Rozdział 7.2
Otworzył mi drzwi kawiarni i wyszliśmy na zewnątrz. Kilka razy spojrzał na mnie nerwowo. Było to podejrzane. Wzięłam głęboki wdech, a następnie spojrzałam na kieszeń jego płaszcza. Było w niej widać lekkie wybrzuszenie rozmiarów większego pudełka zapałek.
Uderzyłam dłonią w czoło i cicho jęknęłam z lekkiego bólu. Nie mogłam uwierzyć, że byłam taka głupia i naiwna. Byłam pewna na milion procent, że miał przy sobie dyktafon. Sam aparat wskazywał na to, że musiał robić mi zdjęcia. Kolejny raz poczułam się zdradzona. Jednak z drugiej strony dziwiłam się faktu, iż wcześniej tego wszystkiego nie dostrzegłam. Byłam zaślepiona jego dobrocią. Przecież zachowanie Aarona od samego początku było podejrzane. A ja jak ta głupia mówiłam o swoich „problemach".
Musiałam przyznać, że pomysł miał dobry. Najpierw trafić na mnie w parku, zaprosić na kawę, potem trochę wypytać. To się nazywało zdobywaniem zaufania w okrutny sposób. Ale jak to się mówi... Za bycie idiotką trzeba płacić.
— A właściwie to, co wypadło ci z kieszeni? — zapytałam spokojnym tonem, aby nie zdradzać swojego gniewu.
— Nic ważnego... — szybko odpowiedział i kurczowo ścisnął przedmiot przez materiał płaszcza. — To tylko przenośne radio. — Uśmiechnął się. — Lubię słuchać muzyki w wolnych chwilach.
To chyba było jedno z najbardziej zabawnych kłamstw, jakie w swoim życiu słyszałam. Serio istniały aż tak małe odbiorniki? Wciskał mi absurdalny kit.
— Pokażesz mi je? — Wskazałam na wybrzuszenie. — Z pewnością musi być ci ono ważne, mam nadzieję, że się nie zepsuło, gdy upadło na podłogę. — Udawałam zmartwioną.
— Nie wygląda ono ciekawie, — podrapał się po karku — może innym razem... — dodał ciszej.
Nie miałam zamiaru dalej drążyć tego tematu. Nie mógł nabrać zbędnych podejrzeń.
— Rozumiem — odparłam. — A właśnie...— Pokazałam palcem na aparat. — Zapomniałam wcześniej ciebie zapytać o nazwę twojego bloga, z pewnością gdzieś wrzucasz swoje zdjęcia — mówiłam rozweselona. — Z pewnością są one piękne.
— Tak jak mówiłem, jest to tylko moje hobby. Nie czuję potrzeby publikowania ich. — Machnął dłonią. — Ale schlebiasz mi mówiąc, że są ładne.
Zauważyłam, że powoli zbliżaliśmy się do mojego domu.
— Mam nadzieję, że przy najbliższym naszym spotkaniu się nimi pochwalisz. — Podeszłam do drzwi. — Również dziękuję za rozmowę i życzę ci miłego dnia. — Pomachałam.
— Do widzenia. — Odmachał i poszedł.
Wbiegłam po schodach na górę. Nadal unikałam windy. Jak już miałam w niej utknąć to z kimś, a nie samej. Miałam nadzieję, że nigdy to się nie stanie.
Weszłam do apartamentu i rozejrzałam się po salonie. Nie było ani śladu Roberto. Dziękowałam za to Bogu. Zbyt bardzo by mi przeszkadzał. Jeszcze brakowało, żebym słyszała jego pretensje.
W gabinecie mojego „męża" jak zawsze było ponuro. Usiadłam przy biurku i odpaliłam laptop. Oczywiście sprzęt nie był mój, ale lubiłam go używać. Raczej Makaroniarz nie miał nic przeciwko. Ale to chyba dlatego, że nie wiedział o tym, że dotykałam jego rzeczy... Była to jego wina. Nakleił karteczkę z hasłem na spodzie urządzenia.
W przeglądarce wpisałam frazę: „Aaron Walker". Po naciśnięciu „szukaj" wyświetliły mi się jakieś linki do różnych profili osób na portalach społecznościowych. Jednak żadna z nich nie była moim ukochanym dziennikarzem. Po chwili znalazłam stronę internetową gazety, w której ukazał się artykuł o mnie i Roberto. Niestety nie było tam nic ciekawego. Nigdzie nie mogłam znaleźć listy pracowników.
Zaczęłam przypuszczać to, że przedstawił mi się nieprawdziwym imieniem i nazwiskiem. Było to dość prawdopodobne. Chciałam jedynie nieco się o nim dowiedzieć...
Nagle usłyszałam trzask drzwi. Jak najszybciej zamknęłam laptop i wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam po schodach i oczywiście ujrzałam mojego misiaczka.
— Może jaśnie pani się przebierze? — Wskazał na mnie. — Za dwadzieścia minut wychodzimy.
— Oczywiście władco. — Ukłoniłam się i wyminęłam mężczyznę, aby usiąść na fotelu.
Musiałam coś wymyślić. Zależało mi na tym, aby Aaron pożałował swojego zachowania. Byłam świadoma tego, że podobnie było z Włochem, no a wiadomo jak to się skończyło... Nieciekawie dla obu stron. Postanowiłam być bardziej rozsądna i nie działać pochopnie.
Odwróciłam głowę w stronę Kluchy i wpadłam na genialny pomysł.
— Ty jesteś taki znany i bogaty, co nie? — zapytałam. — Weź dowiedź się kto to jest Aaron Walker.
— Oczekujesz ode mnie, że wypełnię twoje polecenie? — Zaśmiał się krótko.
Zdecydowanie należał do najbardziej wkurzających mnie osób. Działał mi na nerwy.
— Jest to mój stary znajomy. Jeżeli coś się o nim dowiesz to obiecuję, że przez tydzień będę na każde twoje skinienie. — Słowa ledwo przechodziły przez moje gardło.
Była to ostatnia deska ratunku. Tylko on mógł coś znaleźć, miał znajomości.
— Wystarczy mi, że nie będziesz gadała. — Zdjął marynarkę i powiesił ją na wieszak. — Jak się czegoś dowiem to dam ci znak, a teraz idź się ogarnij, bo wyglądasz okropnie.
— Szczery jak zwykle... — warknęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top