Rozdział 9

 Roberto stał koło wejścia do kuchni i wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Nigdy nie spodziewał się, że spotka mnie w swoim apartamencie, dodatkowo rozmawiającą z jego babcią i robiącą spaghetti. 

 - Co ty tu robisz? - zapytał, gdy otrząsną się z osłupienia. 

 Spojrzałam na Dorotee. Nie chciałam mówić przy niej całej prawdy. Nie wiem jakim cudem, ale polubiłam ją. Była bardzo miła i rozgadana. Nawet mi zaufała na tyle, żeby opowiadać o swoim wnuczku. Nie byłam zdolna oznajmić jej prosto w oczy, że tak na prawdę jestem żoną Roberto i chcę dać mu nauczkę za obrażanie mnie i wywalenie z biurowca. 

 - Nie widzisz? - Dłonią wskazałam na garnek z gotującym się makaronem. - Robimy obiad. - Uśmiechnęłam się.

 Byłam gotowa jeszcze bardziej go wkurzyć. 

 - Ty... - Wycelował we mnie palcem.

 - Roberto! Zachowuj się! - krzyknęła Dorotea. - Powinieneś być wdzięczny Kate. - powiedziała spokojniej. - Gdyby nie ona to pewnie obudziłbyś się w jakimś lesie, w innym stanie.

 - O czym ty gadasz nonna?! - Aż zaczerwienił się ze złości.

 - Come ti comporti?! Sono tua nonna! - wykrzyczała po włosku.

 - Scusate... - wymamrotał pod nosem.

 Sytuacja zaczynała się robić trochę nieprzyjemna. Włosi mają ostry temperament...

 - Roberto jeszcze nie ochłonął po wczorajszej nocy. - Próbowałam jakoś kłamstwem wytłumaczyć jego zachowanie.

 Pod wpływem złości mógł powiedzieć coś, co skrzywdziłoby jego babcię. Nie mogłam do tego dopuścić.

 - Właśnie widzę... - Spiorunowała wnuka wzrokiem.

 - To ja może z nim pogadam... - Podeszłam do mężczyzny i pociągnęłam go za ramię, aby poszedł za mną.

 Gdy znaleźliśmy się wystarczająco daleko, on popchnął mnie na ścianę, a dłonie zacisnął na moich ramionach, abym nie mogła się wyrwać.

 Niezbyt mi się to podobało.

 - Co ty tu do cholery robisz?! - syknął.

 - Może ciszej? - rzekłam spokojnie.

 Chciałam mu pokazać, że się go nie boję.

 Ale muszę przyznać, że z bliska jego zmarszczki wyglądały na jeszcze bardziej widoczne. Wiek robi swoje... 

 - Czego ty ode mnie chcesz, kobieto? - odezwał się tym razem łagodniej.

 - Niczego. - Zachichotałam.

 Droczenie się z milionerem było dość zabawne. 

 Było za wcześnie, żeby powiedzieć mu o tym, żeby podpisał papiery rozwodowe. Oj nie... On musiał trochę pocierpieć. Tylko troszeczkę... Musiał zrozumiem kilka spraw. Po pierwsze, że nie jestem jakąś wariatką, czy tam jego byłą kochanką. Po drugie, że każdy człowiek zasługuje na szacunek, nawet gdy jest biedniejszy. I oczywiście po trzecie... Z Kate Bennett się nie zadziera.

 - Nie wkurzaj mnie. - Wzmocnił uścisk.

 - Delikatniej. - Warknęłam.

 Jednak on nie zareagował. 

 Trzeba było uciec się do dość podstępnego czynu.

 - Raczej nie chcesz, żeby twoja droga babcia dowiedziała się o tym jak okropnie mnie potraktowałeś. Wspominałam ci już, że nie masz za grosz szacunku do kobiet? 

 - Posłuchaj, ty... - Ponownie wycelował we mnie palcem.

 Robiło się coraz zabawniej. Wyglądał jak dziecko, które stara się być złe, ale coś mu nie wychodzi. 

 - Nie "ty", - Podkreśliłam ostatnie słowo - a Kate. - Cmoknęłam. - Kate Bennett. 

 - Dobra, Kate. - Moje imię wymówił wręcz z pogardą. - Nie wiem o co ci chodzi, ale masz w tej chwili opuścić moje mieszkanie.

 - Twojej babci to się raczej nie spodoba. - oznajmiłam.

 - To wymyśl coś, żeby ci uwierzyła. - Warknął. - Bo inaczej zawołam ochronę.

 No to dowalił... 

 - Taki duży chłopczyk i nie potrafi sam poradzić sobie z problemem. - Zaczęłam się śmiać.

 Naprawdę miałam z niego ubaw. Co jak co, ale miał ponad trzydzieści, chyba... No wyglądał na tyle, a tak to wtedy nie wiedziałam ile ma wiosen na karku. Ale wracając do tematu... Niby taki stary, a potrzebował "pomocy". Czyż to nie jest komiczne? Jakiż to problem wyrzucić za drzwi kobietę warzącą raptem sześćdziesiąt kilo? Przecież to by było dla niego nic. Przecież miał mięśnie. No chyba, że to implanty. W dzisiejszych czasach nic nie wiadomo.

