» 18 «

        ♦♦♦        

– To są straszne wieści, Hacı. Musimy natychmiast dać złoto janczarom i spahisom, inaczej zmiotą nas z powierzchni ziemi – powiedziała Mahpeyker opierając się dłonią o swoje mahoniowe biurko.

 – Rozmawiałem z państwowym skarbnikiem, moja pani. Nie uda nam się zapłacić wszystkim wystarczającej ilości złota, dlatego myślałem nad twoim skarbcem – mruknął niepewnie eunuch, nie będąc przekonanym, jak zareaguje sułtanka.

– Nie ma takiej możliwości! Musimy zdobyć je w inny sposób, ponieważ mój dobytek, który ukryłam jest przeznaczony dla mnie na czarne czasy. Teraz jeszcze nie przyszedł ten dzień, abym po niego sięgnęła. Rozumiesz? – Spojrzała stanowczo na agę, który pokiwał głową.  

Kösem podeszła do okna i wyjrzała przez nie na zewnątrz. Gdy lata temu składała obietnicę Ahmedowi, że obroni państwo przed wrogami, była pewna, że da radę. Jednak teraz wszystko zaczęło iść nie po jej myśli. Harem straciła przez Şemsperi, Murad nienawidzi jej i robi wszystko na przekór, a wojsko osmańskie sprzeciwia się swoim władcom. 

Mahpeyker wiedziała, że jeżeli nie uda jej się jak najszybciej nad tym zapanować, straci wszystko na co pracowała tak wiele lat. 

  – Valide. – Do komnaty bez pukania weszła Fatma, która podeszła do swojej matki i stanęła zaraz za nią. – Mam dla ciebie wspaniałe wieści. 

– Oby chociaż trochę dorównały złym wieściom Hacıego – mruknęła do siebie ciemnowłosa, nawet nie zaszczycając córki spojrzeniem.

– Tak jak kazałaś, znalazłam dla siebie kandydata na męża. Chciałabym abyś go poznała, czeka w ogrodzie na nas. – Ton głosu jakim posługiwała się w tym momencie Fatma, ani trochę nie spodobał się Mahpeyker. Nie wierzyła nawet przez chwilę w to, że jej córka w tak szybkim czasie mogła znaleźć mężczyznę, z którym chciałaby spędzić resztę życia. 

– Fatmo czy możemy załatwić to innego dnia? Teraz mam zbyt dużo spraw na głowie. To naprawdę nie jest odpowiednia pora. – Kobieta odwróciła się i spojrzała w ciemne tęczówki swojej córki. Szeroki uśmiech, który gościł na twarzy młodszej, także nie zapowiadał niczego dobrego.  

  – Musi to być dzisiaj, teraz matko. Nie zajmie to ci dużo czasu. Przysięgam – próbowała przekonać swoją matkę. W końcu Kösem kiwnęła głową. 

– Dobrze, ale jeżeli kpisz sobie ze mnie to srogo tego pożałujesz – zagroziła ciemnowłosa i skierowała się do wyjścia z komnaty. Jej córka utrzymywała równy jej krok.  

Wyszły na zewnątrz do ogrodu. Kösem jak zawsze, gdy wychodziła na tyły seraju, starała się spojrzeć na swoje róże, czy nie są zaniedbywane przez niewolnice, którym je powierzyła. Ku ich szczęściu wyglądały należycie, dlatego przeniosła swój wzrok na wprost. 

Miała nadzieję, że wybrany narzeczony jej córki, ma jakąś znaczącą pozycję w państwie. Teraz bardzo potrzebuje zięciów, którzy by ją wspierali w walce z wrogami imperium. 

Mężczyzna stał obok drzewa tyłem do kobiet. Jednak już jego ubranie zwróciło uwagę Kösem. 

  – Co to ma być Fatmo – warknęła Mahpeyker do swojej córki. Ta jedynie spojrzała na nią niewinnie.

– Wiem, że to nie jest wielki wezyr, ale to dobry człowiek w porównaniu do tych, dla których mnie oddawałaś – odpowiedziała mrużąc oczy na kobietę. 

