7. Syn myśliwego, akurat!
Podróż była przyjemniejsza, niż oczekiwałem. Z rozkoszą rozglądałem się po okolicy; choć mieliśmy do czynienia z miejscem przesiąkniętym złem, las wciąż stanowiły drzewa, kwiaty, krzaki i roślinność, której nie potrafiłem nazwać, a przemieniała to, co widziałem, w przepiękny i miły dla oka obraz. Choć żyły tu potwory, to w harmonii ze zwykłymi zwierzętami. Gdyby nie obecność czarnej magii, las ten byłby idealnym punktem schadzek zakochanych par...
Mimowolnie spojrzałem na Caia.
Z bólem serca musiałem stwierdzić, że choć wyglądał na skrzyżowanie bad boya z rycerzem na białym koniu, więcej było w nim rycerza niż bad boya. Zawiodłem się nie dlatego, że wolałbym towarzystwo jakiegoś cwaniaczka, a po prostu moje oczekiwania zostały zdradzone. Mimo wszystko miałem do czynienia z postacią pobocznego wątku, która przynajmniej teraz nie pałała do mnie nienawiścią. Wykorzystanie tego mogło okazać się dla mnie korzystne, a charakter bad boya pozwoliłby mi na ułatwienie sobie roboty kilkoma chamskimi odzywkami, które choć nie sprawią, żeby się we mnie zauroczy, to wbudziłbym jego zainteresowanie — co było pierwszym krokiem do zdobycia sojusznika.
Był jednak rycerzem na białym koniu i prócz charakteru gentlemena, raczej nic by mi nie pomógł.
Po pierwsze, rycerze na białym koniu mają słabość do delikatnych panienek, niewiast w opałach, a zdecydowanie nie miałem zamiaru poniżać się przed tym kolesiem, który bądź co bądź, wciąż miał w sobie coś z bad boya; to by było jak wystawianie się na tacy. Czułbym się jeszcze bardziej upokorzony.
Po drugie, nie wiedziałbym, kiedy jest dla mnie miły, bo tak napisano jego postać, a kiedy rzeczywiście udało nam się znaleźć nić zrozumienia i zbudować przyjazną relację.
Aha, no i co syn myśliwego mógł mi dać w obliczu walki z rycerzami z prawdziwego zdarzenia i głównymi bohaterami historii oraz członkami haremu?
Gdy wydostanę się z tego lasu, Cai stanie się bezużyteczny.
— Część lasu została otoczona barierą, która najpewniej jest pozostałością po tubylcach. Nie wiemy, na jakiej zasadzie działa, ale wciąż powstrzymuje niebezpieczne stworzenia przed dostaniem się do ich wioski. Właśnie tam mieszkam z ojcem — powiedział, a ja wsłuchiwałem się w jego słowa. Na początku przeszkadzało mi jego gadanie, bo martwiłem się, że hałasem wybawi potwory, jednak kiedy od dłuższego czasu nic się nie pojawiło, przestałem zwracać na to uwagę. — Gdy byłem mały, ojciec często mnie tam zabierał. Wtedy magia nie była we wschodniej części lasu tak silna. — Ach, to mi przypomniało. Do czarnej magii niepotrzebne było insygnium, a jej źródło znajdowało się w powietrzu, co czyniło ją przemieszczalną. — Uwielbiałem polować. Swoją pierwszą zdobycz złapałem własnoręcznie zrobionym łukiem. Do teraz futro tej bestii znajduje się u nas w domu!
Wiecie, to nie tak, że słuchałem go dla przyjemności. Doceniałem, że próbował mnie zająć rozmową, tylko to, co mówił, kompletnie mnie nie nie porywało, a pozostawało w mojej głowę miejsce na rozmyślania.
Powiedział, że jest zwykłym myśliwym.
Jednak żaden myśliwy o zdrowych zmysłach nie wszedłby do tego lasu. Ten las był niebezpieczny od momentu swojego powstania i nawet jeśli magia była w nim kiedyś słabsza, wciąż odbierała życie nieprzygotowanym do walki ludziom.
Zacząłem ponownie rozważać ucieczkę.
