dziesięć
— Masz jakieś wieści od lorda Eddarda? — Podeszła do lorda Robba, kiedy ten omawiał jakieś sprawy z maesterem Luwinem.
Odwrócił się do niej.
— Lady. — Przywitał ją skinieniem głowy i spojrzał również na Drinę, żeby ta odeszła. — Aleksandryno... — powiedział znacznie w stronę dziewczyny, ale ta nic nie zrobiła w tym kierunku.
— Lordzie — odrzekła tylko, lekko dygając. Nie mogła ich zostawić samych, już nie. Maester przyłapał ich jak spali w jednym łóżku, w jej komnacie, oczywiście akurat nie robili tego, ale spali razem. To wystarczający powód do podejrzeń.
Robb mu wtedy wyznał, że kocha rudą, ale ten tylko się zaśmiał.
— To wasz wspólny obowiązek. Yngvild musi zostać żoną lorda Riverrun, a ty, Robb jesteś teraz lordem Winterfell, tobie będzie przeznaczona inna panna, bardziej wpływowa i z większego rodu, a nie zwykła wyspiarka. — Słysząc jego słowa, krew w Yngvild momentalnie się zagotowała, ale po takiej wpadce wolała się nie odzywać.
— Kocham ją i to z nią będę — oznajmił mu twardo i wstał z łóżka.
— Znam was od dawna — powiedział spokojnie. — Już od początku patrzyliście na siebie... z tym czymś — jego słowa w dalszym ciągu przepełnione były spokojem. — Miłość jest bardzo piękna. — Widziała po Robbie, że ten trochę się uspokoił, ona za to jeszcze bardziej przykryła się futrzanym przykryciem, czując chłód nadchodzącej zimy, który wpadał przez okno jej komnaty. — Ale oboje macie obowiązki, — powtórzył dobitnie — a niestety obowiązek jest śmiercią dla miłości.
— Ale miłość jest śmiercią dla obowiązku — przypomniała sobie. Usłyszała te słowa kiedyś we śnie. Pamiętała go tak dobrze, jakby śnił jej się co noc, jednak widziała go tylko raz.
Nie widziała człowieka, który to mówił, ale widziała ludzi, do których to mówił. Miłość jest śmiercią dla obowiązku. Obowiązek jest śmiercią dla miłości, zapewne chodziło o wielką rebelie Roberta, kiedy te słowa leciały w stronę Lyanny Stark i Rhaegara Targaryena. Ale oni mimo wszystko wybrali miłość. Bez względu na wszystko, bo ile ludzi zginęło dlatego, że Smoczy Książę wybrał obiecaną Jeleniowi Wilczycę?
Ona i Robb również wybrali miłość. Tak przynajmniej myślała w tamtym momencie.
— Tak — zgodził się z nią maester. — Ale sprawy formalne poszły już za daleko, byście mogli coś zrobić... — Bezradnie rozłożył ręce. — Jeśli jeszcze raz zrobicie coś czego nie powinniście, lady Catelyn dowie się, a ona nie będzie dla was już taka łaskawa. — Zagroził im palcem. — Powiem Aleksandrynie, by miała na was oko.
I dlatego teraz stali tak na przeciwko siebie i jedyne na co mogli sobie pozwolić to krótka rozmowa i wymiana uprzejmości ,,lordzie - lady".
— Są jeszcze w drodze — powiedział. — Napisze, kiedy dotrą do Królewskiej Przystani.
Ze zrozumieniem pokiwała głową.
— Czy zechciałbyś mi towarzyszyć w modlitwie, w Bożym Gaju, lordzie? — spytała z nadzieją. W jego oczach czaiła się miłość, jak zawsze kiedy na nią patrzył.
— Lord Robb ma wiele obowiązków, Yngvild — maester Luwin uprzedził go w odpowiedzi.
— Sądzę jednak, maestrze, że znajdę chwilę czasu...
