𝚇𝚇𝙸
Wieczór był doprawdy przepiękny. Gwiazdy świeciły jasno na tle czarnego nieba. Księżyk również był dzisiaj świetnie widoczny dzięki bezchmurnemu niebu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam czas tak po prostu się zatrzymać i pocieszyć pięknem chwili. Ostatnimi czasy żyłam w biegu, gubiąc się we własnych myślach. Bez przerwy myślałam o tym, co wydarzy się za chwilę lub co powinnam zrobić z własną przyszłością. Pierwszy raz od dawna dałam sobie chwilę, by złapać oddech i przez krótki momemt nie myśleć o tym wszystkim. Przez te chwile byłam spokojna, jak nie byłam od czasu wypadku. Nie myślał o niepewnej przyszłości i marnej teraźniejszości. Mogłam skupić się na dobrych aspektach swojego życia, w to niestety rzadko mi się zdarzało.
Jednak to prawda, że najbardziej doceniamy, to co straciliśmy. Kiedy byłam sprawne, nie umiałam się z tego cieszyć. Chodzenie, bieganie i wchodzenie po schodach wydawało się tak naturalne i zwyczajne. A teraz zwykle chodzenie to wyzwanie często łączące się z bólem. Przed wypadkiem często narzekałam na samą siebie, że mogłabym być, lepsza niż jestem. Zawsze byłam za mało sprawna. A teraz mogę tylko pomarzyć, o tym by było jak dawniej. Żałuję, że nie doceniłam tego, co miałam. Gdybym mogła cofnąć czas, spojrzała bym w oczy samej sobie i kazała, cieszyć się z tego co ma. Bo nic nie jest dane nam na stałe. A to, co najbardziej oczywiste i naturalne może po prostu któregoś dnia zniknąć. I dziwię się tylko, że nie nauczyła mnie tego śmierć mamy.
- Od kiedy ty z własnej woli chodzisz na spacery? - Cezar zrównał ze mną krok, a ja na niego spojrzałam.
- Miałam dzisiaj dobry dzień. - Oświadczyłam, czując, że powinnam powiedzieć mu o operacji. - Przyjechała moja ciotka, która jest lekarzem. Powiedziała mi, że jest szansa na odzyskanie czucia w nogach pod wilczą postacią.
- Kolejne operacja? Do tego pewnie cholernie ryzykowna. - Zauważył, jakby to wcale nie było takie oczywiste. - Jesteś pewna, że to, co osiągnęłaś, nie jest wystarczające? - Dopytał, krzyżując ramiona na piersi.
- Wiesz, mogę spocząć na laurach i zostawić wszystko tak jak jest. Wtedy nigdy nie odzyskam sprawności, ale też i nie stracę tego, co osiągłam. Jednak ja nie chce tak żyć. Jeśli mogę coś zrobić to zrobię to.
- Zawsze już będzie mnie zaskakiwać to, ile możesz znieść by osiągnąć własny cel. - Przyznał a kącik jego ust, delikatnie drgnął ku górze. - Zawsze walczysz, a kiedy przyjdzie cierpieć zaciskasz zęby i jakoś przez to przechodzisz.
- Życie nie jest łatwe. Czasem a może nawet powinnam powiedzieć, że często musimy walczyć, o to czego pragniemy. Już dawno się tego nauczyłam.
- Ludzie patrzą na ciebie i widzą córkę ich króla. Myślą o tym, jak cudowne musiałaś mieć życia i pragną zająć twoje miejsce. - Stwierdził, przenosząc na mnie spojrzenie. - A ja widzę kobietę, która od dziecka jest surowo oceniana i jakby się nie starała nigdy nie wystarczająco dobra dla własnej rodziny. Która w pewnym momencie swojego życia postanowiła przestać zadowalać innych i zawalczyć o własne marzenia. Które potem wszechświat jej odebrał. I która nigdy się nie poddała.
- A ja patrzę i widzę faceta, w którym drzemie tak wielka siła, że jest w stanie ofiarować ją innym. I tak dobrego, że poświęcił życie, by pomagać takim jak ja. A spodziewałam się niesamowicie potężnego dupka z ego sięgającym stąd do Europy.
- Jak duże jest ryzyko? - Spytał nagle, a ja się zatrzymałam łapiąc go za rękę by i on to zrobił.
