piętnaście

Stała w swojej komnacie na przeciwko okna i wpatrywała się w pełniowy księżyc.

Robb wezwał do Winterfell wszystkich lordów Północy i już jutro mieli się tu zjawić, ci którzy mieszkali najbliżej.

Oczywiście, że tego nie chciała. Nie chciała, żeby Robb mieszał się w wojnę. Nie chciała stracić ukochanego.

Zimowy powiew wiatru wdarł się do komnaty, uderzając dziewczynę w twarz i rozwiewając jej rude kosmyki włosów.

Odwróciła się od okna i wzięła futro, które niegdyś należało do Robba. Dał jej, a ona mu nie oddała. Narzuciła je na plecy i od razu zrobiło jej się cieplej.

***

— Lordzie Glover — przywitała go lekkim skinieniem głowy. Lord Glover skłonił się przed nimi.

— Lordzie Stark. — Ukłonił się w stronę Robba. — Lady... — zawahał się przez chwilę — Reed.

Kiedy wyszedł z sali, Yngvild nachyliła się w stronę ukochanego:

— Nie mieszaj się w to... — zaczęła, ale do sali wszedł kolejny lord, a ona wyprostowała się na swoim tronie Starków.

— Lordzie Karstark — tym razem Robb odezwał się pierwszy.

— Lordzie Stark. — Uśmiechnął się. — Lady Stark — zwrócił się do niej.

— Lady Reed — poprawiła go z drobnym uśmiechem.

— Kiedy wreszcie będzie Stark? — zaśmiał się. Yngvild i Robb naprawdę go lubili, mimo, że często sobie żartował z nich i wszystkiego co się rusza. Często u niego bywali i często go zapraszali, ale on miał swoje sprawy, w swoim zamku.

— Już wkrótce — odpowiedział mu Stark.

 ***

— Brakuje jeszcze Mormontów i Boltonów — oznajmił jej, kiedy nastał już wieczór, a oni przywitali już wszystkich przybyłych.

— I kogoś ode mnie... — Poprawiła rękawiczkę.

— Ty jesteś. — Posłał jej uśmiech, zbliżając się do niej i biorąc ją za ręce.

— Myślisz, że mój ojciec się gniewa? Jest zły? — Odwróciła od niego głowę. — Już dawno powinnam być w Riverrun...

— Nie powinnaś — powiedział ostro. Wziął głęboki wdech i oznajmił jej: — Kiedy ja pojadę na Południe, ty zostaniesz tu...

— Nigdy! — zaprzeczyła, wyrywając mu się. — Nie zostawię cię!

— Przecież chciałaś zostać w Winterfell. Mówiłaś, że za wszelką cenę nie opuścisz Północy — zauważył, unosząc brew.

— Bo nie chciałam opuszczać ciebie! — W jej oczach stanęły łzy.

— Nie zabiorę cię tam. Martwię się o ciebie i nie pozwolę cię skrzywdzić przez Południowców. — Opuścił głowę, ale jego głos nadal pozostał twardy.

Opanowała drżenie słów i powstrzymała łzy przed wypuszczeniem ich.

— Jeśli mnie zostawisz sama wyjadę do Riverrun. — Odwróciła się od niego i wyszła, a długi i ciężki płaszcz pociągnął się za nią.

***
Talisa

— Lordzie Stark. — Brązowowłosa dziewczyna ze Wschodu ukłoniła się przed Robbem, spotykając go na korytarzu, w drodze do komnaty swojej rudowłosej przyjaciółki.

— Lady — odpowiedział, posyłając jej nie mały uśmiech. — Jak ci się podoba w Winterfell?

— Jest cudownie — odpowiedziała. — Tylko trochę zimno. — Potarła sobie ramiona, by rozgrzać się i pokazać mu, że rzeczywiście jest zimno.

— To Północ — zauważył. — Jeśli jest ci zimno każe zrobić ci grubsze futro...

— Nie trzeba. — Uśmiechnęła się lekko. — Wierzę, że ktoś stąd mnie ogrzeje. — Uwodzicielsko podniosła brew i zbliżyła się do niego.

— Tak, — rozpromienił się — ja również w to wierzę. — Odsunął się od niej, kiedy położyła dłoń na jego ramieniu. — Ale nie będę to ja.

