trzy

— Twój jest najszybszy — skomentowała Yngvild, bacznie obserwując trzy wilkory.

— Tak — odrzekł dumnie Robb. — Dlatego go tak nazwałem.

Wilkory miały już imiona. Rickon nazwał swojego Kudłacz (mimo jasnych sprzeciwów Brana, który właściwie jeszcze sam nie zdecydował o imieniu swojego szczeniaka), Robb swojego nazwał Szary Wicher, Jon miał Ducha, a Yngvild swoją rudą wilczyce nazwała Rutą.

Nie minęła chwila, a wilkory zniknęły im sprzed oczu.

— Nie zgubią się? — zmartwiła się ruda, kręcąc się w siodle. — Nic im się nie stanie??

— Spokojnie — spojrzał na nią — to wilkory — przypomniał jej Jon z uśmiechem.

Przegryzła wargę i rozluźniła dłonie, w których mocno, nerwowo ściskała wodze.

Obejrzała się za siebie, na dwóch strażników i wpadła na jakże genialny pomysł. Pochyliła się lekko do przodu, dając znać chłopakom, by zbliżyli swoje konie do jej białego ogierka.

— Ucieknijmy im — szepnęła podnieconym głosem, chytrze się uśmiechając i wzrokiem pokazując na zbrojnych, na których lord Eddard Stark się uparł.

— To nie ma sensu — skomentował Robb prostując się w siodle.

— Zawsze chciałeś — zrobiła zawiedzioną minę.

— I zawsze nas doganiają — podsumował posyłając jej znudzone spojrzenie.

— Nawet dla chwili samotności...? — spojrzała mu w oczy. Nigdy im nie pozwalano na czułości. Ona była tylko córką lorda Reeda, wyspiarza, który od wieków pilnował Przesmyku i okolic. Mimo, że była jego najstarszym dzieckiem, to jej zadaniem było w przyszłości wyjść za jakiegoś wysoko urodzonego mężczyznę, ale i tak mogła tylko śnić o tym, że kiedykolwiek poślubiła by Robba, on z kolei był synem namiestnika całej Północy; w przyszłości miał ożenić się z jakąś majętną panną z Południa.

— Dobrze — przyznał wreszcie i pięknie się do niej uśmiechnął. — Dla chwili samotności — i nie czekając długo pognał swoją czarną klacz.

Yngvild zaśmiała się lekko ze szczęścia, posyłając Jonowi szczery uśmiech i ruszyła za Robbem.

— Świetnie — usłyszała jeszcze burknięcie przyjaciela, nim oddaliła się od niego.

Czuła ten przyjemny wiatr we włosach, który tak kochała.

Nie minęło pięć uderzeń serca, a zobaczyła Jona Snow, który wyprzedza ją z pobłażliwym uśmiechem.

Spięła jeszcze bardziej konia, starając się dogonić przyjaciela. Robba już nie widzieli, on zawsze był najszybszy, niezależnie nawet od konia. Kiedyś wymienili się z Yngvild, ale i tak przegrała, a na dodatek jeszcze wylądowała w błocie.

— Jon! — zwróciła się do niego, równając się z nim. — Skrótem!

Chłopak kiwnął tylko głową i gwałtownie skręcił konia w prawo, a Yngvild poszła w jego ślady.

W mgnieniu oka rudowłosa wraz ze Śniegiem znalazła się na polanie, która była ich celem. Młodego Starka jeszcze nie było, bo pojechał na około. Ten skrót to był słodki sekret Yngvild i Jona.

Oboje zsiedli z koni i powoli zaczęli iść w stronę głównego, największego i najstarszego drzewa w tym lesie. Było w nim coś magicznego; kiedy we trójkę - oczywiście uciekając przed strażnikami Starka - znaleźli to cudowne miejsce, rudowłosa z zachwytem stwierdziła, że jest to z pewnością najstarsze drzewno na Północy.

— Czardrzewo jest najstarsze — oznajmił im wtedy Robb, z tą swoją powagą Starka, z której czasami się naśmiewała z Jonem, ale nie zmienia to faktu, że w tamtym momencie poczuła się lekko urażona; czasami udawał kogoś kim nie był, starając się być jak ojciec.

— Ale to z pewnością jest dużo bardziej tajemnicze — z pomocą przyszedł jej jak zwykle Jon, który zmieszał brata.

