cztery

Obudziła się i zobaczyła go. Zdała sobie sprawę, że kiedy spał był jeszcze słodszy.

Zaczęła bacznie mu się przyglądać. Był idealny. W każdym calu perfekcyjny.

— Dobrze ci się spało? — usłyszała jego zachrypnięty głos. Zarumieniła się, kiedy przyłapał ją na przyglądaniu mu się.

— Idealnie — odparła z uśmiechem. Tak bardzo chciała go teraz pocałować. Tak bardzo była w nim zakochana.

Odwzajemnił uśmiech i dalej tak leżeli w ciszy, przypatrując się sobie. Było idealnie. Chciała żeby ta chwila trwała już wiecznie i widziała w jego oczach, że on również tego chciał.

— Zaraz zacznie świtać — przyznał, nie spuszczając z niej rozmarzonego wzroku. — Zaraz ktoś przyjdzie mnie budzić. Ciebie później. Uczta za kilka godzin.

— Wstał i narzucił na siebie futro, w którym wczoraj do niej przyszedł.

— Robb — odezwała się cichutko, siadają na łóżku. — Nie chce stąd wyjeżdżać.

Odwrócił się do niej. W jego oczach dostrzegła miłość i smutek, który zaraz zmienił się w determinację.

— I nie wyjedziesz stąd — przyrzekł, podchodząc do niej. Ręką dotknął jej policzka i kciukiem go lekko pogłaskał. — Nie wyjdziesz za obcego ci mężczyznę i nie zostawisz mnie — pocałował ją w czoło — nie wyjedziesz z Winterfell, jeśli nie chcesz. Obiecuję ci to.

*** Ned ***

— Ojcze. — Do jego komnaty wszedł najstarszy syn.

— Nie mam teraz czasu, Robb — mruknął starszy mężczyzna.

— To ważne — nalegał brunet.

— Więc o co chodzi? — westchnął i zmęczony opadł na krzesło. Lannisterowie panoszyli się w całym Winterfell, a na dodatek dzisiejsza uczta była nazbyt kosztowna; Ned dziękował Bogom, że zesłali mu właśnie Catelyn, która zajęła się planowaniem biesiady.

— O Yngvild... — zaczął jego syn, a lorda Starka jeszcze bardziej zaczęła boleć głowa.

— Robb, proszę... — nie pozwolił mu nawet dokończyć i jedną ręką dotknął skroni, licząc, że to choć trochę mu pomoże. — Catelyn zabroniła jej jeździć i ćwiczyć dlatego, że nas zlekceważyła. Wątpię, by jej pozwoliła przed wyjazdem króla. Już sam jestem poddenerwowany — wspomniał, przypominając sobie prośbę Roberta o zostanie jego namiestnikiem. — Ale tyle w temacie, nie przekonam jej, już próbowałem...

Ned dostrzegł w oczach syna zawahanie, ale ten odwrócił się i skierował do drzwi. Nie wyszedł, tylko po raz drugi spojrzał na ojca.

— Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć, że Yngvild wychodzi za mąż?

Lord Stark głośno wciągnął powietrze; wiedział jakim uczuciem syn darzy rudowłosą, ale nie mógł na to pozwolić.

Przed oczyma ukazała mu się Lyanna i Rhaegar Targaryen; na taki rozwój sytuacji nie mógł pozwolić jeszcze bardziej. Doskonale pamiętał obraz umierającej siostry. Umarła dla miłości i z miłości, wydając na świat tak różne bliźniaki.

*** Yngvild ***

— Trzymaj głowę prosto — poleciła stara kobieta. Wymyślała już dosłownie wszystko, żeby tylko jeszcze bardziej uprzykrzyć życie rudowłosej. Teraz uczyła ją prawidłowo chodzić w sukni. — I wysoko — skarciła z jadem w głosie. Książka, którą septa przyniosła z biblioteki zsunęła się z głowy Yngvild. — Nawet chodzić nie umiesz! — warknęła rozgoryczona baba.

Yngvild znalazła już tysiąc tekstów, którymi mogłaby jej odpyskować, ale powstrzymała się. Spuściła głowę i usiadła obok Sansy; teraz była kolej Aryi.

— Mogłabyś się trochę postarać — mruknęła starsza siostra.

— Sanso! — Yngvild nie mogła uwierzyć słowom przyjaciółki.

— Dziewczęta! — skarciła je septa i znowu wróciła całą uwage młodszej Starkównie.

