Rozdział 3
Wyszliśmy z samolotu za tłumem ludzi. Zanim rozstałam się z Nicolasem, podał mi swój numer telefonu. Miał nadzieję, że jeszcze kiedyś się do niego odezwę. Polubiłam go, więc uznałam to za świetny pomysł.
Stałam spokojnie i czekałam na swój bagaż. Czas dłużył się niemiłosiernie. Dodatkowo był środek nocy, a ja byłam w obcym dla mnie mieście. Niezbyt optymistycznie napawała mnie myśl chodzenia po takim miejscu. Miałam jedynie nadzieję, iż dam sobie jakoś sama radę. Średnio przepadałam za nowymi okolicami. Wolałam coś, co znałam.
Raptem zauważyłam swoją fioletową walizkę, wolno sunącą po taśmociągu. Chwyciłam za jej rączkę, a po chwili ruszyłam po znakach do wyjścia z lotniska. Gdy znalazłam się na zewnątrz, ujrzałam miasto tak podobne do Los Angeles... Było wręcz identyczne. Pomimo późnej godziny metropolia kipiała życiem. Dookoła można było dostrzec wieżowce, patrząc w górę nie widziało się gwiazd, było zbyt jasno, by ich światło było widoczne.
Wsiadłam do pierwszej lepszej taksówki. Poprosiłam mężczyznę o zawiezienie do jednego z tańszych hoteli. Zdałam się na niego. Z pewnością znał Nowy Jork lepiej ode mnie.
Podczas jazdy miałam wzrok skierowany na widoki za szybą. Mieszkańcy wracali z imprez albo na nie szli. Niektórzy ledwo trzymali się na nogach, a inni świetnie sobie z tym radzili. To tak bardzo przypominało moje miejsce zamieszkania.
Wyjęłam z torebki urządzenie i wybrałam numer do Emily. Obiecałam jej wcześniej, że się z nią skontaktuję po wylądowaniu.
Po kilku sygnałach usłyszałam jej zaspany głos.
— Halo? — Ziewnęła.
— Obudziłam cię? — zapytałam.
To było dość głupie pytanie z mojej strony. Przecież logiczne było to, że normalne osoby już były w łóżku o tamtej godzinie.
— Tak — mruknęła. — Zdrzemnęłam się na chwilę. Już jesteś na miejscu?
— Właśnie jadę do hotelu. — Spojrzałam na drogę. — Nigdy więcej nie chcę latać tamtym czymś... — jęknęłam.
To było najprawdziwszą prawdą. Planowałam drogę powrotną przebyć pociągiem, albo nawet rowerem. Zrobiłabym wszystko, żeby nie być w powietrzu. Gdybym musiała, to szłabym piechotą te kilka tysięcy mil. Siłą by mnie nikt nie zaciągnął do tego czegoś ze skrzydłami.
— Przecież nie mogło być aż tak źle. — Zaśmiała się cicho.
— To był jakiś koszmar — oznajmiłam. — Czułam się koszmarnie, mój żołądek robił jakieś fikołki, jedynie co mnie powstrzymywało przed zwymiotowaniem to osoby mnie otaczające i mężczyzna koło którego siedziałam. Dodatkowo te wszystkie chmurki i słońce ani trochę nie napawały mnie optymizmem.
— A jak teraz się czujesz?
— W miarę dobrze. — Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu. — No może jestem odrobinę głodna.
Nic nie miałam w ustach od kilku dobrych godzin. Marzyłam o przepysznym kawałku kurczaka w jakimś słodkim sosie albo o pizzy na podwójnym cieście z ogromną ilością ciągnącego się sera. Zaczynałam planowanie swojej przyszłej uczty.
Nagle kierowca się zatrzymał. Wyszłam z samochodu a telefon trzymałam między uchem a ramieniem. Potrzebowałam wolnych dłoni, żeby zapłacić mężczyźnie.
