Legenda północy
Jadę prawie pustym tramwajem. Jest jeszcze jasno na zewnątrz; krople deszczu osiadły na brudnej od kurzu szybie przesłaniając widok.
Mijam kolorowe bloki, szare, obdrapane z tynku kamienice, browar, urząd gminy.
Do środka czasami wtaczają się ludzie. Tramwaj wypełnia znajomy zapach przepoconego alkoholu, najtańszych i najpodlejszych papierosów, słodko mdlących perfum.
Mijam wielki baner reklamowy biura podróży, krzyczący neonowymi kolorami "Przepis na egzotykę!".
Wysiadam.
Woda rozchlapuje się na boki, w miarę stawiania kroków.
Szare, popękane płyty chodnikowe. Kałuże, a w kałużach odbicie ciężkich, ołowianych chmur.
Mijam zniszczony przystanek autobusowy, z pomieszczeniem, które kiedyś było kioskiem, a później przez krótki czas małym salonem gier.
Od lat zamknięte na cztery spusty, farba łuszcząca się z napisu "Hot spot". Zardzewiała krata na drzwiach.
To miasto, skażone od lat i od lat walczące z żyjącym tutaj własnym życiem nowotworem. Nowotwór tętni mocno, zasysa rozmowy, śmiech, warkot silników, trzaski. Zasysa chęć do życia. Wypluwa wymiętych ludzi; kobiety w garsonkach, mężczyźni w garniturach.
Przejeżdżam dłonią po chropowatej powierzchni ściany, pokrytej barwnym grafiti. Ksywki, skróty, wyznania tymczasowej miłości "KOCHAM ANDŻELĘ".
Jest tu tak tłoczno, tak ciasno; przepycham się z trudem pomiędzy wspomnieniami. Mijam się sama ze sobą na ulicy.
Krzyżujemy spojrzenia. Ja już wiem, a jednocześnie nie wiem.
Paradoks.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top