, który odczuwała, ale wciąż pozostawała uśmiechnięta... Pogodzona z zaistniałą sytuacją.

- Hej. - wyszeptała, bo tylko na tyle było ją wtedy stać. Od razu odchrząknęła, by pozbyć się niechcianej chrypki.

- Co się stało, skarbie? - spytała kobieta, łapiąc zimną dłoń swojej córki w swoje ręce. Za wszelką cenę chciała je jakoś ocieplić.

- Nie wiem. W jednej chwili stałam wraz z Roscoe'em, a w drugiej obudziłam się tutaj. Nic mu nie jest? - odparła od razu, spoglądając na Lewisa na swoje pytanie. Jedyne, czym się wtedy przejmowała, to właśnie tamtym psiakiem.

- Powinnaś przejmować się sobą, a nie moim psem. - odezwał się Lewis, stojący wtedy w nogach łóżka, na którym leżała. Miał na nią stamtąd idealny widok.

- A wy moglibyście przestać mi mówić, co powinnam, a czego nie. - powiedziała ostro, czego nawet nie kontrolowała. Nikt jednak nie odezwał się w tej sprawie. - Zostawicie nas na chwilę samych?

Małżeństwo spojrzało po sobie, później przenieśli swój wzrok na swoją córkę i na Lewisa... Ale przytaknęli. Dysis patrzyła za nimi przez chwilę, aż zniknęli za drzwiami. Wtedy też zerknęła na Lewisa, który nie wiedział, co ze sobą zrobić. Pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji.

Sytuacji bez wyjścia.

- Hej, wszystko będzie dobrze. - wyszeptała, wyciągając w jego stronę dłoń. Mężczyzna od razu za nią złapał, zajmując wcześniejsze miejsce jej matki.

- Wystraszyłaś mnie. Nie powinienem cię w ogóle zostawiać samej w takim stanie, mogłem to przewidzieć.

- Nikt nie mógł tego przewidzieć, Lewis. Nawet ja. Nie obwiniaj się, dobrze? - poprosiła, starając się go jakoś do tego wszystkiego przekonać. Widziała jego wyrzuty sumienia w oczach i było jej z tego powodu niesamowicie źle, bo to wcale nie była jego wina. - Mogę ci je dać? - spytała, wyciągając nagle klucze z kieszeni, co mocno go zdziwiło.

- Co? Dlaczego? - spytał zaskoczony, odsuwając się od niej gwałtownie. Kompletnie nie wiedział, co się działo i dlaczego w ogóle dawała mu tamte klucze.

- Zajmij się moim mieszkaniem na jakiś czas. Wiem, że proszę o dużo, ale zostań tam, dopóki...

- Nawet tak nie mów. Wrócisz tam i sobie jeszcze pożyjesz. Nie mogę ich przyjąć. - przerwał się gwałtownie, co tym razem zaskoczyło właśnie ją. Mimo to, nie zamierzała odpuszczać.

- Proszę... - wyszeptała, ściskając w dłoni ów klucz. Jej oczy zaszkliły się niebezpiecznie, a on nie potrafił odmówić.

- Dysis...

Lewis, widząc jej wzrok, ostatecznie się zgodził. Nie chciał za wszelką cenę przyswoić do siebie świadomości, że ona mogła już nie wrócić do swojego mieszkania, że mogła już nigdy nie wyjść ze szpitala. Chciał wierzyć, że wszystko będzie dobrze, bo chciał ją poznać jeszcze lepiej, bardziej... Chciał znów poczuć jej usta na swoich, jej ramiona oplatające jego ciało, chciał usłyszeć jej uśmiech i zobaczyć ten szczery, szeroki uśmiech.

Chciał mieć więcej czasu z nią.

~*~

Każdego kolejnego dnia, gdy Lewis przychodził do Dysis do szpitala, było coraz gorzej. Dziewczyna już nawet nie miała sił podnieść się z łóżka, a mimo to wciąż się uśmiechała. Za każdym razem witała go z entuzjazmem, najzwyczajniej w świecie ciesząc się, że tam z nią był, choć wcale tego nie oczekiwała. Nie znali się długo, bo zaledwie trzy tygodnie, ale wiedziała, że właśnie te trzy tygodnie były najlepszymi w jej życiu. Może i był od niej sporo starszy, ale nie odczuwała tak tego. Czasami nawet miała wrażenie, jakby to ona była tą starszą.

Tamten dzień był jednak wyjątkowy. Dwudzieste trzecie urodziny Dysis. 9 grudnia 2022. Pamiętna data.

Kiedy Lewis wszedł do sali, w której leżała dziewczyna, od razu dostrzegł, że nie była sama. W pierwszej chwili chciał się nawet wycofać, ale prędko zorientował się, że był to George, dlatego wszedł w głąb pomieszczenia i usiadł po drugiej stronie łóżka, gdzie też znajdowało się siedzisko. Spojrzał tylko na swojego kolegę z zespołu i posłał mu uśmiech.

