P o j e d y n e k *30*
Hermes wypaliła kolejnego papierosa i wyrzuciła go przez okno, mało obchodziło ją czy jakiś nauczyciel go znajdzie. Miała ważniejsze sprawy na głowie.
Odepchnęła się od parapetu i wyszła na korytarz, mają cztery godziny przed pojedynkiem z Wesley. Nie przejmowała się zbytnio tym co może się wydarzyć, dwunastka była świetna. Jednak niepokój ściskał jej żołądek i kazał odwiedzić dziewczynę, nawet jeśli kazała sobie nie przeszkadzać.
Zresztą wizyta Hermes nigdy nie była odbierana przez dwunastkę jako przeszkadzanie.
Kroki Hermes nikły w hałasie, który tworzyli uczniowie, odgarnęła kosmyk za ucho i uśmiechnęła się. W dormitorium Slitherinu na pewno będzie ciszej.
Podobno dzisiejsze hasło to ''Mój ojciec się o tym dowie,, jeśli Dwunastka powiedziała prawdę. Hermes naprawdę chciała się śmiać, gdy usłyszała to hasło. Malfoy był najwyraźniej idolem w Slitherinie.
Skręciła i zobaczyła Dwunastkę opierającą się o ścianę. Możliwe, że na nią czekała.
Albo chciała pobyć sama.
Cokolwiek z tych opcji Hermes podeszła do niej bez zawahania, przynajmniej uniknie niemiłych spojrzeń ślizgonów, gdy znowu wejdzie do ni swojego pokoju wspólnego.
- Mara!
Dwunastka odwróciła się.
- Co mówiłam o nieprzeszkadzaniu?
- A przeszkadzam? Mogę sobie pójść, jeśli chcesz.
- Dobra, zostań. -Mara prychnęła-.
- Wiedziałam, że mnie kochasz.
- A kiedyś powiedziałam, że nie?
Hermes odchrząknęła.
- Gdzieś dwudziestego siódmego kwietnia dwa lata temu.
- Boże, ale ty jesteś pamiętliwa. Młoda byłam, głupia byłam.
Dziewczyny zaśmiały się zgodnie, Mara (znana dalszym kręgom jako dwunastka) wyciągnęła rękę w stronę Hermes, która przyjęła ją bez zastanowienia.
- Więc... Co z Rosie?
- Chyba po prostu pójdziemy na ten pojedynek, porzucam zaklęciami i wrócimy. Mam jeszcze trochę ognistej whisky pod łóżkiem więc opijemy zwycięstwo.
Hermes popatrzyła uważnie na dziewczynę.
- A jeśli nie wygrasz? To znaczy... Jesteś dobra, ale to córka Granger. Pewnie zna wiele zaklęć.
- Nie wierzę w ciebie. Przecież też mam kilka asów w rękawie. A jak wygra to opijemy przegraną i spróbujemy zapomnieć o porażce.
- A jak komuś powie? O tej całej naszej... - Hermes popatrzyła w górę szukając odpowiedniego słowa- ... Bandzie?
Mara zaśmiała się perliście.
- Komu miałaby powiedzieć? Wstydziłaby się. Jak to sobie wyobrażasz? ''Proszę pani, bo ja byłam częścią nielegalnej grupy a później złamałam jeszcze jedno prawo żeby odłączyć i teraz pani mówię,,?
- Racja. Zapomnij o tym.
- Nigdy o tym nie zapomnę. Jak kiedyś powiesz, że nigdy nie zwątpiłaś w moje możliwości to powiem że zwątpiłaś. Trzynastego października ileś lat temu. Będę pamiętliwa Lorcia.
- Wypchaj się.
Dwunastka uśmiechnęła się do Hermes i pociągnęła ją na obiad do wielkiej sali.
------
Deszcz zelżał. Teraz przypominał już bardziej kapuśniaczek niż ulewę, jednak ciągle wiał mocny wiatr a ziemia rozmiękła tworząc kałuże błota w które ciągle wpadała Rose.
Zmierzała do zakazanego lasu a dokładniej na jego wschodni brzeg, tam miała spotkać się z dwunastką i prawdopodobnie gapiami, którzy jakimś sposobem dowiedzieli się o tej dzisiejszej ''atrakcji''
Pamiętała, że gdy skończyła biegać poszła do biblioteki po książki ale bibliotekarka wygoniła ją natychmiast i kazała najpierw porządnie się jej wysuszyć.
Później pewnie zrobiła to co jej kazano i uczyła się zaklęć cały pozostawiony jej czas.
Teraz musiała brodzić w błocie zmierzając na pewną porażkę.
Sylwetki czterech osób majaczyły jej na horyzoncie, sprawiając, że kręciło jej się w głowie. Cienie nikły i pojawiały się, czasem zdawało się, że są rozdwojone.
Chciała krzyknąć, ale nic nie wydobyło się z jej ust, może to los zadecydowałby chociaż w takim momencie trzymała język za zębami.
Dotarła na miejsce, widziała dwunastkę przekręcającą swoją różdżkę w dłoni. Hermes stała koło niej, gdy zauważyła Rose pomachała do niej i pokazała ręką by się zbliżyła.
Zauważyła, że na pojedynek przyszły jeszcze dwie osoby-jedną znała z grupy.
To była sarna, pomocniczka Hermes, często wyręczała ją w mniej ważnych misjach jak przekazanie paczki dla pojedynczego klienta.
Obok niej stał jakiś starszy od Rose chłopak, nie kojarzyła go znikąd jednak pewnie także pracował dla Magi, et pax.
Przełknęła ślinę, podeszła do dwóch dziewczyn.
Dwunastka uśmiechnęła się.
- Hej, zróbmy to szybko chcę zdążyć na kolację.
- Dwana, nie zdążysz i tak.
- Stól pysk Hermes.
Rose popatrzyła na nie. Naprawdę będą się drażnić, gdy ona jest narażona na te tajemnicze konsekwencje?
- Tak. Cześć. -Odpowiedziała cicho i popatrzyła na swoje brudne buty.-
Dwunastka wyprostowała się i pociągnęła Rose na środek polany, na której się znajdowały.
- Zasady takie jak na zwyczajnym pojedynku. Odwracamy się i idziemy, liczymy do dziesięciu. Oszukiwanie takie jak faul start zostanie uznane za twoją przegrana. Pilnuj się Rosie. Mnie nie zależy na zwycięstwie, to tylko kwestia dumy. Ty dużo stracisz.
Kiwnęła powoli głową.
Odwróciły się i podniosły różdżki do twarzy.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Cztery.
Pięć.
Sześć.
Siedem.
Osiem.
Dziewięć.
Dziesięć.
Obróciła się tak szybko, że uderzyła się własnym warkoczem.
Widziała jak usta dwunastki wykrzywiają się w jakimś zaklęciu.
Sama wypowiedziała to, które powtarzała jak musztrę.
- EXPELLIARMUS!
---
Dobra to już ostatni rozdział o Rose z rzędu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top