» 6 «
♦♦♦
Rok 1633, Imperium Osmańskie
Murad z uśmiechem czytał list od swojej siostry, Fatmy. Wiecznie zimna i oschła, młoda kobieta pisała z satysfakcją o sytuacji, która wydarzyła się w drodze do pałacu sułtanki Şah. Władca zwinął starannie pergamin w rulon i udał się do komnaty swojej matki.
Gdy znalazł się w środku podszedł do sułtanki Kösem, po której widać było, że jej ostatnie dni nie były spokojne. Miała podkrążone lekko oczy i zmęczony wyraz twarzy, jednak nadal stała dumnie i patrzyła z wyższością na swojego syna. Jej spojrzenie od wielu lat było takie same w stosunku do każdej osoby, która miała zaszczyt z nią rozmawiać, więc na Muradzie nie zrobiło to większego wrażenia.
- Valide przyszedł list od Fatmy. - Padışah podniósł do góry dłoń, w której trzymał pergamin. - Podobno chciałaś zawrócić powóz mojej siostry. Na szczęście Fatma jest zawzięta i nie zwróciła uwagi na twoich ludzi.
- Zignorowała mój rozkaz - syknęła Kösem i zacisnęła pięści, patrząc spod byka na swojego syna. - Jak będziesz pisał do niej odpowiedź, to poinformuj ją, że czeka na nią tutaj sroga kara za ten czyn. Niech nie myśli, że ujdzie jej to płazem.
- Myślę, że ona zdaje sobie z tego sprawę - mruknął sułtan i zaczął spacerować po komnacie. Jego wzrok dokładnie skanował każdy drogi przedmiot, który się w niej znajdował. Matka nie oszczędzała pieniędzy, dlatego wszystko w jej sypialni było cenne i kosztowało dużo złota. - A ty jak się czujesz matko? - spytał władca i zanim Mahpeyker zdążyła odpowiedzieć, pokręcił głową. - Jak się czujesz z tym, że władza ucieka ci z rąk?
- Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego co mówisz, Murad - warknęła sułtanka obserwując bacznie zachowanie swojego syna. - Ja jestem tą władzą o której mówisz. Prawda, ostatnio wali mi się wszystko, ale muszą być gorsze dni, aby nadeszły te lepsze. Nie przejmuj się, synku. Wszystko mam pod kontrolą. - Posłała władcy ironiczny uśmiech i zasiadła na swoim ottomanie. Każdy jej ruch był pełen wzniosłości, którą ciężko było opanować do takiej perfekcji.
- Martwię się matko - westchnął ciężko Murad i podszedł do kobiety, a następnie ujął jej delikatne i zgrabne dłonie w swoje. - Martwię się, że kiedy w końcu zdasz sobie sprawę z tego, że twoje rządy się zakończyły, załamiesz się. Wiem, to trudne to przełknięcia i nie chcesz tego do siebie przyjąć, ale rozejrzyj się. Spójrz ilu wiernych ci pozostało i zrozum jak szybko od ciebie odchodzą.
Po tych słowach Murad opuścił komnatę, nie chcąc być świadkiem wyładowywania złości swojej matki na wszystkim, co się znajduje wokół niej. Znał ją bardzo dobrze i wiedział ja reaguje gwałtownie na prawdę, która ją boli. Czuł satysfakcję, że w końcu udaje mu się z nią wygrać.
- Przypilnuj, aby nie stała się jej krzywda - rozkazał, kiedy mijał wiernego sługę sułtanki Kösem. Hacı jedynie skinął głową i popędził do sypialni swojej pani, by zadbać o jej bezpieczeństwo i postarać się ją uspokoić. Murad w duchu życzył mu powodzenia.
Tej nocy władca spał dobrze. Pierwszy raz od śmierci swoich dzieci miał spokojny sen, bez koszmarów, bez budzenia się w środku nocy. Jednak kiedy obudził się, jedyne co pamiętał to cudowne, błękitne oczy. Przypominały mu kolor nieba, były takie łagodne i dobre, niewinne. Już dawno nie widział takiego czystego spojrzenia.
Wstał ze swojego łoża i wyszedł na balkon. Zaciągnął się świeżym, porannym powietrzem i spojrzał w dół na ogród, który przez wiosnę i lato pielęgnowała sama sułtanka Kosem.
Gdy tylko wspominał o tych ciepłych oczach w jego brzuchu pojawiało się miłe uczucie, które już dawno mu nie towarzyszyło. Przetarł dłonią swoją twarz, aby wyrzucić z głowy te myśli i zająć się ważniejszymi sprawami. Wziął głęboki oddech i wymazał z pamięci swój spokojny sen.
♦♦♦
Huriçehre pałętała się po pałacowych korytarzach bez celu. Odkąd jej dzieci zmarły nie umiała znaleźć sobie zajęcia. Przeszła przez harem, a żadna z dziewcząt nie zwróciła na nią uwagi. Nie była już sułtanką, nie musiały oddawać jej szacunku, chyba że tego chciały. Jednak nie odważyłyby się na to, bo jeżeli Şemsperi dowiedziałaby się o takiej sytuacji, owej dziewczyny by już nie było.
