Rozdział 2
**Luke**
Pogoda dziś nie do końca współpracowała jak nie mocny wiatr, to deszcz, który ogranicza moją widoczność do minimum utrudniając moją pracę
Do cholery, mamy lato!
Podniosłem z mokrej ziemi czarną, skórzaną kurtkę i narzuciłem ją na głowę, starając się odzyskać w miarę dobre pole widzenia. Coś cały czas uwierało mnie w ramię, jednak nie przywiązywałem do tego zbytniej uwagi. Przyłożyłem lornetkę do oczu.
Strugi deszczu rozmazywały wszystko, co tylko próbowałem dojrzeć, jakby chciały mi powiedzieć: Nie rób tego! Daj sobie spokój! To nie na twoje nerwy!
Trzysta metrów ode mnie, pod ogromną, starannie zdobioną altaną, siedziało czterech mężczyzn.
To miało być ich ostatnie spotkanie. Tylko jeden miał przeżyć, a reszta zginąć.
Ale wszystko poszło w cholerę przez ten deszcz!
Klnąc pod nosem, odrzuciłem w bok lornetkę, zdając sobie sprawę, że dzisiaj niczego nie załatwię. Nie było sensu leżeć w tych krzakach i czekać z nadzieją, że pogoda się poprawi. Przejechałem dłonią po twarzy, wyczuwając pod palcami kilkudniowy zarost, i westchnąłem zaniepokojony myślą, że szef nie będzie zadowolony.
Podniosłem się na nogi, czując jak woda z nasiąkniętej nią białej koszulki, zaczyna spływać po moim ciele. W tym samym czasie poczułem jak w kieszeni zawibrował telefon. Dobrze, że chociaż ta jedna rzecz była w miarę wodoodporna.
Wyciągnąłem go z przylegającej do ciała kieszeni spodni, spojrzałem na wyświetlacz i parsknąłem śmiechem.
– Możesz kopać sobie grób. Michael jest wściekły – przeczytałem na głos, zastanawiając się skąd mój wspólnik tak szybko dostał takie informacje, skoro on jest w "bazie", a Michael na spotkaniu.
Schowałem komórkę z powrotem do kieszeni i zacząłem pakować wszystkie swoje graty do plecaka, razem z tą bezużyteczną lornetką, którą cisnąłem tak mocno, że od uderzenia prawdopodobnie pękło szkiełko.
Cholerny deszcz! Pokręciłem głową zarzucając plecak na prawe ramię i kierując się do niebieskiego forda, stojącego sto metrów od mojego prowizorycznego obserwatorium. Wcisnąłem malutki guzik na pilocie od kluczyków, a auto radośnie zamrugało reflektorami.
Złapałem za klamkę od drzwi kierowcy i już miałem je otworzyć, gdy znów poczułem wibracje w kieszeni. Szybko wyjąłem telefon, wsiadając w ekspresowym tempie do auta. Było sucho i przytulnie, pomijając specyficzny zapach końskiego włosia unoszący się w środku. Stuknąłem palcem w ekran, uważnie odczytując wiadomość.
Dziś. Północ. Tam gdzie zawsze.
Można by pomyśleć, że to sms od jakiejś kochanki. Jednak pozory mylą.
Nikt nawet nie śmiałby podejrzewać, że to wiadomość od wysoko postawionego mężczyzny, który od pół roku planuje morderstwo, by wyeliminować konkurencję.
A ja właśnie przed chwilą to spaprałem.
Rzuciłem plecak z zawartością na tylne siedzenie, odpaliłem silnik podkręcając głośność radia i ruszyłem w stronę autostrady.
Bębniąc palcami o skórzaną kierownicę, śpiewałem sobie pod nosem, zastanawiając się jak zabić czas.
Do północy zostało jeszcze z jakieś siedem godzin. To przecież tak cholernie długo!
Czy wycieraczki nie chodzą przypadkiem w rytm muzyki?
Wszystko zaczynało mnie rozpraszać, przez co nie mogłem skupić się na jednej myśli.
One chyba mają lepsze wyczucie rytmu niż ja!
– Ewidentnie potrzebuję kawy – mruknąłem pod nosem, starając się skoncentrować na drodze.
Trzydzieści kilometrów później, migająca czerwona kontrolka zasugerowała mi że przydałoby zatankować, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, zjechałem na stację benzynową.