***

— Nie garb się — skarciła ją septa podczas obiadu.

Od kiedy dowiedziała się, że ma wyjść za mąż, lady Caletyn nakazała zaprzysiężonej kobiecie czuwać również nad nią.

Zrobiła nafukaną minę, ale wyprostowała się.

— Aryo, nie baw się jedzeniem — kolejna uwaga popłynęła w stronę młodej Starkówny. I tak już od kilku dni...

— Chłopcy, nie śmiejcie się! — podniosła głos na Robba i Jona, którzy podśmiewali się z zachowań Aryi i Yngvild.

— Nie no, nie mogę tak! — poderwała się rudowłosa, a wraz z nią Ruta. Wilkory nie opuszczały ich na krok, kiedy nie polowały.

Septa miała już na nią nakrzyczeć, ale dziewczyna szybko wybiegła z pomieszczenia starając się powstrzymać łzy napływające jej do oczu.

— Nie waż się za nią iść, Robb — przed wyjściem usłyszała jeszcze głos znienawidzonej kobiety — ani ty, bękarcie.

A jeszcze miesiąc temu śmiała się razem z chłopakami z zachowania Septy...

— Ruta! — zawołała za wilkorem wchodząc do stajni. Była jeszcze w swojej komnacie po łuk i sieć, tak dla pewności.

Wzięła siodło i uzdę, a następnie skierowała się do swojego śnieżnobiałego ogiera. Przełożyła rzeczy przez drzwi do boksu i weszła do konia. Przywitała się z nim i za chwilę go już ubrała. Wyprowadziła ze stajni i wsiadła na niego.

Zobaczyła, że na dziedzińcu wszyscy się krzątają, łącznie z lordem Starkiem.

— Yngvild! — usłyszała nawoływanie lorda Eddarda, ale zignorowała go i czym prędzej wyjechała z Winterfell drugą bramą.

Pojechała w ich sekretne miejsce. Zsiadła z konia i zostawiła go wolnego, na łące, pośrodku lasu. Ogier towarzyszył jej od kilku lat i nigdy jeszcze od niej nie uciekł ani nie spłoszył się.

Dziewczyna usiadła pod ich drzewem i przymknęła oczy. Pojawił się przed nią obraz Jona i Robba sprzed kilku lat.

Na dziedzińcu kłócili się o to, kto więcej razy trafił w tarczę, podczas strzelania z łuku. To właśnie wtedy przyjechała do Winterfell. Wtedy miała jeszcze kasztanową i łagodną klaczkę. Białego ogiera dostała dwa lata później od Robba, w jej dziesiąty dzień imienia.

Uśmiech zniknął z jej twarzy, kiedy usłyszała kopyta i lekkie rżenie nie swojego konia.

Otworzyła oczy i spostrzegła, że jej wilkor wyruszył zapewne na polowanie, a przed sobą nie spostrzegła nikogo innego jak Theona Greyjoya - tylko co on tu robił i jak znalazł drogę?

— Co tu robisz, Greyoff? — zapytała groźnie, specjalnie zmieniając końcówkę jego nazwiska, kiedy był już blisko.

Nigdy go nie lubiła; zawsze uprzykrzał jej życie i był za bardzo zboczony, co dwa czy trzy dni wymykał się do burdelu. A najbardziej lubił rude, ku rozpaczy rudowłosej wyspiarki.

— Lord i lady Stark się zawiedli — oznajmił, sprawnie zeskakując ze swojego szarego konia. — Liczyli, że będziesz, kiedy przybędzie król — rzekł z przekąsem, uśmiechając się do niej chytrze i podszedł jeszcze bliżej.

Spanikowała, całkowicie o tym zapomniała. Była tak skupiona na sobie, że zapomniała o królu, którego rano zobaczył Bran z murów zamku.

Zdała sobie sprawę, że będą bardzo źli i po takim wypadzie na pewno będzie musiała słuchać septy. Modliła się w duchu, by nie zabronili jej jeździć konno i ćwiczyć.

Zacisnęła powieki i przegryzła wargę, żeby nie uronić przy Krakenie ani jednej łzy.

— Są źli? — spytała choć nie wiedziała, czy chce znać odpowiedź, mimo, iż znała ją już doskonale.

— Bardzo — odparł, a na jego twarz wpłynął jeszcze większy uśmiech i zbliżył się do niej jeszcze bardziej.

