Rozdział 1
Głośna muzyka dudniła w ciemnym i dusznym pomieszczeniu. Słowa jakiegoś barachła, które miało nazywać się piosenką słychać było zapewne po drugiej stronie ulicy. Aczkolwiek, na szczęście jego biednych uszu, zarówno on, jak i jego towarzysz zajmowali lożę na piętrze, gdzie nie dość, że całkiem sprawnie działała klimatyzacja, to jeszcze skutecznie były tłumione basy docierające z dołu.
Erwin jak bardzo by się tego nie wypierał, był typowym obrazkiem niebezpiecznego mafioza, czasem zahaczającym niemalże o kicz. Ich spotkania zawsze miały miejsce w klubie nocnym, wśród whisky, papierosów oraz innych niedozwolonych używek, którymi sami obracali już od kilku lat.
Jakkolwiek interes do bezpiecznych nie należał, tak Levi do dzisiaj nie mógł się nadziwić, jakim cudem policja nie wpadła jeszcze na pomysł, że jeden z największych karteli narkotykowych swoje schadzki miał w klubie nocnym gdzie o używki jest najłatwiej.
Najciemniej pod latarnią, jak to mawiał Smith.
Levi wyzerował do końca swojego drinka, odstawiając puste naczynie na okrągły stolik przed nimi. Siedzieli na półokrągłej sofie, która oświetlana była przez wiszące lampy nad ich głowami. W przeciwieństwie do sali na parterze, gdzie bawili się obcy im ludzie, oni tu mieli spokój na tyle aby zamienić dwa słowa na temat, dla którego się spotkali.
- Jak idą badania Hanji?
Pytanie padło od strony Ackermanna, który miał nadzieję, że po dzisiejszym wieczorze będzie bardziej zorientowany w całej sprawie.
Erwin potrząsnął głową potwierdzająco, po czym wziął do ręki szklankę z whisky.
- Dobrze, za tydzień serum będzie gotowe do pierwszych testów. - Łyknął nieco trunku, zwilżając gardło - Jeśli wszystkie wyjdą tak jak zakładamy, za dwa miesiące pierwsza partia będzie gotowa do wysyłki.
Czarnowłosy kiwnął głową, samemu również nalewając sobie bursztynowej cieczy do szklanki.
- Na ile liczysz możliwe straty?
Podniósł naczynie do ust, nim jednak zdążył cokolwiek upić, usłyszał obok siebie cichy śmiech towarzysza.
- Nie będzie żadnych strat. Przewidujemy, że ta partia zejdzie w przeciągu tygodnia. - blondyn rozparł się wygodnie na siedzeniu wbijając w niego wzrok. - Levi, to jest nowość, nikt tego na rynku nie ma. Nie dość, że klienci zapłacą fortunę, to jeszcze znajdą się nowi kupcy.
Doskonale wiedział jak to działa w tym świecie: daj im palec, a będą chcieli całą rękę. Już sama wieść o tym, że mają w planach wprowadzić coś nowego rozeszła się w przeciągu miesiąca. Na taką skalę, że zarówno zachodnie rejony, które były jego rynkiem zbytu, jak i centrum kraju, gdzie urzędował Erwin, domagały się już konkretnej ilości tej nowości.
Choć sami nie wiedzieli czym ona dokładnie była.
“Tytan”, jaką chwalebną nazwę nadała mu chemiczka Smitha - Hanji, to serum, które po wstrzyknięciu wspomaga szybki rozrost tkanki mięśniowej, zwiększa jej wytrzymałość oraz siłę. Produkt był na tyle innowacyjny, że nie powodował skutków ubocznych w postaci zaburzeń hormonalnych u obu płci, a w dodatku był trudniejszy do wykrycia niż standardowe sterydy czy inne substancje tego typu. Logicznym więc było, że wszyscy rzucą się na to jak zidiociałe psy na soczyste prosię.
Ackermann był zdziwiony jak łatwo manipulować ludźmi, kiedy ma się ich w garści.
- A propos strat… - podjął wątek Erwin, dolewając alkoholu do pustej szklanki - Na północy jest mały kryzys jeśli chodzi o szefostwo.
Brunet uniósł brew, słysząc to.
- Chodzi o dzielnicę Kirschteina?
Wyższy kiwnął głową, wyciągając palec wskazujący w jego stronę, dając mu znać, że trafił w dziesiątkę.
- Ano. Jean został zabity dwa dni temu, dostał kulkę w łeb. - Erwin machnął ręką, wzruszając ramionami - Podobno zawodowiec go zdjął, co nie było nawet trudne, biorąc pod uwagę fakt, że debil obnosił się ze wszystkim gdzie popadnie. Sam jest sobie winien, dobrze wiedział, kto jest górą na tym terenie.
