S e n *26*

---

Wszystkie zmysły Albusa były bezużyteczne.

Miał otwarte oczy, lecz nic nie widział, stopy nie znajdowały oparcia, lecz wciąż trwały.

Zrobił krok.

Wiedział, że się porusza, nie miał jednak żadnego punktu, który pozwoliłby mu określić cel.

Czy tak wyglądała nicość?

Jednak jego myśli też nie pojawiały się w jego głowie.

Wszystko było czyste, puste, niezachwiane i ogarnięte spokojem.

Usłyszał świst tuż koło jego ucha.

Miotła pojawiła się znikąd i zniknęła tak samo, jak dźwięk.

Albus zaczął za nią biec.

Czuł jak oblepia go pot, koszmarnie potrzebował wody.

Przecież biegł dopiero sekundy.

Rozejrzał się dookoła, ciemność zastąpił jego pokój.

Nie wiedział kiedy, nie wiedział jak.

Nagle był już przy stole, Ginny kręciła się i postawiła przed nim tort.

Tort? Miał urodziny?

James popchnął go i jego twarz wylądowała w cieście.

Tonął, spadał w otchłań jeziora.

Obok niego przepłynęła Lily i nalała sobie herbaty do czajnika z kubka.

Czy to nie powinno być na odwrót?

Uderzył w dno, wypuścił bąbelki z ust.

Krzyknął.

Czy powinien to robić? Przecież był pod wodą.

Poczuł jak coś zaciska się wokół jego szyi, może pętla?

Obrócił się.

Już nie był w wodzie.

Siedział na dachu Hogwart Express, za nim podążała pani z wózkiem.

- Coś z wózka kochaneczku?

Odparł się nogami od wagonu i skoczył na ziemię.

Przeturlał się po polu brudząc swoje spodnie i koszulkę.

Zaczął się śmiać- Histerycznie śmiać jakby nigdy już więcej nie miał tego robić.

Zamknął oczy i wziął głęboki wdech.

Pachniało lawendą i ziemią po deszczu.

Bóg wie co mu odwalało.

Otworzył oczy i ogarnęła go ciemność.

Przewrócił oczami i wstał.

Zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu kolejnej miotły, która może chciałaby go zabić.

Zauważył kropkę światła i zaczął iść w jej stronę.

Nie przybliżała się ani nie oddalała.

''Pocieszające,, pomyślał Albus, choć nic nie było tu pocieszającego.

Nagle znalazł się tuż obok światła, przekroczył granicę.

Otworzył oczy- choć przecież miał je otwarte.

Przekręcił się na bok i zobaczył zielone kotary, odsunął je jednym ruchem ręki.

Ryby zaglądały spokojnie przez okna, wiedział, że nie zaspał, bo kilka jego współlokatorów wciąż smacznie spało.

Zsunął nogi z łóżka i wzdrygnął się, gdy poczuł zimną podłogę. Podszedł do kufra i zgarnął z jego wierzchu przygotowane wczoraj ubrania.

Zamknął się w łazience i wyszedł po piętnastu minutach, jego przyjaciele ciągle smacznie spali.

Zszedł na dół i zobaczył Scorpiusa piszącego coś na pergaminie. Rzucił się obok niego na kanapę i zajrzał mu przez ramię.

- Scor, czemu zawsze piszesz jakieś nudy?

Malfoy jęknął i przewrócił oczami.

- Albus! Ile razy ci mówiłem- Nie zaglądaj mi do pergaminów?

- Tak, tak wiem. Przestrzeń osobista i te głupoty.

- Głupoty? - Scorpius uśmiechnął się złośliwie i popatrzył na Albusa -.

- To znaczy bardzo ważne rzeczy, błagam Scorpiusie nie.

Szarooki rzucił się na przyjaciela i z pewnością naruszył przestrzeń osobistą Pottera bez żadnego wstydu.

- Ty szatanie!

Ich śmiech odbił się echem od ścian dormitorium, pozostawiając siedzącą pod drzwiami Lily bez cienia wątpliwości, że wcale nie będzie musiała się napracować.

--

Byłam chora ale już jestem

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top