- Cieszę się, że tu jesteście. - oznajmiła Dysis, uśmiechając się do obu. Było jej niesamowicie miło, że obaj tam byli, w tak ważnym dla niej dniu.

- Nie mogłem odpuścić twoich urodzin. Wiesz, że zawsze do ciebie wpadam w ten dzień. - stwierdził George, tak usilnie nie chcąc po sobie pokazać chwili słabości. Tak bardzo chciał wierzyć, że to nie były jej ostatnie urodziny.

- I naprawdę ci za to dziękuję. - powiedziała zgodnie z prawdą, czując przyjemne ciepło rozpływające się w jej ciele. - Hej! Ale uśmiechnijcie się. Wszystko jest dobrze i będzie dobrze. Nie przejmujcie się mną, dam radę.

- A jak się w ogóle czujesz? - zagadnął Lewis, chcąc w jakikolwiek sposób zakończyć tamten temat, nie chciał go ciągnąć.

- Jest świetnie. Nigdy nie było lepiej. Mogłabym nawet teraz wstać i przebiec się po oddziale.

George spojrzał na Lewisa z pewnego rodzaju obawą. Zdawał sobie sprawę, że było tragicznie i czuł się źle... Czuł, jakby tamtego dnia mogło wydarzyć się coś jeszcze. Nie chciał w to wierzyć i za wszelką cenę wierzył, że będzie dobrze, ale jego przeczucie...

Tamtą ciszę, która zapanowała między nimi, przerwało nagłe wtargnięcie do pomieszczenia. Każdy z nich odwrócił się w stronę drzwi, dostrzegając kobietę o blond włosach idealnie spiętych w koka. Na sobie miała kostium pielęgniarki, dzięki temu od razu zorientowali się, kim była.

- Jak się czujesz, Dysis? - zagadnęła Luiza, kompletnie nie zwracając uwagi na pozostałą dwójkę. Zdawać by się mogło, że w ogóle ich nie zauważyła.

- Przed chwilą odpowiadałam na to samo pytanie. Jest super. - odparła Dysis, choć wcale ich to nie pocieszało. Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie kłamała. - A co tam u ciebie?

Luiza nie odpowiedziała, patrząc bezradnie na pozostałą dwójkę. Podeszła jednak do dziewczyny bliżej i sprawdziła jej parametry, z bólem stwierdzając, że było tragicznie. Dziwny ścisk w sercu dał jej jasno do zrozumienia, że nie było już dla niej ratunku i nawet uśmiech Dysis tego nie wynagradzał. Ciche westchnienie opuściło usta Luizy, która już po chwili uśmiechnęła się do przyjaciółki szeroko, chcąc wierzyć, że ta nie cierpiała zbyt mocno.

- Możemy porozmawiać? - spytała cicho, odwracając do do George'a i Lewisa. Miała nadzieję, że ci się zgodzą, musieli się zgodzić.

- Jasne. Możesz... - zaczął George, zerkając na swojego przyjaciela i znów na nią. Nie zdążył jednak dokończyć.

- Na korytarzu.

Dysis przyglądała się swojej przyjaciółce z uśmiechem, świadoma tego, co chciała powiedzieć George'owi i Lewisowi. Nie miała jej tego za złe, dlatego tylko posłała całej trójce uśmiech, patrząc, jak wychodzili ze sali. Westchnęła jednak cicho, przymykając oczy, by się nie rozpłakać. Chciała im wszystkim pokazać, że była silna, choć z minuty na minutę czuła się coraz gorzej.

W tym samym czasie pozostała trójka stanęła na korytarzu, dołączając do rodziców Dysis, którzy również zjawili się w szpitalu. Małżeństwo wyglądało, jak wrak człowieka, bo przeczuwali najgorsze.

- Jak źle jest? - spytała kobieta, wiedząc, że Luiza nigdy ich nie okłamała w sprawie Dysis. Po jej minie widzieli, że było najzwyczajniej w świecie źle. Gorzej, niż źle.

- Chciałabym powiedzieć, że jest dobrze, ale... Nie chcę państwa oszukiwać, bo doskonale wszyscy wiemy, że jest fatalnie. Trudno mi o tym mówić, ale ona może nie dożyć jutra. Jej parametry są w krytycznym stanie, ona teoretycznie już nie żyje. Najbliższe godziny są decydujące.

- Możemy do niej wejść? - odezwał się mężczyzna, w nadziei, że ta się zgodzi. Luiza nie miała żadnych przeciwwskazań, bo sama chciała pobyć jeszcze choćby chwilę z Dysis.

- Tak, jasne. - przytaknęła od razu, wręcz na skraju załamania psychicznego. - To chyba nawet najodpowiedniejszy czas, by się z nią pożegnać.

Weszli więc z powrotem do sali, w której leżała Dysis, po czym przybrali na twarze maski z uśmiechem, by nie pokazać przed dziewczyną swoich prawdziwych uczuć. Nie chcieli jej dodatkowo martwić, czy smucić. Ona także uśmiechnęła się od ucha do ucha, chcąc zapamiętać ich najlepiej, jak się tylko dało. Chciała widzieć ich uśmiechy, a nie smutek i łzy.

