dziewiętnaście
Rodzina jest najważniejsza, lady Catelyn powtarzała jej to od kiedy zjawiła się w Winterfell, mimo iż nie była Tullym.
Rodzina jest najważniejsza, słyszała to jedno zdanie w głowie już od kilku lat.
Rodzina jest najważniejsza, lady Catelyn codziennie jej to pokazywała.
— Rodzina jest najważniejsza — powtarzała. — Rodzina jest pierwsza - zawsze to mówiła.
Rodzina jest najważniejsza, tylko to teraz słyszała w głowie. Rodzina jest najważniejsza. Rodzina jest pierwsza, płakała, rodzina zawsze jest najważniejsza.
Więc dlaczego zgodziłaś się, by Frey zażądał mojego dziecka?! Dziecka mojego i twojego syna!
***
,,Rodzina, obowiązek, honor"
Słowa, które lady Catelyn wpajała swoim dzieciom od najmłodszych lat i jej również.
Kiedy zakochała się w Robbie, kiedy go zobaczyła po raz pierwszy, kiedy po raz pierwszy porozmawiała z nim, na próżno doszukiwała się w tych słowach ,,miłość". Od początku wiedziała po co jedzie do Winterfell.
Rodzina ją tam wysłała, twierdząc, że nikt od Starków lepiej jej nie wychowa, by spełniła swój obowiązek.
Obowiązek, miała jedyny obowiązek, którym było poślubienie lorda, którego wybierze jej ojciec, rodzina.
Ale co jeśli się zakochałam?, pytała się wiele razy w Bożym Gaju, a wiatr przyjemnie muskał jej policzki i rozwiewał rude włosy.
Jak może błagać lady Catelyn, by odwołała postanowienie Starków i Freyów, mówiąc jej, że rodzina jest najważniejsza skoro ona sama zostawiła swoją rodzinę?
***
Biegła niekończącymi się korytarzami zamku Reedów. Nie był to wysoki i nowy zamek. Liczył sobie dużo więcej od Orlego Gniazda czy Riverrun, a jeśli chodzi o wysokość miał tylko dwa piętra, ale za to był długi i szeroki.
Zawsze się w nim gubiła. Nigdy nie czuła się w nim jak w Domu. Nie tak jak w Winterfell.
Biegła i chociaż czuła niesamowite zmęczenie, nie mogła się zatrzymać.
Wbiegała w nowe korytarze, szukając wyjścia.
Otaczała ją tylko ciemność, modliła się, by nie wpaść na jakąś kamienną ścianę.
W jej oczach zbierały się łzy bezsilności.
Kiedy wbiegła do kolejnego korytarza, zobaczyła na końcu jego światło i postać.
Robb.
Pomyślała od razu i zaczęła biec w jego kierunku jeszcze szybciej.
Ale to nie był Robb.
Na końcu korytarza stała Meera. W dłoni trzymała sztylet, a jej ręce ociekały krwią.
— Meera — wyszeptała cicho Yngvild i zatkała sobie usta ręką.
Kiedy się odezwała, ta podniosła na nią swój wzrok i uśmiechnęła się.
— Rodzina jest najważniejsza, siostro — powiedziała. — Ale ty już nie należysz do naszej rodziny.
— Nie! — krzyknęła, kiedy młodsza siostra zaczęła się do niej zbliżać. Odwróciła się od niej i znowu zaczęła uciekać. — Robb! — wolała go ze łzami w oczach i na policzkach, biegnąc przez kolejne ciemne korytarze.
Dobiegła do jakiś drzwi. Nie czekając zbyt długo, otworzyła je.
I zobaczyła swojego Robba.
I zobaczyła swoją Talisę.
Całowali się, ciągle pogłębiając pieszczoty. Ze łzami w oczach widziała jak Robb opuszcza swoją dłoń na jej pośladki, a ona zdejmuje z niego ubranie.
— Robb... — wyszeptała.
Nie, to nie prawda, wmawiała sobie.
— Nie! — znowu krzyknęła.
Zatrzasnęła drzwi i pobiegła w drugą stronę.
Jej kroki odbijały się echem od kamiennych ścian zamku i dźwięczały w jej głowie.