 - Roberto! Kate! - Usłyszałam krzyk Dorotey. - Obiad gotowy!

 Staruszka miała świetne wyczucie czasu. W idealnej chwili mi pomogła. I tak zaczynało brakować mi argumentów, a naprawdę chciałam jeszcze zostać.

 - No cóż... - Zamachnęłam się nogą i trafiłam w jego piszczel. 

 Nie byłam pewna, czy to go zabolało, ale z pewnością zaskoczyło, bo rozluźnił dłonie na tyle, żebym mogła się wyrwać.

 - Przepraszam. - wyszeptałam i poszłam w stronę jadalni, która mieściła się koło kuchni w oddzielnym pomieszczeniu.

 Promienie słońca wpadały przez duże okna i odbijały się od białych ścian.  

 Po środku pokoju znajdował się długi, drewniany stół, który był zastawiony jedynie na brzegu dla trzech osób. Na talerzach prezentowało się spaghetti. Nawet nie wiedziałam kiedy Dorotea zdążyła to wszystko zrobić. Przecież aż tak dużo nie "rozmawiałam" z Robertem.

 - A gdzie się podział ten mój nieszczęsny nipote? - Zapytała z wyrzutem kobieta.

 - Jestem... - Nagle pojawił się mężczyzna i usiadł na wolnym miejscu.

 - Może najpierw idź się umyć? - Skrzywiła się. - Śmierdzisz. - Zatkała nos.

 - Zjem i pójdę, dobra? - Warknął.

 Podejrzewałam, że to moja wina. Chyba przez przypadek doprowadziłam go do takiego stanu. 

 - Co ja z nim mam... - Westchnęła i wskazała dłonią na miejsce, na przeciwko Roberto. - Siadaj, Kate. - Uśmiechnęła się.

 Usiadłam na krześle i podsunęłam się do stołu. Wzrok Włocha wywiercał mi dziurę w głowie. Miał minę jakby chciał mnie zabić. 

 Dorotea zajęła miejsce koło wnuka, ale odsunęła się trochę od niego. Nie dziwiłam się jej... Śmierdział niemiłosiernie. Dodatkowo nawet nie umył zębów, a zapach starego piwa, ani trochę nie jest przyjemny.

 - Buon appettito. - Powiedziała wesoło kobieta i zaczęła jeść.

 Nie wiedziałam co owe słowa znaczą po włosku, ale zgadywałam, że to jakieś "smacznego" czy coś podobnego.

 Nawinęłam na widelec makaron i wsadziłam do budzi. Muszę przyznać, że smakowało to wybornie. Jak na śródziemnomorskie danie, było całkiem niezłe. Nigdy nie spodziewałam się, że polubię spaghetti.

 - Smaczne. Chyba zacznę lubić włoską kuchnię. - Zachichotałam.

- Dziękuję, Kate. - powiedziała. - Przynajmniej ty doceniasz mój wysiłek. - Wzrokiem spiorunowała Roberto. - Również dziękuję za twoją pomoc.

 - To była sama przyjemność pomagać pani. - oznajmiłam.

 - Nie "pani", a Dorotea. - Poprawiła mnie.

 - Oczywiście, pa... Doroteo. 

 Ta cała atmosfera była tak przyjemna, ale wszystko psuł ten głupi makaroniarz, który dalej nie spuszczał ze mnie wzroku. Jednak mu się nie dziwiłam... Byłam dla niego obcą osobą w jego apartamencie... Nie znał mnie. Przecież mogłam nagle wstać i wszystkich zabić. 

 - Skąd pochodzisz? - Nagle zapytała staruszka.

 - Z Los Angeles.

 Na jej twarzy było widoczne zaskoczenie.

 - Przecież to po drugiej stronie kontynentu. 

 - Przyleciałam do Nowego Jorku na tydzień. - Machnęłam dłonią. - Ale muszę przyznać, że podróże są męczące...

 - Wiem coś o tym... - Westchnęła.

 - Muszę załatwić pewne sprawy i wracam do domu. - rzekłam.

 - A gdzie się zatrzymałaś na czas pobytu w tym mieście? 

 - W hotelu.

 Odwróciła się w stronę wnuka i potrząsnęła go za ramię, aby zwrócił na nią uwagę.

 - Roberto... - Zmarszczyła brwi. - To twoja koleżanka, przyleciała tu do Nowego Jorku i musi spać w zwykłym hotelu? - zapytała lekko zdenerwowana. - Nie ma w tobie ani trochę dżentelmena.

 - Nonna... - Skrzyżował ramiona. - Ona ma się dobrze. - Wskazał palcem na mnie. - Swój tyłek usadowiła w najlepszym hotelu. - Zazgrzytał zębami. - Za moje pieniądze...

 No tym to mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się, że to powie i to tak dosadnie. Spodziewałam się, że nie będzie chciał nic o mnie mówić. 

 - Za twoje pieniądze? 

