» 9 «

    ♦♦♦    

Valide Mahpeyker Kösem sułtan z niedowierzaniem przerzucała kolejne kartki pergaminu w księdze haremowej. Jej twarz z każdym kolejnym machnięciem ręki, wyrażała coraz większe zdenerwowanie. Hacı aga stojący obok niej przyglądał się z ciekawością i kątem oka starał dojrzeć co jego pani tam takiego złego znalazła. 

- Ile czasu nie zaglądaliśmy w archiwum haremu, Hacı? - warknęła i z trzaskiem zamknęła grubą księgę. Eunuch nie raczył jej odpowiedzieć, wziął jedynie ciężki przedmiot od sułtanki i stanął z powrotem na swoje miejsce. - Jak mogłeś pozwolić na to wszystko i nie pilnować tych spraw? Wiesz jak dużo na głowie mam spraw państwowych i nie zawsze mogę zajmować się na bieżąco haremem? - spytała z wyrzutem swojego wiernego sługi, który jedynie opuścił głowę zrozumiawszy, że zaniedbał swoje obowiązki.

- Wybacz, pani. Jednak kiedy Ty zajmowałaś się państwem ja u twojego boku... - Nie dane mu było dokończyć przez podniesioną w górę dłoń matki sułtana. Patrzyła na niego swoim lodowatym spojrzeniem, który sprawiał, że Hacı miał nieprzyjemne dreszcze na karku. 

- Wezwijcie do mnie Lalezar kalfe - zwróciła się do służących, które stały przy drzwiach i zaczęła palcami stukać nerwowo w okryte aksamitnym materiałem, udo. Młode dziewczyny w wieku mniej więcej piętnastu lat, ukłoniły się i jedna z nich opuściła komnatę. - Czy Şah jest w swojej komnacie? - spytała, a imię swojej najstarszej córki wymówiła ze słyszalną surowością. 

- Z tego co mi wiadome, to sułtanka odwiedziła dzisiejszego wieczoru sułtankę Atike - poinformował Hacı zgodnie z tym, czego dowiedział się od służących córek Kosem. Kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem. 

- Czy medyk obejrzał Atike i wie co jej dolega? - Mahpeyker wiedziała o stanie, w którym znajduje się jej córka. Na początku najmłodsze jej dziecko nie opuszczało komnaty i uznała to po prostu za bunt, po tym jak wspomniała o zbliżających się zaręczynach z którymś z paszów, ponieważ to było nieuniknione. Jednak gdy niedawno Atike dopadła choroba, Kösem zaczęła się coraz bardziej martwić o nią. 

- Medyk pałacowy mówił, że choroba sułtanki ma podłoże psychiczne i żadne leki nie wyleczą jej. Musi poradzić sobie z tym sama inaczej jej stan się pogorszy. - Kösem pokręciła głową i spojrzała na drzwi, które się otworzyły, a do środka weszła kalfa. Brązowowłosa kobieta skłoniła się przed matką sułtana. 

- Wzywałaś mnie, pani. 

- Wytłumacz mi jakim prawem, Şemsperi ingeruje w sprawy haremu i bez mojej zgody składa jakiekolwiek podpisy? - warknęła Kosem mierząc uważnym spojrzeniem służącą. - Jak myślisz kto spłaci zaciągnięty przez nią dług, który powinien zostać oddany za dwa tygodnie?! - krzyknęła nagle i podniosła się z miejsca stając, ku rozpaczy Lalezar, niebezpiecznie blisko niej. - Zaniedbałaś sprawy haremu i teraz wszystkie twoje błędy spadają na mnie!

- Pani, ale to ty byłaś zajęta za bardzo państwem i od dawna nie poświęciłaś czasu haremowi, dlatego znalazłam ratunek u sułtanki Şemsperi. - Od razu po wypowiedzeniu tych słów, kalfa zdała sobie sprawę jak bardzo się zapomniała. W chwili gdy dłoń Kosem wylądowała na policzku, Lalezar miała ochotę zapaść się pod ziemię. 

- Jakim prawem mówisz tak do sułtanki? - odezwał się stojący z boku Hacı i wyraźnie także niezadowolony z postawy brązowowłosej. 

- Milcz Hacı! - syknęła Kosem nie patrząc na kastrata. - Przyprowadź do mnie natychmiast, Şemsperi - rozkazała i zasiadła na swoje miejsce. Kalfa nie czekając minuty dłużej opuściła komnatę sułtanki.

      ♦♦♦      

  Huriçehre spokojnym krokiem spacerowała po pałacowych ogrodach. Obserwowała róże, które na rozkaz sułtanki Kösem i zapewne także z jej wkładem, zostały okryte na zimę. Wiosną i latem ten raj kwiatowy wyglądał cudownie, ale blondynka zdecydowanie wolała depresyjną jesień i przygnębiającą zimę. Warunki pogodowe idealnie pasowały do tego jak się czuła. Była zła na świat, to zrozumiałe, czuła się samotna i niepotrzebna. W haremie jest mnóstwo faworyt sułtana, są nawet matki książąt, a ona? Jest całkowicie zbędna i była świadoma tego, że jakby zniknęła to nikt oprócz Şemsperi by nie zauważył. Ona za to zapewne wydałaby przyjęcie na cześć jej odejścia. 

