🔮2
Miałam nadzieję, że kafelki są czyste. Nie miałam siły myć ich dziś po raz czwarty. Wytarłam ręce w fartuch i zaczęłam zbierać szczotki, szczoteczki i płyny. Wszystko wylądowało w srebrnym wiadrze, który schowałam do schowka. Zostało mi tylko polać je wodą i wytrzeć do sucha. Podeszłam do kranu, jednak po przekręceniu korka nic się nie działo. Nie było tu nikogo z rodziny Hatefart, więc miałam nie miały problem. Woda się czasem zacinała, a żeby to naprawić, trzeba było wyjść na tył ogrodu i przekręcić specjalny kurek. Rzecz w tym, że zakazano mi wychodzić na dwór. Nie tylko podczas nieobecności członków rodziny, ale i jak byli. Zagryzłam wargę i zaczęłam się wahać. Jeśli wyjdę to mi się oberwie, jeśli zostawię płyn na płytkach, też. Wszyscy wyszli chwilę temu, więc nieprędko wrócą. Rzadko wychodziłam na zewnątrz, jeśli już to nocą, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach. Nie mogłam dobrze wybrać, a to tylko kilka kroków. Ruszyłam w stronę tylnych drzwi i udałam się prosto do kurka. Bałam się, że ktoś mnie zobaczy, albo ktoś z rodziny będzie wracał. Podeszłam do urządzenia, jednak zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, stało się to, czego się obawiałam.
- Dzieńdoberek! - Podskoczyłam ze strachu i odwróciłam się w kierunku, z którego dochodził głos. - Piękna pogoda, a to słonko cudownie grzeje. Panienka pewnie przyleciała do ciotki w odwiedziny?
- N-n-nie - odparłam. Mężczyzna stał za ogrodzeniem, trzymając w dłoni dojrzałe jabłko. Miał śnieżnobiałą brodę i granatową szatę. Wyglądał jak czarnoksiężnik i pewnie nim był.
- Nie? Nie przypominam sobie, żeby Urszula miała dziecko w tym wieku. - I co robić? Ten człowiek, zapewne sąsiad, spyta się o mnie pani Hatefart i to będzie mój koniec.
- Proszę, niech pan nie mówi, że mnie pan widział. - Poczułam łzy, które zaczęły niekontrolowanie spływać mi po policzkach.
- Ej, nie płacz - powiedział i podszedł bliżej ogrodzenia. - Jeśli przyszłaś kraść to odłóż co wzięłaś i zmykaj, a ja nic nie powiem!
- Nie jestem złodziejką, tylko mi nie kazali wychodzić z domu...
- Kto? - spytał się z nutką przejęcia i zaciekawienia. - Państwo Hatefart?
- T-t-ak. - Rozejrzałam się wokół. Miałam dziwne wrażenie, że właśnie nadlatują. - Ja już muszę iść.
- Poczekaj, są daleko. Obstawiam, że wrócą za ponad godzinę. - Spojrzałam na niego spod ukosa. Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. - Rzuciłem zaklęcie na ich miotły. Często zakradam się do sadu i do ogrodu. Jest trochę zaniedbany, a mnie się zwyczajnie nudzi. To zaklęcie informuje mnie gdzie oni są i kiedy wracają. - Mrugnął do mnie, a ja się zaśmiałam. - Może wejdziesz do mnie na herbatę?
- Muszę skończyć sprzątać. - Ten jedynie pstryknął palcami i się szeroko uśmiechnął.
- Gotowe. Kafelki powinny lśnić. To jak? - Otworzył bramkę, która pojawiła się w ogrodzeniu. Zawahałam się, ale moja ciekawość zwyciężyła. Przekroczyłam próg i ruszyłam za mężczyzną. - Jestem Alfred, ale mów mi Fred, a ty jak się nazywasz?
- Nie mam imienia - odparłam nieśmiało.
- Nonsens, każdy ma jakieś imię. - No to cię zadziwię, ale ja nie. Fred spojrzał się na mnie podejrzliwie. Zajęłam miejsce, które mi wskazał, a sam ruszył po imbryk. - Czyli jak na ciebie wołają?
- Różnie, jednak najczęściej sierota - powiedziałam, wzruszając ramionami.
