Jak zabić człowieka w kobiecie
Jak zabić człowieka w człowieku; jak zabić kobietę, jej jestestwo, niepodważalność słów i czynów, jak odgrodzić ją od wyborów, myśli i składnych wypowiedzi.
Często gęsto niedostrzeganie odchodzimy sami od siebie, od swoich barier, otwierając się na nowe, nieodkryte jeszcze doświadczenia. Zabijamy w sobie zdrowy rozsądek, mkniemy przed siebie, starając się złapać to coś, co leży gdzieś w zasięgu wzroku, a jednak jest oddalone od nas.
Zdając sobie sprawę z okrutnego mordu na swojej psychice, wiedząc jak bardzo się wystawiamy na ciosy, a jednak brnąc dalej i dalej, niepowstrzymanie.
Powraca do mnie jak bumerang pytanie, które prześladuje mnie już od ponad roku.
Co to znaczy kochać naprawdę?
Czy w grę wchodzi poświęcenie naszego własnego "ja" ? Czy naprawdę miłość oznacza rezygnację z siebie i swoich wyborów? Wychodzenia poza linię swojej własnej komfortowej zony? W obu przypadkach boimy się upadku; nie mówię już tylko o samych kobietach (chociaż to właśnie nam obrywa się wszystkim najbardziej) ale i o mężczyznach; czy spotykanie się w połowie drogi również nie obdziera nas z głęboko osadzonych przekonań? I gdzie tak naprawdę leży ta "połowa"?
Jak można określić swoje zaufanie do kogoś, po krótkim okresie znajomości? Czy na starcie wytwarza się tzw. kartę podarunkową i liczy na to, że nie zostanie wykorzystana od razu? Jak zaufać względnie obcemu człowiekowi i nie dać się zwieść?
"[..] kocham Cię jak jeszcze nigdy nikogo nie kochałem.
Wiesz co, kochany?[..] Z czystej ciekawości pytam: ilu kobietom ty to już mówiłeś? Ile razy, skurwysynie jeden, powtarzałeś to swoje słynne: kocham cię nad życie? " - Jerzy Plich
Tak często nie mam myśli i brakuje mi słów.
Nie chodzi mi już o tę agresywną głupotę ludzką, a o samo życie, moje życie. Hm..nasze wspólne życie.
Na ile jesteśmy dla siebie właściwi? Jak można opisać uczucia, których podłoża nie do końca się rozumie? Podchodzenie do wszystkiego z rezerwą i dystansem może okazać się (o Boże) rozsądnym fiaskiem.
Może moja babcia miała rację, jestem osobą bez serca i nieczułą, tak jak mój ojciec? Może nie ma we mnie już nic spontanicznego, może jestem już tylko skorupką po osobie, która kiedyś była? (To zabawne jak niektóre znajomości nie zostawiają na nas ani odrobiny człowieczeństwa.) A przecież od niedawna czuję się sobą, chociaż w połowie, dawną sobą.
Tylko nie wiem co mówić, kiedy z oczu lecą mu łzy, a z ust jak mantra płyną słowa:
"Kocham Cię tak bardzo, kocham Cię tak mocno, boję się, że Cię stracę"
Czy my nie zabijamy się wtedy po równo?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top