dwa

— Lady Catelyn. — Dziewczyna ukłoniła się, wchodząc do komnaty starszej kobiety. — Wzywałaś mnie.

Pani zamku podniosła się z drewnianego krzesła i odprawiła służącą, która czesała jej kasztanowe włosy.

— Tak — przyznała. — Witaj, Yngvild.

— Witaj, Catelyn — uśmiechnęła się. Lady i lord Winterfell odkąd tu przyjechała byli dla niej jak rodzice oraz pozwalali jej do siebie mówić po imieniu.

— Przejdźmy się — zaproponowała.

Catelyn chwyciła Yngvild pod rękę i obie wyszły z komnaty z zamiarem skierowania się do Bożego Gaju.

— Mam wieści dla Neda — wyznała w drodze. — Z Królewskiej Przystani przyleciał kruk, ale nie o tym chciałam z tobą pomówić — uśmiechnęła się do niej lekko. — Zaczęłaś już krwawić?

Zaskoczyła ją tym, więc ruda spytała niepewnie:

— Ale o co chodzi, Catelyn?

— Doskonale znasz powinności kobiet, Yngvild, zwłaszcza jeśli jesteś wysoko urodzona — wytłumaczyła, a dziewczyna od razu zrozumiała o co chodzi. — Więc? — dopytała nie słysząc odpowiedzi z jej strony.

— Jeszcze nie — powiedziała zgodnie z prawdą.

Pod Czardrzewem - jak obie się spodziewały - zastały Neda Starka, który ostrzył swój ogromny miecz - Lód.

— Eddardzie. — Yngvild pokłoniła się przed swoim lordem.

— Ned. — Catelyn uczyniła to samo.

— Yngvild, Catelyn — również przywitał się z nimi.

— Minęło tyle lat, a ja ciągle obco czuję się w tym miejscu — przyznała starsza kobieta, odstępując od rudowłosej i przechadzając się kawałek obok Czardrzewa.

— Masz piątkę dzieci z Północy — przypomniał jej mąż, przelotnie na nią spoglądając. — Już do niej należysz.

— Tak — zgodziła się zamyślona Cat.

— Gdzie dzieci? — zapytał wreszcie Ned. To pytanie nie zdziwiło Yngvild, zawsze pytał o dzieci.

— W kuchni. — Lady Catelyn odwróciła się do niego. — Sprzeczają się o imiona swoich wilczych szczeniąt. — Zdjęła płaszcz z ramion i rozłożyła go na brzegu stawu, wygodnie na nim siadając. Ruchem ręki zachęciła również Yngvild, by z nią usiadła. — Arya już pokochała swojego, Sansa też jest oczarowana, ale Rickon jest niepewny.

— Boi się? — Ned spojrzał na nią, przez co Cat poczuła się dosyć niepewnie, więc odpowiedziała rudowłosa:

— Trochę — przyznała, choć nie chciała się wtrącać w ich rozmowę. — Ma dopiero trzy lata...

— Musi nauczyć się stawiać czoło obawom — przyznał. — Będzie coraz starszy. A poza tym nadchodzi zima.

— Tak — przyznała starsza kobieta. Yngvild przyznała rację tym słowom kiwając tylko głową. Czuła dreszcz na same słowa ,,zima nadchodzi". Wszystkie wielkie rody miały rodzinne zawołanie, swojego rodzaju modlitwę, w której wielbiono honor i chwałę, składano przysięgę lojalności, wiary i odwagi. Wszystkie tylko nie Starków. Ich dewiza mówiła i ostrzegała ludzi, że nadchodzi zima.

— Gdzie twój wilkor? — lord zwrócił się do rudowłosej.

— Z Robbem — wyznała niechętnie. Nie powinna zostawiać wilkora, ale — ufam mu — przyznała na głos. — Zostawiłam ją z twoim synem, kiedy wezwała mnie Catelyn.

— Dobrze, że mu ufasz, zwłaszcza teraz, kiedy zima nadchodzi — powiedział tylko.

— Ned — odezwała się po dłuższej chwili Cat, wyczekująco patrząc na męża. Ten zaprzestał swojej pracy i odłożył swój ogromny miecz na bok.