- Pani, wracajmy jest okropnie zimno, rozchorujesz się. - Słysząc głos swojej jedynej służącej, Huriçehre wywróciła oczami. 

Ta dziewczyna była strasznie natrętna i nie oddalała się od niej na przynajmniej dziesięć metrów. Żadne prośby czy błagania, aby zostawiła ją samą nie przekonywały jej.

- Nic mi nie będzie, ale jak zamarzasz to wracaj do środka - opowiedziała obojętnie i dalej kontynuowała swój spacer, myśląc o tym jak bardzo ma koszmarne życie i jedyne co trzyma się jej zawsze to nieszczęście. 

  Huriçehre czasami zastanawiała się, czy Şemsperi nie rzuciła na nią jakiejś klątwy, a byłoby to bardzo możliwe, ponieważ jej charakter przypominał złą czarownicę, o której opowiadała jej matka w dzieciństwie.

Blondynka na wspomnienie o swojej matce, minimalnie uśmiechnęła się. Drobna, ale strasznie pracowita kobieta, która wychowała jedenastkę dzieci, była wiecznie radosna i pełna sił. Tak widziała ją przynajmniej, gdy wracała myślami do rodzinnej wioski, z której siłą zabrano kilka lat wcześniej. Nie miała pojęcia co stało się z jej bliskimi. Nie wiedziała czy zginęli, czy uciekli, a może żyją dalej i już dawno o niej zapomnieli? Czy można zapomnieć o dziecku, które się urodziło, czy można zapomnieć o siostrze, z którą się dorastało? 

Pytania Huriçehre się zbierały, a ona tylko na niektóre z nich potrafiła sobie odpowiedzieć. Zmęczona stanęła i spojrzała z utęsknieniem w niebo. Na błękitnym sklepieniu przesuwało się kilka białych obłoków, o różnych kształtach.

- Jeśli coś cię trapi, możesz mi zawsze powiedzieć, pani - odezwała się stojąca z tyłu dziewczyna, na której głos blondynka lekko się wzdrygnęła, całkowicie zapominając, że ona tam dalej jest. - Od razu zrobi się, pani lżej na sercu. 

- Wątpię, że jesteś tą która odpowie na moje pytania. - Odwróciła się w jej stronę i spojrzała na nią spokojnym spojrzeniem. - Skąd mam wiedzieć, czy mogę ci ufać?

- Nie wiesz tego, ponieważ przeżyłaś złe chwile w tym pałacu. Jednak czy masz coś jeszcze do stracenia? Istnieje coś co możesz stracić, oprócz życia? - spytała pewna siebie niewolnica, a Huriçehre uniosła wysoko brwi, słysząc jej słowa. 

- Nie powinno cię to interesować. - Minęła ją i szybkim krokiem ruszyła do pałacu. Chciałaby żeby dała jej zostać samej.

W chwili gdy weszła do swojej komnaty zamknęła drzwi na klucz i starała się zignorować dobijającą do środka dziewczynę. Wywróciła oczami i położyła się na łożu. Wpatrzona w sufit komnaty zapadła w sen, w którym utworzyła swoje miejsce, gdzie mogła być szczęśliwa. 

   ♦♦♦       

Zişan patrzyła szeroko otwartymi oczami na twarz władcy czterech stron świata, która nie ukazywała żadnego uczucia. Nie wiedziała co miał na myśli pytając, czy boi się śmierci. Może to być normalne pytanie, albo chciał tym przekazać, że stąpa po kruchym lodzie. 

Odsunęła się kawałek od mężczyzny i złapała kantu stołu, który znajdował się w izbie. 

- To groźba? - spytała niepewnie, uważnie obserwując każdy ruch sułtana. Musiała uważać, umieć się obronić. Jednak czy dałaby radę sto razy silniejszemu od niej mężczyźnie, który ma największą władzę w państwie? 

Padışah uśmiechnął się tajemniczo i podszedł bliżej dziewczyny. Spojrzał głęboko w jej oczy koloru nieba. Jego ciemne oczy były takie niespotykane, takie inne. Czuła jego ciepły oddech na twarzy i wydawało się jej, że coraz bardziej brakuje powietrze w pomieszczeniu. Dotknął jej ramienia, a ona wzdrygnęła się lekko zaskoczona tym gestem.

- Boisz się? - zapytał ponownie, a jego dłoń zsunęła się wzdłuż jej przedramienia, aż do dłoni ubrudzonej popiołem. Szybko zabrała rękę, która teraz swobodnie zwisała wzdłuż jej ciała. 