***
Yngvild

— Jedziesz z lordem Robbem, pani? — spytała Drina, plotąc jej warkocza.

— Oczywiście — odparła od razu.

— Słyszałam, że nie chciał cię zabrać...

— Jeśli mnie nie zabierze, to pojadę do Riverrun. Nie zostawię go.

— Nie możesz zostać? — nie ustępowała.

— Drino, proszę. Muszę z nim jechać. Nie chcę, żeby zrobił coś głupiego...

— A co ze mną? — zapytała smutno, zaprzestając czesania. — Ta cała Talisa z tobą jedzie... — burknęła niezadowolona.

— Zostaniesz tu? — spojrzała na nią niepewnie, pawstrzymujac się od przewrócenia oczyma na jej dziecinne zachowanie.

— Będę za tobą tęsknić... — Yngvild dostrzegła w jej oczach łzy. — Nie zostawiaj mnie na długo. — Uśmiechnęła się delikatnie i przylgnęła do niej, a ruda otuliła ramionami swoją przyjaciółkę z Południa.

***

Wszyscy lordowie siedzieli w Wielkiej Sali. Robb właśnie omawiał z nimi plany co do wojny, które ustalił.

— Od trzydziestu lat czynię kobiety wdowami, chłopcze — kłócił się lord Umber. — Powiodę straż przednią — oznajmił, pewnym siebie głosem.

— Poprowadzi ją Galbart Glover. — Jednak to Robb podejmował tu decyzje. Jego poddenerwowane zachowanie udzielało się również Yngvild i ich wilkorom. Ruda dostrzegła również, że Bran nie czuje się na miejscu.

Greatjon odwrócił się i roześmiał.

— Prędzej Mur się stopi, nim Umber pomaszeruje za Gloverem! — zbulwersował się. — Albo dasz mi straż, albo poprowadzę mych ludzi do domu.

— Nie zapominaj lordzie Umberze, że przemawiasz do lorda Starka, lorda Winterfell i Północy. — Podniosła się, mówiąc stanowczym tonem, ale Robb złapał ją za rękę i pociągnął by znowu usiadła.

Stark przekręcił się na ławie i oparł się obiema rękoma o stół. Złożył ręce i zacisnął je, a następnie spojrzał na Umbera.

— Możesz to zrobić, lordzie — powiedział spokojnie. — Ale gdy skończę z Lannisterami, wrócę na Północ. — Tym razem on się podniósł, ale jej wskazał ręką, by pozostała na miejscu, więc przypatrywała mu się z boku. Z perspektywy siedzącego, Robb Stark wyglądał jeszcze doroślej i groźniej. — Wyciągnę cię z zamku i powieszę za złamanie przysięgi. 

Yngvild kątem oka dostrzegła jak łeb Szarego podnosi się do góry.

— Mnie?! — oburzył się jeszcze bardziej i również podniósł, a za nim w ślad poszli pozostali obecni. Oprócz Brana i Yngvild. — Nie przyjmuję obelg od nieopierzonych smarkaczy! — wykrzyknął na cały głos i wyjął sztylet, ale wilkor Starka był szybszy. 

Wskoczył na stół i przebiegł po nim, powalając na ziemię lorda Jona Umbera.

Wszystkim zaparło dech w piersiach, kiedy po pomieszczeniu rozległ się krzyk lorda.

— Szary Wicher! — Yngvild podniosła się i zawołała go, a ten posłusznie zszedł z człowieka. Tyle, że z jego palcem w zębach.

Naprawdę nie wiedziała czemu wilkory najbardziej słuchały tylko jej.

— Wyciągnięcie ostrza na seniora karane jest śmiercią — zauważył Robb ze spokojem w głosie, ale Yngvild go już nie słuchała. Miała dość tego wszystkiego. Postarała się uspokoić oddech i przemknęło jej pytanie przez głowę ile palców jeszcze stracą lordowie.

Na ziemię sprowadził ją odgłos kopniętego krzesła, na którym przed chwilą siedział Umber.

— To mięso... — zaczął zdenerwowany, trzymając się za rękę, w miejscu gdzie niegdyś znajdował się palec, — jest cholernie twarde — skończył, a wszyscy zaczęli się śmiać. Yngvild odetchnęła z ulgą i usiadła, a obok niej wiernie siedziała Ruta.

