Rozdział 2
Uważnym spojrzeniem zielonych oczu śledził chodzącego w tę i nazad barczystego blondyna, który co rusz poprawiał spadające z nosa okrągłe okulary. Wygnieciona koszula z niezapiętymi mankietami falowała z każdym jego krokiem, a potargane włosy odstawały w każdą stronę.
Eren miał wrażenie, że jeszcze chwila, a facetowi zacznie para lecieć z nosa i uszu.
- Myślałem, że jesteś zawodowcem i tak proste zadanie nie stanowi dla ciebie problemu.
Szatyn zmarszczył brwi w irytacji.
- Bo nie stanowi. - Wyciągnął palec w jego kierunku i uniósł brew - Jeśli oczywiście mam do czynienia z poważnymi ludźmi, którzy podają mi prawidłowe informacje.
Wziął do ręki butelkę piwa, które popijał w fotelu przy ławie. Był aktualnie w domu swojego zleceniodawcy. Przed nimi paliło się drewno w kominku, a sam Zeke Jeager krążył po całym pomieszczeniu, jak wściekły lew w klatce. Robił to od momentu, kiedy młodszy przyszedł powiedzieć mu, że Ackermann wciąż ma się świetnie, zamiast leżeć martwy w najbliższym rowie.
Cóż… ledwo wybudzony ze snu mężczyzna nie przyjął tego zbyt dobrze.
- Zająłem się już odpowiedzialnymi za pomyłkę osobami - powiadomił go blondyn, po czym przystanął wreszcie naprzeciwko zielonookiego zaplatając ręce na klatce piersiowej. - Mimo wszystko powinieneś był pojechać za nim i dokończyć robotę.
Eren uniósł brwi, prychając pod nosem na to stwierdzenie.
- Chyba sobie żartujesz. Jestem zabójcą, a nie gliniarzem z Beverly Hills, który bawi się w pościgi. - Odstawił z trzaskiem butelkę na bok, po czym oparł łokcie o kolana. Nie spuszczał wzroku z rozmówcy - Poza tym, nie był sam. A no tak! Przecież sam już o tym wiesz.
Zeke odwrócił wściekły wzrok, a następnie z impetem zajął miejsce na fotelu z drugiej strony ławy. Zaczął bębnić palcami o jej blat, a zadowolony Eren oparł się ponownie o fotel, pociągając z butelki kolejne parę łyków.
Czy zależało mu na tym, żeby ten cały Ackermann kopnął w kalendarz? Absolutnie miał to gdzieś. Dopóki oczywiście, nie znalazł się ktoś, kto za szybki strzał w jego głowę gotów był zapłacić krocie. Jak tylko nadarzyła się takowa okazja, natychmiast zawinął sprzęt i zjawił się w drzwiach Zeke’a Jeagera. Musiał być naprawdę zdesperowany, skoro zwrócił się aż do niego.
Choć obracali się w tym samym kręgu już od dobrych paru lat, to nie mieli ze sobą jakichś większych styczności. Poza wczesnymi latami dzieciństwa, ale tego tematu nie poruszali dla zdrowia psychicznego obu. Potem jakoś ich drogi się rozeszły. Dopóki Eren oczywiście nie usłyszał, że Zeke jest szefem jednego z największych karteli narkotykowych, podczas, gdy on sam szalał na mieście jako płatny zabójca. Dopiero Levi Ackermann sprawił, że spotkali się ponownie.
Co do samego Ackermanna, to Eren zbyt dużo o nim nie wiedział i jakoś się tym nie interesował. Jedyne co obiło mu się o uszy, to fakt, że pracuje ze Smithem oraz okupuje zachodnie rejony i to mu w zupełności wystarczyło.
Z zamyślenia wyrwał go głos nadal zdenerwowanego blondyna, który teraz wpatrywał się w buchający w kominku ogień.
- Teraz jeszcze trudniej będzie go namierzyć, bo wie, że na niego poluję. Pewnie się gdzieś zaszył i mogę założyć się o głowę, że już wie, że to ja za tym stoję.
