Rozdział 10

 Od razu po wyjściu z apartamentowca znalazłam wolną taksówkę i wsiadłam do niej, a następnie podałam adres dla kierowcy.

 Przez całą drogę myślałam o całej zaistniałej sytuacji. Byłam głupia, że pozwoliłam dla Dorotey, żeby mi zaufała. Miała zbyt miękkie serce. Wierzyła we wszystko co mówiłam, pomimo, że kłamałam. Doprowadziłam do tego, że kobieta się zdenerwowała na wnuka. Roberto wkurzył się na mnie. A to wszystko moja wina. Mogłam wymigać się od rozmowy z staruszką. Ale nie... Ja musiałam tam zostać i udawać, że wszystko jest w porządku. 

 Oparłam głowę o zagłówek i przymknęłam oczy, aby nie myśleć o tym wszystkim. 

***

 - Proszę pani, jesteśmy już na miejscu. - Obudził mnie głos mężczyzny.

 Rozwarłam powieki i ziewnęłam. Nie wierzyłam, że usnęłam. Przysięgałam sobie, że tylko na chwilę zamknęłam oczy.

 Przetarłam dłońmi twarz i zapłaciłam dla kierowcy należytą sumę.

 Następnie wysiadłam z auta i weszłam do hotelu. W recepcji przywitała mnie kobieta, ale nie zwróciłam na nią uwagi. Nie mogłam tracić czasu, więc nie czekałam na windę, tylko poszłam schodami. Jednak po pewnym czasie uznałam, że to był błąd. Moje nogi błagały o odpoczynek. Moja kondycja była na niskim poziomie.

 Gdy doczłapałam na odpowiednie piętro, ujrzałam Nicolasa siedzącego pod ścianą i robiącego coś w telefonie. 

 Podeszłam do niego, a on nawet nie zareagował. Potrząsnęłam jego ramieniem, a on dopiero wtedy spojrzał w górę.

 Jego twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów. Wory pod oczami, przekrwione białka, włosy w nieładzie. Wolałam nie wiedzieć co on robił zeszłej nocy.

 - No nareszcie. - powiedział oskarżycielskim tonem. - Wiesz ile musiałem na ciebie czekać?

 Zgadywałam, że niedługo. Przecież droga nie była aż taka długa. Chociaż... Zasnęłam i nie wiedziałam ile dokładnie siedziałam w taksówce.

 - No już nie dramatyzuj blondasku. - Wyminęłam go i wyjęłam z torebki kartę, a następnie otworzyłam drzwi. - Wyglądasz jakby cię czołg rozjechał.

 Weszłam do apartamentu i zsunęłam buty z nóg. Miałam serdecznie dość chodzenia. 

 - No wchodź. - powiedziałam do mężczyzny. 

 Po tych słowach podeszłam do kanapy i się na niej położyłam. Czułam się bosko. 

 Zauważyłam, że zniknęły naczynia ze stołu. Zgadywałam, że były w salonie sprzątaczki i ogarnęły mój bałagan. Dziękowałam im za to. 

 Po chwili Nicolas opadł na fotel i ciężko westchnął.

 - Chyba mam kaca. - wymamrotał. - A ty kazałaś mi czekać. - Oparł dłoń o swoje czoło. - Podłoga nie jest wygodna.

 Cicho zachichotałam. Mogłam się cieszyć z tego, że jestem w lepszym stanie niż on. Jedynie czego mi brakowało to chęci do życia. Czułam się podle po tym wszystkim co się wydarzyło u Roberto. Jednak czasu nie mogłam cofnąć. Miałam nadzieję, że nigdy już tego nie powtórzę i wszystko zostanie między mną a Włochem.

 - Trzeba było tyle nie pić. - oznajmiłam.

 Dzięki mojej mocnej głowie, nie musiałam się martwić jakimś kacem. W życiu zaznałam go jedynie raz. Ale było to po mocno zakrapianej imprezie u przyjaciółki. Właśnie wtedy kończyła dwadzieścia lat i trzeba było to jakoś uczcić. Zaprosiła chyba swoich wszystkich znajomych. Mieszkanie było całkowicie pełne. A ja po kilku szotach się wyluzowałam i poszłam na całość. Nawet nie pamiętam ile dokładnie pochłonęłam alkoholu.  Jednak nie żałowałam. Chociaż... To prawda, że kac jest mordercą.

 - Jak było u mężulka? - zmienił temat. 