Zatrzymałem się przy dystrybutorze paliwa numer dwa, odchyliłem szybę w aucie i nie gasząc radia, wysiadłem by zatankować. Tanecznym krokiem złapałem za pistolet, obróciłem się w rytm muzyki wokół własnej osi i tupiąc nogą zacząłem tankować auto.
– Talking away, I don't know what I'm to say, I'll say it anyway, Today isn't my day to find you, Shying away, I'll be coming for your love, OK? – Z radia popłynęły słowa piosenki ,,Take on me'', a ja zawtórowałem piosenkarzowi, tańcząc w miejscu.
To smutne, że już tak mało ludzi słucha tego rodzaju muzyki. Kiedyś należała do hitów, a teraz? Większość uważa, że jest żenująca...
– Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tego słucha. – Usłyszałem delikatny, damski głos za plecami. Skarciłem się w myślach, że powinienem być bardziej ostrożny... Z uśmiechem obróciłem się w jej stronę, przy okazji odkładając pistolet do dystrybutora.
– Widać jestem tym jednym na milion. – Zmusiłem się do śmiechu, przyglądając się pracowniczce stacji benzynowej.
Czarne włosy spięła w kucyk. Być może chciała ukryć, że są tłuste, czerwona koszulka z logo firmy, dość kształtne ciało i blada cera. Wyglądała jakby dopiero co urwała się z planu filmowego, na którym grają Śnieżkę we współczesnej wersji. Aż chciałoby się zapytać, gdzie zgubiła krasnoludki - pomyślałem, powstrzymując parsknięcie.
– Znalazłoby się kliku takich – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
– Nie wątpię – mruknąłem. – A teraz pani wybaczy, ale pójdę zapłacić. – Nie czekając na jej reakcję ruszyłem do kasy.
Wchodząc do małego obskurnego pomieszczenia, już na wejściu zdążyłem zgarnąć z półki dwa napoje energetyczne i czekoladowego batonika z promocji. Położyłem wszystko na ladę i nawet nie patrząc na osobę za kasą, wyjąłem pieniądze z portfela.
– Numer, proszę podać numer dystrybutora.
Spojrzałem na kobietę stojącą za ladą.
– Jak na razie jestem jedynym klientem – odpowiedziałem uszczypliwie, kładąc banknoty na tackę.
– Niech mi pan uwierzy – skrzywiła się nieznacznie – nie interesuje mnie to. Pytam się i oczekuję normalnej odpowiedzi. Jasne?
Mała wiedźma.
Wredna małpa.
Zołza.
Starałem się wymyślić grzeczne obelgi. W końcu postanowiłem sobie, że oduczę się przeklinania na każdym kroku.
– Dwa – warknąłem wkurzony. – Jeszcze jakieś życzenia?
Wklepała coś do komputera, nie zwracając uwagi na moje uszczypliwe pytanie.
– Dwieście trzydzieści cztery dolary – wycedziła przez zęby, wrzucając niedbale produkty do reklamówki.
Naprawdę miałem wielką ochotę strzelić jej pomiędzy oczy.
– Jeszcze kawę. – Spojrzałem na czarny, gotowy do pracy ekspres do kawy za plecami zołzowatej szatynki.
– Przykro mi – odpowiedziała z kamienną twarzą odrzucając do tyłu włosy. – Zepsuł się.
Jeszcze chwila i powyrywam ci te cholerne kłaki z głowy.
– Przecież nie jestem ślepy!
– Polecam jednak sprawdzić to u okulisty – powiedziała i przestała zwracać na mnie uwagę.
Rzuciłem pieniądze na ladę i złapałem za torby chcąc jak najszybciej stąd wyjść.
Co za wredna pizda!
Wsiadłem do auta trzaskając drzwiami, gdy nagle tuż obok mnie stanął radiowóz. Włosy stanęły mi dęba, gdy zdałem sobie sprawę, że mężczyzna za kierownicą bez problemu może mnie rozpoznać.
Sięgnąłem do tyłu po kurtkę, chcąc przy tym dokładniej schować broń pod siedzenie forda. Zarzuciłem ją na plecy i powoli odpaliłem silnik, tworząc w głowie plan awaryjny, gdyby facet chciał mnie zatrzymać.
Zwolniłem ręczny hamulec i wrzucając bieg, wcisnąłem pedał gazu.
