trzynaście
Wszyscy ważniejsi byli w Wielkiej Sali.
Yngvild i Robb siedzieli za wielkim stołem, na tronach Starków, starych królów Północy, a maester Luwin stał przed nimi i szczegółowo opowiadał o tym co stało się w stolicy.
— Więc co postanowisz, lordzie Robbie?
Robb wyprostował się, wciągnął powietrze i oparł się o gruby, mahoniowy stół.
Yngvild chciała go wesprzeć w tej sytuacji, ale nie wiedziała co zrobić. Liczyła, że wspomoże go chociaż swoją obecnością.
— Nic — odpowiedział po chwili, a wszystkie oczy zebranych wylądowały na nim.
— A śmierć Jory'ego i innych? Lannister zaatakował Starka, namiestnika Północy i twojego ojca! — oburzał się Greyjoy.
— Jeśli Stark i Lannister skoczy sobie do gardła całe królestwo stanie w ogniu, Greyoff — oznajmiła ostro ruda.
— To prawda — potwierdził maester, a mina Krakena zrzedła. - Ale zgadzam się z tym, że nie można tego tak zostawić...
— Maesterze, — przerwał mu Robb — mój ojciec poradzi sobie na Południu. Musimy zadbać o Północ, zwłaszcza teraz, kiedy nadchodzi zima. To wszystko? — Spojrzał jeszcze na niego.
— Tak — odparł w zdumieniu, Yngvild przeczuwała, że maester nie spodziewał się po Robbie takiej dojrzałości czy stanowczości.
— Więc możecie już iść.
Kiedy ruda podnosiła się, Robb odezwał się do niej:
— Zostań. — Złapał ją za rękę.
Nie odpowiedziała, tylko od razu usiadła.
Kiedy inni wychodzili, para spotkała się jeszcze z nienawistnym wzrokiem Greyjoya i podejrzliwym spojrzeniem Luwina.
Ten ostatni zatrzymał się jeszcze przed wyjściem.
— Przyśle Aleksandryne — powiedział.
Yngvild pokiwała twierdząco głową na znak, że rozumie.
— Coś się stało? — zapytała z uśmiechem, patrząc na niego, kiedy już przynajmniej na chwilę zostali sami.
— Absolutnie nic -—odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. — Chodź do mnie — poprosił, odsuwając swoje krzesło, by mogła usiąść mu na kolanach.
Rozpromieniła się i przeszła do niego. Usiadła na nim okrakiem i zaczęła się z nim całować.
— A Drina? — Zaprzestała czynności i odsunęła się od niego, a jej twarz stała się poważna i niepewna.
— Nie martw się. — Posłał jej uśmiech. — Mam z nią układ. — Wyszeptał jej cicho do ucha.
— Jaki układ? — spytała podejrzliwie.
— Nie ważne — odpowiedział, zaczynając ją znowu pieścić.
— Robb — znowu mu przerwała. Nie chciała się z nim kłócić w tej sytuacji, ale nie mogła zapomnieć słów Theona.
— Co znowu? — zapytał lekko zirytowany, odsuwając się od niej.
— Greyoff ostatnio mi mówił... — zaczęła, ale przerwał jej:
— Naprawdę słuchasz Theona? — Zakłopotał ją tym pytaniem.
— Nie, ale... On wie, że my spaliśmy ze sobą. — Opuściła głowę. Jedną ręką nadal trzymała się jego szyj, ciągle siedząc mu na kolanach.
— No i co z tego?
— Wiesz, Robb? — zdenerwowała się lekko. — Jeśli to się rozejdzie to nie będę mogła poślubić wysoko urodzonego lorda. Jeśli mój ojciec się dowie może cię oskarżyć. Albo co gorsza jeśli dowie się, że poszłam z tobą z własnej woli, wydziedziczy mnie. Tobie to nie będzie groziło.
— Nie zrobi tego.
— Skąd możesz to wiedzieć?
— Bo za wszelką cenę będzie chciał cię sprzedać.