— Przecież się staram... — szepnęła Yngvild do Sansy.

— Widzę — odburknęła.

Aryi również szybko spadła książka z głowy, więc nadeszła kolej Sansy. Mała brunetka usiadła obok rudowłosej.

— Jak to znosisz? — zapytała dziewczynka.

— To jest koszmarne... — odpowiedziała również szeptem wyspiarka.

— Chodźmy stąd — ochoczo spojrzała na drzwi. — Dawno nie uczyłaś mnie walczyć siecią... — burknęła.

— Doskonale już sobie z nią radzisz — mimowolnie zaśmiała się na wspomnienie kilku tajnych lekcji w Bożym Gaju.

— No chodź... — nalegała młoda Stark.

— Nie możemy. — Zrobiło jej się jeszcze bardziej smutno. Teraz zapewne siedziałaby z Robbem i Jonem.

Przerażał ją fakt wyjścia za mąż, a tym bardziej opuszczenia Robba, możliwe, że już na zawsze; jednak wiedziała, że swojego krwawego sekretu nie zdoła utrzymać jeszcze przez długi czas.

***

— Ale ci zazdroszczę! — Rozpromieniona Sansa chodziła po jej komnacie i wyjmowała na łóżko dziewczyny kolejne sukienki z kufra.

— Nie ma czego, Sanso.

— Przymierz tą — septa wskazała na fioletowo - zieloną.

Yngvild pokiwała głową, wzięła kreacje i wyszła do pomieszczenia obok, by zaraz do nich wrócić już ubrana.

— Świetnie leży — pochwaliła starsza kobieta.

— Wyjedziesz na Południe — Sansa dalej zachwycała się wieścią, że jej przyjaciółka wkrótce wyjdzie za mąż — zostaniesz panią Orlego Gniazda albo Riverrun... I urodzisz mu na pewno mnóstwo dzieci! — Starkówna zachwycała by się pewnie dalej, ale septa wzięła ją od Yngvild, by teraz ją przygotować do uczty.

Młoda Reed dopiero teraz w spokoju opadła na łóżko i zaczęła cicho płakać.

Tak bardzo nie chciała zostawiać Robba. Nie chciała stąd wyjeżdżać; tu czuła się jak w domu. To Robba chciała kochać; chciała za niego wyjść, urodzić mu dzieci i to z nim umrzeć. Niczego tak bardzo nie chciała jak tego.

***

Uczta trwała już kilka godzin. Zaczęła się przed zmrokiem, a Yngvild była pewna, że jest już środek nocy.

Wszyscy świetnie się bawili i prawie wszyscy byli już mocno pijani. Oprócz niej.

Wyspiarke bolała głowa od gorąca w Wielkiej Sali, a także od krzyków i fałszywych pieśni biesiadników.

Przy głównym stole siedział lord i lady Stark oraz król i królowa (rzeczywiście król był gruby, a królowa stara, jak dzień wcześniej opowiadał jej Robb); niżej siedziała młodzież - w tym Yngvild; a na sali byli pozostali goście.

Rudowłosa ledwo kontaktowała już ze światem, marzyła, by zamknąć się w komnacie i pójść spać, bądź dalej użalać się nad sobą i płakać w poduszkę. Tu, przy obcych, nie mogła uronić choćby jednej łzy.

Z prawej, zupełnie jak przez mgłę słyszała podniecone głosy Sansy i Jeyne, a z tego co jakimś cudem jeszcze wywnioskowała to rozmawiały o jakimś złotowłosym chłopaku, ale mało ją to obchodziło. Z lewej Arya bawiła się czymś na talerzu, chyba jedzeniem. Nie chciała wnikać.

Robb po drugiej stronie ich ogromnego stołu świetnie bawił się ze znienawidzonym przez nią Greyoffem. Bran i Rickon poszli już chyba spać.

Yngvild odwróciła ociężałą głowę w stronę lady Catelyn, by uzyskać od niej niewidoczną zgodę na wyjście, ale zobaczyła, że lady i królowa rozmawiają z Sansą, a lorda i króla gdzieś wcieło najwyraźniej.

Sansa zaraz wróciła na miejsce, ale była Tully nadal nawet nie zwróciła uwagi na młodą Reed.

Oparła głowę o rękę i przymknęła oczy, marząc, by znaleźć się gdzieś indziej.

