szesnaście
— Cieszysz się? — zapytał ją po całej ceremonii. Nie mieli wesela, jedynie ślub – na zabawę nie było czasu.
— Oczywiście — odpowiedziała mu z uśmiechem. Była bardzo szczęśliwa.
— Ale nie boisz się?
— Czego? — Spojrzał na nią z zapytaniem i założył jej kosmyk rudych włosów za ucho.
— Gniewu mojego ojca, twojej rodziny.
— Niczego się nie boje, kiedy będziesz przy mnie, — uśmiechnął się do niej — lady Stark — powiedział, a ona lekko się zaśmiała.
— Zostańmy tu — poprosiła, wtulając się w jego nagi tors, kiedy leżeli.
— Nie możemy — mruknął. — Jutro w nocy wyjeżdżamy.
— Na wojnę. — Zachciało jej się płakać. — Kiedy wrócimy? — jeszcze bardziej się w niego wtuliła i zadała pytanie, ale wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi.
***
— Pójdziesz ze mną pożegnać się z Branem? — spytał z nadzieją, biorąc ją za rękę. Wiedziała, że trudno było opuszczać mu dom i braci, ale wiedziała również, że ważna była dla niego cała rodzina, którą jechał uwolnić.
— Oczywiście — odpowiedziała od razu i poszła za nim.
W komnacie Brana paliło się już tylko kilka świec, a chłopiec już spał. Rozdzielili się rękoma i usiedli po obu stronach jego łóżka.
Robb spojrzał jeszcze na nią i szturchnął ramieniem brata, by ten się obudził.
— Co się stało? — zapytał młodszy Stark i odwrócił się do nich.
— Nic — odpowiedział mu brat.
— Dokąd jedziecie? — zapytał, lekko się podnosząc i patrząc na ich ubrania. Robb ubrany był w lordowską zbroję i założony miał pas z mieczem, a na jego ramionach spoczywał płaszcz z grubego futra. Ona również miała na sobie grube futro, tylko była bez zbroi i broni. Miała na sobie suknię, a na dekolcie wyszytego wilkora z jaszczurolwem, który przedstawiał jej rodzinny ród Reed.
— Na Południe — odpowiedział Robb. — Po ojca.
— I Sansę i Aryę — dopowiedziała Yngvild.
— Jest noc — zaprzeczył Bran.
— Lannisterowie nas szpiegują — wyjawił jego brat. — Chcemy ich zaskoczyć.
— Mają nad nami przewagę — stwierdził smutny.
— Wiem — przyznał, ale Yngvild nie dała mu skończyć.
— Ale my jesteśmy ludźmi Północy, Bran. — Uśmiechnęła się do niego lekko. Chciało jej się płakać, ale nie mogła przy Branie – on był jeszcze dzieckiem i chociaż przy nim musiała być silna. Najpierw opuścił go ojciec i siostry, później matka, a teraz Robb i ona. — Ludzie Północy potrafią walczyć mocniej. Pamiętasz jak Desmond powiedział nam kiedyś, że ,,każdy żołnierz z północy wart jest dziesięciu mieczy z południa"?
— Zabierzcie mnie ze sobą — poprosił, błagalnym tonem. — Mogę już jeździć konno. — Robb niepewnie spojrzał na Yngvild i znowu na Brana. Naprawdę to rozstanie było dla niego trudne. — Nie będę przeszkadzał.
— W Winterfell zawsze musi być Stark — powiedział jednak pewnie lord Robb. — Musisz zostać. Nie wolno ci opuszczać zamku. Słuchaj rad maestera Luwina i opiekuj się bratem. — Na jego buzi pojawił się lekki uśmiech. — Teraz ty zajmiesz miejsce lorda Winterfell, tak jak ja zająłem po ojcu.
— Dobrze — zgodził się.
— Postaram się pisać — obiecał starszy Stark. — Ale jeśli nie przyślę kruka nie bój się. Wrócę. — Położył dłoń na jego ramieniu. Podniósł się i odwrócił w stronę drzwi. — Idę jeszcze do Rickona — oznajmił rudej.
— Zostanę jeszcze z Branem — powiedziała, uśmiechając się lekko, a chłopak wyszedł.
Nie zaczęli rozmowy a do pomieszczenia wszedł Rickon. Kiedy dowiedział się, że Robb wyjeżdża na wojnę był nieznośny jak zimowy wiatr. Ciągle płakał, krzyczał i nie chciał jeść, a raz nawet uderzył Starą Nianię, kiedy ta chciała zaśpiewać mu do snu, później ukrył się w kryptach Winterfell i szukało go pół zamku, ale Yngvild nie dziwiła mu się. Miał dopiero trzy lata, a jego rodzice i rodzeństwo po kolei wyjeżdżało i zostawiało go samego.
— Długo tam stoisz? — zapytał lekko zdenerwowany Bran, zaraz jednak powiedział dużo spokojniejszym głosem: — Robb będzie cię szukał, by się pożegnać.
— Wszyscy odjechali — powiedział smutno, ze łzami w oczach nie zważając na słowa nieco starszego brata. Ten widok łamał serce Yngvild na milion kawałków.
— Chodź do mnie — powiedziała, odwracając się lekko w jego stronę i wyciągając do niego ręce, na których miała już założone rękawiczki do drogi. Chłopiec zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie podszedł do niej i usiadł na kolanach. Przytuliła go do siebie, a on się w nią wtulił. Zaraz usłyszała jego ciche pochlipywanie i jeszcze bardziej zachciało jej się płakać, ale zaczęła go lekko kołysać na swoich kolanach, by chociaż trochę go uspokoić.