— No wiesz co?! — Z oszołomieniem wstała z jego kolan.
— Nie o to mi chodziło — zaśmiał się lekko. — Nie przejmuj się tym. Nawet jeśli będziesz wydziedziczona, ja będę cię chciał. — Również się podniósł i podszedł do niej.
— Będziesz mnie chciał, pragnął, ale czy poślubisz mnie?
— Oczywiście, przecież już ci to mówiłem. — Wtulił się w nią od tyłu. — Poza tym inaczej nie przespałbym się z tobą.
— Theon mówił, że widział jak była u ciebie jakaś...
Tym razem przerwał jej odgłos otwieranych drzwi i do komnaty wpadł Hodor z Branem na plecach i dziwnym siodłem w rękach od lorda Tyriona.
— Robb! Yngvild! — zaczął krzyczeć mały Stark, nie zważając na sytuację w której znaleźli się starsi. — Pójdziemy pojeździć? Pójdziemy? — pytał szczęśliwy.
— Tak — odpowiedział lekko zmieszany brunet. — Pojedziesz z nami, lady? — Uśmiechnął się do niej przejmie i kiedy schodził ze schodów, podał jej dłoń.
Zawahała się lekko, ale przyjęła jego pomoc.
— Oczywiście, mój lordzie. — Mimo wszystko odwzajemniła uśmiech. To co mówił Greyoff rzadko bywało prawdą, zwłaszcza kiedy chciał napsuć im krwi, więc i może to było tylko kłamstwem.
***
Od kilku chwil tuliła się do swojego ukochanego, śnieżnego ogiera. Tak bardzo jej go brakowało. Tak bardzo za nim tęskniła i wreszcie mogła się z nim zobaczyć.
Poczekała jeszcze chwilę, aż stajenny założył mu siodło i ten był już gotowy do drogi.
Wzięła go za wodze i wyprowadziła ze stajni. Na dziedzińcu czekał już zniecierpliwiony Bran, Robb, który podszedł do niej i Theon, który już siedział na swoim koniu.
— Pomóc ci, lady? — spytał brunet.
— Dziękuję, lordzie — podziękowała, kiedy ten pomógł jej usiąść w siodle. Potrafiła wejść na konia bez problemu, ale ciężka suknia, taka jak te, które ostatnio ciągle zakładała, utrudniło jej to.
Wyjechali z Winterfell, ale ku jej rozczarowaniu nie jechali szybciej niż kłusem.
Nie mogła marudzić, przynajmniej znowu mogła się spotkać ze swoim koniem.
Krótko jechali, Robb zarządził postój. Zatrzymali się w lesie, przy pniu, na którym zaraz usiedli wszyscy, oprócz Brana, który jeździł sobie na Tancerce – wyuczonym specjalnie dla niego koniu.
— Nie tak szybko! — polecił bratu Robb, kiedy ten się lekko rozpędził na klaczy.
— Kiedy mu powiesz? — zaczął Theon.
— Nie teraz.
— Krew za krew. Lannisterowie muszą zapłacić za śmierć Jory'ego — nie ustępował nawet po dzisiejszej rozmowie.
— To oznacza wojnę — wtrąciła ruda.
— Sprawiedliwość! — zaprzeczył, nienawistnie na nią patrząc.
— Tylko lord Winterfell może zwołać chorążych — przypomniał mu Robb.
— Żołdak Lannisterów zranił go w nogę, a Królobójca uciekł!
— Chcesz oblegać Casterly Rock? — Stark popatrzył na niego jak na totalnego głupka.
— Nie jesteś już chłopcem — zaznaczył twardo. — To Lannisterowie zaczęli wojnę! Twoim obowiązkiem jest bronić honoru rodu.
— Moim, nie twoim — powiedział zimno. — Bo to nie twój ród.
Yngvild zobaczyła to coś w oczach Theona.
— Robb... — zaczęła delikatnie i ścisnęła jego rękę, którą ciągle trzymała, ale ten już się podniósł.