— W takim razie sam będę musiał iść do lady Catelyn — powiedział znacząco, dając im tym samym do zrozumienia, że ani chwili nie mogą spędzić razem, nawet w towarzystwie.
— Rozumiem. — Yngvild spuściła głowę i nerwowo zaczęła skubać kawałek rękawa od sukienki.
— Ja ci będę towarzyszyć, pani — podjęła się Drina, a ruda spojrzała na nią jak na wariatkę, przecież boi się Bożego Gaju.
Ale wiedziała do czego ta zmierzała, więc zgodziła się od razu, posyłając Robbowi smutne spojrzenie.
— Mogliście bardziej uważać — Aleksandryna szepnęła, kiedy wchodziły do ogrodu starych drzew.
— Uważaliśmy — fuknęła jej.
— A robiliście to już? — zagadnęła ciekawie, kiedy były już przed Czardrzewem, a na policzki Yngvild momentalnie wpłynęły rumieńce. — A więc tak! — stwierdziła rozpromieniona.
Yngvild zdjęła swój płaszcz z ramion i rozłożyła go dla Driny, a sama usiadła na korzeniu Czardrzewa, gdzie zazwyczaj siedział lord Eddard, bądź Robb.
— Będzie ci zimno, pani. — Dwórka zawahała się, zanim usiadła.
— Nie będzie, Drino, — uspokoiła ją uśmiechem i dodała pewnym siebie głosem: — nie zapominaj, że jestem człowiekiem Północy. — Także po zapewnieniu dziewczyny, Aleksandryna usiadła.
— Nie robiliśmy tego... — zaczęła po dłuższej chwili ruda.
— Mnie nie okłamiesz — zaśmiała się lekko. — Wiem, że to robiliście. Widzę to po was, powiedz mi, — ściszyła głos i nachyliła się do niej — jaki on jest? — Uśmiechnęła się i zabawnie poruszyła brwiami.
Yngvild również zaśmiała się lekko i też schyliła się ku niej.
— Jest świetny. — Jej policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej. — Ale nie możesz o tym nikomu powiedzieć! — zaraz jednak sprowadziła je obie na ziemię, prostując się do pionu.
— Jasne, — przyrzekła — ani słowa nikomu. — Zaśmiała się, udając, że wiąże niewidzialną kokardkę na ustach.
— Jak mogę ci zaufać? — Yngvild spojrzała na nią podejrzliwie, w końcu pochodziła z Południa, a ona przyrzekła sobie nie ufać nikomu z Południa.
Drina rozejrzała się jeszcze na wszelki wypadek i powiedziała cichym głosem:
— Kiedy uczyłam się na dworze, w Wysogrodzie, u lady Margaery, ta zaszła w ciąże z mężczyzną niższego stanu. Nikt o tym nie wie. — Przyłożyła sobie palec do ust.
— Skoro mi to powiedziałaś, a nikt o tym nie wie, to skąd mam mieć pewność, że nie powiesz i naszego sekretu? — Skrzyżowała ręce na piersi, a dama z Południa przewróciła oczyma.
— U nas na Południu są inne zasady...
— Wydajecie sekrety tych, którym przestajecie służyć? — Zmarszczyła brwi.
— Poniekąd... — przyznała cicho, odwracając głowę w drugą stronę. — Tak było w Królewskiej Przystani... Królowa Cersei chciała, bym opowiedziała jej wszystko o Wysogrodzie i co tam się dzieje.
— Więc zapamiętaj, Drino, — spojrzała na nią z przekonaniem — na Północy są inne zasady. Lord Eddard powiedział mi kiedyś, że jeśli zawieje biały wiatr i nadejdzie zima, samotny wilk umiera, lecz wataha przeżyje, a teraz nadchodzi zima. Wiem, że będzie ona najzimniejszą i najdłuższą zimą, bo lato było gorące i długie, dlatego nie możemy mieć wrogów, ani donosić na siebie za plecami, w zimę musimy trzymać się razem. Nie wiem jak jest w Królewskiej Przystani, ale w Winetrfell i na Północy trzymamy się razem.
