Rozdział 14
Włoch skrzyżował ramiona na swojej szerokiej klatce piersiowe, a następnie głośno wciągnął powietrze. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego... Nie... Raczej na bardzo wkurzonego. Chyba ledwo trzymał nerwy na wodzy. Może powinnam mu była powiedzieć, że czas iść do psychologa po jakieś proszki, żeby aż tak się nie bulwersował za każdym razem, gdy mnie widzi. Czy ja jestem aż tak bardzo irytująca? Przecież tylko wydałam parę tysięcy... Nie swoich... Należę do iście miłych osób. Przecież zawsze mogłam kupić o wiele więcej ciuchów...
Jednak muszę przyznać, że jak na makaroniarza, nieźle prezentował się w czarnym, trzyczęściowym garniturze. On prawie zawsze wyglądał bosko. Idealny materiał na męża... Szkoda, że nie dla mnie. Nigdy bym nie chciała spędzić z nim reszty swojego życia. Pewnie któreś z nas by nie wytrzymało. A poza tym to nie interesowali mnie aroganccy faceci z zawyżonym ego i okropnym charakterze.
Zabawne było to, że pod jego okiem widniał siniec, którego o dziwo z rana nie widziałam. Chyba wystarczyło trochę czasu... Piękna pamiątka po wcześniejszej imprezie. Byłam z siebie dumna.
- Witaj... - odparł swoim głębokim głosem. - Katherine. - dodał po chwili.
Wow... Kto by się spodziewał, że ma aż tak tragiczną pamięć... Żeby zapomnieć mojego imienia. Istny cud. Przecież można mnie skojarzyć z tą księżną z Anglii, albo z tą blondi aktorką, a nawet z cycatą modelką, której balony są niemal większe od głowy.
Ta cała sytuacja świadczyła również o tym, że miał mnie głęboko gdzieś. Nie interesowało go to jak się nazywam. Tak to już mają bogaci ludzie. Od liczenia zer na swoich kontach, wszystko im z mózgu wyparowuje.
Poczułam się w pewnym sensie urażona. Kto by chciał, żeby ktoś go przechrzcił? Z pewnością nie ja. Roberto mógł, chociaż w minimalnym stopniu coś zapamiętać. Ponoć wykształceni ludzie mają wyższy iloraz inteligencji. U makaroniarza nie było tego widać...
- Kate. - mruknęłam i wyprostowałam się do pozycji siedzącej. - Nazywam się Kate.
- Mniejsza z tym. - Machnął dłonią.
On chyba chciał mnie wkurzyć. Większego buca jeszcze w życiu nie widziałam. Zerowy stopień zainteresowania.
- Czego chcesz? - warknęłam. - Jak widzisz - wskazałam na siebie - jestem zajęta.
- Opierdalaniem się za moje pieniądze? - Zmarszczył brwi.
- Mocne słowa jak na poważnego człowieka. - Posłałam mu przepiękny uśmiech.
Powinnam napisać poradnik pod tytułem "Jak wkurzyć zadufanego w sobie dupka?". Książka sprzedawałaby się jak świeże bułeczki, jestem tego na sto procent pewna. Nikt wcześniej nie wpadł na tak genialny pomysł.
Włoch powiedział coś cicho sam do siebie, a następnie dłonią przeczesał swoje czarne, idealnie ułożone włosy.
- Nie przyszedłem tu, aby się z tobą kłócić, Katherine.
- Powtarzam jeszcze raz. - Wstałam z kanapy i podeszłam do mężczyzny. - Nazywam się Kate. - Ułożyłam dłonie na biodrach. - K A T E. - dokładnie przeliterowałam słowo.
Teraz to już musiał zrozumieć. Dwa razy niewłaściwie mnie nazwać, to już przesada. Na dodatek w aż tak krótkim odcinku czasu... Możliwe, że to był początek Alzheimera. Ale w tak młodym wieku...
- Dobrze, Kate. - wysyczał. - Tak jak wcześniej mówiłem. Nie mam zamiaru z tobą się kłócić.
- Właśnie widzę... - Wycelowałam w niego palcem. - Jesteś wielką, chodzącą kłótnią.
Roberto westchnął, a po chwili podszedł do mnie bliżej.
- Nie pozwalaj sobie. - odparł zirytowany.
Atmosfera między nami zaczynała się zagęszczać. Dodatkowo dzieląca nas odległość ani trochę nie była fajna. Czułam na sobie jego iście pełny złości wzrok, który mnie przeszywał. Może chciał mnie zamordować? To było bardzo prawdopodobne. Również nie byłabym zadowolona, gdyby ktoś odnosił się tak do mnie.