Odjechałem może z dziesięć metrów, gdy w lusterku zobaczyłem czerwono-niebieskie światła.
– Kurwa – warknąłem, uderzając pięścią w kierownicę. – Kurwa, kurwa, kurwa.
Zjechałem na parking, zatrzymałem auto i w napięciu czekałem na rozwój zdarzeń.
Powoli opuściłem szybę, zmuszając się do lekkiego uśmiechu.
Wcale nie było zabawnie.
Nie dość, że gościu stukał w moją szybę, jakąś durną, pewnie plastikową pałką, to jeszcze bez problemu mógł mnie rozpoznać, nie wspominając już o tym, że mógł zarysować auto mojej matki!
- Tak, panie władzo? - Te słowa ledwo przeszły mi przez gardło. Ze zdenerwowaniem przeczesałem ręką swoje gęste włosy.
Mężczyzna w średnim wieku, z ogromnym piwnym brzuchem, sięgnął do swoich przeciwsłonecznych okularów i próbując zachować się jak jakiś pieprzony tajny agent, zdjął je w ślimaczym tempie, a potem nieudolnie upuszczając je na ziemię.
- Co za ciemniak - burknąłem pod nosem, tak by przypadkiem mnie nie usłyszał. - O co chodzi, panie władzo? - zapytałem już głośniej.
Zacisnąłem mocniej dłonie na skórzanej kierownicy, jakby to była moja ostatnia deska ratunku, wyczekując odpowiedzi od policjanta, jednak ta nie nadeszła.
- Trochę mi się śpieszy - warknąłem zniecierpliwiony, wbijając morderczy wzrok w mężczyznę, który, w ogóle się nie kryjąc, perfidnie zaglądał do środka auta, jakby wierzył, że znajdzie tam jakieś prochy.
Po plecach przeszedł mi dreszcz, gdy tylko pomyślałem o broni schowanej pod tylnymi fotelami. Jak będzie mi kazał wysiąść, jestem skończony!
Wypuściłem powoli powietrze przez usta, a chwilę później automatycznie przeczesałem swoje blond włosy, niezauważalnie ciągnąc się za końcówki. Jak tak dalej pójdzie, to zostanę łysy.
- Dokumenty, proszę - mruknął w moją stronę, więc grzecznie wyjąłem je z portfela i podałem, z najszczerzej wyglądającym, sztucznym uśmiechem, na jaki mnie było stać. Sztuczny, szczery uśmiech - co za paradoks!
Podczas gdy on wpatrywał się w moje lewe prawo jazdy, ja już układałem w umyśle przysłowiowy plan "b". Coś mi podpowiadało, że to nie będzie takie proste, jak się wydaje.
Mężczyzna mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i odszedł kawałek od auta, by przyjrzeć się dokumentom pod światło.
Teraz albo nigdy! Odezwała się moja podświadomość.
Powoli, prawą ręką sięgnąłem po broń, dziękując Bogu, że mam dość długie nogi, dzięki czemu mój fotel, został odsunięty maksymalnie do tyłu. Co znaczyło, że bez problemu mogłem wydobyć swojego colta. W pośpiechu wyciągnąłem z kurtki tłumik i założyłem go na pistolet, chowając go między nogi.
- Proszę ze mną. - Usłyszałem.
Serce zabiło mi dwa razy szybciej, gdy zręcznie zmieniłem położenie broni wkładając ją do spodni, jednocześnie wychodząc.
Zaśmiałem się jak szaleniec, zamykając drzwi forda.
Ten policjant to będzie pestka, szkoda tylko tej Śnieżki od siedmiu krasnoludków.
Trzy trupy. - Zamyśliłem się na chwilę. - Bywało więcej.
No niestety znaleźli się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Wzruszyłem ramionami. Chociaż tej małpie od kawy się należy. Oj tak jej to wpakuję z cztery kulki, niech sobie pocierpi.
– Wredna sukowata, małpa – nawet nie zauważyłem kiedy zacząłem mamrotać wyzwiska w stronę tej kasjerki, dopóki policjant nie zwrócił mi uwagi. Grzecznie przeprosiłem, tłumacząc się, że coś bardzo ważnego mi się przypomniało.
Co za idiota nawet w to uwierzył. Prychnąłem pod nosem, zgarbiłem plecy, ruszając za mężczyzną w stronę radiowozu.
Zabawę czas zacząć.
Ilość słów: 1492
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top