 - A szkoda gadać... - Usiadłam i zaczęłam o wszystkim opowiadać.

 Gdy już skończyłam na jego twarzy malowało się zaskoczenie. 

 - Jesteście małżeństwem, lubi cię jego babka. - Gwizdnął. - Może nie bierz rozwodu? Z chęcią pobłogosławię wasz związek. - Złożył dłonie.

 A jego nawet w takiej chwili żarty trzymały. Nie rozumiał, że zaszłam za daleko. Naprawdę miałam wyrzuty sumienia.

 - Wolę nie mieszać w to wszystko Dorotey. - Oparłam dłoń o czoło. - Jednak mój cały plan się nie zmienia. Robertunio pożałuje. 

 - Wydaje się spoko chłopem. - Zaśmiał się. - Może trochę zbyt rozrywkowym... 

 Makaroniarz i zabawa... Byłam pewna, że to co wydarzyło się poprzedniego wieczoru było zwykłą jednorazową sytuacją. Milionerzy nie mają w zwyczaju upijać się do nieprzytomności.

 Przetarłam oczy i wstałam, aby pójść się przebrać. Przecież nie mogłam przez cały dzień latać w tej kiecce. Dodatkowo była zbyt pognieciona. Czułam się zażenowana, że Dorotea widziała mnie w tak okropnym stanie.

 - Nie zostawiaj mnie samego... - powiedział dramatycznie. - Bez ciebie głowa boli mnie jeszcze bardziej. 

 - Cierp! - krzyknęłam, gdy wchodziłam do sypialni.

 Wygrzebałam z szafy dżinsowe szorty i kremową koszulkę z dekoltem w serek. Nie chciałam się wystrajać. Najlepiej czułam się w luźnych ubraniach.

 Zaciągnęłam się powietrzem, a na mojej twarzy od razu pojawił się grymas niezadowolenia. Śmierdziałam. A ja tak obrażałam w myślach makaroniarza, wcale nie byłam od niego lepsza...

 Wzięłam do dłoni ciuchy i skierowałam się do łazienki. Miałam zamiar zmyć z siebie ten cały brud. Planowałam przedłużyć trochę cierpienie blondyna. Przecież przez ból głowy by nie umarł... Chyba. 

 Nalałam do wanny dużo ciepłej wody i dodałam całą masę wiśniowego żelu. Kochałam dużą ilość piany. Czułam się wtedy jak te szczęśliwe kobiety z reklam, które moczą się w wodzie otoczone całą masą pachnącego puchu. Życie jak w Madrycie... W Madrycie? Tak się mówi? Nie jestem pewna... 

***

 Spędziłam w raju jakieś pół godziny. 

 Kompletnie wyleciał mi z głowy skacowany facet, który jęczał w salonie.

 Wyszłam z wanny i owinęłam się bosko puszystym ręcznikiem. Wspominałam już, że były cudownie mięciutkie. Normalnie jak chmurka... Chociaż... Kiedyś czytałam, że chmury ważą tyle ile słonie. Jakim cudem one się trzymają na niebie? Powinny już dawno spaść na Roberto.

 Spuściłam wodę, a następnie dokładnie się wytarłam i założyłam na siebie świeże ubrania. 

 Skrzywiłam się, gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Dalej wyglądałam koszmarnie.

 Grzebieniem rozplątałam wszystkie kołtuny, które były tak uparte, że aż powyrywałam sobie całą masę włosów. 

 Na twarz nałożyłam trochę grubszą warstwę kosmetyków. Dzięki nim przypominałam w miarę żyjącą osobę. Byłam takim pół zombi. Jedyne co mnie od nich różniło to fakt, iż moje części ciała nie zwisały na ścięgnach i nie łaknęłam mózgu. Z drugiej strony... Na miejscu tych istot, nawet nie tknęłabym pana aroganckiego Włocha. Jeszcze nabawiłyby się niestrawności... Biedaczyska... 

 Wyszłam z pomieszczenia i stanęłam przed szafą. Coś mi wpadło do głowy... Przez dłuższą chwilę wymieniałam w głowie za i przeciw. Z jednej strony nie chciałam wyjść na idiotkę, a z drugiej pragnęłam dokopać temu egoiście z ego większym od jego przyrodzenia. 

 Nie myśląc więcej, otworzyłam drzwi i wysunęłam przez szparę głowę.

 - Rusz te swoje cztery litery, idziemy na zakupy! - krzyknęłam do Nicolasa, który leżał półmartwy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top