Rozdział 3
Biegłam. Tylko to pozwala mi jeszcze
jakoś funkcjonować. Wysiłek fizyczny i głośna muzyka w moich słuchawkach. Próbowałam zagłuszyć myśli bez powodzenia. Skupiłam się na oddechu, by był spokojny i miarowy, bo po co się spieszyć? Czas i tak minie. Odgłos uderzeń obuwia o asfalt przebijał się przez ostre brzmienia rockowej muzyki. Jedynie o rzeczywistości przypominało mi mocniej bijące serce z każdą sekundą, urywający się coraz bardziej oddech z każdą minutą i powoli palące płuca upominające się o odpoczynek. Coraz bardziej zbliżałam się do parku. Asfalt pod obuwiem zamienił się w chodnik. Zwolniłam zaraz po wkroczeniu na ścieżkę. Wyłączyłam muzykę i schowałam słuchawki. Rozejrzałam się po pustej ścieżce. No cóż.. Tak bywa, że jest się samemu. Zaczęłam iść powoli.
- A jednak się pojawiłaś - podskoczyłam w miejscu na dźwięk tego głosu. Odwróciłam się i spojrzałam brunetowi w te niebieskie oczy. Stał oparty o drzewo jak gdyby nigdy nic. Mogłabym przysiąc, że przed chwilą go tu nie było.
- Kim ty jesteś? - zapytałam niepewnie. Zachichotał jak po południu, gdy mnie minął.
- Och, skarbie zadajesz niewłaściwe pytanie zapamiętaj to - powiedział z rozbawieniem.
- Okej.. To jakie powinno być to właściwe? - mruknęłam cicho.
- Czego mogę chcieć od ciebie - odparł z drwiącym uśmiechem na twarzy.
- A co niby możesz chcieć ode mnie, co? - powiedziałam drwiąco zakładając ręce na piersi. Do licha skąd on się urwał?
- Spokojnie mała. Zależy mi tylko na twojej duszy - zaśmiał się. - Jestem Gabriel Angelo - wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam skonsternowana na jego dłoń.
- Jesteś psychopatą, gwałcicielem, czy może seryjnym mordercą? - parsknął niepohamowanym śmiechem.
- A wyglądam ci na kogoś takiego? - uniósł z rozbawieniem brew.
- Ach no tak.. - palnęłam się dłonią w czoło. - Zapomniałam, że wyglądasz mi na geja - zrzedła mu mina.
- Wiesz co? Wielkie dzięki - mruknął zawiedziony. Parsknęłam śmiechem tym razem ja.
- Spokojnie, żartowałam. Jestem Evelyn Evans. Mów mi jak wszyscy Eve. To co? Biegniemy? - skinął głową i powoli zaczęliśmy biec.
Zerkał na mnie od czasu do czasu. Widać było na jego twarzy zmartwienie, co przyznam szczerze mnie trochę martwiło. W pewnym momencie jego nogi zgubiły rytm i się potknął lądując na ziemi. Zahaczyłam o jego stopę i runęłam tuż za nim.
- Uch.. Przepraszam - powiedział wstając i wyciągając dłoń by mi pomóc podnieść się z ziemi.
- Tak - sapnęłam. - Czyli jednak jesteś upośledzony - otrzepałam się z błota.
- Hahaha, ale tylko tak troszeczkę - podniósł dłoń i zbliżył palec wskazujący do kciuka. Zaczęłam się śmiać razem z nim. Uśmiechnął się, lecz nie drwiąco ani z satysfakcją. Ten uśmiech był inny.. Szczery.. Jakby szedł z głębi niego. Miało się wrażenie, jakby nie robil tego od wielu lat.
Zaczęliśmy iść drogą do głównej ulicy. Rozmawiało mi się z nim przyjemnie. Dowiedziałam się, że nie jest stąd tylko z bardzo daleka i że nie ma rodziców. Przeszliśmy cały park i wyszliśmy po drugiej stronie. Weszliśmy na chodnik i zaczęliśmy nim iść okrążając park. Samochody mijały nas z zawrotną prędkością.
- Oj daj spokój on nie jest taki obrzydliwy - mruknął do mnie.
- Ej.. To nie mi się śniło, że ktoś do mnie przychodzi tylko po to, aby wykorzystać mnie seksualnie - powiedziałam z rozbawieniem.
- Oj daj spokój.. Nie zgrywaj niewiniątka mała - prychnął. - A ty jaki miałaś najdziwniejszy sen? Ja ci swój powiedziałem.
- Nie no.. - mruknęłam pocierając tył głowy. - Mi się kiedyś śniło, że przerabiam zwykły cukier na ten w kostkach.
- Serio..? - powiedział krztusząc się ze śmiechu. - Dobra.. Nie miałem racji. Twój sen wygrał.
- Miałeś kiedyś jakąś kontuzję? - zapytałam zerkając na niego.