Biegła, nie mogąc złapać już tchu, a głowa bolała ją coraz bardziej.
Nagle wpadła na kogoś i przewróciła się. W ciemności dostrzegła brata.
— Jojen! — Odetchnęła z ulgą i rzuciła się na niego, by go przytulić. Teraz łzy przerażenia zmieniły się w łzy szczęścia i ulgi. — Tęskniłam...
Kiedy nie odezwał się, podniosła wzrok na jego twarz, a ona ani drgnęła. Jego oczy były puste. Dostrzegła, że chłopak trzyma się jedną ręką za brzuch, a spod jego palców wycieka czerwona ciecz.
— Nie! — krzyknęła, płacząc. — Nie...
— Nieumarli nadchodzą, siostro — powiedział pustym głosem. — Uciekaj i ochroń swoją rodzinę — polecił.
— Nie, Jojen... Ty jesteś moją rodziną... — Płakała, ale nagle poczuła dotyk lodowej ręki na swoim ramieniu i podskoczyła przerażona. Odwróciła się i zobaczyła w ciemności oczy tak niebieskie, że oślepiły ją na chwilę. Krzyknęła przerażona i obudziła się na czymś miękkim.
Przy prowizorycznym łóżku siedział Robb. Bez Talisy. Na szczęście.
— Obudziłaś się — powiedział z ulgą i przytulił ją, a ona zaczęła jeszcze bardziej płakać. — Wszystko w porządku? — spytał po chwili i odsunął ją lekko od siebie.
Nie mogła nic powiedzieć, dlatego pokręciła tylko przecząco głową. Chciała odgarnąć mokre od potu włosy z czoła ale ręce za bardzo jej się trzęsły.
— Jojen... — wyszeptała tylko i zaczęła płakać jeszcze bardziej.
— Ci... — Usiadł obok niej i wziął ją na kolana, po czym zaczął ją lekko kołysać i uspokajająco głaskać po plecach.
— Musimy — zaczęła, przełykając ślinę. — Musimy wrócić na Północ, Robb.
***
Okazało się, że przegapiła przeprawę przez most Freyów i teraz byli w połowie drogi do Riverrun. Musieli pędzić by zdążyć uwolnić Edmure'a Tully'ego i Eddarda Starka, a czasu było coraz mniej.
Stark przyszedł do niej wieczorem, kiedy zaczęli rozstawiać pospieszne namioty, a ona już się kładła.
— Czemu mi nie powiedziałaś? — zapytał, siadając obok niej na łóżku i biorąc ją na kolana. — Był u ciebie maester Freya i on mi dopiero powiedział, dlaczego?
— Próbowałam tak wiele razy — westchnęła. — Ale za każdym razem przerywał Theon. — Zaśmiała się.
— Jak długo? — spytał.
— Noc poślubna — odparła z uśmiechem i przełożyła ręce za jego szyję. — Albo wcześniej — dodała ciszej, wprost do jego ucha, na co uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Nawet nie wiesz jak się cieszę. — Przymknął oczy i oparł swoje czoło o jej. - Dziękuję — powiedział po chwili, a ona zmarszczyła brwi.
— Za co?
— Za to, że dasz mi syna — odpowiedział szczęśliwy i pocałował ją.
— Dziękuję, że dałeś mi swoje nasienie. — Zaczęła pogłębiać pocałunki.
Podwinął jej suknie i ręką odnalazł jej kobiecość.
Zaśmiała się i pociągnęła go na łóżko, pogłębiając pieszczoty.
***
— Kiedy uwolnimy Riverrun zostaniesz w nim — postanowił, podjeżdżając do niej na swojej klaczy. — Chciałem, żebyś została już w Bliźniakach, ale zbyt bardzo nie ufam Frey'owi.
— Nie zostanę tam — odpowiedziała mu ze spokojem i dopiero teraz przeniosła na niego swój wzrok. — Nigdy cię nie zostawię — powiedziała całkowicie poważnie, bez żadnego uczucia na twarzy i pognała swojego konia, by dogonić Talisę.
— Wie już? — spytała Wschodnia dziewczyna.
