𝚇𝚇𝚅𝙸𝙸
Niepewnie obrobiłam książkę i kiedy dostrzegłam datę na jej okładce, zamarłam. Ręce zaczęły mi się trząść i zaczęło brakować mi powietrza. Nie musiałam nawet pamiętać szczegółów tego wydarzenia, by wiedzieć, że było ono po prostu koszmarne. Miałam ochotę upuścić książkę i po prostu uciec. Tak by nigdy nie musieć konfrontować się z tym wydarzeniem. Jednak wtedy zrozumiałam, że nie mogę tego zrobić. Od pięciu lat uciekam od tego tematu. Minęło tyle czasu, a ja nadal wypieram to wydarzenie. Nie mogę tak dłużej. Nadszedł czas by się z tym pogodzić. Niepewnie otworzyłam książkę i ujrzałam jasne błysk światła.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam dwudziestoletnią wersję siebie. Miałam na sobie mundur wojskowy i ciężkie buty. Moje włosy były upięte w ciasnego koka. Siedziałam w pokoju, przygotowując się do patrolu. Wtedy jeszcze nie byłam dowódca oddziału. A tylko członkinią jednego z nich. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, ponownie zapragnęłam uciec. Łzy napłynęły do moich oczu. Jeszcze niczego nieświadoma młodsza wersja mnie podeszła do drzwi i je otworzyła.
Stało w nich dwóch wojskowych. Obaj zdjęli nakrycia głowy i spojrzeli po sobie. Jakby chciało ustalić, kto mi o tym powie. Wtedy spojrzałam na nich, zastanawiając się co mogło się stać.
- Octavio. - Zaczął nieco starszy z nich. Znałam go i byliśmy na ty. - Tak cholernie mi przykro. Buntownicy zabili twoją matkę. - Oświadczył, czekając na moją reakcje.
- Rozumiem. - Wydsusiłam, chociaż w tamtej chwili jeszcze to do mnie nie doszło. - Chce zostać sama. - Dodałam, a mężczyźni skinęli głowami i odeszli.
Zamknęłam drzwi, odchodząc od nich. W tym momencie poczułam niewyobrażalny ból w okolicach serca. Moje oczy się zaszkliły i brakło mi tchu. Stopniowo dochodziło do mnie, to co się stało. Moja mama nie żyje. Ta sama, która zawsze jako jedyna brała moją stronę. Tak która czytała mi bajki na dobranoc, uczyła czytać i wiązać buty. Ta, która zaraziła mnie miłością do wojska. Już nigdy jej nie zobaczę i nie przytulę. Już nigdy nie zwierzę się jej ze swoich problemów. Ona odeszła.
Podałam na kolana, a do moich oczy napłynęły łzy. Nie byłam w stanie krzyczeć ani nawet zanieść się płaczem. W tym momencie pewna część mnie umarła na zawsze. Odeszła razem z kobietą, która dała mi życie i wprowadzała do niego światło.
Pamiętam, że to tego dnia obiecałam sobie, że zawsze będę silna. Dokładnie taka jak była ona. Nigdy nie dam się zniszczyć ani sterroryzować. Sprawie, że ona będzie mogła być ze mnie dumna. Patrzyłam, jak podnoszę się z ziemi i ocieram łzy. Wyparłam to, co się stało i zgarnęłam broń z łóżka. Schowałam ją do kabury i jak gdyby nigdy nic poszłam na patrol. Tak jakby to był normalny dzień. W tym momencie nie czułam dosłownie nic. Jakbym umarła w środku. Po tym wydarzeniu jeszcze długo tak właśnie się czułam. Byłam jak robot wykonujący swoje zadania i wyprany z emocji.
Dojście do siebie zajęło mi pół roku. Tyle czasu byłam, kompletnie nie czuła. Nie bolała mnie strata ludzi. Nie ubolewałam nad własnymi ranami i byłam gotowa do wielkich poświęceń. Tak właśnie udało mi się udowodnić, że jestem godna posiadania własnego oddział. Mniej więcej po roku, stałam się na powrót czującą istota. Z tym że nadal nie dochodziło do mnie, że mama nie żyje. Wyparłam te informacje i nie dałam sobie czasu na żałobę ani smutek. Jakby nic się nie stało.