To był ten moment.
— Uważaj! — Usłyszałem krzyk, po którym nastąpił świst po wypuszczeniu naciągniętej na łuk strzały.
Rozejrzałem się. Kilka metrów ode mnie stały stworzenia przypominające wilki. Miały lisie, czerwone ogony oraz mocno wystające z pysków kły. Nigdy nie spotkałem się z tymi stworzeniami w książce, jednak coś wewnętrznie podpowiadało mi, że mam do czynienia z potworami czarnej magii.
Zacząłem się powoli cofać. Dotychczas bestie skupiły się na ranie jednego z towarzyszy, zadanej przez Caia.
Naliczyłem pięć wilków.
Tak jakby, no tak nie do końca wiedziałem, jak się zachować. Nigdy w życiu nikt mi nie powiedział, co zrobić, jeżeli zaatakuje mnie dziki pies, a co dopiero to. Wilk, ale z lisim ogonem. Wilk, ale jakiś taki duży. Wilk, ale kurwa z trzema parami oczu!
Jak się w tym świecie korzysta z magii?!
Elisabeth zawsze narzekała, że nigdy nie dowiedziała się w «Akademii miłości», jak działa magia i musiała się wszystkiego uczyć od podstaw.
Cóż, ja przeczytałem książkę, której była główną bohaterką, i zielonego pojęcia nie miałem, co zrobić z insygnium.
Zawsze nienawidziłem bezużyteczne główne bohaterki, ale zacząłem rozumieć, jak to jest być w ich pozycji!
Wiedziałem, że Scarlet była zdolną uczennicą, nawet zapieprzyłem z jej domu jeden z drogocennych magicznych przedmiotów, a jednak powalała mnie bezsilność i myśl, że po prostu nie wiem, co uczynić.
Nie miałem miecza, nigdy wcześniej nie uczyłem się walczyć. Magia w tym momencie była dla mnie niczym „czarna magia".
Haha, cóż za błyskotliwy żart!
Moje kroki zaczęły robić się nieregularne. Jakby strach i nieznajoma mi jak dotąd irytacja odbierały mi siły. Napotykałem opór, a widok jak jeden z wilków, wyglądającego na przywódcę, zwrócił w moją stronę pysk zaparł mi wdech w piersiach. Zdawało się, że szykuje się do skoku.
Pomyślałem, że fajnie by było, gdyby Cai naprawdę okazał się rycerzem na białym koniu. W moim obecnym stanie psychicznym byłbym gotowy się przed nim płaszczyć, choćbym na zawsze stracił godność.
Wciąż nie wiedziałem, jak poradzić sobie z tą sytuacją.
Stałem się kobietą.
Mój, ale nie mój, narzeczony knuł z głównymi bohaterami, jak się mnie pozbyć.
Byłem przestępcą i czekała mnie zasłużona kara.
Zostałem zdradzony przez jedyną osobą, która wierzyłem, że była bezwzględnie po stronie Scarlet.
Nałykałem się szamba.
Mężczyzna, który mnie uratował, jak mniemałem w przyszłości dołączy do haremu FL.
Serce mi trzepotało na samą myśl, że nie wyjdę z tego lasu. Już nawet nie chodziło o brak drineczków.
Co się stało z moją siostrą? Moją rodziną? Nie byłem typowym osierociałym, nieszczęśliwym w poprzednim świecie herosem. Byłem niedawno po rozstaniu, ale posiadałem wspierających rodziców i rodzeństwo. No i co ze „Scarlet"? Ona też miała rodzinę. Może i traktowali ją jak narzędzie do poszerzania kontaktów i umacniania pozycji, ale była córką diuka. Ona, nawet jako narzędzie, liczyła się jakoś dla Astronów.
Miałem w jej imieniu umrzeć? Przynieść jej rodzinie cierpienie, w niewiedzy, że osoba, która uciekła a potem głupio umarła, wcale nie była Scarlet? Za to moja rodzina nigdy nie dowiedziałaby się, że odszedłem na tamten świat?
...
Dobra, to dość niefortunne sformułowanie.