Levi od razu zrozumiał do kogo odnosiła się aluzja.
- Podejrzewasz Zake’a. - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Sprawdzamy każdą ewentualność, ale wszystko wskazuje na to, że to jego sprawka. - odstawił szklankę na stolik, a kostki lodu zadzwoniły obijając się o ścianki naczynia - Najlpesze jest jednak to, że nie działa sam. Tak jak powiedziałem, za samym zabójstwem stoi zawodowiec i to nie byle jaki.
- Zake nigdy nie wynajmował kogoś z zewnątrz - stwierdził trafnie Ackermann - Zawsze wszystko załatwiał samodzielnie, to musi być ktoś komu ufa.
Taka była prawda. Zake Jeager był kolejnym sprzedawcą, który miał swoje dochody na północy. Nie wchodzili sobie w drogę, bo nie było wcześniej takiej potrzeby. Gość miał nierówno pod sufitem, a zdążyli się o tym przekonać przy kilku “przyjacielskich” spotkaniach. Wysoki, barczysty blondyn z bujną brodą i okrągłymi okularami na krzywym nosie. Tym się charakteryzował, a przynajmniej tak go zapamiętał Levi. Miał obłęd w oczach i niezwykłą manię własności, więc zabójca, który odwalał za niego brudną robotę musiał być albo jego zaufanym współpracownikiem…
...albo na tyle dobrym zawodowcem, że kwestia zaufania spadała na drugi plan.
- Armin próbuje namierzyć tego snajpera, ale skubany dobrze się maskuje. - Erwin pokręcił głową zirytowany - Nie ma go dosłownie nigdzie, jest jak cholerny duch, który pojawia się nagle, robi swoje i znika na jakiś czas. Dlatego chciałem, żebyś przyszedł dzisiaj z ochroną.
Brunet zerknął na barczystego mężczyznę za sobą oraz kolejnych dwóch na dole przy schodach prowadzących na piętro. Miał ochotę wywrócić oczami.
- Masz szczęście, że faktycznie to zrobiłem. Nienawidzę jak ktoś się za mną wlecze jak smród po gaciach.
Nie bez powodu w końcu postanowił zrezygnować z przydupasów, na rzecz pistoletu za paskiem. Nikomu bardziej nie ufał niż swojej wprawnej ręce oraz instynktowi, który jak dotąd nigdy go nie zawiódł.
- Dobrze o tym wiem, ale sytuacja wygląda jak wygląda. W dodatku w ostatnim czasie zacząłeś wchodzić na jego teren, więc nie zdziwiłbym się, jeśli czyhałby teraz na ciebie.
Ackermann odchylił się do tyłu zakładając nogę na nogę.
- Dobrze wiem w jakim środowisku się obracam, Smith, więc bądź łaskaw nie udzielać mi rad. Nie dam się tak łatwo podejść, a co najważniejsze - zabić.
Wiedział, że choć Zake był szurnięty to głupi na pewno nie. Jeśli to co blondyn mówił było prawdą, to nie dziwił się Jeagerowi, że posunął się do wynajęcia zabójcy. Dobrze zdawał sobie sprawę, że jeśli miał sprawić, że nowy towar nie pojawi się na jego terenach, to musiał pozbawić Levia nie wpływów, lecz głowy.
Dobrze też wiedział, że tego tak łatwo zrobić się nie da, więc postanowił wyciągnąć wszelkie działa, co może i schlebiałoby samemu Ackermannowi, gdyby nie drobny fakt, że jego życie mogło być w rzeczywistości stawką w tej przepychance.
Westchnął, po czym odstawił szklankę na stolik, zerkając na zegarek. Zapiął guzik marynarki wstając z wygodnej sofy wykładanej ciemnym materiałem.
- Zabieram się z tej rudery.
Smith prychnął pod nosem wcale nie ruszając się ze swojego miejsca.
- Punktualny jak zwykle.
- Jadę jak zawsze do biura. W przeciwieństwie do ciebie mam jakiś szacunek do swoich pracowników i wyrabiam się z robotą - Ochroniarz za jego plecami nałożył mu na ramiona popielaty płaszcz - Poza tym, muszę zapalić, bo od gadania o Jeagerze skoczyło mi ciśnienie.
Odwrócił się na pięcie i pożegnany głośnym śmiechem delikatnie wstawionego mężczyzny, ruszył ku schodom prowadzącym na parter.
Idąc korytarzem w kierunku wyjścia szukał w wewnętrznej kieszeni płaszcza metalowego pudełeczka, które jak zawsze powinno się tam znajdować.
- Tsk. Gdzie ona jest do cholery… - prychnął pod nosem, po czym stanął i odwrócił się do dryblasa za sobą, który trzymał wcześniej jego wierzchnie odzienie. - Oi, ty! Gdzie moja papierośnica? Była w płaszczu.