***
— Nie mogę w to uwierzyć — zaczęła, kiedy Drina kończyła czesać jej włosy.
— W co, pani? — zapytała, jak zwykle rozpromieniona.
— Że to wszystko się tak skończyło... — wyznała ze łzami w oczach, przypatrując się swojemu odbiciu w lustrze. — Miałam nadzieję, ciągle ją miała i modliłam się do Bogów... — Otarła słoną ciesz z policzków, która wydostała się z jej oczu. — Mówiłam Robbowi, żeby powiedział im już wcześniej! — Zaczęła cicho płakać. — Jestem zbyt naiwna i zbyt młoda, żebym mogła to zobaczyć, Drino, wierzyłam, że kiedy będzie trzeba, Robb stanie w obronie naszej miłości. Jestem głupia. Głupia, mała i naiwna dziewczynka, z głupimi marzeniami, która niczego nigdy się nie nauczy.
— Nie prawda. — Drina uklękła na przeciwko niej. — Nie jesteś głupia, mądrzejszej i silniejszej kobiety jeszcze nie spotkałam. Tak wiele mówisz mi o zimie... Kiedy nadejdzie, ty jedna poradzisz sobie najbardziej. Doskonale znasz zasady panujące tu, na Północy, o którym nie mogłabym nawet śnić w koszmarach na moim ciepłym Południu i jestem pewna, że w całym życiu, niezależnie od lata, jesieni, wiosny czy zimy, dasz sobie radę. — Na końcu pocieszająco ją do siebie przytuliła. — A Robb na pewno cię kocha...
— Tak, wiem, że mnie kocha, — pociągnęła nosem — ale czy stanie w obronie naszej miłości?
Yngvild poczuła jak Drina ściska ją jeszcze mocniej i jeszcze bardziej opiekuńczo.
***
Rudowłosa stała przy oknie i bez większego sensu wpatrywała się w pełniowy księżyc.
Kiedy zauważyła, że jedyne źródło światła w jej drugiej części komnaty zgasło, odwróciła się. Z długiej świecy zostały już tylko resztki wosku.
Spojrzała na łóżko, na którym w ciemności dostrzegła swoją rudą Rutę. Podeszła do niej, ale ta spała i Yngvild nie chciała jej budzić.
Wymieniła świeczkę w świeczniku, ale nie zapaliła jej.
Poczuła jak zimny wiatr wpada przez okno i otula ją lodowate powietrze nadchodzącej zimy. Będzie zimna, bardzo zimna, zdawała sobie z tego sprawę od początku. Przymknęła oczy, ale przeżyjemy ją z Robbem. Nie rozdzielimy się.
Odwróciła się, słysząc jak ktoś otwiera drzwi do jej komnaty.
— Nie śpisz, pani — bardziej stwierdziła niż zapytała, Aleksandryna.
— Nie — odparła sztywno. — Coś się stało, Drino?
— Tak — wyznała podekscytowana. — Chodź ze mną.
— Gdzie? — spytała, zmęczonym głosem. Ostatnim razem Robb wyciągnął ją w środku nocy. Było tak pięknie... Za pięknie, sprowadziła się jednak na ziemie.
— Do Bożego Gaju, pani.
— Po co tam? — zmarszczyła brwi. Naprawdę nie chciało jej się tam teraz iść, po prostu nie miała ochoty, tam zawsze potajemnie spotykała się z Robbem. — Rano pójdziemy...
W ciemności wyczuła jak dwórka przewraca oczyma, więc już przystała na jej niecodzienną propozycje nocnego wypadu do Bożego Gaju.
— Myślę, że dalej możesz iść sama... — powiedziała cicho, kiedy były pod bramami.