Znowu pochłonął mnie, rozbłysł światła. Otworzyłam oczy, jednak przez łzy słabo widziałam. Podniosłam się do siadu i starłam łzy rękawami koszulki. Spojrzałam na mentalnego, czując ogromny ból.
- Pomyliłam się. - Wyszeptałam by nie wybuchnąć płaczem. - Miałam bardziej bolesne wspomnienia.
Ból, który czułam, był nie do opisania. Jakbym przed chwilą usłyszała, że moja mama nie żyje. Jakby to wcale nie była informacja, z którą żyje od pięciu lat.
- Przepraszam, że Ci to pokazałem. Jednak te dwa wspomnienia były kluczowe. Nie tylko dla mocy mentalnych. Były kluczowe, bo w końcu musisz pogodzić się ze śmiercią mamy. Inaczej nigdy nie ruszysz do przodu. - Pokiwała głową na znak, że rozumiem a ten przyciągnął mnie mocno do siebie. - Przestań w końcu. Przestań zgrywać silną i, że nic cię nie rusza. Rozpłacz się i daj upust emocja. Takie skrywanie ich w sobie do nikąd cię nie zaprowadzi.
Jak na zawołanie, kiedy tylko dostałam przyzwolenie, rozpłakałam się. Płakałam i krzyczałam, jakby ktoś właśnie wszedł do pokoju i powiedział mi, że ona nie żyje. Zrobiłam to wszystko, co powinnam zrobić pięć lat temu. Przed niczym się nie powstrzymywałam. A obecność Cezara w pewnym stopniu sprawiła, że nie czułam się tak samotna. Kiedy pierwsza najgorsza fala bólu minęła i nieco się uspokoiłam, usłyszałam jak Cezar pociąga nosem.
- Czemu płaczesz? - Spytałam z trudem przez łzy.
- Bo jest ci kurewsko smutno. I przez to mi też jest kurewsko smutno. - Wyjaśnił cały czas mnie tuląc. - Kurwa nie miewam tak emocjonalnego podejścia do podopiecznych. - Przyznał, a ja wtuliłam się w niego jeszcze bardziej.
- Myślałam, że już ustaliliśmy, że jestem kimś więcej. - Oświadczyłam a ten lekko wzdrygnął się na moje słowa.
- Masz rację. Jesteś kimś dużo więcej. - Przyznał, a ja poczułam się nieco lepiej.
Nigdy nie przyduszałam, że mogłabym poczuć coś więcej do kogoś takiego jak Cezar. Kiedy go spotkałam wydał mi się dupkiem. W sumie to nawet nie wiem dlaczego. A okazał się jedna z milszych i bardziej kochanych osób, jakie poznałam. Poznał mnie od tej najgorszej i najmroczniejszej strony. Pewnie przejrzał kilka bolesnych spojrzeń, by znaleźć te najboleśniejsze. A mimo to nadal tutaj siedział i mocno mnie tulił, jakbym była naprawdę kimś ważnym.
- Wiele w życiu przeszłaś i zasłużyłaś na to, by wreszcie zaznać trochę spokoju. - Oświadczył, a ja schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Jeśli uda mi się wrócić do sprawności pod wilczą postacią być może czasem uda mi się stąd wyrwać.
Mentalny nic już nie powiedział. Jedynie mocniej mnie do siebie przytulił. Obnażył przede mną trzy najbardziej bolesne wspomienie. Pierwsze, kiedy jako dziecko zaczęłam czuć się gorsza i nie taka jak powinnam. Drugie, kiedy zrozumiałam, że moja rodzina nie należy do tych kochających i wspierających. I trzecie, kiedy dowiedziałam się, że moja mama nie żyje i nie pozwoliłam sobie na żałobę, żal czy smutek. Tak jakby to nigdy się nie wydarzyło.
Pomógł mi uporać się z własną przeszłością. Słuchał moich narzekań i tego co chciałabym zmienić. Był moim pierwszym prawdziwym wsparciem od śmierci mamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top