- Przynieście do mojej komnaty dużo wina - powiedziała do Lalezar kalfy, która stała obok głównych drzwi do haremu. Wierna służąca sułtanki Kösem spojrzała ze współczuciem na blondynkę.
- Wino jest zakazane w całym imperium,a tymbardziej w haremie, sułtan jak się dowie to-
- To ja poniosę odpowiedzialność, nie martw się - mruknęła słabo i popatrzyła błagalnie na zarządczynie haremu. - Lalezar kalfo, błagam.
Kobieta jedynie pokręciła z rezygnacją głową i westchnęła ciężko, a następnie zostawiła Huriçehre samą.
Matka zmarłych trojaczków powolnym krokiem wróciła do swojej niewielkiej komnaty. Władca kazał nadal traktować ją z szacunkiem, którym sam ją darzył, ale nikt nie dostosował się do jego rozkazu.
Usiadła na swoim łożu i spojrzała na porozrzucane na ottomanie maleńkie ubranka swoich dzieci, do których tuliła się dniami i nocami.
Ból po stracie dzieci, które nosiło się pod sercem przez dziewięć miesięcy, a następnie chroniło jak nikogo innego na tym świecie, nie mija. Rany matki, która pochowała swoje dziecko nie mają prawa się zabliźnić i będą krwawić do końca jej życia. Czy to tak powinno być? Czy to rodzice powinny żegnać swoje dzieci na zawsze, a nie odwrotnie? Życie jest okrutne, nikt nigdy nie jest przygotowany na stratę najbliższych jemu ludzi. Nikt nie mógł się przygotować na stratę trzech niewinnych dzieci, które powinny żyć jeszcze wiele lat.
Huriçehre otarła łzy spływające po jej bladych policzkach. Była samotna w tym pałacu. Wiele razy prosiła sułtana o to, aby wysłał ją do Edirne, ale on nigdy jej nie słuchał. Mówił, że chce aby była przy nim, bo tylko ona rozumie jego cierpienia. Jednak mimo tego od śmierci ich dzieci, widziała go zaledwie kilka razy. Obydwoje sami żyli ze swoim bólem, chociaż powinni wspierać się razem.
Do komnaty nagle weszła młoda brunetka z dwoma dzbanami wina. Postawiła je na stoliku przed blondynką i stanęła kawałek od niej. Huriçehre spojrzała na nią pytająco.
- Lalezar kalfa rozkazała mi cię przypilnować - wytłumaczyła niewolnica, patrząc na niewiele starszą od siebie kobietę współczująco. Każdy tak na nią patrzył, a ona nie potrzebowała współczucia, tylko swoich dzieci.
- Wyjdź stąd, umiem sobie poradzić sama - westchnęła i sięgnęła dłonią do dzbana, a następnie nalała sobie wina do kielicha.
Dziewczyna jednak nie ruszyła się nawet z miejsca, na co matka zmarłych trojaczków wywróciła oczami i postanowiła nie zwracać na nią uwagi. Z każdym kolejnym, wypitym kielichem, Huriçehre nie czuła się lepiej. Jej smutki nie odeszły w zapomnienie, jak miała nadzieję, że tak się stanie. Uczucie bólu w sercu stało się mocniejsze, a ona pragnęła zakończyć to bezsensowne życie.
- Władca gdy cię zobaczy, zabije na miejscu - powiedziała zadowolona Şemsperi, widząc pijaną blondynkę. Matka księcia Sulejmana weszła do komnaty i spojrzała na dwa prawie puste dzbany. Była pod wrażeniem, że ta drobna kobieta wlała w siebie tyle alkoholu i nadal nie zasnęła.
- Niech mnie zabije - wybełkotała Huriçehre i otarła niedbale mokre policzki. - Przynajmniej zakończy to moje cierpi- albo nie! Ty mnie zabij. - Podniosła się i potykając się podeszła do sułtanki. - Zabij mnie tak jak zrobiłaś to z moimi dziećmi. Dokończ swoje zadanie, Şemsperi.
- Opowiadasz bzdury, bo jesteś pijana Huriçehre. Przestań obwiniać mnie o śmierć twoich dzieci, bo nie masz nawet jednego dowodu. - Brunetka odsunęła się od pijanej, czując alkohol z jej ust. - Wezwij sułtana, niech zobaczy w jakim stanie jest jego faworyta.
Gizem hatun skłoniła się przed sułtanką i szybkim krokiem pognała, aby wykonać rozkaz swojej pani. Şemsperi usiadła na ottomanie swojej konkurentki i spojrzała na nią z grymasem na twarzy. Za to blondynka sięgnęła ponownie po kielich z winem i upiła duży łyk.
Nie minęło dużo czasu jak sułtan wparował do komnaty. Spojrzał najpierw na matkę swojego najstarszego syna, która przybrała zmartwioną maskę na twarz i patrzyła z rezygnacją na padışaha.