— Przecież sama mnie tam ciągnęłaś! — oburzyła się ruda, szeptem.
— Ale już mi się odechciało. Pamiętaj, że boje się tego miejsca — przypomniała i szybko się od niej oddaliła, wracając w stronę zamku.
Yngvild pokręciła głową, ale stwierdziła, że skoro tu już jest to pójdzie pod Czardrzewo. Znowu się pomodli, by Bogowie się nad nimi zlitowali. Jednak pod Czardrzewem była już jedna osoba, którą od razu poznała.
— Lordzie — przywitała się sztywno, a ten wstał.
— Yngvild. — Uśmiech sam wstąpił na jego twarz, kiedy tylko ją zobaczył, ona jednak pozostała obojętna. — Jesteś na mnie zła... — Podszedł do niej i chwycił ją za rękę którą mu zabrała i cofnęła się o krok. — Miłość jest śmiercią dla obowiązku, sama to powiedziałaś...
— Ale obowiązek jest śmiercią dla miłości — przypomniała. — Nie powinniśmy tu być. Jeśli ktoś się dowie...
— Nawet jeśli się dowie, — spojrzał na nią z nadzieją — to co nam może zrobić?
Zaśmiała się ironicznie i odpowiedziała:
— No nie wiem, Robb, może pójdzie do lady Catelyn?
— To niech pójdzie. — Wzruszył ramionami, a ona podniosła brwi.
— Znowu tak mówisz. Obiecujesz i zapewniasz, że nie jest to dla ciebie ważne, ale kiedy nadchodzi moment...
— Moja matka wraca już do siebie. — Nie pozwolił jej skończyć i podszedł do niej. — Niech się dowie. Niech oni wszyscy się dowiedzą — zapewnił.
— Doprawdy? Jesteś tego pewien?
— Jak niczego — uśmiechnął się do niej, ale ona znowu dała krok do tyłu.
— Maester Luwin powiedział, że sprawy formalne stoją już za daleko, byśmy mogli coś zrobić. Mój pan ojciec przysłał kilka dni temu list z wiadomością, że lord Edmure już na mnie czeka, więc jak zamierzasz załatwić te wszystkie sprawy? — Spojrzała na niego ze zwątpieniem.
— Pamiętasz, jak mówiłem ci, że jestem gotowy iść dla ciebie na wojnę? — W jego jasnych oczach dostrzegła iskierki szaleństwa.
— To szaleństwo! - zaprzeczyła. - Nie możesz, to twój wuj.
— Jeśli mi ciebie zabierze to już żadne więzy krwi mu nie pomogą.
Znowu dała mu się uwieść i odwzajemniła jego czułe pocałunki.
***
— Lady Catelyn prosi cię do Bożego Gaju, pani — poinformowała ją Drina, a ona założyła futro i skierowała się we wskazane miejsce, zostawiając dwórkę w zamku.
Przy Czardrzewie był jeszcze ser Rodrick, maester Luwin, Theon Greyjoy i Robb, do którego podeszła.
— To co powiem musi zostać między nami — zaczęła kobieta, kiedy ruda już do nich dołączyła. — Nie wierzę, że Bran spadł z wierzy. Ktoś go z niej zrzucił — wyznała swoje podejrzenia, patrząc na obecnych. Yngvild niezauważalnie chwyciła rękę ukochanego.
— Doskonale się wspinał — przyznał maester.
— Już dwa razy próbowano go zabić — przypomniała kobieta, a ruda poczuła jak Robb mocniej ściska jej rękę. — Dlaczego ktoś chce śmierci niewinnego dziecka? Bran musiał zobaczyć coś, czego nie powinien.
— Co? — odezwał się Kraken.
— Nie wiem — bezradnie przyznała Catelyn. — Ale daję głowę, że chodzi o Lannisterów. Dowiedziałam się, że nie są wierni królowi.