— Ja już będę kończyła, kochana. — Obróciłam się i szybkim krokiem podeszłam do drzwi wejściowych. — Zadzwonię do ciebie jutro. — Uśmiechnęłam się sama do siebie.
— Dobranoc. — Ponownie ziewnęła i się rozłączyła.
Ruszyłam do recepcji, w której przywitała mnie starsza kobieta. Poprosiłam o jednoosobowy pokój na sześć dni. Opłaciłam go z góry.
Po otrzymaniu klucza poszłam szukać swojego nowego, tymczasowego lokum. Po otworzeniu drzwi od razu zdjęłam buty, aby moje stopy mogły chociaż trochę odetchnąć. Walizkę oparłam o seledynową ścianę. Dopiero wtedy dostrzegłam, jak bardzo byłam zmęczona. Nie chciało mi się rozpakowywać, a przebranie się było ponad moje siły. Padłam na łóżko i przymknęłam powieki.
***
Obudził mnie dźwięk typowy dla dużych miast. Samochody były nie do zniesienia. Westchnęłam i przetarłam oczy, a następnie usiadłam na posłaniu. Nie miałam ochoty na wyprostowywanie nóg, więc wychyliłam się do przodu, aby przyciągnąć do siebie bagaż. Nagle poczułam, że tracę stabilną pozycję i poleciałam na podłogę, a walizka przewróciła się idealnie na mnie. Był to iście świetny początek dnia.
Po założeniu na siebie ubrań, które składały się ze zwykłej koszulki na ramiączkach i spodenek, wcześniejsze ciuchy rzuciłam na krzesło. Było to idealne miejsce na składowanie ich.
W łazience nie byłam długo, ciągle spoglądałam na zegarek w telefonie. Nie mogłam tracić dnia. Planowałam zrobić wiele rzeczy, a czas mijał i mijał. Mój brzuch domagał się solidnej porcji jedzenia.
Będąc gotową na podbój Nowego Jorku, wsunęłam na nogi moje ukochane, wygodne trampki. Czekało mnie prawdopodobnie dużo chodzenia. Odciski ani trochę nie były fajne.
Zarzuciłam torebkę na ramię i zamknęłam pokój. Następnie zeszłam schodami i przywitałam się z recepcjonistką. Przy okazji zapytałam o najbliższą kawiarnię. Okazało się, że tuż za rogiem była jedna. Grzecznie podziękowałam i wyszłam z budynku. Po paru krokach byłam na miejscu. W środku lokalu panował kolor czerwony. Było skromnie i estetycznie. Był niezły ruch, ale jakimś cudem znalazłam wolny stolik.
Wzięłam w dłonie kartę dań. Zainteresowało mnie wiele pozycji, jednak zdecydowałam się na górę naleśników z syropem klonowym. Kochałam je. Cukier z rana to najlepsza rzecz na świecie. Już widziałam te przybywające kilogramy.
Podałam kelnerowi zamówienie i cierpliwie czekałam. Po dziesięciu minutach dostałam to, czego pragnęłam.
Po zjedzonym posiłku zapłaciłam i wyszłam. Wzrokiem szukałam taksówki, jednak żadnej nie mogłam dostrzec. Wzięłam głęboki wdech i wpisałam w telefonie adres z kartki. Prawie złapałam się za głowę, gdy ujrzałam moją trasę do przebycia. Miałam ochotę położyć się na chodniku i tam zostać. Nienawidziłam dużej ilości wysiłku fizycznego. Szybko się męczyłam. Moja kondycja była poniżej zera.
Przeciągnęłam się, a po minucie wzięłam się w garść. Miałam zadanie do wykonania, nie mogłam samej siebie zawieść.
Szłam w stronę centrum miasta. Po drodze kupiłam jeszcze kubek czarnej kawy, aby uzupełnić deficyt energii.
Stopy bolały mnie niemiłosiernie. Według urządzenia byłam coraz bliżej celu. Rozejrzałam się dookoła i spostrzegłam same oszklone drapacze chmur. Zastanawiałam się gdzie ten mój współmałżonek pracował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top