𝚅𝙸𝙸𝙸
Kiedy dotarłam do domu, dochodziła pora obiadu. Westchnęłam cicho i udałam się do jadalni, gdzie już siedzieli moi bracia. Na szczęście dziadków jeszcze nie było. Szczerze nie mam ochoty na kłótnie ani wysłuchiwanie kazań. A dziadek tylko w tym jest dobry. Nigdy nikt nie spełnił jego oczekiwań, wszyscy od kiedy tylko pamiętam, nieustannie go zawodzą. A ja jestem chyba na pierwszym miejscu tej listy nieustannego rozczarowania i zawodu. Nired zapewne chciał mnie sobie wyobrażać jako dziewczynę w sukienkach, która zawsze szeroko się uśmiecha. A w wieku osiemnastu lat bierze ślub z jakimś szlachcicem. Rodzi mu piątkę dzieci i jest wzorową panią domu. Pięknie się uśmiecha i nigdy się nie odzywa nieproszona. On chciałby, bym była niewolnicą, a ja nią nigdy nie będę.
Usiadłam przy stole już nieco podminowana przez samo myślenie o tym wariacie. Westchnęłam cicho, starając się ignorować szczypanie w nogach. Zdążyłam się do niego przyzwyczaić na tyle, że nie robi już na mnie żadnego wrażenie.
- I jak pierwsze wrażenie? - Spytał Heron, a ja ni cholery nie mam pojęcia, o co mu chodzi. - Isaac twój rehabilitant.
- Miły gość. - Wzruszam ramionami, skupiając swój wzrok na pustym talerzu. - I nie mam pojęcia, co jeszcze powinnam ci powiedzieć.
- Daj spokój. - Rzucił, przewracając oczami. - Przecież wiem, że to facet w twoim stylu.
Spojrzałam na brata z rezygnacją, przewracając oczami. Naprawdę nie w głowie były mi romanse. Zresztą nigdy nie byłam jakąś szczególną romantyczką. W życiu przeszłam parę intensywnych pełni, że tak to ujmę, jednak w życiu nie byłam zakochana. A teraz szanse, że to się zmieni, są niemalże żadne.
- Daj spokój. Naprawdę nie mam ochoty na gorące romanse z gościem, który zbiera mnie z podłogi, bo nawet chodzenie jest zbyt wielkim wyzwaniem.
- Ty już kompletnie pozbyłaś się radości z życia. - Wywnioskował, przewracając oczami. - Jakbyś wtedy naprawdę umarła.
- Część mnie umarła na pewno. - Warknęłam wkurzona.
Ludzie powtarzają mi, że przecież liczy się to, że żyję. Muszę się pozbierać i brać z życia jak najwięcej. Bo przecież dostałam od losu drugą szansę. Problem w tym, że ja nie wiem, jak mam teraz żyć. Pozbawiona tak ważnej części mnie.
Drzwi się otworzyły, a do jadalni weszły dwie ludzkie kobiety. Zaczęły układać na stole tace z jedzeniem. Nie patrzyły na nas. Chodziły ze spuszczonymi głowami. W końcu, kiedy jedna stała obok mnie, przez przypadek potrąciła szklankę, która spadła na podłogę i robiła się na kilka części. Blondynka wyglądała tak jakby, zaraz miała się rozpłakać. I w tym momencie do jadalni wszedł nasz ojciec.
- Co się stało? - Spytał, patrząc na służącą.
- Spłodziłeś niezdarę, to się stało. - Wyjaśniłam, nim kobieta zdążyła zacząć przepraszać. - Potrąciłam szklankę i tyle w temacie.
Wiedziałam, jaki jest mój ojciec. Pewnie ukarałby tę dziewczynę, jakby chuj wie, co się stało. Użyłby jej, by pokazać swoją siłę wobec bezbronnej dziewczyny. Takie zachowanie było dla niego normalne, bo tak zawsze postępował jego ojciec. Jadnak mnie matka zawsze uczyła, że szacunek należy się każdemu. I nikt nie ma prawa bez powodu skrzywdzić drugiej istoty żywej.
- Musisz bardziej uważać Octavia. Gdyby w szklance było coś gorącego, mogłabyś się poparzyć.
- Pewnie nawet bym nie poczuła. - Rzuciłam, wzruszając ramionami. Nienawidzę, kiedy ojciec traktuje mnie jak dziecko.
Blondynka uklękła i zaczęła zbierać odłamki szkła. Kiedy zauważyłam, że zerka na mnie co chwilę, przeniosłam na nią spojrzenie, a ta uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.