- Wyjdźcie stąd - rozkazał i po chwili został sam na sam z pijaną, młodą kobietą. Murad usiadł obok blondynki i zabrał z jej dłoni naczynie. - Co ty wyprawiasz Huriçehre? Czy tak powinna zachowywać się faworyta sułtana? Czemu to sobie robisz?
- A jak mam się zachowywać - wybełkotała i przełknęła ciężko ślinę, patrząc czerwonymi od alkoholu i łez oczami, na mężczyznę. - Jak powinna się zachowywać matka, która straciła swoje dzieci? Boli mnie tutaj, panie. - Palcem wskazała na swoją klatkę piersiową. - Cierpię jak nigdy, wyrwano mi serce, zabrano wszystko co kochałam.
- To również były moje dzieci, nie zapominaj o tym i nie mów jakbyś tylko ty doświadczała bólu - mruknął władca i odgarnął, zagubione kosmyki włosów kobiety, do tyłu.
- Nie widać po tobie żebyś cierpiał, bo przecież masz jeszcze Sulejmana, Ahmeda i Hanzade. Oni dodają ci radości i nadziei, leczą twoje rany. Moich nie ma kto uleczyć, nie mam już nikogo. - Podjęła próbę ponownego upicia łyka wina, ale władca odsunął daleko od niej kielich.
- Każdy inaczej radzi sobie z bólem i go przeżywa. Nie oceniaj mnie po tym, że nie siedzę w swojej komnacie i nie upijam się do nieprzytomności. - Murad przyciągnął do swojej klatki piersiowej kobietę i objął ją mocno.
- Chcę umrzeć - wyjąkała żałośnie i zaniosła się głośnym płaczem. Padışah pocierał jej plecy i szeptał uspokajające słowa, dopóki Huriçehre nie odpłynęła do krainy Morfeusza.
Słysząc jej spokojny i równomierny oddech, podniósł jej delikatne ciało i ułożył w łóżku przykrywając po samą szyję. Spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, a następnie wyszedł z komnaty. Na korytarzu stała nadal młoda brunetka, którą przysłała Lalezar kalfa.
- Od dzisiaj jesteś jej służącą. Masz dbać o jej bezpieczeństwo i wybijać z głowy niepoprawne pomysły, a jak będzie coś się złego działo, natychmiast mnie poinformuj - rozkazał i odszedł do swojej sypialni, aby zasiąść przy winie i utopić w nim swe smutki.
♦♦♦
Bayezid siedział w swojej komnacie i obserwował ogień, palący się w kominku. Rozmyślał o niej. O jej błękitnych jak niebo oczach, delikatnej, porcelanowej cerze i długich włosach. Zastanawiał się co teraz robi, gdzie i z kim jest. Czy o nim także myśl? A co jeżeli już zapomniała?
Wiele pytań krążyło po jego głowie od kilku dni. Sułtan był wściekły na niego i z tego względu syn sułtanki Gülbahar czekał, aż sprawa ucichnie, a wtedy zacznie szukać młodej dziewczyny, która swoim jednym spojrzeniem zawładnęła jego sercem.
Pukanie do drzwi wyrwało go z głębokich zamyśleń. Potargał swoje dosyć krótkie, ciemne włosy i podniósł się z wielkiej poduchy, która leżała na podłodze przed kominkiem.
- Wejść - rozkazał i stanął naprzeciw wejścia z założonymi z tyłu rękami. - Ibrahim? - Spojrzał zdziwiony na swojego młodszego, przyrodniego brata. Najmłodszy z synów sułtanki Kösem wszedł do środka wraz ze służącymi, które niosły w dłoniach tace pełne jedzenia.
- Zjemy razem kolację, bracie. Nie pamiętam kiedy ostatnio to robiliśmy - wyjaśnił ciemny blondyn i zasiadł za niskim stolikiem. Wskazał głową na miejsce naprzeciw niego. - Dawno cię nie widziałem - powiedział i upił łyk szerbetu, a następnie rozkazał zostawić ich samych.
- Ostatnio mam przygnębiający humor, tylko psułbym nastrój - mruknął Bayazid i nałożył na swój talerz trochę swoich ulubionych przysmaków.
- Słyszałem co zrobiłeś, Kasım mi o wszystkim powiedział. Jak mogłeś zamknąć w korpusie janczarów tą dziewkę i narażać się sułtanowi? Co jeśli by ci coś zrobił? - mówił z przerażeniem w głosie jak i oczach Ibrahim. Bayezid wiedział, że Kasım często straszył go tym, iż sułtan kiedy zechce może skazać ich na śmierć.
- Brat nie zrobi nam krzywdy, Ibrahim. Prawo, które wydał nasz świętej pamięci ojciec, zabrania zabijania książąt. Nie martw się. - Poklepał po ramieniu swojego brata i zaczął spożywać kolację.
♦♦♦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top