Mężczyzna widocznie chciał wzruszyć ramionami, ale widząc zabójcze spojrzenie szefa od razu podniósł obie ręce w geście poddania.
- Zapewne wypadła na górze, zaraz przyniosę.
Po tych słowach ruszył biegiem z powrotem po schodach, a zirytowany już do granic możliwości Levi prychnął, sprawdzając kieszenie drugi raz ze spodziewanym rezultatem.
- Ostatni raz biorę takich gównianych ludzi do tej roboty.
Ruszył w kierunku wyjścia z pozostałymi ochroniarzami, mając nadzieję, że tamten za chwilę wróci z jego papierosami.
Złapał za klamkę i otworzył drzwi czując na policzkach świeże powietrze, które nareszcie nie cuchnęło alkholem i innymi ludźmi. Obiecywał sobie w duchu, że w końcu zmusi Smitha do zmiany miejsca ich spotkań.
Nie miał jak nasycić się chłodnym powietrzem, bo w tym samym momencie przed jego oczami pojawił się zasapany mężczyzna, który ignorując wszelkie normy prywatnej przestrzeni wpadł na niego trzymając w ręku zgubiony przedmiot.
- Oi, co ty…!
Nie dokończył, bo i tym razem mu przerwano. To był dosłownie chwila, kiedy usłyszał świst, a po chwili także ciężar obcego, bezwładnego ciała na klatce piersiowej. Oczy ochroniarza w ciągu sekundy zastygły, a czole pojawiła się ziejąca pustką dziura po kuli.
Nie zwracając uwagi na krew, która jeszcze ciepła zaczęła skapywać z jego twarzy oraz śnieżnobiałej koszuli czym prędzej pochylił się, zrzucając martwe ciało na ziemię i ruszył biegiem do samochodu. Na szczęście czekał na niego pod samym klubem. Dwójka ochroniarzy osłaniała go, a dookoła siebie słyszał krzyk obcych ludzi, którzy byli świadkami zdarzenia.
Nie słyszał jednak kolejnych strzałów tak jak się spodziewał. Ścisnął swój płaszcz, który zaczął zsuwać mu się z ramion.
Czym prędzej dotarł do samochodu i wsiadł do niego, zajmując tylne siedzenie. Kierowca ruszył z piskiem opon, zostawiając za pewne na asfalcie ślady opon.
Dopiero kiedy minęły dwie pełne minuty Ackermann podniósł się z pozycji leżącej, wyglądając delikatnie za tylną szybę. Jedyne co widział to samochód należący do jego ludzi, jadący za nim. Przyjął więc, że może czuć się bezpiecznie.
Ha! Bezpiecznie, po zamachu na życie, z którego ledwo uszedł z życiem.
- Kurwa… - przeklął, po czym wyjął telefon z kieszeni marynarki. Wybrał numer do jednego z ochroniarzy za nim.
Kiedy ten odebrał, odezwał się rzeczowym tonem:
- Jedzie ktoś za wami?
- Nie, szefie - odpowiedział od razu - To był snajper…
- Wiem, że to był snajper, psia jego mać! - przerwał mu natychmiast bo do tych błyskotliwych wniosków, szczególnie po odbytej przed chwilą rozmowie, sam z łatwością doszedł - Upewnij się, że nikt was nie śledzi. Dawaj mi znać na bieżąco.
- Tak jest.
Rozłączył się, po czym rzucił telefon na siedzenie obok. Wyjął chusteczkę i wytarł z twarzy krew, która strużkami spływała mu po policzkach i brodzie. W podobnym stanie zdawały się być również płaszcz oraz marynarka, które po tym wszystkim nadawały się już tylko do śmieci.
Obrzydliwe.
- Niech cię szlag, Smith.
***
- Miałeś cholerne szczęście, wiesz o tym?
Brunet wywrócił oczami, zaciągając się papierosem. Opierał się o barierkę balkonu jego drugiego mieszkania, do którego kazał się zawieść po incydencie przed klubem.
Teraz już po kąpieli, w czystych ciuchach (nie uwalonych krwią), rozmawiał przez telefon z Erwinem, do którego bądź, co bądź zadzwonić musiał, choć spodziewał się słynnych słów:
“A nie mówiłem?”
Strząsnął z papierosa popiół, który smętnie spadł w dół, gdzie nie było żadnej żywej duszy. Jedyne co widział przed sobą to las, który teraz był jedynie mętną plamą z uwagi na środek nocy.
W końcu każdy szanujący się mafiozo musiał mieć jedno dodatkowe miejsce zamieszkania na zadupiu, prawda?
Na wypadek, gdyby ktoś przypadkiem targnął się na jego życie.
