Rozdział 6
*Luke*
Biorąc dwa głębokie wdechy, by się uspokoić, zmierzałem w stronę ogromnego białego domu. Szybko przemierzyłem ścieżkę wyłożoną kolorowymi kamyczkami i dotarłem do ogromnych, drewnianych drzwi, otworzyłem je, witając się z Gabrielem, ochroniarzem Michaela.
Chrząknął w moją stronę znacząco, dając mi do zrozumienia, że mam się szykować na mocną zjebkę. W pośpiechu spojrzałem na wyświetlacz telefonu, sprawdzając godzinę i wkroczyłem do środka.
Widok, który zastałem, od razu wywołał u mnie odruchy wymiotne. Na samym środku korytarzu, stała moja półnaga matka w objęciach Michaela.
- Zaraz się porzygam - mruknąłem, zasłaniając usta pięścią i udając, że zaraz zwrócę całą zawartość żołądka. Matka zdrętwiała ze strachu, wpatrując się we mnie z przerażeniem, próbowała zakryć piersi.
Nawet nie zauważyła, że mam zakrwawione dziurawe spodnie.
Kochana mamusia.
Michael za to niczym się nie przejmował, wciąż trzymając ją za pośladek, jednak swoje czarne ślepia wlepiał wprost we mnie, niemo komunikując mi, że jak się odezwę, to wyląduję trzy metry pod ziemią. Z wielkim problemem przełknąłem ślinę, starając się nie zwrócić wszystkiego na dywan. Przeczesałem dłonią włosy, zmieszany.
To jest obrzydliwe.
- To ja będę u siebie - mruknąłem zakłopotany i czym prędzej wyminąłem ich, kierując się do swojego dawno nie odwiedzanego pokoju.
Wchodząc, trzasnąłem drzwiami i z prędkością światła rzuciłem się w stronę łóżka, nie zważając na ranę, a nawet nie myśląc o ściąganiu butów, rozwaliłem się w poprzek, nakrywając pościelą. Dopiero teraz poczułem oznaki zmęczenia i działania prochów przeciwbólowych. Nim się obejrzałem, odpłynąłem. Obudziły mnie dopiero damskie wrzaski z korytarza:
- Zostaw mnie, ty głupi gorylu!
Zerwałem się na równe nogi i wybiegłem z pokoju, sprawdzając co się dzieje. Jeszcze tego brakowało, żeby Michael i moja matka się obudzili. Jakby mi brakowało lima pod okiem.
- Gabriel, co ty do chuja robisz? - syknąłem, przyglądając się ochroniarzowi, który szarpał się z dziewczyną. Zakrwawiona brunetka próbowała się wyrwać z jego mocnego uścisku, lecz na próżno, nie miała szans z Gabrielem.
Waleczna bestia. Przeszło mi przez myśl.
Dopiero wtedy, gdy zobaczyłem jej twarz w świetle, zdałem sobie sprawę, że to przecież Evie.
Miała siedzieć w aucie, do kurwy nędzy, a nie urządzać sobie sparing z ochroniarzem!
Zacisnąłem pięści, a całe moje ciało się napięło.
Czemu ja jej nie zabiłem!?
Szarpnąłem ją mocno za ramię, odciągając tym samym sposobem od Gabriela.
- Spokojnie Gabriel, to mój - ledwo co przeszło mi to przez gardło - to mój gość - mruknąłem niezadowolony, nerwowo zerkając w stronę korytarza, z którego mógłby się wyłonić wkurzony Michael.
Świetnie! Nie ma to jak bać się własnego ojczyma! Krzyczała moja podświadomość.
- Na pewno? - zapytał podejrzliwie, przenosząc co chwilę wzrok z mojej nogi na jej twarz.
Fakt, wyglądało to naprawdę bardzo sztucznie, zwłaszcza, że na moich spodniach widniała ogromna plama krwi, nie wspominając już o reszcie garderoby. Na twarzy dziewczyny, natomiast już w niektórych miejscach pojawiły się fioletowe siniaki, a zaschnięta krew nad rozciętym łukiem brwiowym wcale nie sugerowała, że jesteśmy ze sobą w dobrych kontaktach, wręcz przeciwnie, lecz mimo wszystko brnąłem w to sztuczne kłamstwo dalej.
- Daj spokój - stęknąłem, przytulając z obrzydzeniem ciało kobiety, niezauważalnie wbijając jej palce w biodra tak mocno, by nie próbowała się wyrwać. - Nie wierzysz mi? - mruknąłem słodko i cmoknąłem ją w policzek. - To była tylko mała sprzeczka, prawda? - Jeszcze mocniej zacisnąłem place na biodrach czekając na jej odpowiedź.