– Nie wydam cię za jakiegoś rybaka! Zapomnij, a ja wracam do pałacu. Sama znajdę ci męża, jeżeli ty nie doceniłaś tego, że dałam ci wolną rękę. – Odwróciła się i zaczęła kroczyć tą samą ścieżką co przed chwilą. 

– To nie jest rybak, tylko stajenny. Powiedziałaś, że wyjdziemy za mąż za tego, kogo sobie wybierzemy w ustalonym przez ciebie czasie. Więc proszę bardzo, masz dotrzymać swojej obietnicy! – Stanęła przed nią siostra władcy i zacisnęła pięści. Kösem widziała, że Fatma nie jest zła. Tak naprawdę nie pragnęła tego mężczyzny, a jedynie zrobić na złość swojej rodzicielce.

– Zapomnij Fatmo! Wydam cię za Mahmuda paszę jak najszybciej i wyjedziesz z nim do Egiptu, a teraz zejdź mi z oczu! – krzyknęła wściekła i pociągnęła za ramię córkę tak, aby ta zeszła jej z drogi.  

          ♦♦♦     

Zişan coraz mniej podobało się to, że mieszka w tym pałacyku. Murad nie przychodzi do niej, widocznie stała się dla niego kobietą na jedną noc. W dodatku słowa Bayezida, które ją tak bardzo zabolały. Wiedziała, że książę żywi do niej jakieś uczucie, ale ona traktowała go jak przyjaciela, a on w ten sposób ją zranił. 

Miała dość komnaty, w której jest zamknięta i mimo, że nie brakuje jej tu niczego, to chciałaby pospacerować po ogrodzie, albo nawet wybrać się do lasu, który tak kocha. 

Słysząc ciche pukanie do drzwi, rzuciła na nie okiem. Powoli się rozchyliły, a do środka weszła drobna brunetka. Młódka zdziwiła się, ponieważ zazwyczaj przychodziła inna niewolnica. 

– Kim jesteś? – spytała od razu, skanując wzrokiem dziewczynę. 

  – Nazywano mnie Dilruba. Przysłała mnie Valide sułtan, abym ci usługiwała – wyjaśniła nawet nie podnosząc spojrzenia z podłogi. Zişan zmarszczyła brwi nie rozumiejąc całej tej sytuacji. 

– Chwila... Nazwano?

– Tak. Sułtanka dała mi to imię.

Młódka pokiwała głową. Nie miała pojęcia co tu się dzieje. Jakie usługiwanie? Przecież nie była żadną ważną osobistością. Spędziła tylko jedną noc z władcą, który po tym wszystkim całkowicie o niej zapomniał. 

  – Niczego chyba nie potrzebuję, nie musisz tu być – powiedziała niepewnie, sama nie wiedząc jak się zachować wobec młodej dziewczyny. 

– Sułtanka również kazała dotrzymywać towarzystwa, ponieważ stwierdziła, że musi się pani bardzo nudzić. – Zişan miała ochotę zaśmiać się, jak brunetka nazwała ją 'panią', jednak powstrzymała się, aby jej nie speszyć. Widać było, że też jest strasznie skrępowana. 

– Rozumiem w takim razie przysiądź się do mnie. I proszę nie nazywaj mnie, panią. Nie mam żadnego tytułu i możesz zachowywać się przy mnie swobodnie – powiedziała i odsunęła się kawałek, aby zrobić więcej miejsca, dla nowej towarzyszki.– Opowiedz mi swoją historię, Dilruba. Jak tu trafiłaś? I ile liczysz już wiosen?

  – Czternaście. Pochodzę z Albanii. Mój ojciec zmarł kilka lat temu, a matka musiała sama zajmować się piątką dzieci. Kończyły nam się pieniądze, dlatego sprzedano mnie tatarom za odpowiednią sumę – mówiła, a Zişan dostrzegła w jej oczach smutek. Oczywiście, że było jej bardzo przykro z tym, iż jej własna rodzicielka oddała ją tym ludziom za złoto. 

– Bardzo mi przykro, Dilruba – westchnęła młódka i położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. 

Brunetka jedynie wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Była bardzo młoda, bała się zapewne co czeka ją w seraju. Wszyscy wiedzieli, co się tutaj może się przydarzyć takim niewolnicom jak ona. 