***

— Gotowa do drogi? — Robb wszedł do jej komnaty.

— Jesteś pewien? — spytała ze zmartwieniem, podchodząc do niego.

— Muszę uwolnić mojego ojca — powiedział pewnie i wziął ją za ręce — i moje siostry.

— Oni opuścili Winterfell i widzisz co ich spotkało? — W jej oczach stały łzy. — Nie chcę, żeby coś ci się stało...

— Nie stanie — zaprzeczył. — Wrócę tu z nimi i wreszcie będzie spokój...

— Masz jakieś wieści z Przesmyku? — zapytała, chcąc zmienić temat.

— Nie, żadnego kruka i nikt nie przyjechał.

Przełknęła ślinę, odsuwając się od niego.

— Jeszcze nie jest za późno — stwierdziła. — Jeśli poślubię twojego wujka, zyskasz poparcie Riverrun, Przesmyku i może Orlego Gniazda, bo tam mieszka siostra mojego niedoszłego... Jeśli zostanę z tobą... — Odwróciła się w jego stronę, chcąc zobaczyć jego reakcję na te słowa. — Możesz iść jeszcze na wojnę z nimi wszystkimi... — Pozwoliła, by z oka wypłynęła jej łza. Nie czekając dłużej, chłopak podszedł do niej i otarł ją, biorąc ją w swoje ramiona.

— Mówiłem, że jestem gotów iść dla ciebie na wojnę. — Uśmiechnął się do niej i delikatnie pocałował.

— Ale wojna z Lannisterami jest zbyt kosztowna, byś mógł walczyć jeszcze dla mnie...

— Najpierw rozprawię się ze wszystkimi, którzy będą chcieli mi cię zabrać. Później wybiorę się do tych pseudo Złotych Lwów.

— Ale...

— Już żadnych ale — przerwał jej. Wziął ją za rękę i pociągnął. — Chodź ze mną — poprosił, a ona posłusznie za nim poszła.

— Gdzie idziemy? — zapytała, unosząc jedną brew. 

Wyszli na dziedziniec, na którym zebrali się lordowie i inni przedstawiciele pomniejszych rodów Północy.

— Idziemy do septu — poinformował ją.

— Od kiedy chodzisz do septu, Robb? — Zmarszczyła brwi i zatrzymała się przed wejściem.

— Obiecałem, że cię poślubię. — Uśmiechnął się do niej. — A teraz jest najlepsza okazja. — Głową wskazał na tłum ludzi Północy, którzy tu zjechali.

— Twój wuj i mój ojciec cię zabiją. — Zaśmiała się, choć nie widziała w tym nic śmiesznego.

— Ja zabije ich pierwszy — wyznał, a ona rzuciła się na niego, mocno przytulając.

— Ale dlaczego nie w Bożym Gaju? — Zmarszczyła brwi, odsuwając się lekko od niego, jednak nadal pozostała w dobrym nastroju.

— Bo wielcy lordowie Południa mogliby tego nie uznać — powiedział jej cicho i wprowadził do septu.

Tam czekali na nich więksi lordowie Północy, między innymi lord Karstark, Umber, Glover, Mormont czy Bolton, a także Drina i Talisa oraz Rickon i Bran.

Robb zarzucił na nią płaszcz rodu Starków, obiecując jej ochronę i opiekę, a także nazwisko Stark i przynależność do największego rodu na Północy.

Septon związał ich ręce wstążką mówiąc jakąś formułkę do Siedmiu, których na Północy wyznawała tylko lady Catelyn.

— W imieniu Siedmiu, niniejszym zespajam te dwie dusze w jedno aż po nieskończoność. Spójrzcie sobie w oczy i wypowiedzcie słowa przysięgi — wygłosił septon, a Robb i Yngvild zwrócili się ku sobie, patrząc sobie w oczy. Oboje się stresowali, ale oboje chcieli tego zbyt bardzo.

— Ojciec. Kowal. Wojownik. Matka. Dziewica. Starucha. Nieznajomy. Jestem jego, a on jest mój. Od tego dnia, aż po kres mych dni.

— Ojciec. Kowal. Wojownik. Matka. Dziewica. Starucha. Nieznajomy. Jestem jej, a ona jest moja. Od tego dnia, aż po kres mych dni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top