- Możemy... Po prostu posiedzieć w ciszy?

- Jak sobie życzysz, skarbie.

Tak więc milczeli. Minutę, dwie, pięć, dziesięć... Dysis w końcu nie wytrzymała i wyciągnęła dłoń w stronę swojej matki, która siedziała najbliżej niej. Drugą natomiast złapała tą Lewisa, który wraz z Georgem znajdowali się po drugiej stronie.

- Kocham was wszystkich, wiecie? - powiedziała z uśmiechem, patrząc na wszystkich po kolei. Chciała ich zapamiętać jak najlepiej się tylko dało.

- Dysis...

- Mamo, tato, kocham was za to, że staraliście się wychować mnie na potrafiącą poradzić sobie ze wszystkim dziewczynę, gdy nigdy się nie poddaje. Byliście przy mnie w każdym momencie mojego życia i jestem wam za to ogromnie wdzięczna. Dziękuję za waszą troskę o mnie, o każde słowo otuchy, o to, że jesteście i że tak bardzo mnie kochacie. Przepraszam, że to ja muszę umrzeć pierwsza.

- My ciebie też kochamy, skarbie. - powiedział Liam, dotykając dłonią głowy swojej córki, by dać jej znacz że tam z nią był. Z przerażeniem stwierdził, że stawała się coraz bardziej zimna.

- Lu... Moja ulubiona, szalona pielęgniareczko. - zaczęła ponownie Dysis, przenosząc swój wzrok na kobietę przed sobą. Ta parsknęła cicho śmiechem. - Dziękuję, że opiekowałaś się mną przez te wszystkie lata, kiedy tutaj przyjeżdżałam. Dziękuję za twoją przyjaźń i troskę o mnie. Potrafisz być głośna, ale będzie mi tego brakować, wiesz?

- Przestań... - poprosiła cicho, czując napływające do oczu łzy. Tak bardzo nie chciała płakać, ale zdawała sobie sprawę, że to był już koniec, a tamte słowa dziewczyny były zwykłym pożegnaniem. - Będzie do ciebie krzyczeć nadal, nawet jeśli...

- Dokończ. Chcę to w końcu usłyszeć na głos. - nakazała Dysis, jednak żadne z nich nie było w stanie powiedzieć tamtych słów na głos. To najzwyczajniej w świecie nie potrafiło im przejść przed gardło. Dysis, widząc, że raczej nie uzyska od nich odpowiedzi, odwróciła się w stronę swojego kuzyna. - Geo.

- DeeDee.

- Będzie mi ciebie brakować.

- Mi ciebie też. - odpowiedział George cicho, starając się za wszelką cenę nie rozpłakać. Było to trudne, bo wiedział, co się działo, ale mimo to... - Ale wszystko będzie dobrze, będziemy mieć jeszcze wiele okazji do... Wszystkiego. Będę cię zabierać na każdy wyścig, na wakacje...

- To miłe z twojej strony, ale... Zajmij się Carmen, ona na to zasługuje. Opiekuj się nią dobrze, jasne?

George pokiwał głową na znak zgody, a wzrok Dysis wylądował na ostatnim osobniku w tamtym pomieszczeniu, który przez cały czas milczał, jedynie się jej przyglądając. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego delikatnie, ściskając nieznacznie jego dłoń. Z nim żegnać się jej było najtrudniej.

- Lewis?

- Tak? Słucham. - odpowiedział, a jego głos załamał się nagle. Pierwszy raz był w takiej sytuacji i z bólem w sercu musiał stwierdzić, że nie chciał tego powtarzać ponownie. Nie potrafiłby.

- Nie zapomnij o mnie, okey? - spytała cicho, posyłając mu delikatny, szczery uśmiech. Matka Dysis spojrzała na swojego męża, zaciskając mocno wargi, by się nie rozpłakać.

- Nie śmiałbym. - powiedział od razu Lewis, kręcąc głową sam do siebie. Choć znał ją krótko, miał wrażenie, że nigdy o niej nie zapomni. - Kiedy stąd wyjdziesz, pójdziemy z Roscoe'em na spacer, a później zabiorę cię na jakąś porządną randkę. Odwdzięczę ci się w końcu za to nocowanie.

- Już się odwdzięczyłeś. - stwierdziła, choć oboje na to inne zdanie. - Dziękuję wam za to, że tu jesteście w tym dniu. Nie mogłam wymarzyć sobie lepszych urodzin. Dziękuję.

W sali zapanowała cisza, tak cholernie napięta, a jednak...

Głośny pisk zaczął odbijać się im w głowach, kiedy serce Dysis przestało w końcu bić. Chwilę później wszyscy usłyszeli głośny szloch matki dziewczyny, ale także Luizy. W oczach pozostałej trójki pojawiły się łzy, ale nikt się nawet nie odezwał ani nie ruszył.

Ale każdy z nich poczuł nagle dziwną pustkę w środku na samą myśl o tym, że Dysis już nigdy się do niej nie odezwie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top