— Yngvild — zwrócił się do niej wreszcie. — Już jakiś czas temu przyleciał do nas kruk od twojego ojca. Prosił abyśmy znaleźli ci godnego męża.

Nie chciała wierzyć jego słowom. W jej oczach stanęły łzy, ale przecież nie mogła płakać.

— Kto to, lordzie Eddardzie? — zapytała tylko, próbując zapanować nad drżącym głosem. Zawsze myślała, że jeśli ojciec wysłał ją do Winterfell, to będzie zamierzał wydać ją za lorda tego zamku...

— Decyzje ostateczną podejmie twój ojciec — oznajmił. — Przesłaliśmy mu dwóch kandydatów, którzy wstępnie się zgodzili. Robin Arryn, syn namiestnika, Jona Arryna, lorda Orlego Gniazda albo Edmure Tully, brat Catelyn i przyszły lord Riverrun.

Przez dłuższy czas w Bożym Gaju panowała cisza, co jakiś czas zakłócana tylko szumem liści popychanych przez wiatr.

— Dobrze — odezwała się wreszcie rudowłosa. — Spełnię swoje powinności kobiety. Lordzie Stark, lady Stark — podniosła się — czy mogę już iść?

— Oczywiście.

Wychodząc z Bożego Gaju słyszała jeszcze zaniepokojony głos kobiety, którą traktowała jak matkę, której sama nie miała: ,,Przyleciał kruk z Królewskiej Przystani"

***

— I co, — weszła do kuchni z ogromnym uśmiechem, na jaki tylko było ją stać w tym momencie — kto ma już imię?

— Nymeria. — Arya wzięła swojego szczeniaka i zaczęła skakać wokół młodej Reed.

— Pięknie — pochwaliła ruda, przyjaźnie uśmiechając się do dziewczynki.

— A twój, Sanso? — spytała siadając obok przyjaciółki.

— Dama — odpowiedziała, delikatnie się uśmiechając i patrząc na swoje szczenię.

— Proszę — Robb podał Yngvild jej ognistą kuleczkę.

— Dziękuję, Robb — odwzajemniła jego uśmiech. — A twój jak się nazywa? — zapytała uprzejmie.

— Jeszcze go nie nazwałem, liczyłem, że mi pomożesz — mruknął do niej przez co na jej twarzy pojawiły się czerwone wypieki.

— Gdzie Jon? — dopiero teraz zauważyła, że jednego szczeniaka brakuje, razem z jego właścicielem.

— Poszedł cię szukać — wyjawił Bran, przytulając się do swojego wilkora.

— Przecież lady Catelyn mnie wzywała... — przypomniała i zaśmiała się kiedy rudy wilczek polizał ją w policzek.

— Tak — przyznał Rickon i chciał powiedzieć coś jeszcze, ale ponownie się zawiesił, kiedy zobaczył malutkie kiełki swojego czarnego wilkora.

— Powiedział, że musi ci coś powiedzieć — dokończyła Arya za najmłodszego brata, karcąco na niego spoglądając.

— Dobrze — przyznała — pójdę go więc poszukać.

— Yngvild — zatrzymała ją jeszcze Arya. — Czego właściwie od ciebie chciała matka?

Ruda zakłopotała się przez chwilę, ale odpowiedziała jak najszybciej mogła:

— Chciała się dowiedzieć jak zniosłam egzekucję — wymyśliła na poczekaniu. — Chodź — zawołała swojego wilkora i wyszła z nim z pomieszczenia. Nim zamknęła drzwi poczuła na sobie jeszcze czujne spojrzenie najstarszego z rodzeństwa.

Nie poszła szukać Jona, tylko skierowała się do swojej komnaty. Kiedy otworzyła drzwi spostrzegła, że w pomieszczeniu jest jeszcze zimniej i ciemniej niż zazwyczaj. Czym prędzej podeszła do szafki przy łóżku i zapaliła na niej świece.