- Ale jak tak można? Powidz mi kim ty jesteś i co tu robisz? - Jego głos był przyjazny, jednak nie wiedziałam, czy mogę mu ufać. - Nie bój się, wszystko pozostanie w tych ścianach. Śmiało, jak się tu znalazłaś?
- Tak właściwie to nie wiem. - Próbowałam przypomnieć sobie najodleglejsze wspomnienia. - Odkąd pamiętam tu jestem. Za bardzo się bałam spytać kogokolwiek, jak się tu znalazłam. Usłyszałam raz od pani Hatefart, że moi rodzice mnie nie chcieli i umarli, więc mnie przygarnęła.
- Niemożliwe... - westchnął Fred. - Mieszkam tu od zawsze, a nigdy cię nie widziałem.
- Zabroniono mi wychodzić ani rozmawiać z kimkolwiek bez pozwolenia, czy też z obcymi - wyjaśnieniłam. Alfred pstryknął palcami, a przede mną imbryk podniósł się do góry i napełnił herbatą filiżanki. - Niesamowite...
- Czary? - Skinęłam głową. - To przecież nieodłączny element tego świata. Chwilunia, wiesz co to jest magia, prawda?
- Niekoniecznie, widziałam jak używał ją ktoś z rodziny, ale tylko tyle.
- Niesłychane... Co robisz całymi dniami?
- Pomagam sprzątać i usługiwać gosposi, ale dzisiaj ma wolne, więc robię to co mi karze pani Hatefart. - powiedziałam, a Alfred wziął łyk herbaty.
- Pewnie pisać i czytać nauczyła cię Frania? - Skinęłam głową, słysząc imię gosposi. - A wracając do magii, to jesteś wiedźmą, prawda?
- Nie wiem, choć czasem dzieją się dziwne rzeczy, więc wyobrażam sobie, że nią jestem. - Uśmiechnęłam się. Pani Hatefart powtarzała mi, że takie wyrzutki jak ja, potrafią tylko usługiwać wiedźmom, a nie nimi być.
Alfred wstał i podszedł do kominka. Stały na nim stojaki w kształcie drzew, które były obwieszone naszyjnikami.
- To amulet Tris. - Położył go przede mną na stoliku. - Istniał kiedyś pewien sabat, któremu przewodniczyła potężna wiedźma Tris. Pewnego razu do sabatu chciała dołączyć tajemnicza kobieta, jednak nie chciała czarować. Tris postanowiła sprawdzić, czy ta faktycznie jest wiedźmą. Ofiarowała jej ten amulet. Ta nie wiedziała, że jest magiczny, więc go założyła na szyję. Ten jednak nie zaświecił, czyli ich oszukała.
- Więc co się z nią stało? - zapytałam zaciekawiona.
- Została zamieniona podobno w żabę, ale to już jest kwestia sporna - odparł Fred. - Załóż go, a się dowiesz jaka jest prawda. - Wzięłam amulet i założyłam go na szyję. Ten jednak dalej pozostawał w ciemności. Chciałam go zdjąć, a gdy tylko dotknęłam łańcuszka, ten rozbłysnął mocnym światłem. - Ha! Tak myślałem.
- I co z tego? - Zdjęłam amulet, a ten zgasł. - To nie czyni ze mnie wiedźmy. Musiałabym czarować, a tego nie umiem.
- Mogę cię nauczyć - odparł, a ja pokręciłam głową. - Patrz, wtedy gdy nikogo nie będzie w domu będziesz tu przychodziła.
- Sama nie wiem, a Frania? - Przecież nie będzie jej przez chwilę, a pojutrze wraca.
- Nic się nie martw, wszystko załatwię sam. - Fred nagle przeniósł wzrok na sufit i zaczął się rozglądać. - Oho, familia wraca. Lepiej już idź, żeby cię nie przyłapali.
- Dobrze, w takim razie do zobaczenia. - Posłałam Alfredowi uśmiech, a ten go odwzajemnił.
- Do zobaczenia Ariadno Hardbroom - powiedział cicho, gdy został sam.
Wattpad i moja klawiatura jest szowinistą, podkreśla wszystkie czasowniki z końcówką -am. Eh..
Cruella Black Peregrine
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top