- Jak oceniasz pracę Bannera? - Spytał, a ja nawet nie za bardzo wiedziałam o kogo chodzi. Po chwili jednak uświadomiłam sobie, że musi się rozchodzi o Isaaca.
- Jest miły i wie, co robi. - Rzuciłam, nie wiedząc co jeszcze powinnam dodać. - Jeśli o to ci chodzi, to nie musisz szukać nikogo nowego - Podsumowałam, nabierając jedzenia na talerz. - A co z moimi treningami?
- Masz szczęście, bo mamy kogoś w mieście. - Poinformował mnie, a ja od razu uśmiechnęłam się szerzej. - Pewnie już jutro będziesz mogła zacząć.
Cieszyłam się, że w końcu doszły do mnie jakiś dobre wieści. No i byłam pod wrażeniem tego, że ojciec naprawdę przystał na moją propozycję. Pewnie wymyśli w trakcie trochę absurdalnych zasad, ale jakoś je przecierpię.
- Kalipso. - Zaczął nasz ojciec, a ja cieszyłam się, że wreszcie nie chodzi o mnie. - Wytłumaczysz mi może nieobecność na dzisiejszych zajęciach.
- Znajomy chciał, żebym mu coś wytłumaczył i nam się zeszło. - Wyjaśnił, przenosząc wzrok na naszego ojca.
- A ja urodziłem się wczoraj. - Mruknął Heron, na co ja się zaśmiałam.
- Twój poziom intelektualny skłania mnie do refleksji w sprawie tego czy aby na pewno twój rozwój intelektualny nie zatrzymał się na poziomie noworodka. - Odpyskował mój młodszy brat, a ja zaśmiałam się znowu.
- Powiedział piętnastoletni szczyl uzależniony od telefonu. - Mój starszy brat przewrócił oczami.
- Wy mnie kiedyś wykończycie. - Ojciec westchnął ciężko, a nasza trójka się zaśmiała.
Naprawdę lubiłam posiłki bez dziadków. Mam wrażenie, że bez nich atmosfera była znacznie mniej napięta i wszyscy czuliśmy się swobodniej. Dziadek był toksycznym typem, który niszczy tę rodzinę. A przynajmniej takiego wrażenie nie umiem się pozbyć.
- I o co chodzi z tym zaczynaniem? - Heron spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Ojciec zgodził się, bym trenowała moce mentalne. - Zdradziłam zadowolona.
- To super! Pomijając fakt, że oboje jesteśmy w tym do dupy. - Zaznaczył największy pesymista tego świata.
- Kto nie próbuje, ten nie pije szampana - Stwierdziłam, zaczynając obiad.
- Czyli czas się wynieść, bo coś czuję, że to się źle skończy. - Kalipso spojrzał na mnie rozbawiony, a ja zgromiłam go zabójczym spojrzeniem.
- Może ty oddziczyłeś najwięcej mocy po matce, ale gwarantuję, że też mogę się czegoś nauczyć. - Zapewniłam i spojrzałem na Herona. - On też jest mentalnym, w podobnym procencie co ja, a jednak coś tam potrafi.
- Z tym że ja przejawiałem predyspozycje od dziecka. A ty nigdy nad tym nie panowałaś.
Pamiętam jak rodzice podjęli decyzję, że przestaną mnie szkolić mentalnie i skupią się na moich pozostałych dwóch wcieleniach. Niektórzy nawet myśleli, że jestem hybrydą po ojcu, a nie trybrydą. Jednak szybko okazało się, że tak nie jest. Kiedy miałam może z sześć lat, moce mentalne zaczęły się u mnie objawiać. Z tym że nie tak jakby rodzice sobie tego życzyli. Kompletnie nad tym nie panowałam, a rzeczy wokół mnie latały na prawo i na lewo, zwłaszcza kiedy targały mną silne emocje. Z czasem moja moc nieco się uspokoiła, jednak nigdy nie zaczęłam nad tym panować.
- Może, ale ja mogę was jeszcze zaskoczyć. - Zapewniłam, wracając do posiłku.
Kiedy skończyłam jeść, od razu wróciłam do swojego pokoju. Bałam się, że jeszcze zepsuje sobie dobry humor spotkaniem z Niredem. A tego naprawdę nie chciałam. Do końca dnia nudziłam się, próbując zająć swoje myśli jakimś głupim serialem, na którego obejrzenie nigdy nie miałam czasu. A teraz mam go aż za dużo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top