— Tak — przyznała. — Ale tylko on i ty. Tak jak przewidzieliśmy, chce mnie zostawić w Riverrun, kiedy je już odbijemy.
Talisa spojrzała na nią, a Yngvild w jej oczach dostrzegła ten dziwny błysk.
— Wiesz, może to i lepiej?
— O czym ty w ogóle mówisz?! — Spojrzała na nią jak na wariatkę.
— Tak to jak pojedziesz z nami w dalszą drogę, będzie ci źle. Tak to, będziesz w spokoju odpoczywała. Nie musisz się martwić — mruknęła do niej. — Przypilnuje ci go.
— Odpoczywała?! — zakpiła. — W spokoju?! Jak mam żyć w spokoju, kiedy mój ukochany toczy bitwy? Jak mam odpoczywać, kiedy nieustannie muszę się martwić o jego życie?
Talisa nie odpowiedziała.
— Ufam Robbowi bezgranicznie, ale... — przez myśl przemknął jej sen, w którym widziała go i przyjaciółkę — co jeśli zostawię go w Riverrun, a w drodze na Południe znajdzie sobie inną? — Przegryzła wargę. — Jakąś kurwę? Albo jakąś inną lady? — powiedziała smutno. — Co jeśli przez ten czas przestanę mu się podobać? Co wtedy ze mną będzie? Rodzina mnie nie przyjmie, a lord Edmure nie będzie chciał mnie widzieć z dzieckiem.
— Robb cię kocha — przerwała jej i spojrzała na nią poważnie. Ale nie zapewniła, że jej nie zdradzi.
***
Tuż przed Riverrun zatrzymali się jeszcze, by ustalić jakiś plan. Nie rozkładali już żadnych map, nie mieli czasu, dlatego któryś z lordów mieszkających w pobliżu narysował im mapę patykiem, na wilgotnej ziemi.
— Jaime Lannister nie należy do tych, którzy by siedzieli w namiocie, kiedy jego cieśle budują wieże oblężnicze — stwierdził lord Glover, kiedy usłyszał raport Greatjona.
— Tak — potwierdził Jon Umber. — Do tej pory już trzykrotnie wyjeżdżał z rycerzami, żeby stawić czoło najeźdźcom albo uciszyć oporną wioskę.
— Jak duże są jego siły? — spytał Robb.
— Dwadzieścia tysięcy piechoty — odparł. — Są rozrzuceni wokół zamku w trzech obozach rozdzielonymi rzekami.
— Nie da się inaczej oblec Riverrun. — Uśmiechnął się lekko lord Manderly. — I to ich zgubi.
— Ponadto dwa lub trzy tysiące konnych — dopowiedział lord Umber.
— W takim razie wypada trzech na jednego na naszą niekorzyść — stwierdził lord Galbart Glover.
— Prawda, — przyznał po cichu Roose Bolton — ale jest coś czego Jaime Lannister nie posiada.
— Czego? — spytał Stark.
— Cierpliwości — odparła Yngvild, a Roose jej przytaknął.
Robb zastanowił się przez chwilę i przegryzł w zamyśleniu wargę, a następnie znowu wrócił do prowizorycznej mapy.
— Trzeba go ukuć tutaj — powiedział, wskazując palcem. — Kilkuset ludzi, nie więcej. Wszyscy pod sztandarem Tullych. Kiedy ruszy za wami, będziemy czekać na niego... — przesunął palec o cal na lewo — tutaj.
***
— Moja matka uparła się na dziesięciu ludzi, którzy mają jej pilnować i kłóciła się ze mną o to przez pół dnia! — poskarżył się, bezradnie rozkładając ręce. — Czemu ty jeszcze utrudniasz i nie chcesz nikogo!?
Westchnęła zrezygnowana i przewróciła oczami.
— Przyda ci się każdy miecz... — nie pozwolił jej skończyć:
— Mówiła dokładnie to samo — mruknął pod nosem.
— Bo to prawda — stwierdziła, a on zrobił minę jak obrażony, mały chłopiec, co niesamowicie ją rozczuliło.
Ruda zaśmiała się i podeszła do niego, a następnie wzięła za ramiona.
— Każdy rycerz ci się przyda — powiedziała, patrząc na niego łagodnie. — A ja sobie poradzę. Mam Rutę, nie zapominaj o tym.