Eren przyglądał się uważnie mężczyźnie, bawiąc się do połowy już pustą butelką alkoholu. Nigdy go takiego nie widział. Na tyle, na ile dobrze znał jego zachowania, to nie przypominało zwykłej irytacji z powodu źle wykonanego zadania. Nerwowe stukanie palcami o blat stołu, szybszy oddech, pot lejący się z czoła i rozbiegane spojrzenie. Choć starszy doskonale ukrywał te drobne zachowania, to wprawne oko natychmiast zauważyło te symptomy, łącząc fakty. Szatyn zaskoczony otworzył szerzej oczy, po czym prychnął rozbawiony własnym odkryciem.
- Ty się go po prostu boisz. - stwierdził, a niebieskie oczy natychmiast zwróciły się w jego kierunku. Ich właściciel nawet nie zdążył zaprotestować, a Eren ponownie zaśmiał się, kręcąc głową - Nie wierzę, Zeke Jeager obawia się faceta, z którym ledwo zamienił dwa słowa.
- Nie znasz go i nie znasz pogłosek, które o nim krążą - powiedział poważnie blondyn, starając się ignorować roześmiane spojrzenie młodszego - Wiesz ilu moich ludzi przez niego zginęło? Sam raz miałem z nim do czynienia i miałem nadzieję, że już więcej się to nie powtórzy.
Szatyn, po upiciu kolejnego łyka, wywrócił oczami i spojrzał z politowaniem na towarzysza.
- Dajże spokój. Facet ma metr pięćdziesiąt. Co on ci może zrobić? Kolana powybijać?
Zeke oparł się o fotel rezygnując ze sprzeczki, do której zielonooki i tak miał olewczy stosunek.
- Nie siedzisz w tym, Eren i gówno wiesz. - Przeczesał blond czuprynę, cały czas patrząc w ogień - Uwierz mi, że Ackermann ma swoje sposoby, żeby zyskać szacunek. Wysyłałem do niego swoich najlepszych ludzi. Byli gotowi oddać za mnie życie, a i tak kończyło się tym, że wyciągał od nich informacje na mój temat. Pieprzony kundel, dopóki trzymał się od mojej dzielnicy z daleka nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ale przez tę dzisiejszą sytuację łatwo mu się naraziłem.
Zapadła cisza, a Eren usilnie zastanawiał się, co takiego ma w sobie Levi Ackermann, skoro wszyscy tak się go obawiają. W chwili, gdy mierzył do niego z dachu, owszem widział na jego twarzy powagę, a z samej jego osoby biła niezachwiana pewność siebie, lecz nic więcej z niego nie wyczytał. Gość był jak zamknięta księga, która widocznie już samą okładką potrafiła przerazić.
Szatyn wahał się nawet, czy nie zrezygnować czasem z tego zlecenia, bo z tego co słyszał i widział, to szykowała się gruba akcja. Nie miał najmniejszej ochoty brać w niej udziału. On krył się w cieniu, robił swoje, a że był w tym dobry, to jeszcze zarabiał łatwą kasę. Im mniej wiesz tym lepiej śpisz, jak to mówią i tej zasady się trzymał.
Ponownie spojrzał na niebieskookiego, który nie zmienił pozycji ani o milimetr. Westchnął w końcu, po czym dopił resztkę piwa. Odstawił pustą butelkę na blat.
- Dobra, podejmę się tego drugi raz. - Jak tylko te słowa opuściły jego usta, Zeke spojrzał na niego nad wyraz poważnie - Pod warunkiem, że zapłacisz mi trzy razy tyle ile było w umowie.
Twarz blondyna stężała, jednak nadal nie odrywał wzroku od zielonych tęczówek. Nie było już między nimi ani grama rozbawienia.
Po dwóch minutach upartej wojny na spojrzenia, starszy dał w końcu za wygraną, wzdychając z irytacją.
- Niech ci będzie. - Wstał z fotela, co uczynił także szatyn i wyciągnął dłoń w jego stronę - Tylko masz osobiście upewnić się, że nie żyje. Ciałem zajmę się sam.
Eren uśmiechnął się kącikiem ust, po czym uścisnął pewnie rękę zleceniodawcy.
- Żaden problem.
***
Tak jak Eren przewidywał, mężczyzna od nieudanego zamachu zapadł się pod ziemię. Przez najbliższe parę dni nigdzie się nie pokazywał, tak samo zresztą jak jego współpracownicy.
Dosłownie wszyscy pochowali głowy w piasek.
Na szczęście, szatyn należał do osób cierpliwych, co było jedną z najważniejszych cech w jego zawodzie.