— Wkrótce wrócą. Robb i Yngvild uwolnią ojca. — Brat również chciał go pocieszyć. — I wrócą razem z matką.
— Wcale nie! — wykrzyczał i wybuchnął jeszcze większym płaczem.
— Przysięgam, że wrócimy — przysięgła, przymykając oczy i przyciskając go do siebie jeszcze bardziej.
— Był u mnie — zaczął starszy Stark, by rozładować napięcie panujące w jego komnacie, kiedy Rickon trochę się uspokoił — po omówieniu planów wojennych. Był przerażony — wyznał, a ona zmarszczyła brwi. — Robb bał się Umbera i innych. Powiedział mi, że Roose Bolton tylko siedział i wpatrywał się w was.
— Robb jest bardzo odważny — zaprzeczyła.
— Powiedział, że myślał wtedy o tym pokoju w Dreadfort — przerwał jej. — Tym w którym wieszają skóry swoich wrogów. On naprawdę się bał Yngvild, bał się wojny.
— Wkrótce będzie po niej... — powiedziała, niezbyt przekonana, ale mimo to chciała chociaż trochę w to uwierzyć. — I wrócimy do Winterfell... I wszystko będzie jak dawniej...
— Nie będzie — znowu jej przerwał. — Zbyt wiele rzeczy się zmieniło, by mogło być jak dawniej. — Niechętnie musiała się z tym zgodzić. — Ale jedziesz z nim, — zaczął trochę bardziej optymistycznym głosem - więc, proszę, bądź z nim i pilnuj go. Niech nie popełni żadnych głupstw i szybko wraca. Osha mówiła, że nadchodzi zima i długa noc, mówiła, że za Murem nieumarli już się zbierają. — Yngvild w oczach chłopca dostrzegała strach, ale nie w głosie. Jego głos pozostawał spokojny i pewny, jakby wierzył w to co mówi tak dobrze, że widział to na własne oczy.
A ona nie miała powodów by mu nie wierzyć. Musiała przyznać, że wiele razy śniła o Długiej Nocy i nieumarłych, ale do tej pory chciała, by były to tylko nocne koszmary. Teraz, kiedy Bran jej opowiedział to co mówiła mu Osha, była zupełnie pewna ciężkiej zimy.
— Obiecuję.
***
Kiedy Rickon zasnął w jej ramionach, położyła go na łóżku z Branem, bo ten też poszedł już spać, a sama wyszła z komnaty.
Poszła jeszcze do Driny. Dwórka nie spała, czekała na nią. Kiedy ruda weszła do jej komnaty, ta poderwała się z miejsca i podbiegła do niej, a następnie mocno przytuliła.
— Będę tęsknić — wyznała ze łzami w oczach.
— Spotkamy się jeszcze? — zapytała Drina, odsuwając się lekko od niej. Yngvild w jej oczach dostrzegła drobne łzy.
— Oczywiście — przyznała z lekkim uśmiechem. — Wrócimy na Północ — powiedziała pewnie — z lordem Eddardem, Sansą i Aryą. Jeszcze przed zimą.
— Będę czekać — powiedziała z półuśmiechem przez łzy.
***
Yngvild siedziała już na grzbiecie swojego śnieżnego ogiera, Robb był po jej lewej stronie na swojej klaczy. Lordowie już szykowali się do opuszczenia Winterfell i wznosili swoje chorągwie nad szyki.
Wiatr nadchodzącej zimy kołysał je na wietrze, a one falowały, raz ukazując całe ilustracje herbów, a raz zasłaniając połowę.
Yngvild przełknęła ślinę i poprawiła warkocz schodzący na jej prawe ramię. Nie powinniśmy iść na Południe, zdawała sobie sprawę, ale wrócimy na zimę, przyrzekła.
Obok koni Robba i Yngvild wiernie stały ich wilkory, a przed nimi był Hallis Mollen, który trzymał biały sztandar Starków na wysokim białym drzewcu. Theon Greyjoy i Jon Umber ustawili się po obu stronach lorda i lady Stark. Z tyłu rycerze tworzyli podwójną kolumnę, a ich stalowe groty kopii pobłyskiwały we wschodzącym słońcu.
Yngvild odwróciła się jeszcze w siodle i skierowała swój wzrok na okno, które było w komnacie Driny. Dwórka wyglądała z niego i chociaż, że było jeszcze ciemno, obie kobiety dostrzegły się. Lady Stark uniosła dłoń, by jeszcze raz się z nią pożegnać, a ta uczyniła to samo. Yngvild czuła, że obie będą za sobą bardzo tęsknić.
— Już czas — usłyszała głos Robba i ponownie odwróciła się w jego stronę.
Ruszyli, a za murami zamku spotkały ich głośne okrzyki. Piechurzy i ludzie z miasta wiwatowali na cześć Robba, lorda Starka, lorda Winterfell i jego żony, Yngvild Stark, która przyjechała tu w dzieciństwie, żeby opuścić to miejsce kilka lat później, jadąc na Południe do Południowego lorda, narzeczonego, którego wybierze jej ojciec, a ona dostosuje się do jego woli i ustanowi kolejny sojusz.
Mój ojciec dzisiaj się dowie. I lord Edmure. I lady Catelyn. Wszyscy, którzy byli przeciwni i wszyscy, którzy stali za tym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top