 - Nawet mnie o to nie zapytała... - warknął.

 Nagle Dorotea wybuchła śmiechem i klasnęła w dłonie.

 - Kocham cię, Kate. - powiedziała rozradowana. - Jesteś jedną z nielicznych osób, które potrafią wywinąć taki numer mojemu nipote. 

 Takiej reakcji nikt z nas dwóch się nie spodziewał. Biednego makaroniarza aż zamurowało. Pewnie spodziewał się, że staruszka się oburzy i karze wyrzucić mnie z domu. Ona zaś praktycznie mi pogratulowała.

 - Mam już was serdecznie dość! - Gwałtownie Roberto odsunął się od stołu i wyszedł.

 Tak ja wcześniej wspominałam... Zachowywał się jak dziecko. 

 - Przepraszam za niego. - Oparła łokcie o blat. - Czasami jest zbyt wybuchowy...

 - Nie musi pani za niego przepraszać. - Spojrzałam w stronę wyjścia z jadalni. - To nie pani wina, że brakuje mu kultury.

 Nieoczekiwanie rozległa się charakterystyczna muzyczka z Piratów z Karaibów.

 - Przepraszam. - powiedziałam spanikowana i pobiegłam w stronę salonu.

 Musiałam jak najszybciej znaleźć komórkę. Od niej zależało moje życie. Przecież mogła dzwonić Emily, a ona niezbyt lubi, gdy ktoś ją ignoruje. Na domiar złego nie kontaktowałam się z nią już trochę czasu.

 Zauważyłam, że na fotelu leżała moja torebka, więc ją chwyciłam i otworzyłam, a następnie wyjęłam telefon i odebrałam połączenie.

 - Boże, Emiliś... - wysapałam. - Przepraszam, że wcześniej nie dzwoniłam, ale tak wiele się wydarzyło... - Opadłam na kanapę.

 - Nie nazywam się Emiliś. - Nie usłyszałam głosu przyjaciółki.

 - Nicolas?! - wykrzyczałam. - Jezu... 

 - Nicolas wystarczy. - Zaśmiał się. - Myślałem, że już cię ten gość zamordował.

 W sumie to Roberto byłby zdolny kogoś zabić. Ja widziałam to w jego oczach, gdy przeszywał mnie wzrokiem. 

 - Jak słyszysz... - Zachichotałam. - Żyję.

 - Stoję pod twoim apartamentem, ale nie otwierasz drzwi. - Prychnął.

 Spojrzałam na zegarek, który wisiał na ścianie. Było po czternastej. Tego wcześniej nie zauważyłam. Dziwiłam się, że tak szybko czas mijał. 

 - Nie ma mnie. - oznajmiłam. - Jestem u pana wielkiego władcy świata. 

 - I jak? - wymruczał. - Dobry w łóżku?

 Tego nawet trzymały żarty po pewnie całej nieprzespanej nocy.

 - Jasne... - Ułożyłam komórkę pomiędzy bark, a ucho i wolnymi dłońmi zaczęłam poprawiać włosy. - Zasnął na podłodze.

 - Aż tak go wymęczyłaś? 

 - To raczej on mnie wymęczył. - Cmoknęłam. - Wiesz ile on waży?

 - Zgaduję, że dużo. Ale powiedz mi... Co ty tam jeszcze robisz? 

 - Zaraz będę. - Wstałam i podniosłam torebkę. - Wszystko ci powiem, obiecuję. - I się rozłączyłam.

 Miałam zamiar jak najszybciej uciec z mieszkania Roberto. Uświadomiłam sobie, że nie powinnam tam jednak być. Głównie ze względu na Dorotee, która za bardzo mnie chyba polubiła. Mieszanie jej w to wszystko, było przesadą. Dodatkowo wyprowadziłam Włocha z równowagi, ale to było fajne.

 - Muszę iść. - powiedziałam, gdy weszłam do jadalni.

 - Tak szybko? - zapytała zaskoczona.

 - Zapomniałam o czymś... 

 Nie kłamałam... Przecież zapomniałam o Nicolasie, prawda?

 - A tak miło się z tobą rozmawiało. - Posmutniała. - Ale to nic... - Odwróciła się i zaczęła coś pisać. - Proszę. - Podała mi karteczkę. - To mój numer telefonu. Zadzwoń kiedyś. 

 - Dziękuję...

 Ułożyła swoją rękę na moich plecach i lekko popchnęła mnie do przodu.

 Doszłyśmy do drzwi wyjściowych koło których stały moje buty, które od razu założyłam.

 Dorotea otworzyła drzwi, a po chwili wycałowała moje policzki.

 - Arrivederci. - Odsunęła się ode mnie.

 - Arri... - zatrzymałam się, bo nie wiedziałam jak powiedzieć. - vederci? 

 - Kiedyś nauczę cię włoskiego moja droga. - Uśmiechnęła się.

 Wiedziałam, że nigdy to nie nastąpi.

 - Jasne... - wyszeptałam. - Do widzenia. - Przeszłam przez próg. 

 - Do widzenia, Kate.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top