- Myślisz, że nie? Skurwiel od razu zwietrzył okazję. - Odbił się od balustrady i oparł się o nią plecami. Obserwował pozostałych dwóch ochroniarzy, którzy przeszukiwali jego mieszkanie. - Nie wiedziałem, że jest on na tyle bezmyślny, żeby to zrobić przy ludziach.
- On nie ma ograniczeń, to płatny zabójca: ktoś mu płaci, a on po prostu robi swoje. - Smith był zaskakująco poważny i przede wszystkim trzeźwy zważając na stan, w jakim opuścił go brunet parę godzin temu. - Mam nadzieję, że nie jesteś u siebie?
Levi zmarszczył brwi przykładając fajkę do ust.
- Masz mnie za debila? Oczywiście, że nie. Chuj wie, co jeszcze może mu przyjść do głowy.
- Trzeba będzie coś z tym zrobić, już wysłałem kogoś na zwiady. - Mężczyzna usłyszał w słuchawce głos Armina oraz Hanji, którzy widocznie już wiedzieli o całej sytuacji oraz odgłosy klikania w klawiaturę - Snajper strzelał z fabryki biżuterii Johnson’s Jewelry po drugiej stronie ulicy, prawdopodobnie z piątego piętra lub dachu.
- Niech ktoś tam jedzie, facet może tam jeszcze wrócić i posprzątać po sobie. Jeśli już tego nie zrobił. - Nieśpiesznie wypuścił dym z ust wpatrując się w żarzącą się końcówkę papierosa. - Jeśli znajdą łuski albo cokolwiek, co mógł zostawić, niech oddadzą to Hanji to analizy.
Blondyn po drugiej stronie wydawał polecenia swoim podwładnym, co jakiś czas potwierdzając Ackermannowi, że go słyszy. Brunet zaciągnął się po raz ostatni i zgasił peta na poręczy obok siebie.
- Na ile tam zostaniesz? - usłyszał w końcu pytanie skierowane do siebie, a nie do kogoś obcego.
Brunet, nie odrywając wzroku od pistoletu, który zostawił na stole wewnątrz mieszkania analizował chwilę pytanie, po czym odpowiedział:
- Nie zabawię tutaj długo, mamy Tytana do opchnięcia. Nie mogę siedzieć na dupie i nic nie robić. Za tydzień będę z powrotem, do tego czasu kontroluj sytuację i daj mi znać jak czegoś się dowiesz.
Zapadła cisza, podczas której Erwin westchnął cicho, lecz w końcu mruknął potwierdzająco.
- Ufam ci, że wiesz co robisz. Pamiętaj, że on wiedział gdzie chodzisz wieczorami, więc tym bardziej będzie chciał cię odwiedzić u ciebie, jak już wrócisz. Jeśli do tego czasu go nie namierzymy, to musisz liczyć się z tym, że…
- Nie masz się o co martwić. - przerwał mu, unosząc lekko kącik ust - Niech przychodzi, bardzo chętnie go ugoszczę na swój sposób. Mówiłem ci, że nie dam się zabić.
Po tych słowach się rozłączył, a w tym samym momencie przez otwarte drzwi balkonowe wyszedł jeden z ochroniarzy kiwając w stronę przełożonego.
- Czysto, nic nie znaleźliśmy.
Levi również odpowiedział mu tym samym gestem, wskazując palcem drzwi wyjściowe.
- Jeden z was niech zostanie na dole na noc, a drugi może jechać do domu.
Tęgi mężczyzna zgodnie z poleceniem wycofał się do środka i już po chwili wyszedł z drugim pracownikiem, zostawiając bruneta samego. Ten natomiast wyjął z tylnej kieszeni swój stary telefon, który był identyczny do tego, który miał przed chwilą w dłoni, po czym otworzył klapę smartfona.
Sprawdził to już po drodze i na szczęście nie miał w nim żadnego nadajnika, jednak jeśli chodzi o podsłuch nie mógł być pewny. Dlatego zaraz po dotarciu do mieszkania zorganizował sobie nową komórkę i to z niej dzwonił do Smitha, a starą trzymał teraz w dłoni, zastanawiając się jakim cudem Zeke wiedział gdzie będzie dzisiaj wieczorem.
Na wszelki wypadek Levi wysunął kartę pamięci, a telefon wyrzucił za siebie. Słyszał jak upada gdzieś między drzewa, jednak nie obchodziło go to zbytnio.
Wziął zapalniczkę do ręki, po czym odpalił ją kierując czubek płomienia na kartę obserwując, jak ta pod wpływem gorąca zaczyna się topić. Po chwili na płytkach, którymi wyłożony był taras leżała mała osmolona resztka czegoś co było kiedyś nośnikiem danych.
Zeke i ten jego przydupas nigdy nie dobiorą się do niego, choćby miał spalić cały swój dobytek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top