Bestia
Uśpiony do tej pory potwór we mnie otworzył swoje zaspane oczy.
Przeciągnął się, uśmiecha obnażając swoje ostre jak brzytwa kły.
Zamruczał, a ten pomruk przeszył mnie całą, wbił w wibrację nie do opanowania.
Krew zawrzała, ciśnienie wzrosło niebezpiecznie.
Chociaż jeszcze siedział cicho, tylko szczerząc się złowrogo, wiedziałam, że jeszcze dzisiaj będę płonąć.
Chód mam sztywny, ręce kostnieją od zimna.
Kiedy uderza mnie pierwsza fala gorąca, staram się płomień stłumić. Bestia porusza się niespokojnie. Warczy niezadowolona z mojej niechęci do kooperacji.
Próbuję jeszcze z tym walczyć zagryzając wewnętrzną stronę policzka do krwi.
Jej metaliczny posmak zostaje na języku.
Uderza mnie druga fala i już wiem, że tego nie powstrzymam.
Krzyczę. Echo rozbija się o ściany, krzyczę; wypluwając słowa, które plączą się w zdania, w zarażone jadem myśli. Pękam pod naciskiem dawno niewypowiedzianych słów. Przestaje zapewniać mi rozrywkę, to bierne patrzenie na świat. Od dawna tłumione emocje wylewają się moimi ustami. Są gęste, ciemne, wydawałoby się, że nie moje.
Podobno nie mogę taka właśnie być.
Jaka dokładnie?
Sobą?
Bo nikt po mnie nie spodziewa się takich rzeczy. Takiego jadu, takich nagłych wylewów. Pożarów. Ale czyż nie można tego powiedzieć o każdym? Czyż nie można założyć z góry, że ktoś nie byłby do czegoś zdolny?
I ile razy okazuje się zupełnie inaczej?
Cichnę. Ogień się tli. Będzie się tlił jeszcze długo.
Bestia znów mruczy; zadowolona. Przymyka oczy. Nie śpi, czuwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top