Rozdział 1
Pierwsza okładka wykonana przez nielivka
**Evie***
Spoglądając na zegarek, zastanawiałam się, jak długo jeszcze muszę siedzieć w tym przeklętym miejscu. Sekundniki na okrągłym białym zegarze, znajdującym się na przeciwległej ścianie, przesuwały się niemiłosiernie wolno, grając mi na nerwach.
Zabębniłam kilka razy paznokciami o drewniane oparcie krzesła i głośno westchnęłam, starając się zwrócić na siebie uwagę. Nie miałam zamiaru siedzieć tutaj cały dzień, a wszystko wskazywało na to, że jednak zostanę tu aż do śmierci. Wypuszczając powietrze przez usta, wygładziłam materiał czarnych dżinsów i powoli podniosłam się z siedzenia. Zrobiłam kilka kroków po czym znów usiadłam na miejscu, wpatrując się z nienawiścią w delikatnie pulchnego mężczyznę, który siedząc za biurkiem dobitnie ignorował moją osobę.
Jego niebieski mundur był lekko wymięty, a plamy pod pachami powiększały się z minuty na minutę. Niezauważalnie skrzywiłam się, gdy nagle do mojego nosa dotarł zapach jego potu. Odwróciłam szybko wzrok, powstrzymując myśl o zwróceniu dzisiejszego śniadania. Naprawdę nie uśmiechało mi się wymiotować na komisariacie.
Jak sobie pomyślę o toaletach i o sobie przy jednym z brudnych, ohydnych klozetów...
Nie, nawet nie chcę sobie tego wyobrażać!
Potrząsnęłam delikatnie głową wyrzucając z niej wszystkie absurdalne sceny, które już ustawiały się w kolejce w moim umyśle.
– Imię i nazwisko – usłyszałam głos wyprany z emocji. Spojrzałam na niego jak na kretyna.
To są chyba jakieś żarty!
Jestem tu dzień w dzień, jakbym była jakimś cholernym świadkiem koronnym, a ten idiota ma czelność pytać mnie, jak się nazywam! . Mam jeszcze mnóstwo pracy, a ten bałwan zadaje mi takie kretyńskie pytania i kradnie mój cenny czas. To wcale nie jest tak, że w domu czeka na mnie mój ulubiony serial, wcale nie. Nabrałam powoli powietrze, starając się nie wybuchnąć.
– Słucham? – wydusiłam z siebie.
Grubasek westchnął głośno, drapiąc się po pozostałościach swoich włosów.
– Imię i nazwisko – powtórzył.
– Evie Summer – odpowiedziałam powoli.
Fred - bo tak było napisane na plakietce przyczepionej do koszuli - złapał za długopis i wcisnął go trzy razy, jakby miał jakiś dziwny tik. Dopiero po tym zapisał moją odpowiedź, robiąc błąd w imieniu.
– Boże święty – szepnęłam pod nosem. – Zrobił pan błąd – powiedziałam głośno, wskazując palcem ów literówkę, siląc się przy tym na szczery uśmiech. – Moje imię piszę się przez "I". E- v- i- e – przeliterowałam.
Perfidnie mnie zignorował. Z sekundy na sekundy, miałam coraz większą ochotę zrobić mu krzywdę.
– Lat?
– Dwadzieścia trzy.
– Imiona rodziców?
– Adam i Rose.
– Adres zamieszkania?
– Cross Stret 24, Nowy York.
– Dobrze – mruknął pod nosem. – To wszystko, proszę z tym podejść do pokoju numer czterdzieści sześć i jest pani wolna.
Wymusiłam z siebie miły uśmiech i zabierając kartkę wypełnioną moimi danymi, puściłam się pędem w stronę dobrze mi znanych, białych drzwi. Obyś udławił się pączkiem!
Delikatnie ślizgając się na kafelkach - uroki startej podeszwy - dotarłam pod wskazany numer i bez pukania wparowałam do środka. Oczywiście jak co dzień, przywitał mnie ostry zapach papierosów, zmieszanej z tanimi męskimi perfumami.
Wzięłam głęboki wdech.
– Się masz Dave, dzieci zdrowe? W pracy dobrze? – zadawałam pytania, nawet nie patrząc w jego stronę. Jedyne co mnie w tej chwili interesowało, to małe, głupie urządzonko, dzięki któremu będę mogła podbić to nieszczęsne oświadczenie, które teraz parzyło moją dłoń. Szybko dorwałam się do jego biurka i zaczęłam szukać czerwonej pieczątki, którą znalazłam w mgnieniu oka, jednak zanim zdążyłam ją użyć, za moimi plecami rozległo się głośne chrząknięcie.
Powoli obróciłam się w stronę Dave'a, a gdy mój wzrok napotkał się z jego zimnymi, zielonymi tęczówkami, przełknęłam głośno ślinę, zdając sobie sprawę, że chyba dziś przegięłam. Jednak moja dłoń nie miała najmniejszego zamiaru puścić zbawiennego przedmiotu.
– Mogę się dowiedzieć, co ty wyprawiasz? – użył swojego formalnego, złowrogiego głosu, aż po plecach przeszły mi nieprzyjemne ciarki.
– Nie możemy sobie już dać spokój z tą szopką? – jęknęłam. – Nie nudzi was to? Bo ja jestem już tym zmęczona - odłożyłam pieczątkę, niemo żegnając się ze spotkaniem z moim przystojnym mężem z serialu.
Zapadła niezręczna cisza, której Dave najwyraźniej nie miał zamiaru przerwać. Wskazał mi swoim bezwzględnym wzrokiem biurko, więc wzięłam głęboki wdech i bez słowa usiadłam na niewygodnym, białym krześle dla gości, czekając na ruch mężczyzny.
Chwilę później zajął miejsce naprzeciwko mnie.
Gęste, brązowe włosy opadły mu na czoło lekko ograniczając widoczność i rzucając cień na długie rzęsy. Kilkudniowy zarost, rzucał się w oczy, dodając mu męskiego charakteru.
– Ciężki tydzień? – zapytałam, opierając się łokciami o biurko, uprzednio podsuwając mu pod nos wymiętą kartkę z moimi danymi i potwierdzeniem, że wstawiłam się na kontrolę.
– Próbujemy go złapać już prawie cztery miesiące – zaczął, biorąc do dłoni pieczątkę i jednym, sprawnym ruchem podbijając mój nieszczęsny świstek.
– Może urlop? – zaproponowałam. – Odpoczniesz, uwolnisz się od obowiązków i może zaczniesz świeżo myśleć? Ja w każdym bądź razie chcę zdążyć na ostatni autobus do domu, więc - zrobiłam pauzę - mogę już iść?
– Może coś ci się przypomniało?
– Powiedziałam wam wszystko, co tylko mogłam. Przykro mi. – Zrobiłam nacisk na te dwa ostatnie słowa. – Ale może w końcu dacie mi spokój? Przecież nie współpracuję z mordercą!
Dave uderzył pięścią w biurko, a stos papierów pofrunął na wszystkie strony.
– Widzimy się jutro – syknął, wskazując mi drzwi wyjściowe – Do widzenia.
– Uch nienawidzę twojego formalnego tonu – dodałam zamykając drzwi.
Ilość słów: 891
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top