Potop
Uderzam w żałosne tony.
Zanoszę się głośnym, okropnym płaczem.
Nienawidzę płakać; to takie słabe, takie złe, takie..nijakie?
Kolejne spazmy mną targają.
Jedna fala, druga, trzecia.
Deszcz bębni o szybę.
"-Oooooolkaaa! Chodź tu szybko Justyna płacze!"
Nie chodź, nie szybko, zostaw- przejdzie. Przejdzie. Jak wszystko. Przejdzie.
Zostanie szary, pusty świt. Ciężkie chmury nad miastem. Wyczerpanie.
Ciemne kręgi pod oczami, trzęsące się dłonie.
Dym, dym z papierosa!
Powolne, bolesne uśmiercanie siebie.
Wędrówka w barwnym kalejdoskopie wspomnień, mojej głupawki, poważnych rozmów. Potrząsania za ramię.
Ileż razy można oddawać swoje serce i dostawać je podarte na kawałki w zwrotce? Ileż razy można dźwigać to samo brzemię?
Ileż razy chować się za pozorem, maską, kiedy tak bardzo krwawisz, tak bardzo rwie, tak bardzo łzy cisną się do oczu?
Agresywnie wycieram strumienie łez z policzków.
Nie chcę być słaba, ale nie potrafię oszukać się, że nie jestem.
Jestem tylko babą.
Tylko babą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top