- Ogromne. Jednak wiec, że potrzebuje tej operacji. Chcę, choć po części znowu być wolna. - Wyjaśniłam, a ten skinął głową.
Podobała mi się w nim ta troska. Wiedziałam, że się martwi jednak uszanować moją decyzję. Rozumiał, że tego potrzebuje. Spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się lekko.
- Więc jeśli możesz się już nie obudzić, zasłużyłaś no ostatni normalny spacer. - Oświadczył a ja spojrzałam na niego, zbita z tropu. - Zdejmij kule, tylko o tyle cię proszę.
Usiadłam na ziemi i zdjęłam kule z nóg. Wtedy Cezar podał mi ręce, które ja złapałam. Pomógł mi złapać pion. Najpewniej pomógł mi mentalnym mocami, był była w stanie ustać.
- Dawno już nie stałam tak normalnie. - Zauważyłam, czując miłe ciepło w środku.
- Wiem. A teraz chodź. - Postawił jeden krok, w tył a ja postawiłam chwiejny krok w przód.
W ten sposób bardzo powoli pokonaliśmy kilka następnych metrów. Następnie Cezar stanął obok mnie, cały czas trzymając mnie za jedną rękę. W ten sposób zaczęliśmy iść. A ja czułam się po prostu normalnie. Tak dawno nie postawiłam kroku bez kul czy poręczy do trzymania. A teraz szłam, jakbym znowu była zdrowa.
- Często to robisz? - Spytałam, cały czas patrząc przed siebie.
- Nigdy nie czułem takiej potrzeby. - Stwierdził, a ja przeniosłam na niego zdziwione spojrzenie. - Inni chcą tylko lekcji mocy mentalnych. Nikogo przed tobą nie poznałem tak dobrze, jak ciebie. I nikt przed tobą tak nie zasłużył na ten jeden normalny spacer.
- Dawno nie było mi tak miło. - Zapewniłam, uśmiechając się szeroko.
Przywykłam do tego, że mało kto jest zadowolony, z tego co robię. Mało osób uważało, że robię dobrze, a chyba jeszcze mniej mnie wspierało. Rodzina zdążyła mnie skreślić i uznać za słabą. A Cezar patrzył na mnie, tak jakby mogła przenosić góry a on zamierzał mnie w tym wspierać. Nawet, wtedy kiedy inni się ode mnie odwrócą.
- Wystarczy. - Oświadczył, prowadząc mnie do miejsc gdzie zostawiłam kule. - Nie powinnaś nadmiernie się przemęczać.
- Dobrze.
Kiedy wróciliśmy na miejsce, usiadłam na ziemi i wyjęłam telefon. Już wcześniej dawał mi o sobie znać, jednak wtedy nie zamierzałam niszczeć chwili i go wyjmować. Odblokowałam urządzenie i zobaczyłam wiadomość od cioci.
- Zoperują mnie jutro o dziewiątej rano. - Zdradziłam, spoglądając na mentalnego. - Więc wychodzi na to, że od jutra masz pewnie kilka dni wolnego. - Odłożyłam telefon i zaczęłam się męczyć z ubieraniem, tego metalowego dziadostwa w czym postanowił pomóc mi Cezar.
- Sam nie wiem, czy się cieszę, czy bardziej martwię. - Przyznał, pomagając mi z zapięciami.
- Czyżbyś mnie polubił? - Spytałam, rozbawiona podnosząc się z ziemi.
- Wiesz, zwykle pracuje z mentalnymi. A ty jesteś po części wilkołakiem. A jak to mówią nakarm psa raz, zapamięta na zawsze karm człowieka trzy lata a zapomi na następny dzień. Jesteś jedną z moim najmilszych podopiecznych.
- Dlatego w ramach wdzięczności porównałeś mnie do psa? - Spytałam, nie umiejąc ukryć uśmiechu.
- Dokładnie tak. - Wzruszył ramionami. - Nie wiem, w czym widzisz problem.
- Wracam do domu. - Oświadczyłam, ruszając w drogę powrotną.
- Odprowadzę cię. - Zaproponował mentalny, równając ze mną krok.
Cezar odprowadził mnie pod same drzwi domu. Pożegnałam się z nim i ruszyłam do swojego pokoju. Czułam się dziwnie. Muszę przyznać, że nigdy przy nikim nie czułam się tak jak przy tym mężczyźnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top