W każdym razie, na podstawie informacji, które dostał od Zeke’a (miał nadzieję, że tym razem były one wiarygodne) ustalił najbardziej prawdopodobny adres zamieszkania jego celu i obserwował je niemal non - stop. Robił jedynie krótkie przerwy na spanie czy jedzenie.
Zlecenie zleceniem, ale bądźmy normalni, trzeba w końcu coś jeść.
Jego punkt obserwacyjny znajdował się na dachu pobliskiej kamienicy, która sąsiadowała z dużo nowocześniejszym budynkiem wyposażonym w sześć apartamentów. Każdy posiadał własny balkon, na który szatyn miał ze swojego miejsca doskonały widok. Niestety, do wnętrza wglądu nie miał, bo choć szklane okna (zamiast ściany od strony tarasu) wydawały się być idealną okazją do podejrzenia zawartości mieszkania, to jednak nie było takiej możliwości z powodu efektu lustra weneckiego.
Jego oczom nie umknęły także zainstalowane na zewnątrz kamery. Swoim zasięgiem obejmowały nie tylko sam taras z wejściem do budynku, ale i także ruchliwą ulicę i sąsiadów z naprzeciwka, co prawdopodobnie było już nielegalne.
W końcu kto bogatemu zabroni?
Próbował to obejść, a jakże. Dwa dni wcześniej przeciął kabel przyłączeniowy, który dzięki temu miał wywołać zwarcie całej instalacji, a w konsekwencji rozładowanie akumulatora z centrali. Na skutek tego przerwał alarm antywłamaniowy na odpowiednim piętrze. Przy okazji miał paść również cały system kamer w budynku, jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem, bo okazało się, że kamery miały osobną instalację, do której szatyn już nie miał dostępu.
Skubany wiedział jak się zabezpieczyć przed niechcianymi spojrzeniami. Eren musiał się naprawdę postarać, żeby znaleźć dobre miejsce obserwacji na tym osiedlowym monitoringu.
Mijał właśnie wieczór ósmego dnia czatowania, kiedy oczom mężczyzny ukazało się srebrne audi. Kierowca podjechał tuż pod same drzwi, prowadzące do szklanej zabudowy.
Eren wziął natychmiast to ręki lornetkę. Obserwował jak zgodnie ze swoimi przeczuciami, niski brunet wychodzi z pojazdu i zmierza w kierunku wejścia. Przeklinał w myślach silny wiatr, który targał jego włosami. Wiedział, że gdyby nie to, to mógłby spokojnie zdjąć go z dachu ze swojej snajperki.
Ale trudno, broń palna to nie jedyna zabawka w jego małej kolekcji. A jeśli miał osobiście dopilnować, żeby mężczyzna wyzionął ducha, to czemu nie dokonać tego w bardziej wyrafinowany sposób?
Szatyn odrzucił trzymany w ręce przedmiot, tuż po tym jak Ackermann zniknął za drewnianymi drzwiami. Musiał niestety poczekać jeszcze przynajmniej do godziny trzeciej lub czwartej, aby uderzyć w środku nocy. Miał nadzieję, że wtedy jego cel będzie już spał. Wiedział, że do tego czasu zostało mu parę godzin. Ponownie rozsiadł się, krzyżując nogi w kostkach.
***
Kiedy wybiła odpowiednia godzina, a na wyświetlaczu jego elektronicznego zegarka zamajaczyła za dziesięć piąta, zielonooki wstał ze swojego miejsca. Z nadludzkim spokojem zebrał wszystkie porozrzucane rzeczy i spakował je do ciemnego plecaka, szykując go do natychmiastowego zabrania tuż po wykonanej robocie. Za pasek włożył sobie nóż, którym miał zamiar dokonać dzieła, a na głowę zarzucił obszerny kaptur swojej czarnej bluzy.
Wiedział, że twarzy najprawdopodobniej mu nie widać. A przynajmniej nie na tyle, żeby ktoś go rozpoznał, ale i tak dla większego komfortu założył na usta i nos równie ciemną, jak cały jego strój, maseczkę.