– Kiedy tutaj trafiłaś? – spytała Zişan. 

– Kilka dni temu. Zajął się mną od razu sługa sułtanki Kösem. Mówił, że teraz wszyscy w haremie są wierni jednej z żon władcy - Şemsperi. Kazał mi uważać na siebie, ponieważ te żmije łatwo mogą się mnie pozbyć. Dlatego polecił sułtance, aby to mnie tutaj wysłać – wyjaśniła, a niebieskooka słuchała z ciekawością. 

Młode kobiety zajęły się dalej rozmową o sułtankach i o tym co może ich spotkać w pałacu sułtana Murada. Obydwie były nowe i nie miały pojęcia co ich czeka w przyszłości. 

Późnym wieczorem, kiedy Dilruba udała się do swojej komnaty obok, aby pójść i zapaść w sen, Zişan nie mogła uspokoić myśli. Pragnęła ponownie zobaczyć się z Muradem, przypomnieć mu o swojej obecności tutaj. 

Gdy już nie mogła usiedzieć w miejscu, wstała z ottomanu przy oknie i ruszyła ku wyjściu. Musiała zachowywać się cicho, aby żaden z agów jej nie usłyszał. 

Szła dociśnięta do ściany, a drogę oświetlał jej jedynie blask księżyca, który wpadał przez okna. W marmurowym pałacyku zapanowała cisza. Zişan była zdziwiona, że nikogo nie ma, ale możliwe, że już wszyscy położyli się spać z myślą, iż ona nie wpadnie na pomysł opuszczenia swojej komnaty.

Wchodząc do ogrodu, od razu zaciągnęła się świeżym, nocnym powietrzem. Miała tak wielką ochotę pospacerować wśród drzew i kwiatów, ale nie miała na to czasu. Strażnicy władcy na pewno gdzieś tutaj patrolują, czy nikt nieodpowiedni nie przebywa na terenie pałacu. 

Szybko przemknęła po trawniku, starając się jak najbardziej unikać kamienistej ścieżki, bo to mogłoby narobić niepotrzebnego hałasu. Widząc idących strażników, skuliła się za krzakami róż sułtanki Kösem. Kiedy mężczyźni odeszli na tyle, aby mogła spokojnie przejść do wejścia, dojrzała, że dwójka z nich stoi również przy drzwiach. Musiała teraz po prostu spróbować szczęścia.

Wybiegła spomiędzy krzaków i zatrzymała się dopiero przed nimi. Widziała, że są już w gotowości do obrony, ale kiedy zobaczyli, że przed nimi stoi prawie o połowę mniejsza młódka, rozluźnili dłonie na rękojeści szablów. 

– Nie powinno cię tu być, hatun – odezwał się jeden z nich patrząc na nią góry. 

– Mam pilną sprawę do władcy, błagam wpuście mnie – poprosiła patrząc na nich z nadzieją. 

– Sułtana nie ma w pałacu – odezwał się drugi i zeskanował kobietę wzrokiem.– Ale zapewne chciałby wiedzieć dlaczego opuściłaś marmurowy pałacyk, hatun. Chodź ze mną.– Pociągnął Zişan za ramię do środka. 

Młódka syknęła przez mocny uścisk strażnika. Jednak ten nie poluzował go nawet odrobinę, tylko dalej ciągnął ją wgłąb seraju. Kiedy znaleźli się przed drzwiami od komnaty władcy, przekazał ją drugim strażnikom. 

W ciszy razem z mężczyznami, którzy pilnowali komnaty padışaha, czekała na Murada oparta o ścianę. Z każdą kolejną minutą, coraz bardziej żałowała, że tutaj przyszła. Nie wiedziała czy władca nie wścieknie się, że opuściła marmurowy pałacyk bez jego zgody. Na pewno nie chciała, aby był na nią zły. 

Nie wiedziała ile czasu już czekała, ale nogi zaczynały ją boleć, a głowa robiła się coraz cięższa przez to, iż była już zapewne późna godzina, a jej bardzo chciało się spać.