— Nie zapominam. Ale nie zapominam również o tym, że nosisz moje dziecko.
***
Yngvild już siedziała na swoim śnieżnobiałym ogierze i patrzyła jak Robb dosiada swojego konia. Przytrzymywał mu go Olyvar Frey, syn Freya, w rzeczywistości dwa lata starszy od Robba, lecz jakby dziesięć lat młodszy i bardziej niecierpliwy.
Przed przypięciem tarczy i założeniem hełmu, Robb podjechał jeszcze do swojej ukochanej.
— Pamiętaj, że zawsze cię kochałem — powiedział, delikatnie dotykając dłonią jej policzka. Przymknęła oczy na chwilę, rozkoszując się jego dotykiem.
— Nie mówi tak — odpowiedziała ze łzami w oczach. — Wróć do mnie. — Ścisnęła jego dłoń. — Wróć do nas. — Uśmiechnęła się lekko.
Rozumiejąc o co jej chodzi, pokiwał twierdząco głową.
— Matko, — zwrócił się do lady Catelyn, która była tuż po prawej stronie Yngvild. Po jej lewej była Talisa — muszę przejechać przed pierwszą linią. Ojciec zawsze powtarzał, że ludzie powinni zobaczyć dowódcę przed bitwą, to doda im odwagi.
— A zatem jedź — odparła, również ze łzami w oczach. Pożegnanie syna, który jechał na wojnę zapewne musiało być ciężkie, ale czy cięższe od pożegnania ukochanego, który wkrótce zostanie ojcem dziecka, które noszę pod sercem?, zastanowiła się.
***
Las rozbrzmiewał szeptami. Blask księżyca zamigotał na powierzchni strumienia w dole, który wił się skalistym podłożem doliny. Pod drzewami rżały cicho konie, grzebiąc kopytami w wilgotnej, pokrytej liśćmi ziemi, a mężczyźni opowiadali niezbyt spokojne dowcipy ściszonymi głosami, ale Yngvild ich nie słuchała.
Niczego nie chciała słuchać. Chciała być tylko z Robbem, ale wiedziała, że w tym momencie jest to niemożliwe.
— Już chyba niedługo, moje panie — odezwał się Hallis Mollen, który prosił lady Catelyn by to ją bronić podczas bitwy.
Właściwie strzegło je siedemdziesięciu ludzi. Trzydziestu ludzi dla lady Catelyn i czterdziestu dla Yngvild. O mniej nie mogła wyprosić Starka, nawet argumentem, że ma największego wilkora oraz sama w razie czego potrafiłaby się obronić.
Siedemdziesięciu ludzi by bronić je albo bezpiecznie odwieźć do domu, gdyby coś poszło nie tak.
Na tę drugą myśl, Yngvild mocno zaciskała powieki i modliła się do Bogów, by wszystko poszło po ich myśli.
By Robb przeżył. Wygrał. I kiedykolwiek mógł zobaczyć czy trzymać na rękach swojego syna.
By jeszcze kiedykolwiek mógł wziąć ją w swoje ramiona, a ona mogła poczuć słodki smak jego ust.
— Nie martw się tak — usłyszała głos lady Catelyn i odwróciła do niej głowę.
— Jak mogę się nie martwić? — spytała, choć wiedziała, że żadna odpowiedź nie będzie poprawna.
— Wróci do ciebie — powiedziała.
— Musi — mruknęła Yngvild i przymknęła oczy, ponawiając modlitwę do Starych Bogów.
Gdzieś w oddali usłyszała ptaka. Od razu pomyślała o wołaniu ptaków z Północy, śnieżne wołanie, jak mawiali inni i które jej się tak bardzo podobało. Widziała je, kiedy Boży Gaj przykrywała gruba warstwa śniegu, ale kiedy nie było zimy zdarzało się to bardzo rzadko.
Są już tu, zdała sobie sprawę.
— Są już tu, moje panie — znowu odezwał się Hal, ale ona go już nie słuchała.
W lesie zapadła całkowita cisza.
Wydawało się, że mijają miliony lat. Odgłosy koni i ludzi stawały się coraz głośniejsze.