Cofnęła się, choć czuła za plecami już korę drzewa. Zbliżył się do niej, a jej przypomniały się wszystkie nieprzyjemne sytuacje z nim związane.

— Nie, Theon — powiedziała ostro, wystawiając przed siebie rękę, by przestał się do niej zbliżać. Kątem oka zobaczyła, że z lasu wybiega jej ukochana wilczyca, więc odetchnęła z ulgą i powtórzyła pewniej: — nie.

Za chwilę oboje usłyszeli warczenie zwierza i ku uldze rudowłosej, Theon cofnął się wreszcie.

***

— Zawiodłaś nas! — po jej komnacie roznosił się ostry i surowy głos lady Catelyn.

Od godziny słuchała kazania starszej kobiety zalewając się łzami. Pamiętała, że nie mogła płakać, ale nie mogła sobie wybaczyć, że tak ich zawiodła.

W pomieszczeniu był też Ned, ale on nie odezwał się ani słowem, odkąd tu przyszli, co było jeszcze gorsze.

— Catelyn... — kiedy kobieta przestała na chwilę mówić, młodsza poderwała się z miejsca i chciała w jakiś sposób załagodzić sytuację.

— Nie Catelyn — skarciła ją. — Lady Catelyn, dziecko. I nie chce cię więcej widzieć na koniu oraz nie waż mi się więcej razy tknąć broni! Może w taki sposób się czegoś nauczysz... — i wyszła zostawiając ją samą z lordem Eddardem.

— Przepraszam... — teraz zwróciła się do niego — to się już więcej nie powtórzy... Obiecuję...

Ned przetarł dłonią twarz i ociężale się podniósł.

— Oczywiście, że się nie powtórzy — oznajmił. — Nie dosiądziesz już konia, jak powiedziała Cat. I oddaj mi łuk.

W jej oczach znowu stanęły łzy.

— Przysięgam, lordzie Eddardzie... Proszę, nie zabieraj mi tego, dostałam konia od Robba...

— Yngvild... — powiedziała zmęczony. — Może uda mi się przekonać Cat, ale na razie, póki jest tu król, nie sprzeciwiaj jej się. I tak już jest poddenerwowana przez Lannisterów.

***

Yngvild nie wyszła już ze swojej komnaty do końca dnia. Wreszcie nastąpił wieczór i pora do zaśnięcia. Dziewczyna umyła się i przebrała do spania.

Zostawiła jedną świece przy łóżku i przykryła się kołdrą, a jej wilkor ułożył się w nogach i przyjemnie ją grzał od dołu.

Niespodziewanie usłyszała ciche pukanie do drzwi. Przetarła oczy i powiedziała ciche ,,proszę".

Ku jej zdziwieniu do komnaty wszedł Robb. Ucieszyła się na jego widok, ale nadal pozostała smutna, przez swoją głupotę i zapatrzenie w siebie tyle dzisiaj straciła...

— Co tu robisz? — zapytała szeptem, patrząc na niego i siadając na łóżku. On również był już ubrany w koszule do spania i musiała przyznać, że wyglądał w niej cudownie.

— Przyszedłem zobaczyć jak się trzymasz — odpowiedział również szeptem podchodzą do jej łóżka. — Słyszałem co się stało...

— Przepraszam... — znowu zachciało jej się płakać i zaczęła przepraszać przyjaciela, ale przerwał jej:

— Daj spokój — uśmiechnął się lekko i usiadł obok niej. — Król jest strasznie gruby, a królowa stara — zaśmiał się po cichu, a dziewczyna delikatnie odwzajemniła uśmiech. — Joffrey jest okropny — komentował dalej wszystkich Lannisterów, a uśmiech na jej twarzy ciągle rósł. — A poza tym, septa jest naprawdę nieznośna czasami... Właściwie to czemu ciebie też się ostatnio uczepiła? — zmarszczył brwi patrząc w jej oczy. Poczuła, że wreszcie musi mu powiedzieć.

— Robb, — znowu zrobiła smutną minę — mój ojciec chce bym wyszła za mąż — rozpłakała się cicho i usłyszała jak chłopak głośno wypuszcza powietrze.

Po chwili czuła jak delikatnie przytula ją do siebie i kołysze w swoich ramionach, uspokajająco głaszcząc po włosach.

Nie liczyły się dla nich w tym momencie konsekwencję; po prostu zasnęli wtuleni w siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top