- Każdy się boi śmierci, panie - odpowiedziała, a jej głos delikatnie się trząsł. Nie potrafiła zapanować nad własnym ciałem. Ta sytuacja była dla niej dziwna. 

- Twoje słowa i postawa pokazują, że się nie obawiasz. Jestem władcą tego imperium. - Rozłożył szeroko ręce podkreślając tym gestem swoje słowa. Przekrzywił głowę w bok i zmrużył niebezpiecznie oczy. Nagle ścisnął jej policzki swoją dużą i szorstką dłonią. - Jednak ty wydajesz się taka odważna, starasz się być. Myślisz, że mój głupi brat, który ciągle popełnia błędy, cię uratuje? Sądzisz, że przez to iż jest księciem cię obroni? - warknął i ukazując wszystkie swoje emocje jednym wyrazem twarzy. 

- Ja nigdy nawet tak nie pomyślałam! - pisnęła czując, że coraz bardziej władca zaciska palce na jej skórze, sprawiając ból. Nie odważyła się jednak walczyć z nim, bo wiedziała, że nie dałaby rady, ale tylko narobiła coraz większych kłopotów. 

- I nie myśl o tym dalej, bo wprowadzisz się w błąd. - Odsunął się od niej i rozejrzał po chacie. - Masz opuścić ten dom i zrobić wszystko, aby mój brat cię nie znalazł. - Jego głos był taki władczy i stanowczy. Jednak ona nie mogła tego zrobić. Tutaj się urodziła, tutaj wychowała i tutaj miała wszystkie wspomnienia związane ze swoją mamą. 

- Nie zrobię tego - powiedziała pewna siebie i skrzyżowała ramiona na piersi. Władca w mgnieniu oka obrócił głowę w jej stronę z szeroko otwartymi oczyma. W tym momencie dziewczyna poczuła się jak robak, który on za chwilę zdepcze. - Choćbym miała umrzeć, nie opuszczę tego domu. 

- Wiesz co mówisz? - warknął zaciskając mocno szczękę. - Przed chwilą dałem ci jasny znak, że mogę cię zabić, a Ty się mi jeszcze sprzeciwiasz? 

- Powiedziałam, że choćbym miała umrzeć to nie opuszczę tego domu! - krzyknęła i tupnęła nogą niczym małe dziecko, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.

 Władca zmarszczył w gniewie brwi i rozejrzał się po chacie. Wziął stojącą miotłę przy ścianie i wsadził ją do ognia. Minęła sekunda, a łodygi zboża zaczęły się palić wprawiając w osłupienie dziewczynę. Mężczyzna wszedł z płonącą zmiotką do jej sypialni, a ona zdała sobie sprawę z tego co on robi.

- Przestań! - Próbowała go powstrzymać, szarpała go za ramię, starała się nie pozwolić mu na podpalenie jej domu, ale nie dała rady. Był zbyt silny, a ona słaba. - Nie rób tego, proszę! 

Oczy zaszły jej łzami, widząc jak jej łóżko płonie, a od niego powoli ogień niszczył resztę na swoje drodze. Po niedługiej chwili pomarańczowe płomienie objęły całe pomieszczenie, przechodząc do głównej izby jej domu. 

Poczuła jak władca ciągnie ją za nadgarstek do wyjścia, ale ona patrzyła na palące się stare, drewniane drzwi. Widocznie zniecierpliwiony mężczyzna, który zaczął kaszlać przez unoszący się w pomieszczeniu dym, mocniej pociągnął dziewczynę i siłą wyciągnął ze środka.

- Co ty zrobiłeś! - wrzasnęła i rzuciła się do biegu, aby coś zrobić. Nie mogła pozwolić, aby jej dom się spalił, nie mogła. - Zostaw mnie, nie dotykaj! - wyszarpała się z uścisku mężczyzny i popatrzyła na niego czerwonymi od płaczu oczami. Jej broda drgała, ale w jej tęczówkach można było dostrzec iskry nienawiści. - Jesteś najgorszym złem, które mnie spotkało na tej ziemi! - wrzasnęła i ponownie spojrzała ogień, który zajął już wszystko. 

Jej wspomnienia spaliły się jak chata. Jej cały dobytek, który posiadała, zaczął znikać na jej oczach. Wszystko skończone. 

Upadła na kolana i jak w transie obserwowała jak ogień trawi słomę, z którego zrobiony był dach. Zacisnęła dłonie na starej sukni. Chciała krzyczeć, ale żaden dźwięk nie wychodził z jej gardła.

Słyszała szczekania psa, który wybiegł z lasu. Widocznie widział ogień i biegł na pomoc swojej pani. Dostrzegł ją z daleka i podbiegł do klęczącej na ziemi dziewczyny. Położył się przed nią, a swój łeb ułożył na jej nogach. 

Zişan położyła swoją delikatną dłoń na czubku jego głowy. Pokręciła głową, a kolejne łzy spłynęły w dół jej policzków. 

- Wszystko straciliśmy, Alp - szepnęła. 

     ♦♦♦        

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top