W ogóle co to za idiotyzm, by przenosić faceta do ciała baby?!
Elisabeth zawsze była wdzięczna bóstwom za danie jej drugiej szansy. Może to bóstwa powinienem winić.
Haaa.
To był ten moment.
Wilki stanęły jak wryte, a ja razem z nimi. Nie dlatego, że mnie zaskoczyły.
Po lesie zaczęła rozprzestrzeniać się silna, mordercza aura, od której miękły nogi. Przez moment poczułem się, jakbym wrócił pod wodę. Odważyłbym się nawet stwierdzić, że porywiste prądy rzeki były lepsze od duszności, która mnie ogarniała oraz przerażenie, oplatające mnie ciaśniej, niż gdy stanąłem przed strażnikiem zdolnym mnie zdemaskować czy wspomnienie o młodszym bracie Scarlet, co przywołało gęsią skórkę. Czułem, jak wnętrzności mi się przewracają, kurczą pod naporem krwiożerczej presji, zdolnej zgnieść człowieka niczym robaka. A jednak, wyglądałem lepiej niż potwory, które nie tak dawno szykowały się do skoku na moją osobę.
Mogłem to zaobserwować jedynie dzięki ich skomleniu i żałosnemu, powoli oddalającemu się człapaniu. Nie śmiałem podnieść głowy. Wpatrywałem się w zielone, wtapiające się w otoczenie buty i spodnie. Instynkt, jakaś część Scarlet ukryta w mojej podświadomości szeptała, że już w porządku; że nie ma się czego bać i mam się wyprostować, jak na damę przystało. Brzmiało to absurdalnie, ale naprawdę czułem, jakbym był właśnie przez nią karcony — przez nauki, które wrosły w jej ciało, od kiedy tylko zaczęła uczęszczać na lekcje.
Zagryzłem dolną wargę. W moim świecie nie było takich zwierząt. Nigdy nie poszedłem do Zoo. Największą atrakcją w moim życiu był oswojony lis. Czy bogowie, czy jak to wolicie nazwać, nie oczekują ode mnie za dużo?
— Hej. — Usłyszałem miły, a zarazem przerażający głos. Aura powoli rozpraszała się wraz z powiewami wiatru, ale nie potrafiłem spojrzeć jego właścicielowi w oczy. — Hej. Przepraszam, wystraszyłem cię?
Bogowie, jeżeli istniejecie, a wiem, że istniejecie, bo to świat fantasy; gdy tylko was spotkam, nie myślcie, że będę siedział cicho i jedynie podziwiał waszą boskość.
Złapał mnie za podbródek. Rozszerzyłem oczy, patrząc na łagodnie uśmiechniętą twarz Caia. Jego złote oczy lśniły od mocy, którą jeszcze przed chwilą wystraszył wszystkie istoty w pobliżu. Teraz to miało sens. Nie gadał głośno, bo było bezpiecznie. Musiał używać aury, by wystraszyć wszystkie potwory na śmierć.
Zwykły myśliwy? Akurat. Żaden zwykły człowiek nie miał złotych oczu. Ani nie potrafił kontrolować morderczą aurę.
Przełknąłem ślinę. Na jego twarzy nie było oznak wściekłości, którą wyczuwałem z tamtej aury. Jego wzrok skierował się na moje usta. Dotknął ich opuszkami palców.
— Ach. Krew. Zaraz będziemy na miejscu, wtedy cię opatrzę.
Szczerze, powinienem przestać myśleć. Od momentu obudzenia się w tym ciele powinienem. Co chwilę robię jakąś głupotę lub nie uwzględniam wszystkich danych. Przez to co chwilę muszę improwizować. Naprawdę nie mogę być jak ci wszyscy geniusze, którzy coś sobie zaplanują i krok po kroku zmierzają do celu? Jestem aż tak głupi, że nie potrafię przeprowadzić ani jednego swojego planu bez żadnych problemów? Geniusze mieli plan na każdą najmniej spodziewaną i prawdopodobną okazję.
Zresztą, co mi da myślenie? Miałem wykorzystać tego niedoszłego bad boya, a okazuje się, że za bardzo się go teraz boję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top