— Nie...! — nie zdążyła zareagować, kiedy Arya wystrzeliła łyżką swoją papkę jedzeniową w policzek starszej siostry. — Będziemy miały problemy — wyszeptała zrozpaczona patrząc na lady Stark. Septy nawet nie chciała szukać, jeśli jeszcze stąd nie wyszła, to na pewno stała się cała czerwona ze złości.

Lady znacząco spojrzała na najstarszego syna, który szybko do nich podszedł.

— Pora spać — powiedział do Aryi i wziął ją na ręce. Wyniósł dziewczynkę z sali ze śmiechem i szybko wrócił do Yngvild.

— Chodź — pociągnął ją za rękę i zaprowadził na miejsce obok siebie. — Matka nie zwróci uwagi — szepnął jej do ucha. — Jak ci się podoba? — Robb uśmiechną się do niej, kiedy już usiedli.

— Jest świetnie — wymamrotała sarkastycznie, przecierając twarz dłonią. — Nie chce, Greyoff — powiedziała szybko, kiedy Theon chciał nalać jej wina.

— Może grzeczniej — odpowiedział z jadem, żeby zaraz znowu już zacząć się podśmiewywać: — Słyszałem. Wieści po Winterfell roznoszą się szybciej niż w Królewskiej Przystani — zaśmiał się.

Przeniosła na niego zmęczone spojrzenie.

— Szybciej niż zaliczasz burdel?

Zrzedła mu mina, ale nie na długo.

— Nie pyskuj, bo może twój ojciec zechce cię wysłać na Żelazne Wyspy. Ze mną.

— Nie sądzę Greyoff, mam już kandydatów — przyłożyła palce do powiek. Naprawdę chciała już stąd wyjść.

— Gdzie Jon? — zapytała dopiero po chwili, orientując się, że na całej uczcie nie widziała przyjaciela.

— Nie wiem — odparł szczerze Stark. — Może już śpi? Matka zabroniła mu się pojawiać, sądzi, że obecność bękarta mogłaby urazić króla.

— No tak — mruknęła. — Pójdę go poszukać — postanowiła, podnosząc się. Poczuła jak nogi jej miękną i ponownie opada na ławkę, obok Robba.

— Dobrze się czujesz? — zapytał, zmartwiony Stark.

— Tak — odparła od razu. — Może trochę, chce mi się spać, ale tylko trochę! — rzuciła szybko widząc wzrok przyjaciela. — To ja pójdę go poszukać...

— Na pewno? — spytał Robb.

— Tak. — Wstała i już chciała odejść, ale poczuła jego rękę na swojej; a razem z tym poczuła również motylki w brzuchu, które nieco ją ożywiły.

— Może odprowadzić cię do komnaty?

— Nie myślcie sobie — odezwał się jak zwykle zazdrosny Theon — powiem wszystkim, jeśli to zrobisz Robb. Twojej pani matce przede wszystkim.

Yngvild porozumiewawczo kiwnęła głową do Robba i dała mu znać, że wszystko w porządku, a następnie, nie zważając już na lady tego zamku wyszła w celu poszukania Jona Snow.

— Joon! — wreszcie się ucieszyła, kiedy zobaczyła chłopaka, który przy stajni uderzał mieczem o kukłę zrobioną do ćwiczeń.

— Yngvild — odrzekł zaskoczony, zaprzestając czynności. — Co tu robisz? — podszedł do niej.

— Tam jest zbyt ciepło, wiesz gorąco... Ogień też, wiesz, świeczki i to wszystko... I zbyt pijanie, wiesz... towarzystwo... — próbowała mu powiedzieć coś co się łączy, ale jakoś średnio jej to wychodziło.

— Mhm — mruknął rozgoryczony, dotykając jej czoła. — Przecież to jasne, masz gorączkę. Robb miał się tobą zająć.

— Ej! — oburzyła się, krzyżując ręce na piersi. — Sama potrafię się sobą doskonale zająć!

— Tak, — powiedział rozglądając się wokoło - widziałem mnóstwo razy jak potrafisz się sobą doskonale zająć — powiedział sarkastycznie.

Zrobiła nadąsaną minę, chcąc już coś odpowiedzieć, ale przerwał jej jeździec, wjeżdżający przez drugą bramę do Winterfell.

— Jon! Yngvild! Witajcie! — Podszedł do nich, kiedy zsiadł z konia.

— Wujku Benjen! — przywitał go Jon, przytulając się do niego po męsku.

