P r z e s ą d y *20*

Syk przeciął powietrze, Teddy potknął się o własne buty i stanął w miejscu.

Pazury i kły przeleciały obok niego, czarny ogon machnął na niego jakby kpiąc, ślepia kota obserwowały wroga uważnie do momentu aż zniknęły.

Przeszły go dreszcze, czuł jakby wiatr objął go w objęciach. Czuł zimne dłonie na barkach i gwiżdżący oddech obok jego szyi.

Szybko usiadł na ławce i położył dokumenty na nogach czekając na kolejnego przechodnia.

Ale miał dziś szczęście.

Crow zbliżał się powolnymi krokami w swoim jak zawsze prosto uprasowanym garniturze, poruszając się prosto jak robot, nie zwracając uwagi na kogokolwiek kto nie zasługiwał na jego uwagę.

Mężczyzna przystanął przy ławce i spojrzał na Lupina, który przełknął ciężko ślinę patrząc w czarne, puste oczy nowo przybyłego.

- Panie Lupin, kiedy wyrośnie pan z tych głupich przesądów? To ujma na twojej dumie wierzyć w takie bzdury. Czy mam rację, że znowu pana drogę przebiegł czarny kot pani Peach?

Teddy podrapał się nerwowo po karku.

- Jestem po prostu ostrożny.

- Słuchaj ''jestem po prostu ostrożny'', weźmiesz się teraz w garść i przejdziesz przez tę ulicę, zanim zrobi to ktoś inny.

Poczuł, że ma wilgotne ręce, świat się dziś na niego uwziął.

Niech was planety i wasze złe położenie.

Nie zamierzał jednak kłócić się z Crowem.

Wziął teczkę i powoli ruszył do niewidzialnej linii zaznaczonej przez kota.

Postawił nogę za granicą bezpieczeństwa i przekroczył ją szybko tak jakby miał nadzieje że pech go nie dogoni.

Przyśpieszył kroku i doszedł do budki telefonicznej.

Niech cię Crow.

Uchylił drzwi i zaczął nerwowo wciskać odpowiednie liczby.

Suchy głos powitał go chłodno.

Zjechał w dół na tyle wolno by zauważyć wredny uśmiech starszego pracownika ministerstwa i jego środkowy palec z pewnością skierowany do niego.

- Crow ty niekulturalny brutalu.

Przekładał papiery z ręki na rękę próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję jednocześnie kiwając się w tą i we w tą w rytm piosenki.

Drzwi windy otworzyły a on sam został oślepiony bielą głównego Holu, szybkim krokiem skierował się do odpowiednich drzwi.

Przeszedł dwa korytarze i znalazł się przed drzwiami Artura Wesleya.

Zapukał cicho i upewnił się, że jego włosy nie mają żadnego szalonego koloru.

Usłyszał zaproszenie więc wszedł bez większego zastanawiania się.

Teddy taki po prostu był, miał szacunek, ale jak mu na coś pozwolisz to zrobi to porządnie, żadnego nieśmiałego uchylania drzwi.

- Dzień dobry panie Wesley -podrzucił dokumenty w rękach- mam papierzyska.

- To dobrze, ale wiesz, że i tak się spóźniłeś?

Teddy popatrzył zdziwiony na szefa po czym spojrzał na zegarek i zaśmiał się.

- Lepiej się spóźnić niż przyjść za wcześnie panie Wesley -położył dokumenty na biurku i uśmiechnął się-

- A najlepiej przyjść na czas panie Lupin. Dobrze dziękuje, idź do biura numer 703 mamy niemałe zamieszanie z tymi sztucznymi różdżkami.

- Powtarzam po raz setny, to nie jest straszne przestępstwo, to były tylko zabawki dla dzieci, to problem tych ludzi, że uznali je za prawdziwe.

- Nie ufaj ludziom, którzy robią sztuczne różdżki Ted, nie ufaj.

- Dobrze panie Wesley, tak zrobię.

Teddy wyszedł z gabinetu i odetchnął głęboko.

- Jak poszło panie Lupin? Już cię wylali? Po tygodniu pracy? Bardzo mi przykr-

- Błagam cię Martin przestań.

Martin zaśmiał się głęboko i poklepał go po plecach.

- No co dzieciaku? Aż tak źle?

Ted parsknął śmiechem.

- Może?

- Chodź panie Lupin, do biura gdziekolwiek ty tam miałeś pójść!

- Podsłuchiwałeś nas Martin?

Mężczyzna uśmiechnął się do Teddego.

- Może?

__

Żadna z moich książek nigdy nie miała tyle rozdziałów. 

chcecie więcej takich rozdziałów o teddym? Bo sama świetnie się bawiłam pisząc ten i wymyśliłam całe back story Martina który jest kochany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top