C i s z a *49*
Ginny złożyła list i wsunęła go do szafki. Ostatnio nic jej nie wychodziło. Pismo stało się koślawe, listy zaczynały tracić sens, przypalała jedzenie, w ministerstwie jej nie szło... Wzdychnęła, wytarła ręce w spodnie i odsunęła krzesło. Musiała napisać do dzieci, minął tydzień od jej ostatniej wiadomości.
Wstała i podeszła do drzwi, ręka ześlizgnęła się jej z klamki.
Mimowolnie sięgnęła po palto wiszące na wieszaku i założyła je na siebie szybkim ruchem. Popchnęła drzwi. Brunet powoli sączący kawę przy stole obrócił się nagle w jej kierunku.
— Gdzie idziesz? — spytał i wypił kolejny łyk ciepłego napoju.
— Zamierzam się przejść, może złapać wenę, napisać do dzieci. Pomyśleć nad nowym artykułem... — Złapała buty stojące na podłodze i zaczęła ja zakładać.
— Mogę z tobą pójść? Chyba zaraz umrę nad papierami.
— A co? Nie ufasz mi? — Ginny uśmiechnęła się i oparła o ścianę.
— No co ty, tylko odrobinkę.
— Mam czuć się urażona? Czy tylko odrobinkę?
— Tylko odrobinkę. — Harry zaśmiał się i wstał z krzesła.
— Hej opel, a tobie ktoś pozwolił ze mną iść?
— Sam sobie pozwoliłem. — Harry uśmiechnął się i założył kurtkę. — to wolny kraj.
— Mogę dać ci szlaban i wtedy taki wolny nie będziesz.
— Szlaban to ty daj Ronowi, a nie mi.
— Co znowu zrobił?
— No jak to co? Oczywiście, że zgubił wszystkie dokumenty. Hermiona dała mu nieźle popalić. — Mężczyzna zawiązał buty i uśmiechnięty podszedł do drzwi. — Panie przodem.
— Dziękuje dżentelmenie. — Ginny wywróciła oczami i wyszła na podwórko.
Październik już się kończył, niebo przywidziało szare suknie, a drzewa ogołocone z liści powiewały na lekkim wietrze. Zmoknięte brązowe i żółte liście przyczepiały się do butów, a mżawka moczyła włosy, rudowłosa rozłożyła parasol i zaczęła iść przed siebie, Harry szybko ją dogonił.
Cisza przerywana była jedynie przez dźwięk kropli odbijających się od żółtego materiału, ich kroki i ciche pohukiwanie sowy.
— Naprawdę ładna dzisiaj cisza. — Brunet spróbował zacząć rozmowę.
— Rzeczywiście cudowna. Możesz jej nie przerywać?
Już jej nie przerwał. Cisza trwała sobie w najlepsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top