Pętla

Otwieram usta, a z nich wysypuje się cisza.
Zasypuje bluzkę, spodnie; zsuwa się i przykrywa czubki moich butów.

Ogień, który we mnie zapłonął, przygasł i spływa na mnie pewnego rodzaju spokój.
Splatam dłonie na karku i przybieram wygodniejszą pozycję na parapecie.

Korytarz silnie pachnie zielskiem.
Dym jeszcze gryzie mnie w gardło; wszystko jest obłe, miękkie. Ostre światło zdaje się stapiać farbę ze ścian.

Widzę swoje blade odbicie w lustrze. Przekrwione białka oczu zdają się podbijać zieleń moich tęczówek.
Uśmiecham się głupkowato; twarz wykrzywia mi karykaturalny grymas.

"Weź się kurwa uśmiechnij Sierściuch, bo jak na Ciebie spojrzeć to każdemu by się żyć odechciało"

Czuję się dobrze, gdy jestem z ludźmi przy których bycie emocjonalną babą nie wchodzi w grę. Czuję się bezpiecznie, siedząc wygodnie na pustym łóżku w zamglonym pokoju, słuchając monotonnego głosu komentatora w grze, powtarzającego niemalże na zapętleniu: "No to nie było najlepsze zwarcie".

Czuję się raz gorzejraz lepiej. Sinusoida.
Mam paskudną manierę przelewania niektórych wspomnień na niezwiązane z nimi osoby mi bliskie i to mnie gubi, bo w pojedynczych frazach potrafię dopatrzyć się minimalnego połączenia z tym co mam w głowie.
To tak jakbym wdepnęła w bagno i każdy gwałtowny ruch miał ściągać mnie w dół.
Każde wspomnienie jest gwałtownym szamotaniem się w miejscu.

"-To jak kiedyś przyjadę, to zaniemówisz?
-Nie przyjedziesz i takie są fakty
-Pff i tak to zrobię! Może nie szybko się to stanie, ale to zrobię

-H[..]s, gdzieś to już słyszałam.."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top