Yngvild spojrzała kątem oka na lady Catelyn i zdała sobie sprawę, że ona również dostrzegła ser Jaime'a Lannistera. Blask księżyca posrebrzył jego zbroję i ozłocił jego włosy, a szkarłatny płaszcz wydawał się teraz czarny.
Pojawiał się i znikał, wraz z innymi Lannisterami, ale Yngvild nie chciała nawet na niego zwracać uwagi. Modliła się do Bogów, by nic złego nie spotkało jej ukochanego.
Nagle trzy kobiety i siedemdziesiąt ich ludzi usłyszało róg Maege Mormont, który informował, że ostatni z rycerzy Lannisterów znalazł się w pułapce.
Yngvild usłyszała jak Szary Wicher wyje, a zaraz jej wilczyca również podnosi łeb i wyje.
Zaraz słychać było więcej rogów. Słychać było również krzyki ludzi i rżenie koni.
Przez drobne łzy, których nie pozwoliła sobie wypuścić widziała jak Robb prowadzi ich ludzi w dół zbocza.
Odwróciła głowę na drugi brzeg doliny i zobaczyła jeźdźców lorda Umbera wyłaniających się z ciemności między drzewami. Tworzyli długą linię, a kiedy wypadli z lasu, przez krótką chwilę Yngvild widziała tylko iskierki księżycowego blasku na czubkach ich kopii, jakby ze zbocza spłynęły tysiące błędnych ogników spowitych w srebrzysty płomień.
Zamrugała i widziała już tylko ludzi, którzy pędzili w dół doliny, by zabijać lub ginąć.
Potem słyszała już tylko okrzyki rodów za których walczyli ludzie. Stark, Tully i Lannister. Trzask łamanych kopi, szczęk krzyżujących się mieczy. Rżenie umierających i rannych koni. Krzyki umierających i rannych żołnierzy.
To wszystko zlewało się już w jedno.
Przymknęła oczy, błagając, by Robb do niej wrócił.
Otworzyła oczy, słysząc głos Starka.
— Do mnie! Do mnie! — wolał swoich ludzi tak głośno, że niemal miała wrażenie, że był tuż obok niej.
Znowu przymknęła oczy, błagając Bogów o Robba.
Wschód zaczął się czerwienić, a odgłosy bitwy stopniowo słabły i milkły, a ona była coraz bliżej płaczu.
Kiedy słońce zaczęło wschodzić nad horyzont, Szary Wicher zawył przeciągle, a Ruta mu odpowiedziała.
Czy przegraliśmy, a Szary Wicher właśnie żegna się z życiem? Czy może Szary Wicher wyje nad martwym ciałem Robba?, pytała samą siebie, ale chyba nie chciała znać odpowiedzi. W jej oczach znowu pojawiły się łzy. Nie, zaprzeczyła, wiedziałabym, czułabym to, że on umarł.
Odetchnęła z ogromną ulgą, kiedy zobaczyła Robba na siwym koniu zamiast jego gniadej klaczy, na której zjechał w dolinę. Wilczy łeb na jego tarczy przecinały głębokie wyżłobienia i smugi surowego drewna, ale on na szczęście nie wyglądał na rannego.
Kiedy był już blisko, Yngvild zeskoczyła ze swojego śnieżnego ogiera i zaczęła biec w jego stronę, był już za blisko, żeby jechała na koniu, dlatego od razu zeszła. Widząc ją, chłopak również zeskoczył ze swojego konia i nie zwracając na nic uwagi podbiegł do niej, a ona rzuciła się w jego ramiona. Zaczęła cicho płakać ze szczęścia, że Bogowie wysłuchali jej modlitw i teraz mogła go ściskać.
Wreszcie odsunęli się od siebie, ale nawet tak długie przytulenie im nie wystarczyło. Przylgnęli do siebie ustami, nie zważając na cały świat.
— Jesteś ranny. — Lady Catelyn podjechała do niech, przerywając im i patrząc na prawą rękawice Robba.
— Nie — zaprzeczył. — To... to jest chyba krew Torrhena albo... — Pokręcił głową. — Nie wiem...
