Rozdział 11
Nicolas potrząsnął głową i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Zmarszczył brwi i zakrył twarz dłońmi.
- Co? - wymamrotał. - Chyba się przesłyszałem... - Ziewnął. - Powtórz jeszcze raz.
- Idziemy na zakupy. - Wskazałam palcem drzwi. - Więc rusz swoją tłustą dupę...
Nie było mi dane dokończyć, bo mi przeszkodził.
- Ej, ej, ej... - Spiorunował mnie wzrokiem i wstał. - Ta dupa... - Obrócił się i zaczął kręcić biodrami. - Nie jest tłusta.
Nie codziennie się widzi takie rzeczy. Wolałam oślepnąć, ale i tak mimowolnie parsknęłam śmiechem.
- Rozumiem, rozumiem. - Zachichotałam. - Ale nie musisz mi tu tańczyć.
- Hmm... - mruknął. - Ja wolę to nazywać - uśmiechnął się szelmowsko i poruszył zabawnie brwiami - striptizem.
- Fuj. - Skrzywiłam się. - Wyglądasz jak pedofil.
Albo jak zboczeniec.
Zastanawiałam się, czy aby na pewno nie zaprosiłam do apartamentu jakiegoś typa, który jest poszukiwany w całym kraju. To mogło być możliwe. Serio. Takiej miny nie mają normalni ludzie, no chyba, że umysłowo chorzy ludzie.
- Jesteś dorosła, prawda? - Cmoknął. - Czy może tylko tak wyglądasz? - Zlustrował moją sylwetkę. - Nie gadaj, że masz trzynaście lat i naoglądałaś się za dużo porno.
Był mu potrzebny psycholog. Nie. Psychiatra. Cała rozmowa schodziła na zły tor. Takie tematy nie powinny być poruszane.
- Nikt normalny nie umieszcza słowa trzynastolatka i porno w jednym zdaniu.
- Czy ja jestem normalny? - Wyszczerzył się.
No raczej nie. Nikt normalny nie idzie do apartamentu dziewczyny, którą poznał w samolocie, bo bała się latać. Nikt normalny nie chodzi z taką osobą na zakupy. Z drugiej strony... Czy to oznacza, że jestem nienormalna? To możliwe. Raczej nie należę do osób rozsądnych. Sam fakt, że Nicolas tam siedział, był dowodem na to, że byłam zbyt ufna. Ale co mógł mi zrobić? Zabić? Zgwałcić? Znałam go krótko, bardzo krótko. Zdecydowanie mam coś z głową.
- Jeszcze niedawno umierałeś. - Wypomniałam mu. - Jakim cudem masz tyle chęci do życia?
- Kac morderca nie ma serca. - Postukał się w pierś. - Ale muszę cię jakoś zagadać, żebyś nie zabierała mnie na zakupy. - Przeczesał palcami swoje blond włosy. - Czy ja jestem twoją psiapsiółką? - Usiadł na fotel. - Psiapsiółką? - zapytał zamyślony. - Tak się mówi? -Przetarł wierzchem dłoni oczy. - Psiapsiółek?
- No to idziemy na zakupy, psiapsiółku. - Wypowiedziałam wyraźniej ostatnie słowo.
Psiapsiółek. Tylko on mógł to wymyślić. Przecież to brzmi komicznie. Ale pomyślałam, że to nie jest tak złe i, że będę tak częściej mówić.
- Musimy? - Zrobił minę smutnego szczeniaka. - Ja tu umieram.
Nie miałam zamiaru odpuszczać. Nie było szans, żeby brał mnie na litość.
- Od braku ruchu, ta twoja nietłusta dupa, będzie tłusta. - Podeszłam do drzwi i założyłam na nogi baletki. - Zapraszam królewicza do najbliższej galerii handlowej z cholernie wysokimi cenami. - Zawiesiłam torebkę na ramię.
- Boże... - Spojrzał na sufit. - Śmierdzę. - Powąchał się pod pachami. - Chcesz, żebym ich zagazował?
- Pomyślą, że ktoś zrzucił na Nowy Jork bombę. - Zaśmiałam się.
Spojrzałam na niego i nie wyglądał aż tak źle. Możliwe, że troszeczkę nieświeżo pachniał. Ale bądźmy szczerzy... Nie każda osoba, która chodzi po ulicach miasta, roztacza iście kwiatowy zapach.
- Masz chociaż jakieś perfumy, - zapytał, ale po chwili dodał - męskie, oczywiście.
Bo przecież każda normalna kobieta nosi w swojej torebce wszystko. Z pewnością jakieś męskie psikadło by się znalazło...
- Idź do łazienki. - Wskazałam na wejście do mojej sypialni. - Może coś tam będzie.
Po chwili wstał i ruszył w tamtą stronę.
Tamtego pomieszczenia nie obejrzałam dokładnie. Było możliwe, że były tam jakieś rzeczy dla facetów. Miałam taką nadzieję. Niezbyt podobała się wizja słuchania jęczącego mi nad uchem Nicolasa.