- Tak.. Jak rzucałem piłką, skręciłem kostkę - uśmiechnął się drwiąco na co parsknęłam śmiechem.
- Czyli piłka 1 : 0 ty.. - spojrzał na mnie rozbawiony.
- Boisko z tartanem było do dupy i tam się wyglebałem.
- Grawitacja 2 : 0 ty, boisko 3 : 0 ty..
- Twój tyłek 4 : 0 ja - wyszczerzył zęby a ja go walnęłam w ramię i oboje zaczęliśmy się śmiać.
Zaczęliśmy się przekomarzać i przepychać. W którymś momencie popchnął mnie za mocno i potknęłam się o krawężnik lądując przez to na jezdni tyłkiem. Zaczęłam powoli się podnosić otrzepując ręce.
- Uważaj! - jego krzyk rozniósł się echem.
Do moich uszu doszedł pisk opon. Odwróciłam się i zobaczyłam ciemny samochód zbliżający się do mnie z niebezpieczną prędkością. Stałam jak sparaliżowana. Zamiast się ruszyć i wrócić biegiem na chodnik to ja dalej trwałam w bezruchu. To działo się jak w zwolnionym tępie. Najpierw rozbrzmiał rozdzierający krzyk. Nie jestem pewna dokładnie czy to krzyczałam ja, czy może jakiś przechodzeń. W następnej kolejności było uderzenie, które odrzuciło moją głowę do tyłu a potem całe ciało. W ułamku sekundy pojawił się przejmujący do szpiku kości ból. Uczucie, że leżę w kałuży wody było ostatnim moim wspomnieniem zanim ogarnęła mnie ciemność. W tej chwili miałam ochotę przywalić każdemu, kto próbował mi wmówić, że śmierć jest szybka i bezbolesna. Taka osoba jest albo kompletnym idiotą, albo wierzy w to co się mówi by być spokojniejszym. Lecz w rzeczywistości to wszystko wygląda inaczej... Jest inaczej..
W mojej czaszcze wybuchały fajerwerki jak na sylwestra. Dotknęłam obolałej głowy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Przejmujące zimno i zmęczenie ogarniało moje ciało.
- Ona nie oddycha.. Trzeba wentylować.. - spojrzałam w bok na ratowników walczących o czyjeś życie. Zaraz.. Oni walczą o moje życie..! Założono mi maseczkę z takim niebieskim plastikowym workiem. Kobieta energicznie go uciskała co sprawiało, że moja klatka się unosiła a potem opadała.
- Poddaj się.. Nie walcz.. Takie było twoje przeznaczenie - odwróciłam się i zobaczyłam Gabriela ze skrzydłami. Chyba zwariowałam. Zerwałam się z ziemi i przetarłam z energią oczy.
- Ty masz.. - zaczęłam i urwałam nie wiedząc co mam powiedzieć.
- Skrzydła? - zapytał z rozbawieniem. - Tak.. Jestem aniołem.. I twoim przeznaczeniem jest śmierć.. Więc nie walcz - spojrzał na mnie tymi swoimi oczami, które lśniły białym blaskiem. Tak troszeczkę przypominały mi psie oczy. To może i głupie porównanie, ale husky ma podobną białą otoczkę.
Skinęłam jak zahipnotyzowana głową. To na co się zgodziłam doprowadzi moją rodzinę i znajomych do rozpaczy, ale te oczy.. Niewiem czemu nie mogłam im się oprzeć.. Przeniosłam wzrok na swoje zakrwawione ciało. Przestałam się opierać i pozwoliłam by chłód przejął moje ciało a raczej jego namiastkę, bo już dalej mi się nie chciało walczyć.. A może uległam namowom anioła? Nie wiem co się ze mną dzieje.. Czułam, że słabnę.. Znikam.. Ta monotonia mojego wymuszanego oddechu męczyła.. Ale byłam odcięta od cielesności.. Od bólu.. Nie mogłam się poruszyć ani powrócić do ciała.. Nie mogłam funkcjonować jak człowiek.. Byłam zaledwie podmuchem wiatru.. Miałam dość bezużyteczności.. Przecież było mi to pisane.. Tak powiedział anioł.. Ale czy powinnam mu ufać..? Czy jest tym dobrym..? No bo od kiedy aniołowie zabijają..? Jestem za młoda, by być obciążona decyzją własnej śmierci..
- Tracimy ją - te słowa utkwiły w mej pamięci jak sztylet. Widziałam rozgrywającą się walkę.. Miałam wrażenie, że zapadam się w otchłań lodowatej wody.. Obraz zaczął się zamazywać a dźwięki wydawały się być oddalającym echem. - Ona nie żyje.. Czas zgonu?
- Dziewiętnasta pięćdziesiąt dwie - Powiedział mężczyzna obok niej patrząc na zegarek.
Więc tak wygląda koniec? Patrzysz jak umierasz a potem znikasz zapomniany? Ostatnią rzeczą zanim pogrążyłam się w otchłani mroku był mój histeryczny śmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top