Na górę wszedł już tłum ludzi, byli brudni, w pogniecionych zbrojach, uśmiechnięci, których prowadzili Theon Greyjoy i lord Umber. Ciągnęli między sobą ser Jaime'a Lannistera i rzucili pod nogi Yngvild i Robba.
— Królobójca — oznajmił Hal, który również znalazł się obok nich.
— Lady Stark — powiedział, wciąż klęcząc. Z rany na głowie spływała mu po policzku stróżka krwi, ale mimo to blade światło poranka przywróciło jego włosom złocisty blask. — Wiele się zmieniło odkąd widziałem cię ostatnim razem — mruknął, kpiącym tonem. — Ale mniejsza... Oddałbym ci swój miecz, ale zdaje się, że gdzieś go zgubiłem.
— Nie chcemy twojego miecza — oznajmiła twardo, ale lady Catelyn przerwała jej:
— Oddaj mi mojego pana ojca i brata, Edmure'a. Oddaj mi moje córki i pana męża.
— Obawiam się, że ich także zgubiłem — oznajmił i ciągnął dalej: — i obawiam się, że ty już nic nie możesz ode mnie żądać. Nie jesteś już tą najważniejszą lady Stark, czyż nie? — Spojrzał na Yngvild.
— Zabij go, Robb — wtrącił Theon, chcąc rozładować nieprzyjemne napięcie, które powstało po wypowiedź ser Jaime'a Lannistera. — Weź jego głowę.
— Nie — odparł, zdejmując zakrwawioną rękawice. — Bardziej nam się przyda żywy niż martwy. A poza tym mój pan ojciec nigdy nie pochwalał zabijania jeńców po bitwie.
— Mądry człowiek — powiedział Lannister — i honorowy. Ale mam inny pomysł — dopowiedział, a Robb spojrzał na niego tym przenikliwym spojrzeniem. — Załatwmy to w inny sposób, chłopcze. Tylko ty i ja. Zakończmy to. Powstrzymajmy śmierć tysiąca osób.
— Jeśli zrobimy po twojemu, Królobójco, wygrasz — odezwał się Stark z wrogością. — Więc nie zrobimy tego po twojemu.
— Zabierzcie go i zakujcie w kajdany — poleciła Yngvild, a żołnierze wykonali rozkaz.
— I niech go dobrze pilnują — dopowiedział Robb, ocierając ręką resztki potu i krwi z czoła. — Lord Karstark zachęce z pewnością ujrzeć jego głowę na palu.
— Dlaczego lord Karstark miałby chcieć jego śmierci? — spytała lady Catelyn.
Robb zamyślonym spojrzeniem spojrzał w głąb lasu. Yngvild dostrzegał, że to dla niego trudne.
— On... — zaczął, ale nie wiedział co powiedzieć dalej — on ich zabił...
— Zabił synów lorda Karstaka — pomógł mu lord Glover.
— Obu — powiedział Robb. — Torrhena i Eddarda. A także Daryna Hornwooda.
— Nie można odmówić Lannisterowi odwagi — przyznał Glover. — Kiedy zorientował się, że przegrywa, zebrał swoich ludzi i próbował się przebić przez górę, w nadziei, że zabije lorda Robba. I prawie mu się udało.
— Zapodział swój miecz w karku Eddarda Karstarka, a wcześniej zdążył odciąć rękę Torrhenowi i rozpłatał głowę Darynowi — powiedział Robb, a Yngvild w jego głosie słyszała coś czego jeszcze nigdy u niego nie słyszała. — Przez cały czas mnie wołał. Gdyby go nie powstrzymali...
— Wtedy my były byśmy pogrążone w żałobie, zamiast lorda Karstaka — odparła Catelyn, stając obok Yngvild.
— Nasi ludzie zrobili to, co do nich należało, Robb — powiedziała poważnie rudowłosa. — Zginęli w twojej obronie.
Robb patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym zwrócił się do żołnierzy Północy:
— Wygraliśmy bitwę! Ale to nie czyni nas zwycięzcami! Musimy uwolnić mojego ojca! I moje siostry od królowej! Przepędzić tych, którzy chcą nas zniewolić! Wojna się jeszcze nie skończyła...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top