— Gdzie jest Bran? — Kraken i Yngvild również się podnieśli.
— Nie wiem. To nie mój ród — powiedział lekceważąco i odszedł.
— Nie powinieneś mu tego mówić... — zaczęła powoli, a on odwrócił się do niej. — Jest Greyjoy'em.
— No właśnie...
— I Starkiem — nie pozwoliła mu dokończyć.
— Musimy poszukać Brana... — Odwrócił się od niej i pociągnął ją za rękę, a ona posłusznie za nim poszła.
Za chwilę usłyszeli krzyki, w tym głos młodego Starka.
Kiedy dotarli na miejsce ukazała im się grupka zapewne dzikich zza Muru, gdyż nie wyglądali oni na tutejszych ludzi. Okrążali Brana i jego klacz, Tancerkę.
— Puśćcie go, to pozwolę wam żyć — powiedział odważnie Robb i puścił jej dłoń, wyciągając miecz.
Któryś z dzikich mężczyzn rzucił się pierwszy do ataku z jakąś prowizoryczną bronią, a Robb od razu uchylił się od ciosu. Stark zrobił jeszcze jeden unik i od razu przeciął mu gardło, a ten padł martwy.
Yngvild odsunęła się do tyłu, bacznie wszystko obserwując. Nie mogła pomóc, nie miała broni.
— Robb! Z tyłu! — Krzyknęła do niego, kiedy dzikuska podbiegła do niego od tyłu. Zareagował od razu i szybko się odwrócił, wybijając jej ostrze z dłoni.
Przytrzymał dziką za włosy, a trzeciemu wbił miecz w brzuch, kiedy ten się do niego zbliżył.
Jednak zaraz oboje zobaczyli, że najstarszy z nietutejszych ludzi trzyma Brana i podkłada mu jakiś zniszczony nóż pod gardło.
— Rzuć miecz — krzyknął do Robba.
— Zrób to — powiedziała do niego ruda, kiedy ten przez dłuższy czas się nie ruszał i wreszcie ostrożnie położył miecz na ziemi, ale ciągle trzymał dzikuskę za włosy.
Niespodziewanie starszy człowiek rozciągnął się, puszczając małego Starka, a z jego ciała przebiła się strzała. Kiedy ten upadł, zobaczyli za nim Greyjoy'a.
Kraken wyjął jeszcze jedną strzałę i naciągnął ją na cięciwę, zbliżając się do nich. Kiedy Theon podszedł do dzikiej kobiety, Robb puścił ją, podszedł do brata i wziął go na ręce, zamieniając z nim kilka słów.
— Na Wyspach zostajesz mężczyzną, dopiero gdy zabijesz wroga — wtrącił podekscytowany Greyjoy, a Robb i Yngvild spojrzeli na ciała nieżyjących. — Gratuluję.
— Zwariowałeś? — spytał. — A gdybyś chybił?
— Zabiłby was! — Popatrzył na przyjaciela i przelotnie na rudą.
— Nie miałeś prawa...
— Robb! — odezwała się Yngvild i zaczęła iść w ich stronę. — On ma rację. Zabiłby nas. Theon nas uratował — powiedziała, a Theon odwrócił się do niej i niezauważalnie uśmiechnął.
— A co z nią? — spytał najstarszy Stark, patrząc na kobietę, w którą ciągle celował Theon.
— Daruj mi życie! — krzyknęła, wystawiając ręce do Robba, wciąż pozostając na kolanach. — Będę twoja! Tylko twoja! Dam ci rozkosz jakiej jeszcze nie miałeś, mój panie!
— Żenada... — mruknęła Yngvild, przechodząc obok nieogarniętej, brudnej kobiety i idąc w stronę ukochanego. — Suknia mi się pobrudziła, Robb — stwierdziła zadziornie, patrząc na lekko pobrudzony od błota, mimo wszystko, nadal piękny materiał.
Musiała przyznać, że coś w niej drgało, kiedy myślała o Robbie, który mógłby być z kimś innym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top