Rozdział 1
Zdajesz sobie sprawę z tego, że masz masakrycznie przejebane, kiedy dociera do ciebie, że nie jesteś stu procentowym demonem. A raczej demonicą-w moim przypadku. Stałam przed lustrem i patrzyłam na swoją twarz. Pozbawioną arystokratycznych rysów-z wyjątkiem nosa-typowych dla demonic. Matka bez pytania weszła do łazienki i położyła mi rękę na ramieniu.
-Mam dość.
-Czego, Ravine?
-Które z was nie jest ze mną spokrewnione?
-Słucham?
-Spójrz na mnie-powiedziałam cicho.-Nie jestem tylko demonicą.
-Jak to nie?-uśmiechnęła się i poprawiła mi bluzkę ze zdecydowanie zbyt dużym dekoltem.-Jesteś demonicą rozpusty i pożądania, tak samo jak ja i twój ojciec.
-Więc skąd te łagodne rysy twarzy? Brak aroganckiej pewności siebie? Skąd niechęć do namawiania do zła?
-Niechęć to nie geny, Ravine. Masz oryginalny charakter, to prawda, ale czy to źle?
-Oczywiście, że to źle!-syknęłam i odsunęłam się od matki.-Nie jestem taka jak inni.
-A chciałabyś?
-Tak!
-Więc udawaj, Ravine.
-Oni nic do mnie nie mają, nie mam z nimi żadnych problemów. To ze mną coś jest nie tak, czuję to. A jedynym wytłumaczeniem jest mieszana krew.
-Bystra cholera...-uśmiechnęła się ponuro.
-Które z was?
-Jesteśmy twoimi rodzicami, kochanie. Ale ja jestem anielicą.
-C-co?
-Nie zachowuję się, nie? Twój ojciec jest kusicielem, więc...
-Podobno kusiciele nie mogą się zakochiwać. Nie potrafią.
-Jeśli urodzili się jako piekielnicy, tak.
Mój mózg. Zaraz eksploduje. Wtf się dzieje?!
-Ojciec był...
-Aniołem. Ale upadł za wszczynanie buntu, a razem z nim kilkunastu innych. Tu na dole został kusicielem.
-A arystokratyczne rysy twarzy?
-Iluzja, tak jak u mnie. Długo utrzymywana jest wyczerpująca, a w większości wyglądasz jak zwykła demonica, więc postanowiliśmy ci to darować.
-A ty? Upadłaś?
-Gdybym upadła, byłabyś demonicą, kochanie. Zimną i bez serca.
Czyli... Ojciec spłodził mnie po upadku, ale kiedy matka była aniołem. W zasadzie nadal nim jest. I cały czas udaje demonicę. Nie ogarniam. Poważnie. Pierwszy raz w życiu nie ogarniam co się wokół mnie dzieje.
-Wolałabym być.
-Nie musisz być kusicielką. Jeśli chcesz, możesz stać się demonicą kary.
-Demony mogą wykonywać tylko zawód swoich rodziców. Kim byłaś jako anioł?
-Pilnowałam Czyśćca. Zdarzały się momenty, kiedy bywałam okrutna. Nie masz z tym problemu, prawda?
-Z okrucieństwem? Twoim czy ewentualnym swoim?
-Swoim. Wiem, że okrucieństwo innych jest ci obojętne.
-Nie, nie mam. Dlaczego mówisz mi to wszystko?
-Bo przy twoim charakterze, poszłabyś do Nieba i zapytała, kogo trzeba, nie licząc się z niebezpieczeństwem.
-Troskliwa mamusia. Czemu nie powiedziałaś mi tego wcześniej?
-Warunkiem Lucyfera na twój pobyt w Piekle było to, żebyś nie wiedziała. Żebyś nie zaczęła nawracać demonów.
-Da się w ogóle?
-Dać się da, ale wywołuje furię u reszty i już nawet niebiescy sobie odpuścili.
-Łapię.
-Ojciec nie wie, że w ogóle zaczęłaś się domyślać. Lepiej, żeby tak pozostało.
-Okay. Matko...
-Mamo. Proszę.
-Dobrze... mamo. Lucyfer wydawał się w porządku. Przynajmniej sadząc po tym, co mówił o nim ojciec.
-Jest w porządku. Dla swoich. Pozwolił ci tu być, bo twój ojciec jest dla niego bardzo cenny.
-Kusiciel jest dla niego cenny?
-Oprócz tego jest powiernikiem jego tajemnic i planów.
-Książę Piekła potrzebuje się zwierzać?