— Obejrzałaś sztylet zabójcy, pani? — spytał ją rycerz i przyznał: — to wspaniała broń. Valyriańska stal, cenna rękojeść. Ktoś dał broń zabójcy?
— W moim własnym domu próbowali zabić mi brata — oburzył się ciemnowłosy i znowu ścisnął jej rękę, dając znać tym samym, że jest zdenerwowany również na to, że ją też chcieli zabić, kiedy broniła młodego Starka. — Jeśli chcą wojny...
— Wiesz, że stanę za tobą — od razu zapewnił go Theon. O jej pomoc też nie musiał się starać, zawsze stanęłaby za nim.
— Chcecie się kłócić w Bożym Gaju? — przerwał im Luwin, a oni zamilkli, więc ten kontynuował: — gniewne słowa zbyt łatwo mogą przejść w czyny. Nie znamy prawdy. Lord Stark musi się o tym dowiedzieć.
— Nie powierzę tych wieści krukom — twardo oznajmiła Catelyn.
— Pojadę z Yngvild do Królewskiej Przystani — zadeklarował się najstarszy Stark.
— Nie — sprzeciwiła się lady. — W Winterfell zawsze musi być Stark. Ja pojadę.
— Nie możesz — sprzeciwił się jej syn.
— Muszę.
— Wyślę Hala z eskortą - zapewnił ser Rodrick.
— Wielka grupa przyciągnie uwagę — stwierdziła od razu. — Trzeba zaskoczyć Lannisterów.
— Pozwól mi jechać z tobą — poprosił. Chociaż tyle mógł zrobić stary rycerz. — Królewski Trakt jest długi i niebezpieczny.
Lady spojrzała pytająco na maestera, a ten pokiwał głową na tak i Catelyn zgodziła się.
— A co z Branem? — zapytał Robb.
— Ponad miesiąc modliłam się do Siedmiu - wyznała. — Jego życie jest w ich rękach.
Kiedy lady chciała już wychodzić, zatrzymał ją Robb.
— Matko. — Zatrzymała się i odwróciła w jego stronę z pytającym wzrokiem. Stark wziął głęboki oddech i zaczął mówić: — Ślub Yngvild z twoim bratem nie odbędzie się.
— Dlaczego? — spojrzała na niego z niedowierzaniem. Yngvild poczuła na sobie również wzrok innych pozostałych w Bożym Gaju.
— Ponieważ ona tu zostaje. Ze mną.
— Robb! — skarciła go matka i popatrzyła na niego jak na wariata. — Nie ma nawet takiej możliwości!
Yngvild spodziewała się, że w tym momencie Robb przestanie się odzywać i posłucha się matki jak zwykle, jednak teraz walczył dalej:
— Ale my się kochamy.
— Ale wszystko jest już uzgodnione!
— Nie dbam o to czy w Riverrun wujek czeka na MOJĄ ukochaną...
— A co z sojuszem rodu Reedów i Tullych?
— Dadzą sobie radę... — Nie poddawał się. — Od wieków mają sojusz i nie jest im do tego potrzebne małżeństwo.
— A nie pomyślałeś sobie, że jeśli nie dojdzie do tego małżeństwa, które jest już obiecane, to Howland razem z moim ojcem mogą skoczyć sobie do gardeł?
— Dziadek już dawno nie wstaje z łoża...
— Robb! — Po raz drugi upomniała go. — W jakim świetle stawia cię to przed innymi lordami Północy, co oni sobie o tobie pomyślą? Wiesz ilu z nich ma córki wyższego stanu i posagu na wydanie...
— Kocham Yngvild!
— Nikogo to nie obchodzi Robb... — oznajmiła sztywno i bez uczuciowo. — Nie w tym świecie. Kiedy wrócę z Królewskiej Przystani wybiorę się do Riverrun i zabiorę ze sobą Yngvild. Mój brat już na nią oczekuje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top