Słyszała kroki w korytarzu i ciche rozmowy. Szybko się wyprostowała i poprawiła włosy. Widziała już, że zbliża się sułtan wraz ze swoim szambelanem Silahtarem. 

  – Panie.– Skłoniła się przed padışahem równocześnie ze strażnikami. 

Murad z kamienną twarzą patrzył na młódkę. Nienawidziła tego, ponieważ nie mogła rozpoznać jaki ma humor. Sułtan odprawił szambelana i skierował się do swojej komnaty. Zişan nie była pewna co robić, dlatego stała i patrzyła na plecy władcy. 

  – Wejdź.– Jego głos był zimny jak zawsze. Skulona ruszyła za sułtanem do środka jego komnaty. 

Pomieszczenie było oświetlone chyba tysiącem świec, rozstawionych w różnych miejscach. Współczuła sułtanowi spania albo w tak jasnym miejscu, albo gaszenia tego za każdym razem jak idzie spać. 

– Dlaczego opuściłaś pałacyk w środku nocy bez mojej zgody i wiedzy?– spytał stając przy swoim biurku. 

Dziewczyna przeniosła na niego wzrok i podeszła bliżej. Jego ciemne tęczówki skanowały jej twarz, przez co czuła się nieswojo. 

– Musiałam cię zobaczyć. Zamknąłeś mnie w tamtej komnacie i zapomniałeś całkowicie – mruknęła smutno i zaczęła przebierać swoimi palcami, wpatrując się w nie. – Czy żałujesz, że spędziłeś tamtą noc ze mną?– Bardzo wstydziła się o tym myśleć, więc musiała się przełamać, aby w ogóle to powiedzieć, szczególnie w jego stronę. 

– Nie żałuję niczego w moim życiu – odparł krótko. Zişan poznała, że chciał jeszcze coś powiedzieć, ale powstrzymał się i jedynie wypuścił głośno powietrze. – Nie zapomniałem o tobie, mam mnóstwo na głowie spraw, które muszę rozwiązać – szepnął i podszedł bliżej. Musnął wierzchem dłoni policzek młódki, a ona przymknęła oczy na ten gest. 

– Wybacz panie, że zajmuję teraz twój czas, który powinieneś poświęcić na odpoczynek.

Murad uśmiechnął się lekko i przybliżył twarz do Zişan. Dziewczynie serce zaczęło mocniej bić, a ona nie wiedziała jak reagować, kiedy przycisnął delikatnie swoje usta do jej. Jego zarost drapał ją delikatnie w brodę, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało. Podniosła swoje dłonie i oparła je na jego klatce piersiowej.

– Mogę odpocząć razem z tobą – mruknął, kiedy oderwał się od jej ust. Młódka uśmiechnęła się i pokiwała głową. 

– Cokolwiek rozkażesz, panie.– Ukłoniła się, a Murad pokręcił głową i pociągnął ją w stronę łoża. 

Rozebrał się tak i zostając w samych spodniach i położył się na środku. Zişan ułożyła się obok niego, a on automatycznie wtulił się w jej ciało. Zaczęła w ciszy przebierać jego włosy między palcami. Słysząc cichy oddech mężczyzny, na jej ciele pojawiały się przyjemne dreszcze.

  – Wiesz, że to wszystko co zrobiliśmy to wielki grzech? Nie powinniśmy– szepnęła, ale nie uzyskała odpowiedzi. Słyszała jedynie równomierny oddech Murada. Uśmiechnęła się lekko i złożyła pocałunek na czubku jego głowy, a następnie sama zamknęła oczy, aby oddać się w ramiona Morfeusza.  

            ♦♦♦       

Witam was po długiej przerwie, o ile ktoś tutaj jeszcze został oczywiście. Bardzo chciałam was przeprosić za tak długą nieobecność. Jednak teraz powracam z weną, a więc mam nadzieję, że uda mi się pociągnąć to opowiadanie do końca. 

Zachęcam także, abyście weszli na mój profil i przeczytali drugie moje opowiadanie "Pierwsza wiosna", które również zacznę kontynuować. 

Rozdziały będą się pojawiać nieregularnie, ale postaram się, aby były dość często.

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top