-Książę Piekła potrzebuje lojalnego doradcy, który nie wsypie go przy pierwszej okazji i nie wbije mu noża w plecy. Opcjonalnie wybije z głowy głupie pomysły.
-Ojciec dzieli się z tobą tym, co mówi mu Lucyfer?
-Nie. Jego funkcja jest tajemnicą, Ravine. Pamiętaj o tym.
-Na czym dokładnie polega jego robota?
-Lucyfer pieprzy o ambitnych planach rozpierdolenia Nieba, a ja mówię ,,Stary, odpuść sobie, niektórzy chcieliby jeszcze trochę pożyć"-wycedził cicho ojciec, nagle stając w progu.
Matka spojrzała na niego z przerażeniem.
-Erato, Ravine jest bystrą, inteligentną demonicą i...
-Wyjdź.
-Erato...
-Wyjdź.
-C-co chcesz zrobić?
-Trzeci raz nie powtórzę.
-Może chociaż porozmawiacie w salonie?
-Nie.
-W porządku, matko.
-Erato... Nie zachowaj się jak typowy piekielnik. Błagam.
Dopiero wtedy zrozumiałam w jak bardzo chujowej sytuacji się znalazłam i czemu matka jest taka przerażona. Wedle prawa-jak sądzę-mógł, a nawet powinien mnie teraz zabić. Pozostawało mi liczyć na fart i mimo wszystko, anielskie geny ojca. Bo matka by mnie nie obroniła, bez szans. Ojciec był znacznie potężniejszy.
-Zamknij za sobą drzwi, Satino.
O kurwa. O kurwa bardzo.
Wykonała polecenie, a ja cała sztywna patrzyłam na ojca. Westchnął ciężko.
-Ravine, zadam ci kilka pytań i oczekuję odpowiedzi. Co powiedziała ci matka.
-Że jesteś doradcą Lucyfera. I że jestem półkrwi. A właściwie tylko to potwierdziła.
Milczał, więc to ja zadałam pytanie.
-Kiedy... mnie poczęto... byłeś już demonem?-upewniłam się.
-Tak. Ravine, nie powinnaś była się tego dowiedzieć.
-Dlaczego?-szepnęłam.
-To groźne. Związki przeciwnych stron są zakazane. I karane śmiercią. Jeśli ktoś się o tym dowie, odbędzie się efektowna, kilkugodzinna egzekucja, a naszym nie brakuje finezji.
-Wiem.
-Krążą różne plotki.
-Dementuję je.
-Potwierdzasz je, Ravine. Pobiłaś chłopaka, który zasugerował ci anielską krew, a potem obroniłaś młodą demonicę przed gwałtem.
-Nie sądzisz, że to było lekkie przegięcie?
-Było. Nie o czyn chodzi, Ravine, ale o twoje cholerne poczucie sprawiedliwości. To zwróciło uwagę demonów.
-Wiedzą już?
-Domyślają się. Przedyskutowałem to z Lucyferem i... Musisz iść do Nieba.
-C-co?!
-Wiem, jak to brzmi, Ravine, ale tam nic ci nie grozi, w przeciwieństwie do Piekła.
-A co z wami?
-My damy sobie radę.
-Matka wie?
-A jak myślisz?
-Ojcze...
-Tak?
-Mogę się... do ciebie... przytulić?
Chyba oboje byliśmy tak samo zdziwieni, że to powiedziałam.
-Ile ty masz lat?
-Za mało, żeby ogarnąć to wszystko umysłem.
Przewrócił oczami pro forma i przytulił mnie delikatnie. Oparłam podbródek na jego lewym ramieniu, ale nie odważyłam się go objąć.
-Boję się-szepnęłam.
-Wiem, Ravine. Ale w tej chwili nie masz czego się obawiać. Największe szychy zadbają o twoje bezpieczeństwo. Lucyfer, Bóg i kilku archaniołów.
-Dlaczego to robią?
-Bóg i archaniołowie, żeby przeciągnąć cię na ich stronę, a co do Lucyfera-nie mam pojęcia.
Odsunęłam się od ojca.
-Chcę z nim porozmawiać-powiedziałam nagle twardo.
-To Książę Piekła, nie można tak po prostu...
-Więc załatw to, proszę.
Coś w moim wzroku go przekonało.
-Masz być przy nim grzeczna.
-Okay.
-Nie pokorna, ale grzeczna.
-Okay.
Otworzył drzwi łazienki.
-Satino!
Momentalnie znalazła się przy nas.
-Wiesz, gdzie jest jego pałac, Ravine, my musimy porozmawiać.
-Wpuszczą mnie?
-Powołaj się na mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top