𝚅𝙸
Od razu wróciłam do domu by zmierzyć się z gniewem ojca. Nie mam pojęcia, o co mógł się wkurzyć, jednak jemu rzadko trzeba dobrego powodu. Potrafi się zdenerwować o najmniejszą głupotę. Zawsze taki był. A od kiedy mana nie żyje, jest jeszcze gorszy. Rozumiem, że stracił kobietę swojego życia, jednak to nie daje mu powodów by się na nad wyżywać. A w jego dziwnym przeświadczeniu właśnie tak jest. Co szczerze mnie irytuje.
Kiedy w wieku osiemnastu lat oświadczyłam, że idę, do szkoły wojskowej myślałam, że mnie zabije. Jednak wtedy jeszcze mama żyła i zdołała go jakoś urobić. No właśnie mama. Była mentalną, która nigdy nie dała sobie wmówić, że jest gorsza, bo jest kobietą. Zmarła pięć lat temu zastrzelona przez rebeliantów. Nigdy nie zapomnę wojskowych, którzy stanęli w drzwiach do mojego pokoju w akademii. Spuścili głowy i przekazali mi, że moja matka nie żyje. To był straszy dzień i w ogóle cały miesiąc. Kiedy się dowiedziałam byłam do niczego. Chodziłam jak cień. Jednak potem przekłułam smutek w rządzę zemsty. Może nie jest to najlepszy sposób, jednak pomogło mi się to podnieść. Sprawiło, że nie popadłam w melancholię i w miarę szybko się pozbierałam. Jednak wiem, że w tym wszystko najbardziej ucierpiał Kalipso. Miał tylko dziesięć lat, kiedy stracił matkę. Heron miał lat dwadzieścia trzy, a ja dwadzieścia. Więc my siłą rzeczy jakoś lepiej to znieśliśmy. On był tylko dzieckiem, które było bardzo mocno przywiązane do matki. W ogóle on mi ją cholernie przypomina.
Przekroczyłam próg domu, zastanawiając się gdzie może być ojciec. Normalnie obstawiałabym gabinet, jednak ten jest na piętsze. A, że ja po schodach nie wejdę, to pewnie czeka na mnie na parterze. Dlatego też udałam się do jadalni, gdzie też go znalazłam. Stał przy oknie, a ja westchnęłam cicho, czym zwróciłam na siebie jego uwagę. No tak słuch hybrydy.
- Coś się stało? - Spytałam, mimo że dobrze wiedziałam, że szybko tego pożałuję.
- Powiedz mi, gdzie ty byłaś? Nie powinnaś tak chodzić bez nadzoru. - Stwierdził, póki co zachowując spokój.
- Mam dwadzieścia pięć lat, nie rób ze mnie więźnia we własnym domu. Poza tym byłam z bratem na placu treningowym. Więc miałam ten twój nadzór.
- Miej sobie tyle lat ile chcesz, ale to nie zmienia tego, w jakim jesteś stanie. - Zauważył, wskazując szyny na moich nogach. - I nie robię z ciebie więźnia. Po prostu w domu jesteś najbezpieczniejsza, a to liczy się przede wszystkim.
- Brzmisz jakbyś nie słuchał, tego co mówisz. - Warknęłam, czym tylko dodatkowo go wkurzyłam. - Gdzieś to mam czy jestem tutaj bardziej bezpieczna, czy nie. Nie zamierzam siedzieć tutaj cały czas i gapić się w okno.
- I tak nie możesz trenować. - Przypomniał, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Takie patrzenie tylko cię dobije, gwarantuję ci.
- To co innego mam robić? Siedzieć i się nudzić stopniowi doprowadzać się do szaleństwa? - Spytałam, jednak nie zamierzałam dać mu czasu na odpowiedź. - Chce się szkolić. Nie mogę fizycznie jednak mentalnie już tak.
- Chyba oszalałaś. - Ojciec podszedł do mnie, a ja uważnie go obserwowałam. - Nie wolno ci się przemęczać. Nie pamiętasz, co mówił lekarz?
- Lekarze mówili wiele rzeczy. Jednak ja czuję się na tyle silna, by trenować. - Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić. Nie chciałam się kłócić. - Proszę cię. Ja oszaleje, jeśli nie zacznę czegoś robić.