— Cześć. — Rudowłosa uśmiechnęła się do niego i też go przytuliła; spotkała go dwa razy od kiedy była w Winterfell i bardzo się z nim zaprzyjaźniła.

— To ja wam nie przeszkadzam. — Również się do nich uśmiechnął. — Może zdołasz przekonać Jona, żeby jeszcze nie przywdziewał czerni. — Posłał im znaczące spojrzenie i odszedł.

— On ciągle ma nadzieję — zaśmiała się Yngvild. — Jestem ciekawa jak zareaguje na wiadomość, że wyjeżdżam na Południe w celu... No wiesz, w celu... współżycia — znowu się zaśmiała. Ogólnie pewnie by płakała na tę myśl, ale przez doskwierającą jej od kilku godzin gorączkę nie myślała trzeźwo.

— Ja też ciągle mam nadzieję — usłyszała ciche mruknięcie Jona.

— Co? — otworzyła szeroko oczy, licząc, że się przesłyszała albo źle zrozumiała. — Na co nadzieję, Jon?

Chłopak nie zdążył odpowiedzieć, a pojawił się przed nimi nie kto inny jak Tyrion Lannister. Chyba on, Yngvild go jeszcze nie spotkała, ale miał złote włosy, jedno oko miał szare a drugie zielone, w dodatku był bardzo niski.

— Twój wuj jest w Nocnej Straży — zaczął i wyszedł spod muru. — Ciebie jeszcze nie widziałem, kim jesteś? — zwrócił się do rudowłosej — też bękartem? Neda Starka czy króla?

— Jestem Yngvild Reed — odpowiedziała nie siląc się do niego na uprzejmości.

— Ach, córka Howlanda Reeda, twój ród od wieków pilnuje Przesmyku, prawda?

— Tak.

— Dlaczego jesteś w Winterfell, a nie z rodziną? Nie widziałem tu innych wyspiarzy...

— Co tu robisz? — serie pytań przerwał mu Jon Snow, nieprzyjemnie się do niego zwracając.

— Szykuje się na noc w twoim domu — odparł mu zaczepnie. — Zawsze chciałem zobaczyć Mur — oznajmił po chwili, podchodząc do nich i oparł się o drewniany płot przy kuźni Mikeena, a rudowłosa jeszcze bardziej zbliżyła się do Jona.

— Ty jesteś Tyrion Lannister — stwierdził wreszcie Snow na głos. — Brat królowej.

— To me największe osiągnięcie — wyznał przygnębiony, spoglądając na alkohol, który zapewne miał w bukłaku. — A ty jesteś bękartem Neda Starka — spojrzał na niego lustrując go z góry na dół.

Chłopak poczuł się najwyraźniej urażony, bo pociągnął dziewczynę za rękę i odwrócił się, ale mu przeszkodziła.

— Jon, poczekaj.

— Dziewczyna dobrze mówi, poczekaj, jeśli cię obraziłem to przepraszam — wyznał szczerze i zapytał już bardziej uprzejmie: — jesteś bękartem?

— Lord Stark jest moim ojcem — powiedział tylko.

— Ale lady Stark nie jest twoją matką — stwierdził. — A to czyni cię bękartem. Dam ci radę, bękarcie. — Podszedł do nich, a Yngvild jeszcze mocniej ścisnęła rękę Jona. — Pamiętaj kim jesteś, bo świat ci tego nigdy nie zapomni. Noś swe pochodzenie jak zbroję, a złe słowo cię nie zrani.

— Co ty o tym wiesz?

— W oczach ojca zawsze byłem bękartem — odpowiedział. — A wam dam jeszcze jedną radę — spojrzał na nich i na ich splecione dłonie — ty — wskazał na Jona — jesteś bękartem, a ty — tym razem wskazał na Yngvild — jesteś córką lorda. Nigdy nie będziecie mogli być razem.

Yngvild odskoczyła od przyjaciela jak najszybciej.

— Wkrótce mam wyjść za mąż, za lorda Edmura bądź lorda Robina.

— Nie chcesz tego — bardziej stwierdził niż zapytał uśmiechając się do niej współczująco.

— Nie — odpowiedziała szczerze, spuszczając głowę, bo poczuła napływające do oczu łzy. Od tego mrozu nocy i zbliżającej się zimy gorączka jej już trochę opadła. — Mam tu, w Winterfell kogoś kogo bardzo kocham, ale mój ojciec zdecydował za mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top