» 8 «
♦♦♦
Zachwycona młoda kobieta wyglądała przez niewielkie okienko powozu. Nie mogła się doczekać reakcji matki, na gościa, którego ze sobą przywiozła.
Fatma była specyficznie nastawiona do swojej rodzicielki. Kochała ją, to oczywiste, ale jednak nigdy nie potrafiła jej tego pokazać. Zawsze robiła za to na odwrót, swoim zachowaniem oświadczała, jak bardzo nienawidzi Valide sułtan. To nie była jednak prawda, której ona także nigdy nie zaprzeczała. Chciała się po prostu odegrać na matce, która nie patrzyła na to co ona czuje, tylko ślepo zapatrzona była jedynie w to co jest dobre dla państwa.
Każda z córek sułtanki Kosem doświadczyła tego, ale żadna nie umiała się jej postawić tak jak robiła to Fatma. Ona jedyna była na tyle odważna, aby nie przyporządkować się matce.
- Valide się wścieknie jak mnie zobaczy - odezwała się nagle, siedząca naprzeciw niej Şah. Fatma spojrzała na nią rozbawiona i wzruszyła ramionami.
- Ty też nie wyglądasz jakbyś się cieszyła z tego spotkania. - Nie było trudno zobaczyć, że Şah nie ma żadnej ochoty widzieć matki, a jej młodsza siostra wcale się nie dziwiła. - Ale jednak jesteś ze mną w powozie, który już niedługo przekroczy bramy seraju.
- Dobrze wiesz, że robię to dla Murada. I tylko dla niego zgodziłam się na ten twój grzeszny plan - powiedziała, mierząc zdenerwowanym spojrzeniem siostrę. Fatmę jednak nie ruszyło to ani trochę.
- Dobrze też wiem, że miałaś ochotę zrobić to od dawna, ale brakowało ci odwagi - odparła i ponownie spojrzała przez kwadratowe okienko. Klasnęła w dłonie na co jej towarzyszka drygnęła. - Dotarłyśmy. Jak myślisz, matka przyszła, aby nas powitać? - spytała z tym swoim charakterystycznym rozbawieniem w głosie i jako pierwsza wysiadła z powozu.
Przywitał ją zimny podmuch powietrza. Zima już prawie nastała i dało się do odczuć przez temperaturę powietrza na zewnątrz.
Fatma odwróciła się do swojej starszej siostry, która spojrzała z utęsknieniem na pałac. To było oczywiste, że brakowało jej miejsca, w którym się wychowała.
- Şah! - Obie odwróciły się na dźwięk głosu bliźniaczki Fatmy, która szybkim krokiem podążała w ich kierunku.
- Gevherhan, siostro. - Najstarsza ruszyła naprzeciw jej i po chwili obie wylądowały w swoich ramionach. - Jak ja cię dawno widziałam, muszę ci się przyjrzeć. - Odsunęły się od siebie na tyle, aby móc spojrzeć na swoje twarze. Przyglądały się sobie przez chwilę w ciszy.
- Dosyć tego już - odezwała się stojąca z tyłu Fatma, która ze znudzeniem patrzyła na tą jakże ckliwą scenę. - Teraz idziemy do matki. Pewnie oczekuje na nas z niecierpliwością. - Pociągnęła za łokieć Şah w stronę wejścia do pałacu.
Weszły do środka i szybkim krokiem skierowały się do haremu. Po drodze oddały swoje wierzchnie nakrycia, służącym, które starały się utrzymywać kawałek za nimi.
Fatma z uśmiechem na ustach kroczyła u boku swojej siostry, która nie podzielała jej radości.
- Destur! Şah sultan ve Fatma sultan, hazletleri! - Krzyk strażnika sprawił, że nałożnice ustawiły się w rzędzie i skłoniły przed sułtankami.
Wszystkie dobrze znały młodszą siostrę, ale o najstarszej córce sułtanki Kosem, słyszały jedynie z plotek haremowych.
Kiedy obie siostry dotarły pod drzwi od komnaty sułtanki Kosem, jedną z nich zatrzymał dłonią Hacı aga. Bliźniaczka Gevherhan spojrzała na niego z uniesionymi do góry brwiami.
- Co to ma znaczyć, Hacı? - spytała przechylając głowę w bok i mierząc kastrata uważnym spojrzeniem.
- Nie możesz tam wejść, pani. Taki rozkaz sułtanki Kosem - wyjaśnij i kazał otworzyć służącym, które stały przy wejściu, drzwi. - Zapraszam, pani - zwrócił się do Şah, która jedynie kiwnęła głową i weszła do środka.
Fatma patrzyła jak jej siostra wchodzi do komnaty i nie mogła uwierzyć, że ominie ją widowisko, które działo się za ścianą. Na odchodne posłała wieloletniemu służącemu swojej matki, wściekłe spojrzenie i odwróciła się, a następnie odeszła.
♦♦♦
Murad siedział na swoim rumaku, a obok niego znajdował się Silahtar. Obaj mężczyźni z daleka obserwowali pewną dziewczynę, która od dłuższego czasu, zawzięcie stara się postawić stary, drewniany płot. Jednak kiedy jest już prawie przy końcu wszystko rozwala się, a ona musi powtarzać od nowa.