- Tak - odpowiedziała z trudem. - Tylko mała sprzeczka - powtórzyła moje słowa.
- Chodź, kochanie, idziemy do mnie.
Mój uścisk zelżał na moment, by wrócić ze zdwojoną siłą, wpatrywałem się w jej lewy profil twarzy, obserwując, jak walczy, by jej usta nie wykrzywiły się w grymasie bólu. Zrobiłem pierwszy krok do przodu, bacznie przyglądając się jej postawie, analizując, co w tej sytuacji może zrobić ta wariatka. Wbiłem jej jeszcze mocniej palce i poczułem, jak się poddaje. Jej ciało wygięło się niezauważalnie do przodu, uciekając od mojego uścisku.
Z bólem nie wygrasz, kochana. Uśmiechnąłem się pod nosem, zdając sobie sprawę, że wygrałem.
Potulnie ruszyła tuż obok mnie.Pośpiesznie otworzyłem drzwi od swojej sypialni, czując na plecach palący wzrok Gabriela, wepchnąłem dziewczynę do środka i czym prędzej zamknąłem drzwi.
Co prawda, ochroniarz nie był dla mnie potencjalnym zagrożeniem, jednak bez problemu mógł pójść do mojego, pożal się Boże, ojczyma, i wszystko mu wyśpiewać, a wtedy już będzie problem, wręcz ogromny problem.
- Coś ty sobie myślała! - warknąłem przyciszonym głosem. W tym domu ściany mają uszy. - Ty głupia idiotko! - Złapałem ją za ramiona, nim zdążyła się odsunąć na bezpieczną odległość i potrząsnąłem nią kilka razy. - Mogłaś nie tylko zabić mnie, ale i siebie! Rozumiesz!
- Trzeba było mnie zabić! - syknęła i splunęła na mnie. Nim zdążyłem pomyśleć uderzyłem ją z całej siły w twarz. Dziewczyna poleciała na łóżko uderzając czołem o drewnianą poręcz.
- Zabiłeś niewinną osobę! To co ci przeszkadza by poderżnąć mi gardło? - wycharczała.
Obserwowałem, jak z jej głowy powoli sączy się krew, przemieszana ze łzami.
Nie ruszało mnie to.
Nachyliłem się nad nią i z uśmiechem na twarzy wyszeptałem:
- Jeszcze mi się przydasz, kotku.
Jeszcze mi się przydasz kotku?! Boże co z ciebie za idiota!
Szybko się wyprostowałem, czując delikatne mrowienie w nodze.
Z rany znów popłynęła krew.
Westchnąłem głośno, zdając sobie sprawę, że czas to zszyć i mieć święty spokój. Utykając dotarłem do ciemnej, drewnianej komody stojącej tuż przy drzwiach, wyjąłem potrzebne rzeczy i rozłożyłem wszystko, analizując czy coś jeszcze jest mi potrzebne.
Czując jej wzrok na plecach, rozerwałem zębami opakowanie z bandażem i rozwinąłem opatrunek, sprawdzając, czy się nada. Bo kto normalny czyta wymiary na opakowaniach?
Rzuciłem bandaż na biurko i zacząłem rozpinać pasek od spodni z zamiarem ich ściągnięcia, gdy do moich uszu dotarł szelest, tuż za moim prawym barkiem. W ostatniej chwili zdążyłem się odwrócić i złapać rękę Evie, w której trzymała drewnianą, dość masywną figurkę.
- Zaczynasz mnie ewidentnie wkurwiać - warknąłem, wzmacniając uścisk. Dziewczyna jęknęła z bólu, wypuszczając z dłoni kremowego słonika.
Pociągnąłem ją w stronę okna i popchnąłem na ścianę tak mocno, że osunęła się na podłogę, delikatnie zamroczona. Szybko wyjąłem kajdanki z szuflady i nim zdążyła cokolwiek zrobić, przykułem ją do rury od grzejnika.
- Wypuść mnie do cholery jasnej! - krzyknęła, szarpiąc się. - Bo jak się uwolnię to nawet ci ten zestaw małego doktorka nie pomoże!
Zignorowałem ją i wróciłem do poprzedniego zajęcia. Rozpiąłem pasek od spodni i jednym sprawnym ruchem zsunąłem je z nóg, czując nieprzyjemne pieczenie, i rzuciłem je w kąt.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top