Czekałam wyczekująco. Rytmicznie stukałam butem o wypolerowaną podłogę.
- Jeszcze trochę i zamkną wszystkie galerie! - krzyknęłam.
- Już, już... - Wyszedł z sypialni. - I jak wyglądam?
Na pewno lepiej niż wcześniej. Ułożył włosy, cienie pod oczami trochę zbladły. Prezentował się o niebo lepiej. Jednak jedno nie dawało mi spokoju...
- Cuchniesz jak odświeżacz powietrza. - Zatkałam nos.
- Nie śmierdzę. - Oburzył się. - Pachnę jak prawdziwy mężczyzna. - Powiedział dumnie. - Przynajmniej tak pisało na opakowaniu...
- Zapach prawdziwego odświeżacza powietrza. - Poprawiłam go.
- Nie jest tak źle...
Było gorzej niż źle. Nawet do końca nie wiedziałam jaki to zapach. Coś pomiędzy choinką a miętą, zgniłą miętą. Takie połączenie nie mogło być dobre, a tym bardziej na ciele.
- Mam to. - Wyciągnęłam z torebki papiery świadczące, że jestem żoną Roberto. - Kupimy ci coś. - Machnęłam dłonią. - Jeszcze będziesz mi za to stopy całował.
Plan był idealny. Tylko ja i sklepy. Najlepsze było to, że nie miałam zamiaru wydawać swoich pieniędzy, oj nie. Konto Makaroniarza musiało schudnąć. Parę tysiaków w te, czy wewte, nie zrobiłoby mu żadnej różnicy. Przecież miał kasy jak lodu. Pewnie się nią podcierał. Biedne banknoty...
- Skąd wiedziałaś, że jestem fetyszystą? Kocham stopy. - Stanął przede mną.
- Czy już ci mówiłam, że jesteś ohydny?
- Chyba jeszcze nie... - Objął mnie ramieniem. - Jaki masz rozmiar stopy?
Jak ja go kochałam...
- Znowu robisz ze mnie jaja. - Odepchnęłam Nicolasa. - Kac wyzwala w tobie jakiegoś dupka?
Stawał się coraz bardziej irytujący i wkurzający. Mógł spokojnie konkurować z Roberto.
- Możliwe, że trochę mi odbija, Kate. - Gwizdnął. - No to jak? Idziemy na zakupy, ty mój sponsorze?
- Jasne. - Otworzyłam drzwi i go wypchnęłam za próg. - Zasponsoruję ci frytki w McDonald's.
- Nie lubię ich, wolę mrożone ze sklepu.
- To, to samo. - Wywróciłam oczami.
Zamknęłam za sobą drewnianą powłokę i ruszyłam razem z Nicolasem na dół. Oczywiście pojechaliśmy windą, której dalej nie lubiłam.
W holu mrugnął do recepcjonistki, a ta się zarumieniła i spuściła głowę ze wstydu.
Jaka normalna kobieta, tak zareagowałaby na blondaska? Nie żebym coś do tego miała, ale... Nigdy nie rozumiałam dziewczyn, które tak się zachowują. To tak jakby nigdy wcześniej nie widziały faceta.
Na zewnątrz było ciepło i zdecydowałam, że chce trochę pospacerować. Może i nogi dalej trochę mnie bolały, ale miałam świetną okazję na malutkie zwiedzanie. Było warto. Nawet jeżeli widziałam tylko wieżowce, całą masę samochodów i ludzi.
***
Nicolas zaprowadził nas do galerii handlowej, która miała chyba z pięć pięter i była zbudowana w tym samym stylu, co budynki dookoła. Cała masa szkła, metalu i bieli.
W środku było jeszcze ładniej.
Jednak zwróciłam uwagę głównie na biednych mężczyzn, którzy siedzieli na ławeczkach i ze smutkiem w oczach patrzyli na ekrany telefonów, czekając aż ich kobiety wrócą. Biedactwa... Prawda? Zakupy są takie wyczerpujące... Aż mi się ich zrobiło szkoda... Trochę.
Ani trochę.
Sama nigdy nie należałam do tej części ludzkości, która lubi spędzać godziny w galeriach. Było to dla mnie strata czasu. Po co byłaby mi potrzebna cała góra ubrań? Przecież to marnowanie pieniędzy. Ale... Rozpierała mnie energia na myśl, że niedługo będę miała szansę poszaleć i wydawać nie swoje dolary. Roberciunio będąc moim mężem, musiał się ze mną dzielić. To jest normalne w małżeństwie. Jedna strona o tym wie, a druga nie. Żadna z tego przeszkoda. Im szybciej bym się zabarykadowała w apartamencie, tym byłoby lepiej. Przecież mógł mnie zabić.
Jednakże kusiła mnie myśl o tym, że pierwszy raz w życiu będę miała szansę założyć coś wartego więcej niż moja miesięczna wypłata. Czasami kobieta potrzebuje luksusów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top