- Jest strasznie uparta - skomentował towarzyszy władcy. Murad jednak nie odpowiedział tylko nadal przyglądał się uważnie dziewczynie.
- To ją odwiedza Bayezid, tak? - spytał i mocniej zacisnął palce, na lejcach. Miał dość nieposłuszeństwa swojego brata, który zaczął przekraczać granice.
- Tak, panie. To jest również ta sama dziewczyna, która była w korpusie janczarów. Widocznie bardzo polubili się z księciem. - Silahtar dobrze rozumiał şehzade Bayezida, ponieważ on tak samo żywił uczuciem kogoś, kto jest dla niego niedostępny.
- Zostań tutaj, niedługo wrócę - powiedział sułtan do swojego towarzysza i ruszył do przodu, kiedy dziewczyna w końcu zrezygnowała i zniknęła za drzwiami swojej chaty.
Zatrzymał się przy jedynej wbitej w ziemię belce drewna i zostawił tam swojego konia. Powolnym krokiem ruszył w stronę wejścia. Bez zbędnego pukania wszedł do środka. Był przecież sułtanem i mógł robić co chciał. Może i to nie było zbyt kulturalne wchodzić do czyjegoś domu bez pozwolenia, ale Murad się tym nie przejął. Zamknął za sobą drzwi i zaczął iść w głąb niewielkiej chaty.
W środku czuł znany mu zapach różnych ziół. Tak pachniało w pałacowej lecznicy, gdzie medycy zajmowali się chorymi. Jednak tutaj poczuł także słodki zapach kwiatów, których nie potrafił rozpoznać, a nawet nie zdążył.
Kiedy znalazł się na środku kuchni, która była chyba jedną z dwóch pomieszczeń w domu, usłyszał za sobą głośny krzyk. Odwrócił się i w ostatniej chwili zatrzymał dłonią broń, którą wytoczyła przeciw niemu dziewczyna.
Jasnooka trzymała w dłoni zmiotkę wykonaną z ciasno związanych ze sobą łodygi zbóż, które znajdowały się na dole długiego kija. Władca wyszarpał jej przedmiot z ręki i odstawił na bok.
- Tym chciałaś mnie pokonać? - prychnął kiedy z powrotem odwrócił się w jej stronę. Dziewczyna patrzyła na niego przerażona, ale wyglądała jakby w każdej chwili mogła wrócić do walki. Murad miał ochotę zaśmiać się z jej postawy i marnych szans, ale podziwiał za tą odwagę.
- Kim jesteś i co robisz w moim domu? - spytała zdenerwowana i odsunęła się od niego w stronę stołu, na którym sułtan zauważył, że leżał nóż. Dlaczego od razu tego nie użyła do obrony? - Odpowiadaj, albo cię zabiję!
- Żartujesz sobie ze mnie. Wiesz w ogóle kto przed tobą... - Władcy nie dane był dokończyć, bo dziewczyna ponownie rzuciła się do walki, tym razem z groźniejszą bronią.
Uchylił się przed pierwszym dźgnięciem, kiedy ponownie zamachnęła się na niego, złapał jej dłoń w nadgarstku i ścisnął wystarczająco mocno, żeby młódka upuściła przedmiot. Syknęła z bólu i spojrzała z dołu na człowieka, który naszedł ją w jej własnym domu.
Władca zrobił nagły ruch i znalazł się za dziewczyną nadal, trzymając jej nadgarstek. Trzymał ją w ten sposób, że łatwo mógł wykręcić jej dłoń tak, żeby nie mogła nic mu zrobić. Nachylił się nad jej uchem i wciągnął słodki zapach kwiatów, który także dało się czuć w chacie.
- Nazywam się Murad i jestem twoim padışahem, hatun - szepnął do jej ucha ze słyszalnym zdenerwowaniem, a ona zastygła w miejscu. Sułtan wiedząc, że już nic nie zrobi przeciwko niemu puścił ją.
- Wiedziałam, że skądś go kojarzę - szepnęła do siebie, ale mężczyzna zdołał ją usłyszeć. - I to cię usprawiedliwia do wchodzenia bez pukania? - spytała odwracając się w jego stronę. Murad zdziwił się, że nadal rozmawiała z nim w tak lekki sposób. - Panie - dodała szybko i skłoniła się przed nim, ale po chwili znowu spojrzała na niego.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że to jej oczy widywał w snach. Błękitne tęczówki i spokojne, oraz dobre spojrzenie. Pomimo, iż miała zmarszczone brwi, aby pokazać jak bardzo jest zdenerwowana sytuacją w której się znalazła, to wyglądała tak niewinnie. Dopiero teraz Murad zaczął zauważać atuty dziewczyny.
Zadarty nos, gładka cera i zarumienione policzki dodawały jej uroku. Włosy, które były rozwiane przez wiatr, wyglądały na miękkie w dotyku, ale Murad nie ośmielił się ich dotknąć. Młódka w niektórych miejscach na szyi, czy twarzy miała ciemnoszare plamy, które powstały pewnie w czasie gdy rozpalała ogień w kominku. Jej suknia była prosta w jasnożółtym kolorze, który był już delikatnie wyblakły.
- Nie boisz się? - spytał nagle i wprowadził dziewczynę w chwilowe zakłopotanie.
- Czego mam się bać?
- Śmierci.
♦♦♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top