W pokoju rozświetliło się lekko, ale mimo to Yngvild pozostała smutna. Nie chciała wychodzić za mąż i jeszcze bardziej nie chciała opuszczać Winterfell. Wszyscy byli jej tu bliscy; Jon Snow był jej jak brat, lord i lady jak rodzice, którzy nigdy jej nie kochali, blisko była również z rodzeństwem Stark. Trudno było jej się przyznać przed samą sobą, ale Robb przez te kilka lat stał się dla niej bliższy niż przyjaciel. Nie chciała tego przyznać, ale pokochała go już pierwszego dnia w Winterfell, myślała, że to zauroczenie, ale to uczucie nie minęło, a tylko powiększyło się przez te kilka lat, które tu spędziła.

***

— Jon? — spytała zaspanym głosem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Na jej łóżku siedział nie kto inny jak Jon Snow - ale dlaczego tu siedział? Zauważyła również, że świeca, którą wczoraj zapaliła na szafce była całkowicie stopiona. — Jon — powiedziała poraz drugi już trochę bardziej agresywnie — co ty robisz w mojej komnacie?

— Król przyjeżdża — powiedział wpatrzony w dal, zupełnie nic sobie nie robiąc z jej tonu głosu.

— To nie zmienia faktu, że weszłeś tu bez pozwolenia — przypomniała mu ostro.

— Wstąpię do Nocnej Straży — powiedział wreszcie na jednym tchu spoglądając na nią.

Otworzyła szerzej oczy i od razu chciała coś powiedzieć, ale nic sensownego nie mogła chwilowo wymyśleć.

— Ale... dlaczego? — wydusiła wreszcie. — Jon, proszę...

— Jestem bękartem — przerwał jej wreszcie.

— Ale tam są sami złodzieje i gwałciciele... Nie rób tego...

— Jakie życie mnie tu czeka? — przyznał szczerze, podnosząc się z jej łóżka i podchodząc do okna, wychodzącego na pola i lasy.

— Nie zostawiaj nas... — chciała wstać i podejść do niego, ale kiedy odkryła się, zauważyła czerwoną plamę na materacu i swoim ubraniu. — Cholera... — przeklnęła, energicznie wstając i nie zwracając uwagi już na Jona, który akurat się odwrócił.

Yngvild szybko zaczęła się rozglądać w celu znalezienia noża, kiedy przypomniała sobie, że ma sztylet w szufladzie. Szybko ją odsunęła i chwyciła ostrze zbliżając się do brudnego prześcieradła.

— Nikt nie może się dowiedzieć... — mamrotała, robiąc dziurę.

— O co chodzi...? — wyjąkał zdumiały Jon, podchodząc do niej. Spojrzała na niego wystraszonym wzrokiem, ale szybko wpadła na nowy pomysł.

— Pomóż mi — poleciła, szybko spychają z całego łóżka wszystkie inne rzeczy i chwytając za skrawek materaca. — No szybciej!

Chłopak podszedł do łóżka i również chwycił materac, a następnie oboje odwrócili go na drugą stronę.

Rudowłosa w chwilę wyszła do oddzielnego pomieszczenia przy jej komnacie i wróciła już przebrana. Brudne ubrania schowała za kufer, żeby później po cichu je wyrzucić albo spalić. Już trochę mniej zdenerwowana usiadła obok Jona Snow i odetchnęła z ulgą.

— Więc...? — zapytał nadal zdziwiony chłopak.

— Zostałam kobietą — wyjaśniła przerażona i zdumiona na jednym tchu. — Ale nikt nie może się o tym dowiedzieć, rozumiesz?! — zagroziła, groźnie na niego spoglądając.

— Jasne — przyznał, nadal lekko skrępowany. — Ale dlaczego nikt nie może się dowiedzieć?

Wypuściła powietrze i wreszcie wyrzuciła to z siebie co tak bardzo na niej ciążyło od ostatniej rozmowy z lordem Stark i lady Catelyn:

— Mój ojciec chce bym wyszła za mąż, a lord i lady Stark znaleźli mi już kandydatów, teraz będą tylko czekać, aż zacznę krwawić — wyznała bliska płaczu. — Nie chce stąd odchodzić, Jon — i nie zważając już na nic rzuciła się w objęcia przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top