- Po co tu przyszedłeś? - rzekłam. - Nie życzę sobie twojej obecności w tym pokoju. - Wskazałam na drzwi wyjściowe. - Radzę ci szybko opuścić mój apartament.
Im szybciej, tym lepiej. Chciałam, żeby znalazł się jak najdalej ode mnie. Marzyłam o ciszy i spokoju, ewentualnie o kubełku pełnym kurczaków.
- Po pierwsze. - Zrobił krok w tył. - On nie jest twój. Ja wszystko musiałem opłacić.
Wzruszyłam ramiona, a następnie złapałam go za rękaw, aby wyprowadzić makaroniarza poza obręb mojego wzroku, czyli na zewnątrz.
Ale jak to bywa, nie chciał ruszyć się z miejsca. Stał jak słup i obserwował moje poczynania, gdy z całych sił próbowałam teleportować go jak najdalej.
- Jeszcze sobie pogadamy o zakupach. - mruknął. - Jestem tutaj w całkiem innej sprawie.
Obrzuciłam go wzrokiem, a po chwili usiadłam na zagłówku kanapy tak, aby mieć wprost idealny widok na Włocha.
- A więc... - powiedziałam zniecierpliwiona.
- Dorotea uznała, że chciałaby cię lepiej poznać. - zaczął. - Postanowiła zaprosić cię na kolacje. Jednak nie ma twojego numeru, więc wysłała mnie tutaj.
- Jak miło z twojej strony. - Założyłam nogę na nogę. - Jakiż ty dobroduszny.
- Posłuchaj. - Zazgrzytał zębami. - Masz przyjść do mojego mieszkania jutro o godzinie dziewiętnastej. - Obrzucił mnie wzrokiem i się skrzywił. - Ubierz się stosownie do okazji. Posiedzisz tam godzinę i sobie pójdziesz. Najlepiej, żebyś zniknęła z mojego życia. Gdyby nie moja babka, już dawno byłabyś na policji za nękanie.
Taa... Ja chciałam, żeby to właśnie on usunął się z mojego życia. Ale niestety marzenia się nie spełniają i musiałam tolerować jego wkurzającą obecność.
- Nie ma mowy. - Pomachałam głową. - Nigdzie nie pójdę.
Obiecałam sobie, że nie będę staruszki w to wszystko mieszała. Miałam zamiar dotrzymać słowa.
- Również nie chcę żebyś tam szła. Niestety, ale Dorotea wyraziła się jasno, a ja nie mam zamiaru się z nią sprzeczać.
- Muszę grzecznie odmówić. Przekaż to jej.
- Co za uparta baba... - warknął. - Jutro, punkt dziewiętnasta. Nie przyjmuję odnowy.
- Czy ty nie rozumiesz słowa "nie"?! - podniosłam głos.
Działał mi na nerwy. Ja naprawdę nie chciałam spotkać kobiety. Brakowało jedynie paru dni... Wtedy miałam zamiar wszystko wygarnąć dupkowi i zmusić go do podpisania papierów. Po tym wszystkim wróciłabym spokojnie do Los Angeles.
- Dorotea ma problemy ze zdrowiem i nie każ mi znowu jej krzywdzić. Jedna kolacja i tyle.
Super, że chciał brać mnie na litość. Jednak z drugiej strony... Nie wiedziałam, że Włoszka jest na coś chora. Wyglądała na zdrową...
Ugh... Czemu zawsze takie sytuacje muszą mnie spotykać? Wszystko przypominało wydarzenia z taniego romansidła. Coraz bardziej mi się to nie podobało.
Wpadłam na pomysł, trochę głupi, ale zawsze coś. Postanowiłam następnego dnia tam pójść i pogadać z kobietą na spokojnie. Na końcu grzecznie bym się z nią pożegnała i życzyła zdrowia. Przed następnymi spotkaniami wymigałabym się faktem, iż muszę wracać do domu, pracować. Nie miałam serca, żeby kłamać, ale jednak musiałam. Nie mogłam doprowadzić do sytuacji, żeby Dorotea poczuła się w jakimś stopniu urażona.
Powinni podarować mi medal idiotki roku. Żeby tak łamać własne słowa...
- Dobra. - Wstałam i zaczęłam popychać mężczyznę w stronę wyjścia. - Przyjdę, a teraz wynocha. - Otworzyłam drzwi.
- Do widzenia. - warknął i wyszedł.
Miałam przeczucie, że będę tego wszystkie żałowała do końca życia...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top