- Nigdy nie panowałaś nad mentalnymi zdolnościami. - Zauważył, łapiąc się ostatniej deski ratunku. - Z jakiegoś powodu tego nie kontrolujesz. I nikt nigdy nie umiał powiedzieć dlaczego.
- Więc może czas nad tym zapanować? - Zaproponowałam, patrząc na niego błagalnie. - Uratowałeś mi życie, więc mi go teraz nie odbieraj.
Medard zdał się walczyć z własnymi myślami. Wiedział, że jestem na tyle uparta, że nie odpuszczę. Jednak z drugiej strony chyba chciał trzymać mnie od treningów jak najdalej, tak długo jak to tylko możliwe.
- Znajdę mentalnego, który cię przeszkoli. - Obiecał, na co ja uśmiechnęłam się szeroko. - Jednak będą zasady, których będziesz musiała się trzymać. Inaczej odsyłam trenera.
- Jakie te zasady? - Spytałam czując, że nic nie zniszczy mi tej nowiny. No a przynajmniej taką miałam nadzieję.
- Trening maks dwie godzinny dziennie. W weekend nie trenujesz. Jeśli nie będziesz nad tym panować po pół roku koniec z treningami. - Jego ton wskazywał na to, że nie przyjmuje z mojej strony żadnego sprzeciwu. - I jeszcze pewnie coś wymyślę. No ale o tym porozmawiamy, jak znajdę kogoś odpowiedniego do tego zadania.
- Niech będzie. - Rzuciłam wiedząc, że inaczej się nie zgodzi.
W głębi duszy liczyłam, że uda mi się urobić tego trenera. Jak minie trochę czasu, a mi uda się nad tym w jakimś stopniu zapanować, to może uda mi się zmienić parę zasad. Jednak to tylko moja nadzieja. Bo równie dobrze, mimo treningów, może mi się nic nie udać i może się okazać, że nigdy nad tym nie zapanuje.
- A i jeszcze jedno. - Dodał mój ojciec, a ja już czułam, że to mi się nie spodoba. - Będziesz kontynuować rehabilitację i jak się dowiem, że ją zaniedbujesz na rzecz tych głupich treningów, to od razu z tym kończymy.
- Zgoda. - Mruknęłam, nie mając większego wyboru.
Niestety to mój ojciec dyktuje warunki. Jest królem wszystkich czterech nacji, więc nikt mu się nie sprzeciwi. No może ktoś z rodziny, chociaż to i tak niepewne. To on ma wszystkie karty i to on je rozdaje. Jest najwyżej w hierarchii i nikt nie ma na tyle odwagi, by powiedzieć mu „nie". Czemu mi trudno się dziwić. W końcu nikt nie chce mieć przesrane u króla. Niestety przez to muszę przystać na jego warunki inaczej nici z treningów.
- Jeśli ktoś mnie kiedyś wpędzi do grobu, to będzie to właśnie ty. - Oświadczył, nalewając sobie whisky.
Przewróciła na to jedynie oczami. Mogłam być dużo bardziej problematyczna. Mogłam ćpać, pić lub też się puszczać. No ale nie ja jestem najgorsza, bo chce coś zrobić ze swoim życiem.
Przy okazji przyznaje, że uwielbiam whisky. Nigdy nie piłam go w dużych ilościach jednak kiedy już piłam to tylko to. Nie lubiłam wina ani innych bardziej wymyślnych alkoholi. I szczerze, gdybym mogła, piłabym je bez końca. Na szczęście zawsze miałam na tyle silnej woli by powiedzieć sobie dość, kiedy czułam, że wypiłam już zbyt wiele.
- A może raczej buntownicy? - Spytałam, jeszcze nie wiedząc, że powinnam ugryźć się w język. - Bo wychodzi na to, że to oni próbują nas wszystkich wykończyć.
- Octavio, dosyć. Nie mów mi o tych wyrzutach w mojej obecności. - Warknął i odłożył szklankę. - Jestem w gabinecie. Jakbyś czegoś potrzebowała, to po prostu napisz. I nawet mi się nie waż...
- Nie tknę alkoholu. Muszę brać leki.
Po tych słowach mój ojciec opuścił jadalnie. A ja mimo wszystko miałam już nieco lepszy humor. Oby tylko nic się nie skiepściło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top