Podszedł do krawędzi dachu, spoglądając na dół, gdzie jak się spodziewał, nikogo o tej porze nie było. Na jego szczęście, nie dzieliła go długa droga do wybranego apartamentu, bo tylko długość dwóch budynków: ten na którym obserwował wszystko z góry oraz sąsiedni, który (z tego co wiedział) na obecną chwilę nie był zamieszkiwany. W każdym razie sprawnie przebiegł dystans pilnując, aby jego twarz nadal pozostała w ukryciu. Wiedział, że z chwilą opuszczenia bezpiecznego obserwatorium wszedł w zasięg cholernych kamer.
Jeśli nikt ich nie pilnował na bieżąco (w co wątpił), to miał farta. Znając jednak swój zawód i ludzi jakimi się otaczał (lub których zabijał), miał zapewnione jedynie około piętnaście minut, nim ktoś się zorientuje o jego obecności i nie powiadomi właściciela mieszkania. Musiał więc działać szybko.
Kiedy znalazł się na odpowiednim dachu, kucnął przy jego krawędzi, a następnie sprawdził mocowanie sprzętu podobnego do wspinaczki. Za jego pomocą planował przedostać się na balkon bruneta. Przymocował karabinek do wcześniej przygotowanej uprzęży w pasie i niemal z prędkością światła zjechał na odpowiednie piętro. Od razu odpiął się, nim jeszcze na dobre jego stopy dotknęły podłoża tarasu.
Bezszelestnie dotarł pod szklane drzwi balkonowe, po czym uklęknął przed zamkiem. Otwarcie go zajęło mu ledwie parę minut. Pewnie zajęło by o wiele dłużej, gdyby nie wyłączył tego alarmu antywłamaniowego.
Uchylił drzwi i migiem wsunął się do środka, zostawiając sobie szczelinę do ewentualnej ucieczki w trybie natychmiastowym. Miał jednak nadzieję, że do niej nie dojdzie.
Na szczęście wyglądało na to, że i tym razem się nie mylił. Jedyne co go spotkało to wszechogarniająca cisza. Odetchnął z ulgą, dając sobie chwilę na złapanie oddechu i przemyślenie następnych działań. W międzyczasie rozejrzał się dookoła.
W całym mieszkaniu panował delikatny półmrok. Jedynym źródłem światła była poświata księżyca, która ledwo wpadała przez okno. Ogromny salon, do którego się dostał był utrzymany w stylu minimalistycznym i, co od razu rzuciło mu się w oczy, idealnym porządku. Widać to było nawet o tak późnej godzinie. Choć nie był pewien, mógł wnioskować, że dominujące kolory to biel i szarość. Nie wiedzieć czemu, te barwy w sumie pasowały mu do osoby poważnego bruneta.
Eren wiedząc, że niewiele czasu mu już zostało, porzucił podziwianie partamentu na inną okazję. Skierował się do pierwszych drzwi na lewo jakie zobaczył. Według planu budynku (który na prawdę było ciężko zdobyć), to właśnie tam znajdowała się główna sypialnia.
Dłonią odzianą w skórzaną rękawiczkę otworzył delikatnie drzwi i uchylił je na szerokość ramienia. Był spokojny i przede wszystkim skupiony na swoim celu. Najgorszą część miał za sobą, wystarczyło teraz zabić śpiącego mężczyznę, a potem zniknąć tą samą drogą, którą się dostał.
Wydawało się proste.
Prawą ręką sięgnął po nóż i powolnym, bezgłośnym krokiem skierował się do posłania, napinając wszystkie mięśnie. Wiedział, że aby zadać za jednym razem śmiertelny cios, musiał trafić dosłownie idealnie w miejsce pod żuchwą. Ruch musiał być pewny i mocny.
Kiedy już myślał, że to zadanie nie mogło być prostsze i wystarczy jedynie przeskoczyć te dwa metry do łóżka, wykonać jeden ruch, aby pozbawić słynnego Levi’a Ackermanna życia, stało się coś, co Eren mógł przewidzieć, gdyby tylko był odrobinę ostrożniejszy.
W tej samej chwili, w której już miał dokonać planowanego czynu, poczuł zimną lufę pistoletu przy potylicy. Sekundę potem do jego uszu dotarł odgłos przeładowanej broni. Błyskawicznie zorientował się o swojej sytuacji. Nim zdążył ułożyć w głowie plan ucieczki, usłyszał za sobą zimny niczym lód głos, który jak sztylet przeciął ciszę panującą w mieszkaniu jednym, ironicznym zwrotem:
- Witam w moich skromnych progach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top